piątek, 9 czerwca 2017

1. Cześć Harold! Jestem Louis.


Witajcie moi drodzy! Dawno mnie tu nie było. Dlatego postanowiłam w ramach rekompensaty wrzucić dla was coś nowego. Ten tekst początkowo miał być krótkim shotem, który zaczęłam pisać dla koleżanki w ramach urodzinowego prompta. Niestety bardzo się rozrósł, więc postanowiłam podzielić go na rozdziały.
Od razu zaznaczam, że nie wiem kiedy będę miała czas wrzucić kolejną część. Mam tylko nadzieję, że wam się spodoba, bo to moje pierwsze kroki w tym fandomie. A raczej fandomach ;) 
Pozdrawiam,
U-water.
 
 
Harry podniósł głowę znad czytanej książki i spojrzał na niebo. Po błękitnym sklepieniu przesuwały się leniwie rzadkie obłoczki, nie przynosząc ani odrobiny wytchnienia od palącego słońca. Był koniec sierpnia. Czas wakacji i słodkiego lenistwa zbliżał się ku końcowi. Już za kilka dni Harry miał wrócić do Hogwartu, gdzie od lat pracował jako nauczyciel zielarstwa. Zaproponowano mu ją zaraz po ukończeniu szkoły. Styles od zawsze miał smykałkę do roślin i wiedział o nich znacznie więcej niż jego rówieśnicy. Były jego pasją i miłością. Poświęcał im cały swój wolny czas. Dlatego też był przeszczęśliwy, gdy zaproponowano mu wpierw stanowisko zastępcy pani profesor Sprout, a po roku, gdy już się wdrożył, w pełni przejął obowiązki kobiety, która z wielką radością przeszła na zasłużoną emeryturę. Harry słyszał o tym, że staruszka przeprowadziła się gdzieś do Brazylii, gdzie oddała się całkowicie swojemu odwiecznemu marzeniu o zgłębianiu tajemnic roślin lasów równikowych.

Harry westchnął i poprawił zielono-niebieską chustę, która przytrzymywała jego niesforne, czekoladowe loki z daleka od twarzy. Było mu strasznie gorąco. Od tygodnia w Holmes Chapel panowały okrutne upały, niszcząc rośliny, powodując pożary w lasach i na wysuszonych słońcem łąkach. Czego nijak nie było widać po ogrodzie loczka. Trawa była soczyście zielona, kwiaty w pełnym rozkwicie mieniły się od intensywnych kolorów, a dojrzewające owoce i warzywa aż same prosiły się o wyciągnięcie po nie rąk i skosztowanie ich.

A wszystko za sprawą pewnego, małego pomocnika. Młodego duszka, który w tej chwili ucinał sobie popołudniową drzemkę, leżąc na brzuchu, na hamaku rozwieszonym pomiędzy dwiema dorodnymi jabłoniami. Jasnobrązowe włosy duszka były roztrzepane. Przydługa grzywka opadała na odprężoną we śnie twarz z wyraźnymi kościami policzkowymi. Wąskie, różowe wargi były rozchylone, a opalona skóra nabrała złotego koloru od letniego słońca. Louis, bo tak miał na imię duszek, był bardzo atrakcyjnym chłopakiem, by nie powiedzieć człowiekiem. Gdyż z całą pewnością nim nie był. Z pomiędzy łopatek szatyna wyrastały skrzydła, które przyciągały uwagę niczym magnes metal i były dostatecznym dowodem nieludzkiego pochodzenia młodego Tomlinsona. Dwie pary skrzydeł, które przynosiły namyśl egzotyczne motyle. Były duże i cienkie niczym papier. Prawie przezroczyste, z ciemniejszymi żyłkami układającymi się w zawiłe wzory i obrazy. Mieniły się jasnym błękitem tak bardzo podobnym do koloru oczu chłopaka.

Harry uśmiechnął się. Oparł policzek na dłoni i przyjrzał się dokładniej duszkowi. Nie mógł uwierzyć, że Louis mieszkał u niego już ponad rok. Loczkowi zdawało się, że minął zaledwie dzień od czasu, gdy duszek się do niego wprowadził. Pamiętał ten dzień jakby to było wczoraj.

 

Mama Harrego stale martwiła się tym, że mieszkał sam. Doskonale wiedział, że młody nauczyciel nigdy nie miał czasu na nic poza pracą. Co nie do końca było prawdą, bo Styles w szklarniach spędzał całe dnie z własnej, nieprzymuszonej woli. Nie mniej jednak rozumiał co rodzicielka miała namyśli. Dom Harrego i szkolny apartament wyglądały na niemal opuszczone. Wszędzie walały się stare księgi i ubrania, których loczek nie miał kiedy posprzątać. Meble pokryła warstwa kurzu, a w oknach i rogach ścian zagnieździły się pająki.

Nic więc dziwnego, że Anne postanowiła wziąć sprawy we własne ręce i załatwić synowi domowego skrzata, o co często się sprzeczali. Matka stale powtarzała Harremu, że ten w końcu utonie w tym całym brudzie, jeśli czegoś w końcu nie zrobi. Harry jednak ani myślał o trzymaniu w domu skrzata. Te stworzenia były dla niego za bardzo pedantyczne. Wszystko by mu poprzestawiały i nie mógłby niczego później znaleźć. Nie mówiąc już o tym, że czarodziej miał awersję do trzymania tych biednych stworzeń w niewoli do czasu, aż ich właściciele nie zdecydują się podarować im ubrania. Nie miał serca trzymać przy sobie żywej istoty siłą, wbrew ich woli. No i co przesądzało sprawę, domowe skrzaty miały jakiś dziwny wstręt do roślin. A przynajmniej te, które Harry poznał do tej pory.  Przekonał się o tym dość boleśnie, gdy jeszcze mieszkał w rodzinnym domu. Ilekroć wracał z Hogwartu na wakacje lub przerwę świąteczną, jego ukochane maleństwa były w opłakanym stanie, jeśli w ogóle jakimś udało się przetrwać. Eleonor, bo tak nazywał się domowy skrzat rodziny Stylesów, potrafiła ususzyć nawet kaktusy.

Dlatego Anne wpadła na genialny pomysł, o czym jej syn przekonał się otwierając drzwi pewnego czerwcowego popołudnia i napotykając na swoim progu chłopaka ubranego w białą koszulkę z krótkim rękawem, czerwone jeansy i z torbą podróżną na ramieniu.

- Cześć Harold! Jestem Louis. Mam nadzieję, że będzie nam się dobrze razem mieszkało.

7 komentarzy:

  1. Ciekawa zapowiedź nowego fandomu :)
    Czekam na więcej :)
    Dużo weny :)
    Pozdrawiam :)
    P. S. Z niecierpliwością czekam na kontynuację Stereka :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Cos nowego i ciekawie zapowiadającego się.
    Weny życzy Mefisto

    OdpowiedzUsuń
  3. Lubię ten paring... Ciekawe czy po roku Louis jest nadal tylko pomocą domową czy może już kimś więcej...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też. Uwielbiam Louisa i cieszę się jak głupia, że nagra solową płytę :)
      Przekonasz się ;)

      Usuń
  4. Hejka, hejka,
    wspaniały rozdział, podoba mi się, ma własnego duszka, który zajmuje się jego ogrodem...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń