piątek, 16 marca 2018

Pomarańczowy cukierek 4/4 - Koniec

Tekst betowała jak zawsze cudowna strzalka14 :*


Leżeli przytuleni, spleceni ciałami na zimnych kafelkach. Z trudem łapali oddech, patrząc sobie w oczy, błyszczące czerwienią i błękitem. Powietrze było ciężkie, przesycone ich wspólnym zapachem. Zarumienione ciała lśniły się od potu i resztek spełnienia.

- O Boże... - wysapał Danny, oddychając głośno. - O Boże, to było... O Boże... Wow. O Boże... - Zachichotał i ukrył twarz w nagiej klatce piersiowej Steve'a, który przygarnął go bliżej do swojego ciała, jakby chciał go wchłonąć w siebie. Złączyć ze sobą jeszcze bardziej. Jakby knot, znajdujący się nadal wewnątrz Dannego w pełni mu nie wystarczył.

- I pomyśleć, że to wina jednego, małego, pomarańczowego cukierka.

- Jakiego cukierka? - zapytał Steve, marszcząc brwi.

- Tego, którego zjadłeś, a który to z kolei sprawił, że prawie zdziczałeś. Poważnie Steve, czy nikt cię nie nauczył, że nie bierze się słodyczy od obcych, hę? Co z tobą? Życie ci niemiłe?

- Naprawdę nie mam pojęcia o czym mówisz. Nie zjadłem żadnego cukierka. - Mars na czole alfy tylko się pogłębił.

- Musiałeś go zjeść. Taki nieduży. Oczojebnie pomarańczowy. Coś świta?

- Nie.

- Dobra. Pokażę ci jak wygląda. - Danny rozejrzał się i poklepał dłońmi podłogę dookoła. - Jak tylko dostanę się do moich spodni.

- Poważnie chcesz gadać o słodyczach, gdy masz mojego fiuta w tyłku? - Steve zakołysał biodrami i uśmiechnął się, gdy Danny sapnął i spojrzał na niego z naganą wypisaną na twarzy.

- Tak. I przestań się szczerzyć. Wiedziałem, że za łatwo ci poszło. Teraz będziesz chodził dumny jak paw i szczerzył tą swoją białą klawiaturę przy każdej możliwej okazji.

- Za łatwo? Od miesięcy chodzę za tobą jak głupi szczeniak. Już brakowało mi pomysłów. Byłem w naprawdę ciemnym i okropnym miejscu.

- Wcale się nie dziwię, że twój mózg tak wygląda, skoro masz tak szalone pomysły, jak wożenie granatów w moim samochodzie. - Steve przewrócił oczami. - Poważnie, stary. Jeśli chcesz sobą zainteresować miastową omegę, musisz to zrobisz zrobić w bardziej cywilizowany sposób.

- Czyli uważasz, że omegi z New Jersey tak bardzo różnią się od tych, które mamy tutaj na Oahu?

- Oczywiście, że tak! - krzyknął Danny, na co Steve skrzywił się boleśnie i potarł ucho. Wyczulone zmysły czasami były do bani. - Wasze omegi są jakieś dziwne, skoro uważają, że ściąganie koszulek, zabieranie malasadas i kluczyków od auta jest idealnym sposobem na zaloty. - Gniewowi w słowach Williamsa przeczyło delikatne gładzenie alfy po ramionach.

Steve uśmiechnął się kącikiem ust na dotyk partnera. Pochylił się i przejechał nosem po szyi Dannego, tylko po to, by z czułością i oddaniem pocałować znak, który sam zostawił na jego szyi.

- Czyli w jaki sposób powinienem zalecać się do miastowej omegi? - wyszeptał tuż przy skórze Dannego, na co ten mimowolnie zadrżał i mocniej wtulił się w większe ciało alfy.

- Na początek dobre byłoby zaproszenie do jakiejś restauracji, czy baru. Ale! - dodał szybko, gdy Steve już otwierał usta, by się wtrącić. - Ale nie do takiego, gdzie szefem jest grubas, który próbuje wyłudzić dodatkową gotówkę od turystów za samo powietrze, którym oddychają. I co najważniejsze - zrobił chwilę przerwy, a McGarrett zesztywniał, szykując się na kolejne słowa partnera. - Nie zapomnij portfela, do cholery!

Steve parsknął śmiechem i sturlał się z ciała Dannego. Blondyn skrzywił się na utratę ciepła alfy i nieprzyjemne uczucie wypływającego nasienia, które do tej pory tamował knot.

- Obrzydliwe.

- Już nie przesadzaj. - Steve przewrócił oczami. - To tylko sperma.

- To aż sperma! Która nawiasem mówiąc znajduje się w moim tyłku. A pomyślałeś może jak ja teraz założę spodnie? Nie mam zamiaru kręcić się po biurze z wielką plamą na tyłku.

- Chyba znajdę na to jakiś sposób. - Alfa przetoczył się z powrotem i zawisł nad Dannym, uśmiechając się. Jego oczy zabłysły czerwienią, gdy spojrzał na krocze partnera i oblizał lubieżnie usta. Penis Dannego momentalnie podskoczył, uradowany z wyraźnego zainteresowania Steve'a, w przeciwieństwie do swojego właściciela, który spojrzał na alfę z czystym przerażeniem.

- O nie! Nic z tego! - wyciągnął przed siebie obronnie ręce.

Steve ze świstem wypuścił powietrze, tracąc rezon.

- To co proponujesz?

- Na początek daj mi swoją koszule, a raczej to, co z niej zostało, bym mógł się wytrzeć. - Steve bez słowa skargi spełnił prośbę partnera. - Później ubierzemy się i w miarę ogarniemy. Przed wyjściem do domu przeprosisz jeszcze China i Kono za to, że byłeś takim idiotą i dałeś się nafaszerować narkotykami, przez co wszyscy się martwiliśmy.

- Po raz kolejny powtarzam ci, że nie brałem żadnych prochów. - McGarret jęknął niecierpliwie.

- Jesteś pewien? - Danny zatrzymał się w trakcie wciągania spodni. Jego ciało zostało już wytarte, przez co pozbył się części zapachu alfy, doprowadzając go tym do szaleństwa. Steve z całych sił powstrzymywał się przed ponownym skoczeniem na partnera i jego zatwierdzeniem. Jego alfie instynkty krzyczały, każąc mu brać Dannego i pokrywać swoim zapachem tak długo, aż nie będzie można odróżnić ich poszczególnych woni.

- Nie patrz tak na mnie. Dobrze wiem, co chcesz zrobić i odmawiam tak długo, jak nie znajdziemy się w jakimś łóżku. Ta podłoga wcale nie jest taka wygodna, na jaką wygląda.

- Nie przesadzaj. Spałem w gorszych warunkach.

- Tak, tak. Na misjach, o których nie możesz mi opowiedzieć, bo musiałbyś mnie zabić - prychnął Danny, wracając do ubierania się.

- Wcale nie. - Steve nadąsał się, sięgając po własne spodnie.

Omega ponownie prychnął i szarpnął spodnie w górę, przez co znajdujący się w tylnej kieszeni cukierek wyleciał i potoczył się po podłodze.

- Co to takiego? - spytał McGarrett, podnosząc przedmiot. Przyjrzał mu się dokładnie, marszcząc brwi.

- To? Powinieneś wiedzieć co to jest. To przez to małe gówno prawie zostałeś odstrzelony.
- Niemożliwe. Pierwszy raz widzę to na oczy.

- Poważnie?

- Poważnie. - Przytaknął.

- Nigdy wcześniej niczego takiego nie widziałeś?

- Nie.

- I niczego takiego nie połknąłeś?

- Przecież powiedziałem, że nie.

- To niemożliwe. - Danny podszedł do Steve'a, ignorując jego nagość i fakt, że alfa zaczął reagować na jego bliskość. - Musiałeś to wziąć, skoro prawie zdziczałeś. Nie ma innego wyjaśnienia. - McGarrett zarumienił się na jego słowa, odwracając wzrok. - O nie. Znam tą minę. Co zrobiłeś? Tylko nie próbuj kłamać. Teraz, gdy jesteśmy połączeni będę wiedział, czy mówisz prawdę.

Steve mielił w dłoniach swoje bojówki, nie podnosząc wzroku na partnera. Zamruczał coś pod nosem.

- Że co? Mógłbyś głośniej?

- Powiedziałem, że widziałem jak Fryer się do ciebie przystawia.

- I? - spytał Danny, podnosząc do góry brwi.

- I się wkurzyłem, bo zgodziłeś się z nim spotkać. - Steve warknął, błyskając w kierunku omegi szkarłatnymi tęczówkami. - Zgodziłeś się z nim spotkać, a jesteś mój. - Rzucił spodnie na bok i sięgnął po partnera. Przyciągnął go i zamknął w swoich objęciach, tam, gdzie Danny od zawsze przynależał, choć wcześniej nie zdawał sobie z tego sprawy. - Jesteś mój. - powiedział pewnie i z mocą, sprawiając, że Williamsowi nie pozostawało nic innego jak tylko przytaknąć.

- Jestem twój.

Steve uśmiechnął się i przytulił swoją omegę, wciskając nos w podstawę jego szyi. Odetchnął głębiej, rozluźniając się, gdy do jego nozdrzy dotarł ich zmieszany zapach.

- Życie z tobą nigdy nie będzie proste, prawda? - spytał Danny.

- Nie.

- Tak też myślałem. - Omega zamilkł, wtulając się mocniej w swojego alfę. Czuł pod palcami rozgrzaną skórę, pod którą grały silne mięśnie. - Cóż, przynajmniej jesteś na tyle ładny, by chcieć cię zatrzymać. - Całe ciało Steve'a zadrżało i zafalowało, gdy McGarrett zaczął się śmiać. - I wygląda na to, że też na tyle mądry, by nie brać cukierków od obcych. Zwłaszcza tych pomarańczowych i niewiadomego pochodzenia.

środa, 7 marca 2018

Foch

Prompt:

 MobyDick : Hawaii Five-O
Ponieważ zobaczyłam ten obrazek - http://iv.pl/images/03658356709293106613.jpg i od razu skojarzył mi się z McDanno ^_^

Zaproponowany przez MobyDick tytuł nie pasował do tekstu. Przepraszam.
Tekst betowała strzalka14 :***

Steve już dawno przywykł do humorków Dannego. Lata wspólnej pracy, partnerstwa i małżeństwa nauczyły go naprawdę wiele o włoskim, wybuchowym charakterze Williamsa. Danny był jak samochód wyścigowy. Potrafił rozpędzić się od zera do setki w zaledwie kilka sekund. Mówił i mówił coraz szybciej i szybciej. Potrafił to robić całymi minutami, nie czyniąc nawet chwili przerwy na oddech. Gadał i gadał, wymachując przy tym rękami i czerwieniejąc na twarzy ilekroć był porządnie wkurzony. A może raczej ilekroć Steve naprawdę go zdenerwował swoimi pomysłami lub wybrykami.

Bo w końcu to nie była przecież wina Steve'a, że przestępcy uciekali na sam jego widok, a on musiał ich gonić, nierzadko wpadając na jakąś szybę, czy auto, które stanęły mu na drodze. To nie tak, że umyślnie zabierał swojego męża i Grace do centrum handlowego, w którym akurat tego dnia dwójka zamachowców postanowiła podłożyć bombę, czy wyjść z Dannym na kolację do knajpki, gdzie dochodziło do narkotykowej transakcji. To naprawdę nie była wina Steve'a, że miał szczęście bywać tam, gdzie coś się działo. Poza tym Williams już dawno przyzwyczaił się do takiego obrotu spraw, będąc przygotowanym na to, że nawet wizyta w szkole córki może zakończyć się strzelaniną. To jednak nie powstrzymywało go od krzyczenia na Steve'a i wygłaszania wielogodzinnych wykładów o tym, jak zachowują się cywilizowani ludzie we współczesnych czasach i, że neandertalczycy wyginęli tysiące lat temu. Poza Steve'em rzecz jasna.

McGarrett nauczył się już tego, że to sposób Dannego na radzenie sobie ze stresem, na odreagowanie, po którym partner stawał się spokojny i wyciszony niczym ocean w bezchmurny, ciepły dzień, bez jednej zmarszczki na powierzchni.

Dlatego też Steve pozwalał Dannemu krzyczeć, przytakując mu od czasu do czasu i zabierając głos, gdy się z czymś nie zgadzał lub udało mu się akurat wstrzelić w moment, gdy Danny brał oddech przed dalszym monologiem.

Steve był przyzwyczajony do ciągłego hałasu i gadaniny, bo Danny właśnie taki był. Nie potrafił wysiedzieć cicho. Nawet pisząc raport musiał sobie złorzeczyć pod nosem, a w nocy ponarzekać na niego przez sen. To było normalne. Znajome. Z tym Steve był w stanie sobie poradzić.

W przeciwieństwie do Dannego, który całkowicie milczał i go unikał, omijając go nawet wzrokiem. Wobec takiego Dannego Steve był całkowicie bezsilny. Z takim nie dawał sobie rady.

Nie wiedział nawet, co zrobił źle, a zdawał sobie sprawę, że coś musiał zrobić, bo mars na czole męża pojawiał się wyłącznie wtedy, gdy on wchodził do pokoju. Poza tym Williams milczał tylko w jego obecności, z innymi rozmawiając jak najbardziej normalnie.

Do zrozumienia tego, że coś było nie tak, McGarrett wcale nie potrzebował swojego stopnia komandora porucznika. Z tym, że dojście do tego, CO było nie tak, to już inna para sandałów*.
Steve próbował chyba dosłownie wszystkiego. Sprawdził ich smsy, nagrania z ostatnich akcji i wspólnych wyjść, jeśli akurat byli w miejscu, gdzie były kamery. Poprosił o pomoc China i Kono, żeby porozmawiali z Williamsem i dowiedzieli się, co było nie tak. W akcie desperacji zadzwonił nawet do Grace z prośbą o interwencję.

Nic nie pomogło.

Danny dalej z nim nie rozmawiał.

I może Steve pozostawiłby sprawę w spokoju, gdyby ta cisza nie rzutowała na ich życie zarówno zawodowe jak i prywatne. Danny wolał współpracować z Kono i Chinem, decydując się na akcje z nim jedynie w ostateczności, a i tak podczas misji kontaktował się z nim jedynie poprzez wiadomości tekstowe lub za pośrednictwem osób trzecich.

W domu nie było wcale lepiej.

Danny spał na kanapie w salonie lub w pokoju Grace, zamiast w ich wspólnym łóżku. Odmawiał jedzenia z nim przy jednym stole, zabierając swoja kawę i tosty na lanai lub całkowicie rezygnował z jedzenia w domu. Listę zakupów i obowiązków uzgadniali poprzez karteczki poprzyczepiane na lodówce.

I Steve miał powoli tego naprawdę dość.

Po ponad tygodniu ciszy, zdecydował się wreszcie na konfrontacje z mężem. Niemal siłą zaciągnął partnera do samochodu i zawiózł do domu, gdzie usadził na kanapie, mając zamiar przytrzymać go tam choćby siłą, jeśli Danny stawiałby opór. Steve chciał wszystko sobie z mężem wyjaśnić i doprowadzić do tego, że na powrót zaczną ze sobą rozmawiać. Nawet jeśli Danny miałby krzyczeć i wściekać się na niego przez całą noc, to i tak to byłoby lepsze niż ta cisza i chłód panujące pomiędzy nimi od kilku dni. Nie mówiąc o tym, że Steve strasznie stęsknił się za głosem męża, jak i za samym Dannym. Za jego bliskością.

- Możesz powiedzieć mi wreszcie, co złego zrobiłem? Jak mam cię przeprosić, gdy nie wiem, co złego zrobiłem? - powiedział, nie spuszczając z oczu męża, który na jego słowa skrzywił się i poczerwieniał na twarzy ze złości. - Wiem, że jesteś na mnie o coś zły. Tylko nie rozumiem, dlaczego zamiast powiedzieć mi o tym prosto w twarz, jak to zazwyczaj robisz, wolisz milczeć, licząc na to, że się domyślę. - Steve westchnął, gdy Williams w odpowiedzi jedynie skrzyżował ramiona na piersi i odwrócił się do niego bokiem, nadal się na niego gniewając. - Danny, proszę, porozmawiaj ze mną. Naprawdę nie mam pojęcia, co mogło się takiego stać, że przestałeś się do mnie odzywać. I nie mam już pomysłów, jak mógłbym się tego dowiedzieć. Prosiłem o pomoc China, Kono, a nawet rozmawiałem o tym z Grace. - Na wzmiance o córce mars na twarzy Dannego lekko się wypogodził. - Kochanie, proszę, powiedz mi, co zrobiłem nie tak. - Przysiadł obok męża i ujął jego dłoń w swoje własne. Danny nie wyrwał się, co Steve wziął za duży plus. - Powiedz mi, proszę, czym tak bardzo cię uraziłem? Obiecuję, że postaram się więcej tego nie zrobić. Proszę, Danny.

- Czy ja źle gotuję? - zapytał Williams odwracając się przodem do Steve'a.

- Że co?

- Czy ja źle gotuję? Czy po przygotowanych przeze mnie posiłkach dostałeś niestrawności, biegunki, wymiotów?

- Danny, obraziłeś się na mnie, bo powiedziałem, że źle gotujesz? - Steve nie mógł wyjść z szoku. Patrzył oniemiały na męża, jakby temu nagle wyrosła druga głowa.

- Odpowiedz na moje pytanie. Czy kiedykolwiek zachorowałeś po tym, jak zjadłeś ugotowany przeze mnie obiad? Zachorowałeś? Odpowiem na to pytanie sam. Nie, nie zachorowałeś. A mimo to powiedziałeś swojej mamie, że nie potrafię gotować.

- Danny, ale ty naprawdę nie potrafisz gotować. Nawet makaron w twoim wydaniu to przegotowane gluty smakujący jak sama sól.

- Jak mogę nie umieć gotować? Mam włoskie korzenie, jasne? A nawet jeśli nie radziłbym sobie najlepiej w kuchni, co oczywiście nie jest prawdą, to twoim - stuknął go palcem w pierś - obowiązkiem, jako przykładnego, dobrego męża, jest zjedzenie tego obiadu z uśmiechem na ustach i poproszenie jeszcze o dokładkę. Czy wyraziłem się jasno?

- Obraziłeś się na mnie, bo powiedziałem mamie, że nie umiesz gotować? - Steve parsknął śmiechem, ukrywając twarz w dłoni.

- W dodatku jeszcze się ze mnie śmiejesz. Dlaczego ja w ogóle się z tobą ożeniłem? Jesteś neandertalczykiem z ciągłym anewryzmem na twarzy. Do tego jeszcze mi mówisz, że nie potrafię gotować. Idę stąd. Nie mam zamiaru z tobą rozmawiać.

- Danny? Gdzie idziesz? Ja wcale się z ciebie nie śmiałem. Danny? Danno!? Poczekaj na mnie! Proszę, nie obrażaj się znowu!
 
______________________________________________
* błąd zamierzony