Dzięki wam za wszystkie komentarze i do zobaczenia :*
Usta Shane’a zostały zagarnięte w żarłocznym, władczym pocałunku zaraz po przekroczeniu progu. Cole przycisnął go do twardej powierzchni drzwi, które zamknęły się z hukiem pod naporem ich ciał.
- Nawet nie wiesz, od jak dawna o tym marzyłem. Od jak dawna pragnąłem cię mieć. – ciepłe usta błądziły po jego szyi i okolicy ucha wywołując u niego dreszcze. Wczepił się palcami w płaszcz na szerokich ramionach, bojąc się, że jego nogi nie utrzymają jego ciężaru. Był podniecony. Jego ciało płonęło, wyrywało się do mężczyzny przednim. Do mężczyzny, który trzymał go w swoich ramionach, odgradzając od ludzi i całego świata. W tych ramionach czuł się mały i kruchy. Czuł się kochany i wielbiony. Chciany. Cole dotykał go i pieścił, jakby był najcenniejszym skarbem. Jego duże, szorstkie dłonie, wdarły się pod materiał jego koszuli i pieściły delikatną, jasną skórę. Dotyk był zaborczy i naglący, a jednocześnie delikatny i kojący. Jakby Cole nie mógł się zdecydować, czy nie zedrzeć z niego ubrań i mieć natychmiast pod sobą, czy może jednak rozebrać go powoli i kochać się z nim leniwie i czule. Brunet miał w sobie tyle sprzeczności. Jakby w jego ciele żyły dwie różne istoty, które były zgodne co do jednego – w pragnieniu posiadania Shane’a.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz