Witajcie moi drodzy! Dawno mnie tu nie było. Dlatego postanowiłam w ramach rekompensaty wrzucić dla was coś nowego. Ten tekst początkowo miał być krótkim shotem, który zaczęłam pisać dla koleżanki w ramach urodzinowego prompta. Niestety bardzo się rozrósł, więc postanowiłam podzielić go na rozdziały.
Od razu zaznaczam, że nie wiem kiedy będę miała czas wrzucić kolejną część. Mam tylko nadzieję, że wam się spodoba, bo to moje pierwsze kroki w tym fandomie. A raczej fandomach ;)
Pozdrawiam,
U-water.
Harry podniósł głowę znad czytanej
książki i spojrzał na niebo. Po błękitnym sklepieniu przesuwały się leniwie
rzadkie obłoczki, nie przynosząc ani odrobiny wytchnienia od palącego słońca.
Był koniec sierpnia. Czas wakacji i słodkiego lenistwa zbliżał się ku końcowi.
Już za kilka dni Harry miał wrócić do Hogwartu, gdzie od lat pracował jako
nauczyciel zielarstwa. Zaproponowano mu ją zaraz po ukończeniu szkoły. Styles
od zawsze miał smykałkę do roślin i wiedział o nich znacznie więcej niż jego
rówieśnicy. Były jego pasją i miłością. Poświęcał im cały swój wolny czas.
Dlatego też był przeszczęśliwy, gdy zaproponowano mu wpierw stanowisko zastępcy
pani profesor Sprout, a po roku, gdy już się wdrożył, w pełni przejął obowiązki
kobiety, która z wielką radością przeszła na zasłużoną emeryturę. Harry słyszał
o tym, że staruszka przeprowadziła się gdzieś do Brazylii, gdzie oddała się
całkowicie swojemu odwiecznemu marzeniu o zgłębianiu tajemnic roślin lasów
równikowych.
Harry westchnął i poprawił
zielono-niebieską chustę, która przytrzymywała jego niesforne, czekoladowe loki
z daleka od twarzy. Było mu strasznie gorąco. Od tygodnia w Holmes Chapel
panowały okrutne upały, niszcząc rośliny, powodując pożary w lasach i na
wysuszonych słońcem łąkach. Czego nijak nie było widać po ogrodzie loczka.
Trawa była soczyście zielona, kwiaty w pełnym rozkwicie mieniły się od
intensywnych kolorów, a dojrzewające owoce i warzywa aż same prosiły się o
wyciągnięcie po nie rąk i skosztowanie ich.
A wszystko za sprawą pewnego,
małego pomocnika. Młodego duszka, który w tej chwili ucinał sobie popołudniową
drzemkę, leżąc na brzuchu, na hamaku rozwieszonym pomiędzy dwiema dorodnymi
jabłoniami. Jasnobrązowe włosy duszka były roztrzepane. Przydługa grzywka
opadała na odprężoną we śnie twarz z wyraźnymi kościami policzkowymi. Wąskie,
różowe wargi były rozchylone, a opalona skóra nabrała złotego koloru od
letniego słońca. Louis, bo tak miał na imię duszek, był bardzo atrakcyjnym
chłopakiem, by nie powiedzieć człowiekiem. Gdyż z całą pewnością nim nie był. Z
pomiędzy łopatek szatyna wyrastały skrzydła, które przyciągały uwagę niczym
magnes metal i były dostatecznym dowodem nieludzkiego pochodzenia młodego
Tomlinsona. Dwie pary skrzydeł, które przynosiły namyśl egzotyczne motyle. Były
duże i cienkie niczym papier. Prawie przezroczyste, z ciemniejszymi żyłkami
układającymi się w zawiłe wzory i obrazy. Mieniły się jasnym błękitem tak
bardzo podobnym do koloru oczu chłopaka.
Harry uśmiechnął się. Oparł
policzek na dłoni i przyjrzał się dokładniej duszkowi. Nie mógł uwierzyć, że
Louis mieszkał u niego już ponad rok. Loczkowi zdawało się, że minął zaledwie
dzień od czasu, gdy duszek się do niego wprowadził. Pamiętał ten dzień jakby to
było wczoraj.
Mama Harrego stale martwiła się
tym, że mieszkał sam. Doskonale wiedział, że młody nauczyciel nigdy nie miał
czasu na nic poza pracą. Co nie do końca było prawdą, bo Styles w szklarniach
spędzał całe dnie z własnej, nieprzymuszonej woli. Nie mniej jednak rozumiał co
rodzicielka miała namyśli. Dom Harrego i szkolny apartament wyglądały na niemal
opuszczone. Wszędzie walały się stare księgi i ubrania, których loczek nie miał
kiedy posprzątać. Meble pokryła warstwa kurzu, a w oknach i rogach ścian
zagnieździły się pająki.
Nic więc dziwnego, że Anne
postanowiła wziąć sprawy we własne ręce i załatwić synowi domowego skrzata, o
co często się sprzeczali. Matka stale powtarzała Harremu, że ten w końcu utonie
w tym całym brudzie, jeśli czegoś w końcu nie zrobi. Harry jednak ani myślał o trzymaniu
w domu skrzata. Te stworzenia były dla niego za bardzo pedantyczne. Wszystko by
mu poprzestawiały i nie mógłby niczego później znaleźć. Nie mówiąc już o tym, że
czarodziej miał awersję do trzymania tych biednych stworzeń w niewoli do czasu,
aż ich właściciele nie zdecydują się podarować im ubrania. Nie miał serca
trzymać przy sobie żywej istoty siłą, wbrew ich woli. No i co przesądzało
sprawę, domowe skrzaty miały jakiś dziwny wstręt do roślin. A przynajmniej te,
które Harry poznał do tej pory. Przekonał
się o tym dość boleśnie, gdy jeszcze mieszkał w rodzinnym domu. Ilekroć wracał
z Hogwartu na wakacje lub przerwę świąteczną, jego ukochane maleństwa były w
opłakanym stanie, jeśli w ogóle jakimś udało się przetrwać. Eleonor, bo tak nazywał
się domowy skrzat rodziny Stylesów, potrafiła ususzyć nawet kaktusy.
Dlatego Anne wpadła na genialny
pomysł, o czym jej syn przekonał się otwierając drzwi pewnego czerwcowego
popołudnia i napotykając na swoim progu chłopaka ubranego w białą koszulkę z
krótkim rękawem, czerwone jeansy i z torbą podróżną na ramieniu.
- Cześć Harold! Jestem Louis. Mam
nadzieję, że będzie nam się dobrze razem mieszkało.
Ciekawa zapowiedź nowego fandomu :)
OdpowiedzUsuńCzekam na więcej :)
Dużo weny :)
Pozdrawiam :)
P. S. Z niecierpliwością czekam na kontynuację Stereka :)
Dziękuję bardzo i również pozdrawiam,
UsuńU-water.
Cos nowego i ciekawie zapowiadającego się.
OdpowiedzUsuńWeny życzy Mefisto
Dziękuję :)
UsuńLubię ten paring... Ciekawe czy po roku Louis jest nadal tylko pomocą domową czy może już kimś więcej...
OdpowiedzUsuńJa też. Uwielbiam Louisa i cieszę się jak głupia, że nagra solową płytę :)
UsuńPrzekonasz się ;)
Hejka, hejka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, podoba mi się, ma własnego duszka, który zajmuje się jego ogrodem...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia