Rozdział
6
Walka
rozpoczęła się niespodziewanie. Wszędzie panowała cisza i względny spokój, gdy
nagle niespodziewanie z podziemi wyłoniły się wojska Akatsuki wraz z olbrzymim
człekokształtnym posągiem, na którego widok wśród sojuszniczych wojsk Piasku i
Liścia zapanowała panika.
Posąg
Gedo.
Gaara
patrzył z przerażeniem, jak ich wojska uciekają w popłochu. On i Tsunade nic
nie mogli zrobić, żeby ich powstrzymać. Nie ważne ile razy próbowali.
Wszyscy
doskonale wiedzieli, że wewnątrz posągu znajduje się ukryte siedem z dziewięciu
ogoniastych bestii. Któżby chciał zadrzeć z tak okrutną siłą?
Nie
mieli szans.
-
Nie cofać się! – usłyszał po swojej prawej stronie. – Zapomnieliście po co tu
jesteśmy!? Co z naszymi rodzinami, przyjaciółmi!? Jeśli teraz się wycofamy,
polegniemy! – jakże wielkie było zaskoczenie Gaary, gdy ujrzał swojego
drobnego, spokojnego sekretarza, przemawiającego do tłumu z tak wielkim żarem i
pasją w oczach. – A oni – młodzian wskazał na przeciwnika – ruszą po głowy
naszych bliskich! Chcecie tego!? – odpowiedziały mu przeczące pomruki shinobi.
– Chcecie rzeki krwi należących do waszych bliskich!? Ojców, matek, żon, mężów,
dzieci, ukochanych, najbliższych przyjaciół!?
-
Nie!!! – odpowiedział mu tłum.
- A
zatem nie możemy się poddać! – pociągnął przemówienie Sasuke Uchiha, stając u
boku młodzieńca. Kto by pomyślał, że ci dwaj tak bardzo od siebie różni
mężczyźni, jeszcze kiedyś będą mówili tym samym głosem. – Może i nie
zwyciężymy, ale opowieści o naszej determinacji, wiarze w lepszą przyszłość,
przetrwają po wieki, motywując do działania innych! Nawet jeśli to nie do nas
będzie dziś należeć zwycięstwo, to będzie ono należało do przyszłych pokoleń!
One się nie poddadzą, tak, jak my nie poddaliśmy się dzisiaj! Kto jest ze mną!
– odpowiedziały mu krzyki i wiwaty. – A zatem ruszajmy! Za nasze rodziny i
lepszą przyszłość!
~***~
Sasuke
sapał zmęczony, pochylony nad trupem jednego z członków Akatsuki, którego
wykończył przy pomocy chidori. Połączone wojska Liścia i Piasku przetrzebiły
wrogie oddziały, pozbywając się teraz niedobitków. Z niewyjaśnionych powodów
przeciwnik nie skorzystał jak dotąd z pomocy posągu. Orochimaru i Madara
również się nie ujawnili. Czyżby przeciwnik na coś czekał? Niewykluczone.
Rozejrzał
się po okolicy.
Dookoła
widział jedynie śmierć i zniszczenie.
Ich
wojska zostały zdziesiątkowane. Nie miało znaczenia to, że przeciwnik poniósł
większe straty.
Prawdziwa
walka jeszcze się nie zaczęła.
-
Wszystko w porządku? – na jego ramieniu wylądowała czyjaś ciepła, drobna dłoń.
Przy nim stał młody sekretarz Kazekage.
- Co
ty tu robisz? Nie powinno cię tu być. Kazekage dość wyraźnie ci kazał wrócić do
siedziby dowództwa, sam słyszałem. – warknął na niego. – Co ty sobie myślisz?
Wojna to nie zabawa, możesz zginąć!
-
Zdaję sobie z tego sprawę, – mruknął urażony – ale nie mogłem posłuchać rozkazu
Gaary. Zbyt wiele mam do stracenia, żeby pozostawić całą walkę w rękach innych.
– powiedział, odchodząc parę kroków w stronę swojego przywódcy, po czym się
zatrzymał. – Zresztą jaki dałbym im przykład? Podniosłem ich morale. Zmusiłem
do waliki, pokazując, że nawet taki urzędas, jak ja jest gotów stawić czoła
przeciwnikowi. Co by sobie o mnie pomyśleli, gdybym teraz ich zostawił? Nie
jestem kłamcą. Tchórzem tez nie. A jeśli przyjdzie mi zapłacić za swoje słowa i
czyny najwyższą kare, to niech i tak będzie. Wpierw jednak upewnię się, że ci,
na których mi zależy, są bezpieczni.– odszedł, nie odwracając się do tył, nie
sprawdzając jakie wrażenie jego słowa wywarły na brunecie.
Sasuke
pokręcił jedynie głową, przyglądając się, jak odchodzi.
Maki
coraz bardziej zaczynał mu kogoś przypominać. Ta niezachwiana wiara, upór,
autentyczność w swoich zamiarach i ta chęć pomocy za każdą cenę.
Zupełnie
jak jego Naruto.
Uśmiechną
się kącikiem ust na to skojarzenie.
Już
to widział. Nadpobudliwy Uzumaki siedzący grzecznie za biurkiem. Przewalający
się przez tony papierów i uśmiechający się usłużnie, podczas podawania swojemu
przełożonemu i jego gościom herbaty.
Koń
by się uśmiał.
Ziemia
zadrżała, gdy potworny posąg się poruszył. Obok niego pojawiły się dwie
postacie, które w ułamku sekundy zaatakowały Cienia. Zmrużył oczy w zamyśleniu.
Dlaczego
akurat Misakiego?
Czy
to dlatego, że był uznawany za najpotężniejszego ninja ich czasów?
„Cień dzięki swemu światłu siał
zniszczenie wśród szeregów nieprzyjaciół, zaprowadzając ład i porządek w całej
Krainie Ognia.”
Tak
brzmiał fragment pieśni, która opiewała jego niezliczone zwycięstwa.
Sasuke
uważał, że nie miała ona większego sensu. Przecież cienie nie posiadał własnego
światła, istniał wyłącznie dzięki światłu.
Otrząsnął
się szybko ze zbędnych myśli, ruszając w stronę przeciwnika. Obiecał sobie, że
później się nad tym zastanowi. Jeśli będzie miał na to chwilę czasu. Może uda
mu się wypytać o to Makiego? Młody sekretarz wyglądał mu na inteligentnego
faceta, który zdawał się całkiem nieźle zaznajomiony z historią Misakiego i legendami, jakie krążyły
na jego temat. Z pewnością będzie wiedział, co znaczą te słowa i mu je wyjaśni.
~***~
Gaara
z przerażeniem patrzył jak Orochimaru wraz z przywódcą Akatsuki dopadają jego
małżonka. A on był zbyt słaby, zbyt zmęczony by mu pomóc. Zaciskając zęby na
wardze, starając się podnieść z ziemi. Miał wrażenie, że wszyscy zamarli,
obserwując walkę. To jednak nie było prawdą. Po prostu nikt poza jego
małżonkiem nie był już wstanie walczyć. Pozostawało im jedynie patrzeć i czekać
na rozstrzygnięcie pojedynku, który był z góry przegrany.
Misaki
zachwiał się niebezpiecznie, co dostrzegł Orochimaru.
Senin
zaatakował, składając palce razem i mierząc w serce blondyna, chcąc go przebić
ręka na wylot, niczym włócznią. Jednak zamierzony atak nie doszedł do skutku.
Ktoś go zatrzymał. A zrobił to…
Maki?
Przed
Madarą i Orochimaru stał sobie spokojnie jego filigranowy sekretarz, który
wyglądał przy nich jak krasnal przy olbrzymach. Trzymał legendarnego senina za
nadgarstek z całkowicie obojętnym wyrazem twarzy, jakby zatrzymanie jego
morderczego ataku było najzwyczajniejszą rzeczą na świecie.
Gaara
nie wiedział kto bardziej był tym faktem zaskoczony. On i reszta shinobi Piasku
oraz Liścia, czy ich przeciwnicy.
~***~
Sasuke
siedział na ziemi niezdolny do waliki. Jedno z jego oczu krwawiło z powodu
nadużycia sharingana, a okaleczone i połamane ciało wykluczyło go z dalszego
uczestnictwa w obronie wioski.
Był całkowicie
bezradny. Szykował się na nieuniknione nadejście śmierci, jednak w żadnym
wypadku nie był przygotowany na to, co się właśnie stało.
Maki
udaremnił atak na Misakiego. Ten drobny młodzieniec powstrzymał jednego z
legendarnych saninów Wioski Liścia.
-
Nie wtrącaj się krasnalu. Nie do ciebie mamy interes. – wysyczał przez zęby
Orochimaru. Na dźwięk jego głosu, przeszedł go niemiły dreszcz. Kojarzył mu się
on z wielkim, oślizgłym wężem. Był obrzydliwy, odrażający. To zakrawało niemal
o cud, że wytrzymywał go w czasie, gdy lata temu pobierał u niego nauki.
-
Nie interesuje mnie to, do kogo macie interes, zaatakowaliście mojego
przełożonego, mojego przyjaciela. Próbowaliście go zabić, a na to nie mogę wam
pozwolić. – powiedział obojętnym głosem, jakby mówił o pogodzie, a nie
powstrzymaniu wężowatego. Czy ten dzieciak naprawdę nie rozumiał z kim
zadziera?
- Ty
chyba nie wiesz z kim rozmawiasz, dzieciaku. – powiedział Madara, jakby czytał
w jego myślach.
-
Owszem, wiem. Dlatego proszę was po dobroci żebyście się poddali. Szkoda mi
czasu na walkę z wami. – mówił obojętnie. Sasuke zamrugał zaskoczony, patrząc
na błękitnowłosego, jakby przed chwilą zmienił się w kosmitę i wyrosły mu
macki, a skóra zmieniła kolor na wściekle różowy.
Naprawdę
myślał, że ten dzieciak ma choć trochę oleju w głowie. Nie wyglądał przecież na
kogoś, komu brakuje kilku klepek.
Przeciwnicy
spojrzeli na młodzieńca, mrugając zaskoczeni, po czym spojrzeli po sobie i…
Parsknęli
śmiechem. W sumie to im się nie dziwił, że tak zareagowali, na ich miejscu
pewnie uczyniłby to samo. Tylko nie tak ostentacyjnie.
-
Och, a to dobre. – zasyczał Orochimaru, ocierając ukradkiem łzę rozbawienia. –
Zamierzasz nas pokonać całkiem sam? W porządku. Jak sobie życzysz. Rozgniotę
cię jak robaka. – wyszarpnął rękę z uścisku chłopaka i odskoczył do tył
szykując się do ataku.
Maki
jedynie westchnął głośno, ściągając okulary. Wyglądał teraz jak profesor
udzielający wykładu niereformowalnej młodzieży.
-
Czy mógłbyś mi to przytrzymać? – zapytał, odwracając się w stronę Cienia.
Wyciągając z pod ramienia nieodłączną teczkę, – czy on z nią nawet spał? – na
której położył okulary. Podał wszystko większemu mężczyźnie.
Sasuke
zamrugał zaskoczony. Ten facet naprawdę ma zamiar walczyć z Orochimaru. A jego
przełożony się na to godził. Kompletnie postradali zmysły. Spojrzał na Gaarę,
miał nadzieje, że on jeden okaże się mądrzejszy i ukróci to szaleństwo.
-
Nie ma sprawy. – ten odpowiedział, nie pokazując po sobie nawet śladu
zaskoczenia, tak jakby gryzipiórki na co dzień stawali twarzą w twarz z
najpotężniejszymi shinobi i wychodzili z tych potyczek zwycięsko.
-
Dziękuje. – powiedział młodzieniec po czym zniknął.
Dosłownie.
Chwile
później słychać było jedynie świst powietrza i głuchy odgłos uderzenia.
Legendarny sanin leżał nieprzytomny, a nad nim stał niewzruszony Maki,
układając ręce w pieczęci. Nie odrywał wzroku od przeciwnika, na którego ciele
pojawiały się coraz to nowsze, czarne znaki. Miały one na celu niedopuszczenie
do zrzucenia wężowatemu skóry i jego ponowne narodzenie.
-
Jak… Ale… Przecież… - Madara nie był wstanie się spójnie wysłowić. Jak zapewne
każdy, kto to widział.
-
Chyba już wiesz, że to nie mnie powinniście się tak naprawdę obawiać. –
powiedział Misaki, podchodząc do małżonka i pomagając mu się podnieść. – Ja
jestem tylko cieniem, a on… - wskazał na błękitnowłosego młodzieńca – On jest
moim światłem.
Na
jego słowa postać Makiego otoczyła pomarańczowa poświata stworzona z jego
czakry. Jej siła była zaskakująca. Jak tyle czakry zmieściło się w takim drobnym
ciałku?
Sasuke
aż zakrztusił się własną śliną.
Znał
tą czakre! Ona należała do…
-
Kim jesteś? – zapytał zaskoczony Madara, przekrzywiając głowę. Najwyraźniej
uznał w końcu błękitnowłosego za godnego uwagi przeciwnika.
-
Mówią na mnie Maki. – młodzieniec powiedział spokojnie. Jego rozpięty płaszcz
łopotał poruszany falami czakry, niczym żagiel okrętu podczas sztormu, nadając
jego postaci ekspresji i dramatyczności. Oczy młodzieńca zaczęły świecić
wewnętrznym blaskiem, który rozszedł się na całą tęczówkę, nadając jej
bursztynowego koloru. Źrenice spłaszczyły się do wąskich, poziomych kresek, a
na powiekach i nad oczami pojawiły się brązowe cienie. Czakra koło niego
stawała się coraz potężniejsza, wirowała coraz szybciej i szybciej, wprawiając
ziemię w drżenie. Unosiła liście, piasek i co mniejsze fragmenty skalne.
Wewnątrz niej zaczęły się pojawiać złote i czerwone iskry, jakby nie mogła się
zdecydować, który kolor jest odpowiedni. Sama postać chłopaka urosła i nabrała
masy mięśniowej. – Ale tak naprawdę… – Jego falujące włosy odrobine się
wydłużyły i ściemniały, nabierając złotawego koloru. – To nazywam się… – na
każdym jego policzku pojawiły się trzy podłużne blizny, przypominające
zwierzęce wąsy. – Uzumaki Naruto.