sobota, 20 października 2018

Chodź spać tatusiu

 Betowała strzalka14 :*



Już dawno minął czas, kiedy Tony spoglądał na zegarek. W głowie miał tylko pierwiastki i gotowe wzory. Łączenia, styki i materiały, których powinien użyć do konstruowania. Przed jego oczami widniał hologramowy schemat nowej zbroi, nad którą pracował. Z tym, że coś mu w niej nie pasowało. Z jakiegoś powodu prawa rękawica nie działała tak, jak powinna. Tak jakby gdzieś powstawało sprzężenie zwrotne. Nie wiedział tylko, w którym miejscu i z całych sił starał się namierzyć błąd. Wytężał i tak już przemęczony wzrok, nie mógł jednak zrozumieć, w którym miejscu znajdował się defekt.

Tony ziewnął szeroko i przetarł brudną dłonią zaczerwienione oczy. Nie odrywając się od schematu, po omacku poszukał wolną ręką kawy, po czym mruknął pod nosem przekleństwo, gdy znaleziony kubek okazał się być pusty.

- Tatusiu. - Stark odwrócił się momentalnie na dźwięk głosu synka. Peter stał dwa kroki za nim, ubrany w swoją ulubioną czerwono-niebieską piżamkę w pajęczynę. Trzylatek trzymał w swoich malutkich rączkach do połowy pełen kubek kakao - sądząc po cudownym zapachu, który sprawił, że żołądek Tony'ego zaburczał głośno, przypominając o sobie i o tym, że Stark ostatni posiłek spożywał wiele godzin temu.

- Proszę, tatusiu - powiedział Peter z uśmiechem, co spowodowało, że Tony całkiem się rozczulił. Jego synek był taki kochany i mądry.

Kakao było wyśmienite, ale wszystko zapewne się takie zdawało po kilkunastogodzinnej głodówce. Niestety było letnie, ale Tony nie zamierzał narzekać. Zresztą nawet by wolał, żeby jego mały synek trzymał się z daleka od gorących rzeczy.

- Mmm... Pyszne, dziękuję - powiedział, sprawiając tym, że na buzi Petera pojawił się szeroki, szczerbaty uśmiech.

- Proszę bardzo. Tatusiu?

- Tak? - zapytał Tony, na powrót zagłębiony w schemacie.

- Tatusiu? - Peter pociągnął go kilkakrotnie za kraniec koszulki.

- Tak? - powtórzył, spoglądając z powrotem na synka. Malec wpatrywał się w niego swoimi dużymi, brązowymi, błyszczącymi oczkami, na których widok coś zakuło w sercu Tony'ego, tuż obok reaktora. Miał nadzieję, że to nie zwarcie.

- Chodź spać, tatusiu.

I jak miał odmówić takiej prośbie, gdy syn patrzył na niego tym słodkim wzrokiem w stylu kopniętego szczeniaczka, wzrokiem... Żywcem wziętym od Steve'a.

Jego mąż to była jednak podstępna bestia. Żeby uczyć czegoś takiego ich malutkiego, niewinnego syna i później napuszczać go na niego? Przebiegły drań.

Tony pozwolił się zaciągnąć synowi w stronę wind, w głowie już planując zemstę na mężu.

piątek, 5 października 2018

Anioł we fioletowym krawacie cz. 7 - ostatnia

Betowała naturalnie strzalka14 :***


- Czy ktoś może mi wyjaśnić, co robiły granaty w moim samochodzie!? - krzyki nadchodzącego Williamsa sprawiły, że Steve przerwał w połowie zdania, urywając rozmowę, którą przeprowadzał telefonicznie z Kono. Kalakaua naturalnie wolała zawczasu, zapobiegawczo się rozłączyć, tym samym unikając bólu głowy, który z pewnością czekał jego samego po starciu z wrzeszczącym Dannym.

Anioł był jak armata. Dopóki nie szturchałeś go i nie podpaliłeś lontu, był pogodny i w miarę spokojny. W momencie jednak, gdy ktoś go wkurzył, Danny niemal dosłownie wybuchał. Czerwieniał na twarzy i krzyczał jak opętany, wymachując przy tym rękami niczym wiatrakami.
Steve początkowo próbował w tych chwilach przegadać anioła, wtrącić choć słowo między króciutkimi przerwami na nabranie oddechu, przed kolejną batalią monologów. Szybko jednak z tego zrezygnował, gdy zrozumiał, że to tylko podjudzało Dannego. Zwłaszcza, że jego partner miał te swoje epizody tylko, gdy odnosiło się to do Steve'a, do jego życia lub zdrowia. Choć nie zawsze. Anioł za nic nie potrafił zrozumieć jego zamiłowania do zdrowego stylu życia. Narzekał za każdym razem, gdy Steve przygotowywał koktajl z wodorostów, czy wstawał skoro świt, żeby popływać w oceanie.

Z czasem stało się to dla nich taką małą tradycją, naturalnym porządkiem dnia.

Steve wstawał z łóżka i szedł pływać - Danny półprzytomnie narzekał, że normalni ludzie śpią o tej porze, że wpuszcza do domu zimne powietrze (nieważne, że na dworze było cieplej, niż w domu), i że któregoś dnia się utopi lub zjedzą go rekiny. Przygotowywał sobie na śniadanie zdrowego, proteinowego shake'a - Williams schodził na dół, do kuchni i nadal zaspanym głosem burczał, że nie rozumie, jak w ogóle można zjeść coś takiego, i że on nie jest krową, żeby jeść trawę, nawet jeśli ta była zmiksowana. Później narzekał na klimat, wszędzie obecny piasek, drogę do pracy, pracę, ananasa na pizzy, na brak kawy, upierdliwych, ciągle każących mu biegać dilerów i morderców, na drogie drinki po pracy, na to, że Steve znowu zapomniał portfela, późny powrót do domu i na to, że Steve zajmuje większą część łóżka.

Tak naprawdę Danny narzekał przez większą część dnia. Lecz ponad połowa tego całego monologowego szumu, to były tak naprawdę puste słowa, zapełniające ciszę.

Bo jego partner szybko odkrył, że on nie lubi ciszy. Żył w ciszy i samotności przez większość swojego życia. Teraz już nie musiał, bo miał Dannego. Anioła, który bawił go, rozczulał i irytował. Czasami w tym samym czasie.

- Steve. - Williams wpadł do jego biura, a zaczerwieniona twarz anioła i pulsująca na skroni żyła oznaczały, że tym razem McGarrett naprawdę miał kłopoty. Dostrzegł jeszcze China, przemykającego cichaczem w stronę windy, pokazującego mu uniesiony kciuk, nim całkiem zniknął mu z oczu. Naturalnie, w takich chwilach cały jego zespół zostawiał go samego na pastwę Dannego. Po prostu cudownie.

Steve przewrócił na to tylko oczami. Mógł się tego spodziewać.

- Ty nie wywracaj mi tu tymi swoimi gałami. Pytam się ciebie, skąd się wzięły granaty w bagażniku mojego samochodu. Co ty sobie myślisz, że... - Steve patrzył, jak Danny nakręca się coraz bardziej i bardziej. Na emocje malujące się na jego twarzy, błyszczące oczy koloru nieba, na nieodłącznie obwiązany wokół szyi anioła, fioletowy krawat, tak bardzo przypominający kolorem płomień jestestwa Dannego. Coś najpiękniejszego, co Steve kiedykolwiek widział i co było mu dane z taką bezinteresownością, oddaniem i miłością.

- Kocham cię - powiedział w chwili rozczulenia, z delikatnym uśmiechem, momentalnie ucinając, niczym nożem, potok słów wylewający się z ust anioła. Niebieskie oczy zabłysły fioletem, nad ramionami Dannego zamajaczył cień jego skrzydeł, a łącząca ich istoty, tęczowa nić zabłysła fioletem, zalewając wnętrze Steve'a nieograniczoną miłością.

Czyniąc go najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.

Fin

piątek, 28 września 2018

Anioł we fioletowym krawacie cz. 6

Przed nami jeszcze jeden rozdział i już koniec.
Betowała niezastąpiona strzalka14 :***


Steve otworzył oczy i odkrył, że otacza go ciemność. Niespowita niczym czerń, przez którą nie był wstanie dostrzec nawet swojej własnej dłoni. Nieważne, że wiedział i czuł, że znajdowała się ona tuż przed jego nosem.

- Danny? - wyszeptał, rozglądając się dookoła w nadziei, że w jakiś sposób uda mu się zobaczyć, odnaleźć swojego anioła. Partnera. Na to określenie i na samą myśl o blondynie, serce Steve'a zdawało się ścisnąć i zabić mocniej z czystej radości. Jego ciało przeszył dreszcz, wywołując jakieś takie ciepło w jego wnętrzu, które sprawiało, że czuł się kompletny, szczęśliwy. Uśmiechnął się mimowolnie na to uczucie.

A wtedy też pojawiło się światło.

Delikatna poświata gdzieś za jego plecami.

Steve odwrócił się w jej stronę i zastał dość niespotykany widok.

To był jego pokój. Ale nie taki, jakim go zastał ostatnimi czasy. To był jego dziecinny pokój. Ze ścianami oblepionymi plakatami znanych sportowców, sportowych samochodów i desek serfingowych. Z jego starym biurkiem, na którym stało ich rodzinne zdjęcie, oprawione w zwykłą, plastikową ramkę, mała lampka, dająca tą odrobinę światła i kilka bibelotów, które w swoim pośpiechu, zawsze zapominał odstawić na swoje miejsce. Za co matka zawsze go karciła, wytykając mu jego bałaganiarstwo.

To, co jednak najbardziej zdziwiło Steve'a, to łóżko ze skołtunioną pościelą, pod którą wyraźnie rysował się kształt niedużej, skulonej postaci. Do jego uszu doszedł dźwięk cichego chlipania i już wiedział, co, a raczej kto znajdował się przed nim.

To był on sam.

On jako dziecko.

Pamiętał tą scenę.

To było tak dawno temu. Był wtedy ledwie kilkuletnim dzieckiem. Małym chłopcem, który właśnie dowiedział się, że jego matka została zamordowana, i że już nigdy więcej jej nie zobaczy. Załamany zamknął się wtedy w swoim pokoju i skulił pod kołdrą, ukrywając się w ten sposób przed całym światem. Jakby ten puchowy kokon miał odgrodzić go od tego całego nieszczęścia, które go spotkało.

Coś w tej scenie się jednak nie zgadzało.

Ponieważ Steve był w stu procentach pewien, że w tamtym czasie znajdował się w pokoju zupełnie sam, a przed oczami miał dwie osoby.

Widział siebie, a przynajmniej wiedział, że ta mała, skulona pod przykryciem postać to on, a także blondwłosego chłopca w podobnym wieku. Chłopiec leżał obok kokonu, przytulając się do niego i szepcząc uspokajające słowa w stylu "Już dobrze.", "Proszę, nie płacz już.", "Nie martw się, ja cię nigdy nie zostawię.". Zwłaszcza to ostatnie poruszyło Steve'a. Nie miał pojęcia kim był ten chłopiec, ani skąd się tam wziął. Bo z pewnością nie było go w jego wspomnieniach. W dzieciństwie nie znał żadnego chłopca z blond loczkami.

Po chwili jednak zrozumiał, kto się przed nim znajdował, a mianowicie wtedy, gdy blondynek się poruszył, przytulając mocniej szlochający kokon, a białe, puszyste skrzydła chłopca zaszeleściły w kontakcie z pościelą.

Steve wstrzymał oddech, nie mogąc uwierzyć w to, co widzi. To był anioł. Mały Danny, obejmujący jego dziecięcą postać w momencie, gdy tego najbardziej potrzebował.

- Danny - wyszeptał zduszonym głosem. Nie mógł uwierzyć, że Danny już wtedy był przy nim. że był w jego życiu od tak dawna, towarzyszył mu niemal od zawsze i był świadkiem prawdopodobnie wszystkich szczęśliwych i nieszczęśliwych chwil w jego życiu.

- Danny - powtórzył, a wtedy mały aniołek odwrócił głowę i spojrzał wprost na niego. Wtedy Steve nabrał pewności. Błękitne oczy chłopca błyszczały w półmroku z czającym się gdzieś wewnątrz płonącym fioletem jestestwie Dannego.

I wtedy wszystko zniknęło. Nie było już szlochającej, młodej wersji Steve'a. Nie było łóżka, biurka ze zdjęciem i bibelotami, czy ścian oblepionych plakatami. Wszystko zniknęło. Poza parą pięknych, błyszczących, błękitnych oczu chłopca, które w jednej chwili zmieniły się w oczy dorosłego mężczyzny stojącego tuż przed nim.

Nie było już jego pokoju, ani otaczającej go ciemności. Na powrót znajdował się w magazynie. A Danny stał tuż przed nim. Jego jasna twarz nosiła znaki pyłu i sadzy. Potężne, niegdyś śnieżnobiałe, majestatyczne skrzydła zszarzały, a część piór całkiem sczerniała lub spaliła się w ogniu.

Mimo to oczy Dannego patrzyły na niego z taką radością i oddaniem, że Steve nie mógł czuć choćby odrobiny smutku i żalu na myśl o utracie tego piękna.

Były tylko błękitne oczy, błyszczące wewnętrznym fioletem i tęczowa nić między ich duszami, dzięki której po raz pierwszy w życiu czuł się prawdziwie szczęśliwy. Kompletny.

- Przecież mówiłem, że cię nigdy nie zostawię - powiedział Danny z krzywym uśmiechem, na który Steve odpowiedział cichym prychnięciem. Zwłaszcza, gdy słowa anioła odbijały się w jego wnętrzu, niczym echo słów blondwłosego chłopca z jego przeszłości.

Steve uśmiechnął się szeroko, obejmując ramionami szyję partnera. Jego odpowiedzią był pocałunek, w który wlał wszystkie swoje uczucie, wiedząc, że dzięki ich połączeniu Danny bez słów odczyta wszystko to, co Steve chciał mu przekazać.

I nie mylił się.

Nić pomiędzy nimi zawibrowała, a później rozżarzyła się fioletem, zalewając jego serce czystą radością i miłością. Ich wspólną miłością.

wtorek, 25 września 2018

TŁUMACZENIA!!!

Witajcie moi kochani!!! 
Wiem, że dawno mnie nie było, ale mam nadzieję, że teraz, po wakacjach i po tym całym zamieszaniem z początkiem roku szkolnego, będę wstanie podrzucić wam coś przynajmniej raz w tygodniu.
Mam wam też do zakomunikowania pewną, ważną rzecz. Otóż, w ostatnim czasie moja droga wena całkowicie oklapła. Nie wiem, czy jest to spowodowane zmęczeniem, znudzeniem materiałem, czy czymkolwiek innym. ALE żeby całkowicie nie rezygnować z prowadzenia blogów, postanowiłam zająć się tłumaczeniami tekstów innych autorów. Przynajmniej do czasu, aż wena nie wróci.
Ze względu na to, że autorzy wybranych przeze mnie tekstów publikują na ao3, moje tłumaczenia też tam zostaną umieszczone.
Ci, którzy nie posiadają konta i nie mają możliwości sprawdzenia, kiedy coś się pojawi, nie muszą się jednak martwić. Powiadomienia o publikacjach będą umieszczane na moim blogu. Podobnie, jak ich sama tematyka.

Na początek mam dla was prolog do ficzka z dość kontrowersyjną parą.

Jack Frost x E. Aster Bunnymund


czwartek, 9 sierpnia 2018

Pajęcze dziecko

Betowała strzalka14, za co ogromnie jej dziękuję :*


Tony i Steve jak wszyscy rodzice, potrzebowali raz na jakiś czas chwili wytchnienia. Dnia lub dwóch, gdy na powrót mogli być tylko we dwoje. Nie myśleli wtedy o pracy i obowiązkach superbohaterów. Cieszyli się swoim towarzystwem, zachowując jak zakochane nastolatki, którym w głowach nie było nic poza amorami.

W takie dni zostawiali Petera pod opieką najbliższych przyjaciół i lecieli na Karaiby, cieszyć się swoim małżeństwem.

Ich synek znał dobrze wszystkich Avengersów i nigdy nie robił problemów, gdy miał na jakiś czas zostać pod opieką, któregoś z nich. Zwłaszcza, że Jarvis zawsze miał oko na małego berbecia i w nagłych wypadkach szybko interweniował, w razie potrzeby kontaktując się bezpośrednio z Tonym.

Peter uwielbiał wszystkich swoich wujków i ciocie. Najbardziej jednak upodobał sobie Thora i ku wielkiemu przerażeniu obu ojców, Lokiego. Obaj Asgardcy bogowie okazali się jednak idealnymi opiekunkami. Bracia dopełniali się wzajemnie, szybko ukrócając swoje idiotyczne pomysły. A pod czujnym okiem Natashy, zachowywali się niemal wzorowo. No, może nie licząc zabawy w "jak nauczyć niespełna roczne dziecko, kopania dup najeźdźcom z kosmosu". Steve nadal boczył się o to na Widow.

Tej nocy Peter też miał zostać pod opieką wujków. Steve i Tony obchodzili swoją rocznicę, którą zdecydowali się uczcić kolacją we dwoje, a później nocą w jakimś egzotycznym hotelu, z szampanem, muzyką i z kąpielą w jacuzzi w tle.

Kapitan przezornie tym razem przed wyjazdem przygotował się na ewentualne głupie pomysły Czarnej wdowy i dwójki bogów, zabraniając im jakichkolwiek zabaw, mogących narazić zdrowie fizyczne i psychiczne dziecka.

Jakież więc było zdziwienie, gdy po powrocie do domu, zastał go tak niespodziewany widok. Jego kochany synek siedział sobie grzeczniutko na fotelu, karmiony przez mechaniczne ramię jakąś gęstą, zieloną i znając Jarvis'a zapewne bardzo zdrową breją. Nie to jednak było dla Steve'a dziwne. Spędził na tyle dużo czasu ze swoim mężem, że takie widoki stały się dla niego czymś tak codziennym i normalnym, że nawet nie mrugnął na to okiem. To, co w tym całym obrazku było szokujące, to trzy ogromne kokony, wiszące nad małym Peterem. A żeby tego było mało, te kokony, z niewyjaśnionych przyczyn miały ludzkie rozmiary, a z ich końców wystawały trzy zbulwersowane i zaskoczone twarze opiekunów jego małego synka.

poniedziałek, 6 sierpnia 2018

Zimne ognie

Betowała cudowna strzalka14 :*
Przepraszam, że w ubiegłym tygodniu nic się nie ukazało, ale nie miałam siły siadać do komputera w taki gorąc. 


Patrzył zachwycony w ciepły, jasny blask. Syczące drobiny migotały, odrywając się od postrzępionej kulki białego płomienia, na chwilę rozświetlając otoczenie, dając tym samym uczucie ciepła i radości, które po chwili znikało, wraz z jego zgaśnięciem.
Całość ->

poniedziałek, 23 lipca 2018

Anioł we fioletowym krawacie cz.5

Betowała naturalnie strzalka14 :*

Steve w swoim życiu całował się nie raz i nie dwa. Zdecydowanie wiedział na czym polega pocałunek i czego spodziewać się po swoich partnerach. Delikatności, namiętności, uczucia, czasem brutalności, zaznał tego wszystkiego. Zarówno z kobietami, jak i mężczyznami. Jednak żadne z jego dotychczasowych doświadczeń nie było w stanie przygotować go na TO.

Pocałunek anioła z pozoru niewinny i delikatny, był niczym wstęp do czegoś wielkiego. Obietnicą czegoś naprawdę ogromnego. Czegoś, czego Steve nigdy nie zaznał.

To była przysięga.

Zapewnienie wieczności. Wspólnej przyszłości.

I to było cudowne.

Niczym uczucie ciepłych promieni słońca na skórze, powiew orzeźwiającej bryzy na twarzy, szorstkość rozgrzanego piasku między palcami, blask gwiazd odbijający się w oczach, smak ananasa w ustach, upojne noce, leniwe poranki, wspólne śniadania, sprzeczki, kłótnie, przytulanie, pocałunki. Wszystkie nadchodzące lata, których nie spędzi już samotnie.

Bo Danny będzie z nim.

Jego anioł.

Jego ułamek zagubionej duszy, który odnalazł się i wskoczył na miejsce w chwili zetknięcia się ich ust.

Dusza Steve'a zawibrowała i zalśniła, rozjaśniając się do oślepiającej bieli, ale jestestwo Dannego nie było wcale inne. Fioletowy płomień wybuchł we wnętrzu anioła, rozchodząc się po całym jego ciele i skrzydłach, których pióra napuszyły się, napierając bardziej na Steve'a, lgnąc do niego i przywierając na całej powierzchni jego ciała, zamykając go coraz ciaśniej i ciaśniej w swoich objęciach. 
Sprasowując go z ciałem Dannego tak, że nie wiadomo było, gdzie zaczyna się jeden, a kończy drugi.

Steve rozchylił wargi, wydobywając z siebie dźwięk tak niski i erotyczny, że nie sposób było pomylić go z czymkolwiek innym. Jego ciało płonęło niczym płomień we wnętrzu anioła. Tonął we własnym pożądaniu i potrzebie tak bardzo, że obawiał się, iż nie da rady zaczerpnąć tchu.

Danny nakrył ponownie jego usta swoimi i Steve na powrót mógł złapać dech, jakby to anioł był powietrzem, którym oddychał i którego potrzebował do życia.

Lecz czegoś im nadal brakowało. Danny był blisko, był tak blisko, jak człowiek i anioł mogli być. Ich dusze, jestestwa się dotykały, muskały i ocierały o siebie, niekiedy nawet splatały, ale to było zbyt mało. To było niewystarczające.

- Danny. - głos Steve'a był cichy i zduszony z potrzeby i pragnienia. W jego oczach zalśniły łzy, które potoczyły mu się po policzkach, błyszcząc niczym diamenty w otaczającym ich blasku ich własnych dusz.

Danny starł obie krople, patrząc na nie, jak na coś niezwykle pięknego i drogocennego. Błękitne oczy mieniły się zachwytem i uczuciem tak wielkim, że Steve pewnie byłby przytłoczony tym, że można odczuwać tak wiele naraz, gdyby nie to, że sam doznawał tego samego. Był przeładowany emocjami, tymi wszystkimi uczuciami, dla których nie potrafił znaleźć ujścia. A wiedział, że istnieje. Tu. W ramionach Dannego.

- Proszę - wyszeptał nie wiedząc dlaczego i o co tak naprawdę prosi swojego anioła.

Danny spojrzał na niego poważnie, badając rysy jego twarzy i emocje, które się na niej malowały.

- Nie zrobię tego bez twojej zgody. - Głos anioła był pewny i uroczysty, jakby te słowa miały wielkie znaczenie, jakby decyzja, którą Steve miał podjąć była przełomowa.

- Tak - wyszeptał, nie odrywając wzroku, od błękitnych tęczówek, które zapłonęły fioletem jestestwa anioła.

- Tak - potwierdził Danny, wbijając się w jego usta, żądając do nich natychmiastowego dostępu i Steve mu go dał. Pozwolił aniołowi wedrzeć się do swojego ciała. Przyjął jego usta i język, tak, jak jego dusza przyjęła jestestwo Dannego.

Fioletowy płomień zmieszał się z rozżarzoną do białości niebiesko-zieloną duszą, wybuchając w tęczy barw.

Steve zadrżał i krzyknął w usta Dannego, który odpowiedział głośnym jęknięciem. Skrzydła anioła zalśniły ich wspólnym blaskiem, drżąc, wibrując od mocy, stymulując rozpalone ciało Steve'a niczym tysiące elektrycznych pocałunków.

Kolorów było coraz więcej i więcej. Zalewały ich obu wirując między ich ciałami, przechodząc z jednego do drugiego bez żadnej bariery, jakby stanowili jedną, nierozerwalną całość. Wirowały i wirowały, stając się coraz jaśniejsze i jaśniejsze.

Steve już dawno przestał całować Dannego, nie będąc w stanie powstrzymać się od sapnięć i jęków, które wspólnie dzielili, między ich złączonymi ustami. Ich pokryte potem ciała lśniły, odbijając światło unii ich jestestw. Dłonie błądziły pod rozchełstanymi ubraniami i między zmierzwionymi piórami, napędzając, podniecając ich tylko mocniej i mocniej. Obaj całkiem zatracili się w wirze szalonych barw, jaśniejących i zlewających się coraz bardziej w jedną, czystą, obezwładniającą biel. Unia wybuchła pomiędzy nimi, zalewając ich obu swoim oślepiającym światłem i doskonałością.

Steve usłyszał krzyk. Nie wiedział, czy wydobył się z jego własnych ust, czy z ust Dannego. To nie miało znaczenia. Ważna była tylko ta biel i to, że pochłonęła go bez reszty, zabierając go ze sobą. Przywarł ciaśniej do ciała anioła, który w tym całym szaleństwie był jedynym stałym elementem. Jego kotwicą pomiędzy rzeczywistością, a czystym obłędem. Stróżem, który się nim opiekował i nie pozwolił go skrzywdzić. Jego drugą połową duszy.

I z tą świadomością Steve pozwolił bez reszty zawładnąć się światłu.

piątek, 20 lipca 2018

Inny

Dawno nie wrzucałam niczego w tym fandomie. Aż sama trochę za nim zatęskniłam.
Betowała cudowna strzalka14:*

Derek przedzierał się przez las, starając się zachowywać najciszej, jak potrafił. Patrzył uważnie pod łapy, nie chcąc nadepnąć na żadną gałązkę, która mogłaby się złamać z głośnym trzaskiem, tym samym zdradzając obcemu jego obecność.

Tydzień wcześniej na terenie watahy Hale pojawił się Inny - jak nazwała go jego matka. Młody, samotny wilk, trzymający się z daleka od jakiejkolwiek watahy, nie był czymś normalnym. Peter mówił, że tylko wygnańcy podróżowali sami lub osobniki, które straciły swoja watahę. W takich jednak przypadkach wilki zgłaszały się do najbliższego stada z prośbą o ich przyjęcie, a alfy miały obowiązek udzielić im schronienia.

Całość ->

piątek, 13 lipca 2018

Od pierwszego wejrzenia

Steve już w przedszkolu poznał miłość swojego życia. Bo jak mógł nie pokochać blondwłosego chłopca, który wywoływał eksplozje?

Steve ziewnął szeroko i przetarł zaspane oczka, po czym podrapał się po różowych skrzelach na szyi. Czas leżakowania powoli dobiegał końca, gdy zbudził go dziwny hałas dobiegający z drugiego końca sali. Pani Kono i pan Chin stali pochyleni nad małym blondynkiem, który był u nich nowy. Podobno przeprowadził się na Hawaje wraz z rodzicami z New Jersey, bo tata Danego - tak miał na imię chłopiec - dostał posadę w tutejszej centrali głównej straży pożarnej. A przynajmniej tak mówiła mama Steve'a.
Steve początkowo myślał, że chłopiec zaczął płakać i dlatego opiekunowie stali nad nim i go pocieszali, ale jego wyczulona, focza intuicja i cichy odgłos wybuchu kazał mu sądzić, że to coś zgoła innego. Na czworaka podkradł się do chłopca, nie zważając na to, że odrobinę szorstka, kłująca wykładzina, wbijała się w jego wrażliwe i delikatne błony między palcami. Wychylił ostrożnie głowę nad ramieniem blondyna i... I to, co zobaczył, sprawiło, że w jego oczach pojawiły się serduszka, a przynajmniej tak nazwałaby to Mary Ann. Dłonie Dannego były szeroko rozłożone, a na ich środku pojawiały się małe, cudowne wybuchy.
- Ale czaderska indywidualność! - krzyknął podekscytowany, sprawiając tym, że chłopiec odruchowo się skulił i odsunął. - Możesz tak zrobić jeszcze raz? To jest takie fajne.
- N... Naprawdę ci się podoba? - twarzyczka Dannego pokryła się czerwonym kolorem, gdy patrzył onieśmielony na Steve'a
- Oczywiście, że tak. Wybuchy są super - powiedział podekscytowany, nie zważając na kręcenie głowami i przewracanie oczami opiekunów, którzy doskonale zdawali sobie sprawę z jego zamiłowania do oglądania strzelanin i eksplozji.
- Ja... Cieszę się. - Nawet uszy blondyna pokryły się szkarłatem, co Steve uznał za całkiem fajne i urocze, w końcu podobny kolor miały płomienie w filmach katastroficznych, które zawsze oglądał z tatą.
- Chcesz się ze mną bawić? - Steve zaproponował od razu, nie chcąc, by inne dzieci go ubiegły. W końcu to on pierwszy zobaczył te cudowne eksplozje i to on je zaklepał. Danny był jego kolegą i nie pozwoli, by inne dzieci go zabrały.
Danny potaknął z szerokim uśmiechem i dał się Steve'owi zaciągnąć do kącika z klockami. Zabawa w rozbiórkę budynków była wspaniała, zwłaszcza momenty, gdy Danny rozsadzał całe konstrukcje.
To był początek naprawdę wielkiej miłości Steve'a ... do pakowania się w kłopoty. I do Dannego rzecz jasna.

środa, 4 lipca 2018

Anioł we fioletowym krawacie cz. 4


Betowała strzalka14, której bardzo dziękuję :*


Czas zdawał się stanąć w miejscu. Nie było niczego poza nimi dwoma i ciepłego kokonu z anielskich piór, który ich otaczał. I choć Steve wiedział, że poza nim czeka go prawdziwe piekło, szalejące płomienie i strzelanina, to tu czuł się prawdziwie bezpieczny. Tak, jak jeszcze nigdy się czuł. Miał wrażenie, że w ramionach Dannego, między jego skrzydłami był w domu. Tam, gdzie powinien znajdować się już od dawna.

Nie rozumiał tego uczucia, ale pragnął i lgnął do niego całym sobą.

Jego życie było pasmem niebezpieczeństw. Nie pamiętał już dni, kiedy nie musiał oglądać się za siebie. Kiedy wyglądanie niebezpieczeństwa nie było czymś normalnym, zwyczajnym. Nie pamiętał już czasów, kiedy był wyłącznie sobą, samym Stevem, a nie komandorem porucznikiem Stevem McGarrettem. A tu się właśnie tak czuł.

Błękitne oczy Dannego zdawały się błyszczeć jeszcze intensywniej, niż zwykle. Przeszywały go swoim spojrzeniem, docierając do najdalszych głębi jego jestestwa. Przenikając wprost do jego duszy. I co dziwne, wcale się tego nie obawiał. Nie próbował się w żaden sposób zakryć, osłonić. Nie przed swoim aniołem. A to dlatego, że Danny nie próbował osłaniać się przed nim. Steve go widział w całej okazałości. Takim, jakim anioł był naprawdę.

Nie miał pojęcia czy to była dusza anioła, czy cokolwiek innego. Widział tylko szalejący, fioletowy płomień wirujący w jego wnętrzu. Płomień, który powinien być gorący i przerażający, a był ciepły, łagodny i przyjemnie delikatny w dotyku.

Tak, Steve mógł go dotknąć. Nie rozumiał w jaki sposób, ale dotykając Dannego był w stanie dotknąć jego wnętrza, jego jestestwa tak, jak anioł był w stanie dotknąć jego. I to wcale nie było straszne. To było cudowne.

Steve zadrżał cały, gdy jego zielono-niebieska dusza zetknęła się z fioletowym płomieniem, będącym jestestwem Dannego. Zacisnął dłonie, wczepiając się palcami w śnieżnobiałą koszulę na ramionach anioła. Przylgnął do niego całym ciałem, jakby nie mógł znieść przestrzeni między nimi. Jakby dotyk samego ciała był niewystarczający. Samo otarcie się, zetknięcie ich wnętrz było czymś zbyt małym.

- Ćśśśś - wyszeptał Danny, obejmując go pewniej. - Spokojnie, jestem tutaj. Odpuść.

Ale Steve nie mógł tego zrobić. Skulił się, wtulając w ciało anioła, mimo to, że to on był tym wyższym, postawniejszym, ale w tamtym momencie zdawał się niknąć w szerokich ramionach Dannego. Po jego policzkach spływały łzy bezradności. Bo choć był tak blisko swojego anioła, jak tylko mógł, to nadal nie było wystarczające. Ich jestestwa nadal się jedynie o siebie ocierały, zaczepiając samymi krańcami, mimo że Steve całym sobą wyrywał się do Dannego. Nie mógł go dosięgnąć. A wiedział, że musiał. Nie pojmował skąd, ani w jaki sposób nabył tą wiedzę. Ale był pewny, że musiał dotknąć Dannego, jego dusza musiała go dotknąć, spleść się i połączyć z płomieniem anioła. Łaknęła tego i potrzebowała, jakby od tego zależało jej życie. Jego życie.

Steve spojrzał na swoje dłonie. Nie widział już swoich palców. Nie było skóry, mięśni, ani kości. Była tylko jego zielono-niebieska dusza, wijąca się, dopasowująca kształtem do konturów płomieni Dannego. Jakby podświadomie wiedziała jaki kształt przybrać, by połączyć się z nim, niczym dwa dopasowane puzzle w układance.

- Danny - zadrżał i zaszlochał w swojej bezsilności.

- Nie wiesz, na co się piszesz. - Anioł pokręcił bezradnie głową. - Nie, to ja nie wiem, na co się obaj piszemy.

- Danny? - W oczach Steve'a nadal błyszczały łzy. Nie pamiętał, by kiedykolwiek płakał tyle, co w tamtym momencie. Z drugiej strony chyba nigdy nie pragnął czegoś tak usilnie i bezpardonowo. Nigdy nie potrzebował niczego i nikogo tak bardzo, jak teraz Dannego.

Anioł westchnął i uśmiechnął się czule do Steve'a, nakrywając dłońmi jego policzki i ocierając palcami ślady łez.

- Steve, nie możemy. To tylko chwilowe - powiedział Danny, lecz obaj wiedzieli, że te słowa nie były prawdą. Fioletowy płomień ściemniał i zawirował gwałtowniej w okolicy serca anioła, jakby zbulwersowany jego słowami i postawą. Danny odwrócił wzrok zawstydzony, po czym ponownie spojrzał mu w oczy. Niebieskie tęczówki błysnęły fioletowym blaskiem, po czym stało się coś, czego Steve się za nic nie spodziewał.

Danny go pocałował.

środa, 27 czerwca 2018

Anioł we fioletowym krawacie cz. 3

Betowała naturalnie strzalka14 :*


Steve dziwnie się czuł ze świadomością, że znajdował się teraz kompletnie sam. Co prawda wcześniej też był sam, ale od czasu, gdy pierwszy raz spotkał Dannego było jakoś inaczej. Nie czuł się taki... Samotny. Ciągle miał gdzieś w podświadomości, że zawsze ktoś jest obok, że ktoś go obserwuje i nad nim czuwa. I może z początku było to dziwne, ale z czasem się do tego przyzwyczaił. Zdarzało mu się nawet rzucić jakiś głupi tekst przed swoimi kilkuminutowymi prysznicami o tym, że ma nadzieję, że anioł nie będzie go podglądał, czy chociaż zakryje oczy.

Świadomość, że nie jest sam, że ktoś nad nim czuwa w czasie tych wszystkich pościgów i bezustannej walki z przestępczością, sprawiały, że czuł się, jakby po raz pierwszy od długiego czasu, miał partnera. Kogoś, kto krył jego plecy. I może go nie widział, ale wiedział, że on tam jest i będzie go strzegł.

Po odejściu Dannego czuł się w pewien sposób nagi, odsłonięty, bezbronny. Miał wrażenie, że w każdej chwili narażony jest na atak z zaskoczenia. Że zaraz ktoś wyskoczy zza winkla i właduje mu kulkę w bebechy. Nawet we własnym domu nie potrafił wyluzować. Zaczął przed snem po kilka razy sprawdzać okna i drzwi. Pod poduszką obok standardowego pistoletu znalazły się nóż, granat i noktowizor.

Wiedział, że zaczyna dostawać paranoi, i że inni to dostrzegają. Kono musiała być przekonana, że jest śledzony, a Chin... Chin tylko kręcił głową, proponując mu urlop i to taki z daleka od Hawajów, gdzie na jakiś czas mógłby zmienić klimat i oczyścić głowę ze zbędnych myśli.

Oni nie rozumieli tego, co się z nim działo. Nie mogli, skoro o niczym im nie mówił. Bo niby co miał powiedzieć? Spotkałem swojego anioła stróża i okazało się, że wkurzyłem go na tyle, by mnie zostawił. Jak nic skończyłoby się wizytą u terapeuty. Kono zapewne usiadłaby przy nim, potarła jego ramię ze współczującym uśmiechem i powiedziała, że jak potrzebuje, to ona zawsze go wysłucha. Chin pewnie zrobiłby coś podobnego, pod tym względem kuzynostwo było do siebie dość podobne. Cho Kelly pewnie zaproponowałby mu jeszcze spotkanie z szamanem w celu przebłagania opiekuńczych duchów jego rodu i poproszenia ich o dalszą opiekę. Choć jakoś nie chciało mu się wierzyć, że ktoś potraktowałby jego słowa naprawdę poważnie. Początkowo nawet on sam tak tego nie traktował. Myślał, że to wszystko było tylko wynikiem jego znarkotyzowanej lekami przeciwbólowymi wyobraźni. A przynajmniej do chwili, gdy zaczęły się dziać te wszystkie dziwne rzeczy.

Zaczęło się dość niewinnie, od zranienia stopy szkłem na jego prywatnej plaży, gdy skończył pływać po porannym treningu. Co samo w sobie było dziwne, bo skąd niby szkło na jego terenie? Doszedł jednak do wniosku, że to ocean wyrzucił je na brzeg, a on nie był zbyt uważny, więc w nie wdepnął. Niedługo później złamał nogę skacząc z PIERWSZEGO piętra w pogoni za złodziejem, a następnie jakiś nastolatek ćwiczący karate obił mu żebra. Najgorsze i najbardziej zawstydzające wydarzenie miało jednak miejsce w jego własnym domu, gdy poślizgnął się pod prysznicem i uderzył głową w podłogę, przez co stracił przytomność. Na szczęście lub nieszczęście Chin był wtedy u niego w domu i usłyszał łupnięcie spowodowane jego upadkiem.

Od tamtego czasu jego zespół nabrał pewności, że ktoś nałożył na niego klątwę, przez którą prześladował go pech. Co prawda próbował się z nimi wykłócać i tłumaczyć im, że w nic takiego nie wierzył, ale oni wiedzieli swoje i nie dali sobie niczego powiedzieć. Zaczęli przynosić mu jakieś talizmany i zioła, mające odczynić zły urok, ale nic nie pomagało. Wypadki, choć niezbyt poważne zdarzały się nadal i do Steve'a coraz bardziej docierało, jak wielką i ciężką robotę robił Danny, sprawując nad nim opiekę.

Nie miał pojęcia, jak powinien przeprosić swojego anioła i poprosić go o powrót do pracy. Początkowo myślał, że spróbuje z nim porozmawiać, zawołać go, ale to nie przynosiło żadnych efektów. Próbował się modlić, przepraszać Dannego, raz poszedł nawet do kościoła i złożył na tacę dość sporą sumę na pomoc bezdomnym, lecz nawet to nie przekonało anioła do zmiany zdania. Zdesperowany poszedł nawet do medium, która rzekomo miała pomóc mu się z nim skontaktować, lecz gdy ta powiedziała mu, że Danny odmawia kontaktu z nim, całkowicie się załamał. Skapitulował, nie wiedząc co jeszcze mógłby zrobić.

Powoli zaczynał rozważać odejście z pracy. Jego obecność coraz bardziej narażała zespół. Nie tylko w pracy, ale i poza nią. Przebywanie z nim groziło niebezpieczeństwem. Jakby przyciągał do siebie wszystkie nieszczęścia, które dotykały także tych znajdujących się blisko niego. A przynajmniej on tak to widział.

~*~

To miało być jego ostatnie zadanie. Miał dopaść Hessa i odejść na wcześniejszą emeryturę, gdzie zamierzał pomóc szkolić dzieciaki w surfingu.

Plan był prosty, wejść do magazynu, zatrzymać Hessa i dwóch zbirów, którzy byli tam razem z nim. Co było w tym trudnego, gdy mieli za wsparcie połowę tutejszego HPD? Nikt nie przewidział jednak, że Hess będzie miał pod ręką M60. Seria z karabinu spłoszyła większość policjantów, którzy pochowali się za radiowozami. Tylko nieliczni wychylali się zza nich od czasu do czasu, ostrzeliwując stary magazyn i próbując zranić któregoś ze zbirów. W tym jego zespół, z nim na czele. Steve próbował nawet przedrzeć się ukradkiem i wejść do środka jakimś oknem, czy bocznym wejściem. Tuż za nim podążał Chin. Kono już wcześniej została wyznaczona do zajęcia pozycji na dachu sąsiedniego budynku, gdzie czekała tylko na dogodną chwilę do oddania strzału z karabinu snajperskiego.

Wejście do magazynu było dużo łatwiejsze, niż z początku zakładał. Hess i jego goryle byli zbyt zajęci wymianą ognia z HPD, by oglądać się za siebie. Steve z Chinem prześlizgnęli się do środka bez większych problemów, przez tylną bramę, która zabezpieczona łańcuchem, nie była do końca zamknięta. Huki wystrzałów zagłuszały ich kroki, pozwalając zbliżyć się do przeciwnika bez strachu o zdemaskowanie. Byli już blisko, Steve był w stanie dostrzec całą trójkę, słyszał nawet jak klną, przeładowując magazynki. Mógł ich trafić. Wystarczyłoby wymierzyć i pociągnąć za spust. Nie mógł jednak tego zrobić. Potrzebował Hessa żywego. Ten drań nie zasłużył na szybką śmierć. Miał żyć i spędzić resztę życia w więzieniu za zbrodnie, których się dopuścił. I choć Steve chciał go zastrzelić, zobaczyć jak ten drań się wykrwawia i zdycha na jego oczach za to, że zabił z zimną krwią jego ojca, to wiedział, że nie może tego zrobić. Jego ojciec by tego nie chciał.

Chin puknął go lekko w ramię i spojrzał na niego wymownie. Steve wiedział, że zawiesił się na chwilę. Skinął koledze głową, że wszystko jest już w porządku i dał znać, by ruszali.

Nie zrobili nawet kroku, gdy jedna ze zbłąkanych kul, świsnęła obok nich, trafiając w zbiornik z benzyną.

Steve miał jeszcze na tyle świadomości, by wepchnąć China za paletę ze złomem, przy której przycupnęli. Sam jednak nie zdążył się schować.

Widział płomienie, jakby w zwolnionym tempie. Potężny kłąb ognia i gorącej fali uderzeniowej pędził w jego stronę, a on nie był w stanie nic zrobić. Żałował tylko, że nie dał rady samodzielnie dorwać Hessa i w ten sposób pomścić śmierć ojca. Żałował, że nie zdążył pożegnać się z Chinem i Kono, powiedzieć im, że byli dla niego jak rodzina i nie chciałby, żeby obwiniali się o jego śmieć, co z pewnością będzie miało miejsce, szczególnie w przypadku mężczyzny. A najbardziej żałował, że nie udało mu się pogodzić z Dannym. Bo choć anioł był wkurzający i uparty, to Steve zdążył go polubić i trochę za nim tęsknił.

Ogień był coraz bliżej, topiąc broń w jego dłoniach, paląc ubranie i parząc skórę.

Steve wypuścił ostatni oddech i zamknął oczy, żegnając się z życiem. Po czym otworzył je gwałtownie, czując obejmujące go ramiona i dotyk czegoś miękkiego na policzku. Napotkał spojrzenie błękitnych oczu, wpatrzonych w niego z uporem, determinacją i siłą tak wielką, że Steve czuł się pod jej ciężarem niczym dziecko, przy olbrzymie. Danny obejmował go rękami w pasie, otaczając ich obu śnieżnobiałymi, połyskującymi, puszystymi skrzydłami. Zamykając ich w nich, niczym w pierzastym kokonie.

- Danny? - wyszeptał Steve, nie mogąc uwierzyć w to, co się działo.

- Naprawdę sądziłeś, że pozwolę ci tak marnie umrzeć? Nie na mojej zmianie.

poniedziałek, 18 czerwca 2018

Żona idealna - Boku no Hero Academia


Dziękuję bardzo mojej drogiej becie, nie tylko za korektę, ale i za nadążanie za moim szalonym skakaniem między fandomami :*



Bakugo od dziecka wiedział, że jest wyjątkowy. Odkąd w przedszkolu przebudziła się jego indywidualność i wszyscy zaczęli mu mówić, jakie to zarąbiste szczęście miał potrafiąc tworzyć wybuchy, za pomocą gruczołów potowych na swoich dłoniach, które wytwarzały coś podobnego do nitrogliceryny, wiedział, że jest szczególny. Że zostanie w przyszłości bohaterem. Ale nie takim pierwszym lepszym, jakich pełno było dookoła. On był na to zbyt wyjątkowy. Chciał być kimś takim jak All Might. Nie. On chciał być kimś sto razy lepszym. Być nowym numerem jeden, będącym w stanie pokonać najpotężniejszego bohatera. Ale nie tylko pod tym względem chciał być lepszy od swojego idola. Chciał pokonać go na każdym polu. Pod względem popularności, zarabiania pieniędzy, powodzenia u dziewczyn. A co najważniejsze, w przeciwieństwie do All Mighta, chciał się ożenić.
Ale jego żona nie mogła być taką pierwszą, lepszą osobą. Na pewno musiałaby być ładna, bo w końcu jakby to wyglądało, gdyby na pierwszych stronach gazet przy jego boku stał jakiś paszczur. Nie musiałaby być przesadnie inteligentna, ale dobrze by było, gdyby wiedziała to i owo. Powinna umieć gotować i sprzątać, bo on naturalnie jako superbohater nie miałby czasu na takie głupoty. No i co ważniejsze, powinna tak, jak on być bohaterem. W dodatku silnym. Najlepiej takim, który dotrzymywałby mu kroku. Rozumiejącym jego potrzebę zostania bohaterem. Najlepszym. Broniącym ludzi.
Dobrze by było też, żeby jego przyszła żona potrafiła mu się czasami postawić. Wiedział, że bywa wrzodem na dupie. Zwłaszcza, gdy coś nie szło po jego myśli. No i byłoby ekstra, gdyby małżonka potrafiła mu przemówić do słuchu. Nie przesadnie. W końcu to on był tu facetem. To jego powinno się słuchać. Ale tak tylko trochę. Tak przystopować go, gdyby się zapędził. Gdyby zbaczał z wyznaczonego wcześniej kursu. Powinna być jego sumieniem. Partnerem. Aniołem o błyszczących, zielonych oczach i równie zielonych, kręconych, krótkich włosach. Z uroczymi piegami na policzkach. Z drobnym, ale idealnie wyrobionym ciałem, z zarysowanymi mięśniami.
I nie wiedzieć czemu ta jego przyszła, idealna żona przypominała mu dziwnie tego cholernego Deku.

________________________________________

Bardzo polubiłam to anime, dlatego zapewniam, że nie będzie to jedyny tekst w tym universum. Zaczęłam też pracę nad umieszczeniem w nim pewnego pairingu z TW.

wtorek, 12 czerwca 2018

Anioł we fioletowym krawacie cz. 2

Betowała naturalnie strzalka14 :*


To nie tak, że umyślnie pchał się w niebezpieczne sytuacje. Naprawdę. Gdyby miał możliwość, siedziałby w domu, na swoim ukochanym lanai, piekł na grillu ananasa i pił piwo, nie zważając na nic. Ale nie mógł. Był komandorem porucznikiem. Przywódcą Five-0, jednostki zajmującej się zwalczaniem przestępczości na Hawajach. Miał swoje obowiązki, które nierzadko pakowały go w niebezpieczne akcje. Jak walka z yakuzą, rosyjską mafią, zamach bombowy na lotnisku w czasie przylotu zagranicznego ambasadora, czy pościg za seryjnym mordercą. Czasem nawet na dość dużych wysokościach.

- Wydawało mi się, że podczas naszego ostatniego spotkania wyraziłem się dostatecznie jasno. - Steve usłyszał znajomy głos i spojrzał w jego stronę.

- Danny? - Zapytał niepewnie. Na sąsiednim, szpitalnym łóżku siedział anioł we własnej osobie. Nadal w tej swojej niedorzecznej, nieskazitelnie białej koszuli i fioletowym krawacie. Ze zmarszczonymi brwiami i skrzyżowanymi na piersi rękami sztyletował go wzrokiem. - Co ty tu robisz?

- Co ja tu robię? On śmie pytać, co ja tu robię! - prychnął anioł, z niedowierzeniem kręcąc głową. - A jak ci się wydaje, hę? Jak zawsze ratuję twój lekkomyślny tyłek. Swoją drogą naprawdę myślałeś, że możesz wyjść bez szwanku, skacząc z drugiego piętra? Myślisz, że potrafisz latać? Houdini jesteś, czy co?

- Skoro tu jesteś, czy to znaczy, że ja nie żyję? - Nie wiedział, czy bardziej czuł smutek, czy rozczarowanie na tą myśl. Nie udało mu się jeszcze dorwać Hessa. Miał jeszcze tak wiele do zrobienia.

- Na twoje szczęście, a moje nieszczęście, żyjesz.

- To dlaczego tu jesteś?

- Tak, ja też szalenie się cieszę, że cię widzę i nie, wcale nie musisz mi dziękować za to, że TYLKO uratowałem ci znowu życie. Nie kłopocz się, przecież to ZNOWU nic takiego.

- Dlaczego tu jesteś? - zapytał ponownie Steve, czego anioł zdawał się nie słyszeć, nagle zainteresowany swoimi paznokciami. - Danny? - Zainteresowanie blondyna przeniosło się na jego krawat. Oglądał go, przeplatał między palcami i od niechcenia, strzepywał z niego niewidzialne paprochy.

Steve przewrócił oczami.

- Ok. Dziękuję.

- No. Tak trudno było to z siebie wykrzesać? Naprawdę powinieneś nauczyć się używać tego magicznego słowa. Byłoby miło usłyszeć je od czasu do czasu, gdy codziennie zwalasz mi na głowę tyle roboty. Czy myślisz, że ja nie mam uczuć? Oczywiście, że mam uczucia! I czuję się bardzo zraniony i zbulwersowany, gdy każdego dnia uwalasz się na wyrku bez jednego słowa podziękowania.

- To czego ode mnie oczekujesz? Mam się modlić przed snem?

- Nie miałbym nic przeciwko, Stary z pewnością też nie, ale wystarczyłoby jedno, magiczne słowo, którego dzisiaj już się nauczyłeś.

- Dziękuję - prychnął Steve, odwracając się od upierdliwego anioła i skrzywił się, gdy jego ciało zareagowało nagłym bólem. Bolały go plecy i cała lewa strona ciała, zwłaszcza bark i łopatka, na które musiał upaść. Miał nadzieję, że jego kości nie były zbytnio pogruchotane. To by oznaczało, że na dłuższy czas utknąłby w domu na chorobowym. Kono i Chin wyrzuciliby go z siedziby Five-0 na zbity pysk, gdyby tylko odważył się przekroczyć jej próg przed przynajmniej częściowym dojściem do siebie. I pewnie poprosiliby jedną ze swoich kuzynek, czy kuzynów o doglądanie go w domu, by sprawdzić, czy zbytnio się nie forsuje. Nie byłby też wcale zdziwiony, gdyby przez najbliższe tygodnie nawiedzały go całe tabuny ciotek i babć z rodu Cho Kelly-Kalakaua, chcące napoić go ciepłymi rosołkami, czy innymi pseudo zdrowymi miksturami.

- Ej! Jesteś tam?- zawołał Danny pstrykając palcami obok ucha Steve'a, na co ten spojrzał na niego z wyraźną irytacją. - Mówię do ciebie. Słyszałeś coś z tego, co powiedziałem?

- Daj mi spać - burknął obrażony niczym małe dziecko. - Zmęczony jestem.

- Aha, czyli ty masz prawo być zmęczonym, a ja nie? Tak się nie będziemy bawić. - Warknął anioł, na co Steve niemal jęknął z bólu, bo pulsowanie w głowie tylko przybrało na sile. - Mam dość użerania się z tobą, rozumiesz? Dość. D-O-Ś-Ć. Dość. Nie zamierzam cię dłużej niańczyć. Skończyłem z opiekowaniem się tobą.

- Co? Jak to? O czym ty mówisz?

-Tak to. Nie mam zamiaru być dłużej twoim aniołem stróżem. Wolę zostać zawieszony, niż użerać się z tobą choćby jeden dzień dłużej. - Danny stał z rękami podpartymi pod boki i patrzył na Steve'a wyzywająco, jakby się spodziewał, że ten zaprotestuje. On jednak nie miał takiego zamiaru. Uważał, że jeśli anioł miał zamiar odejść, niech sobie idzie w cholerę. Krzyżyk na drogę, jak to się mówiło.

- Spoko - powiedział tylko, wzruszając ramionami, na co syknął z bólu, zagryzając zęby na poduszce. Powinien na przyszłość pamiętać o uszkodzonym barku.

- Spoko? - zapytał Danny.

- Tak, spoko.

- Mówisz, że już nie potrzebujesz mojej opieki?

- Oczywiście, że nie. Nie jestem dzieckiem, żeby trzeba było mnie niańczyć. Nie jesteś mi do niczego potrzebny.

- Jesteś tego pewien? - Steve'owi zdawało się przez chwilę, że usłyszał nutkę smutku w głosie anioła, ale musiało mu się wydawać. Danny zbyt ochoczo podchodził do porzucenia pracy jako jego anioł stróż, by się z tego nie cieszyć.

- Tak - potwierdził ostatecznie.

- Jak sobie życzysz - wyszeptał anioł nim zniknął.

czwartek, 7 czerwca 2018

Leci samolocik


Tekst betowała naturalnie cudowna strzalka14 :*


- A tu kaszka dla naszego maluszka. - Steve z szerokim uśmiechem postawił przed wiercącym się Peterem miseczkę. Chłopiec tylko skrzywił się, widząc jej zawartość. - Co się stało kochanie? Dlaczego nie chcesz jeść? - Spróbował podsunąć kaszkę bliżej Petera, na co ten wykrzywił buzię jeszcze bardziej i ostentacyjnie odsunął od siebie miskę, patrząc wyzywająco na ojca.
Steve westchnął przeciągle, załamując ręce. Peter ostatnimi czasy coraz częściej kaprysił przy posiłkach. Odmawiał jedzenia potraw stałych i półpłynnych. Gdyby mógł piłby tylko mleko i nic innego. Nieważne ile razy kombinowali z Tonym. Dosypywali kaszki do butelki, czy wymyślali coraz to apetyczniejsze warianty smakowe, nic nie pomagało. Peter wolał głodować, niż choćby spróbować odrobiny czegoś, co nie było jego ukochanym mlekiem w proszku.
- No dalej Peter.- Steve nabrał odrobinę żółtawej breji na łyżeczkę. - No, kochanie. Za tatusia. - Podsunął ją malcowi pod nos. Brzdąc tylko mocniej zacisnął wargi, odwracając głowę.
- Peter, skarbie. Nie zjesz za tatusia? - odpowiedziało mu stanowcze zaprzeczenie. - A za mamusię? - zapytał, uciekając się do podstępu, jakim było nazwanie Tony'ego znienawidzonym określeniem. Choć Steve był pewien, że jego mąż skrycie uwielbiał, gdy Peter go tak nazywał i tylko dąsał się pokazowo, nie chcąc wyjść przed innymi na mięczaka. Zresztą Steve nie raz i nie dwa obserwował zabawy Tony'ego z Peterem i ten jego delikatny, czuły uśmiech, gdy synek nazywał go "mamą". Steve postanowił, że zdecydowanie powinien go kiedyś naszkicować. Tak na pamiątkę.
- Nie. - burknął buntowniczo Peter, kręcąc szybko głową, by Steve nie mógł wsunąć mu łyżeczki do buzi.
- Peter, jeśli nie będziesz jadł, to nie będziesz duży i silny jak tata. - Malec znowu zacisnął wargi. - Albo tak mądry jak mama. - Zakrył jeszcze buzię rączkami.
Steve westchnął, tracąc powoli nadzieję, że uda mu się przekonać synka do jedzenia. Może naprawdę lepiej byłoby dać Peterowi mleko. Może z pełnym brzuszkiem dziecko byłoby mniej kapryśne i chętniej spróbowałoby zjeść coś nowego?
- Leci samolocik? - Steve podjął ostatnią próbę, która oczywiście zakończyła się całkowitą katastrofą, gdy Peter, odchylił się do tyłu, z całych sił uciekając przed łyżką pełną bananowej kaszki.
- Peter, proszę... - wyjęczał desperacko.
- Yaaaawn. Dobry. - Do kuchni wszedł Tony. Duże, głębokie cienie pod oczami świadczyły, że jego mąż nie przespał tej nocy choćby minuty, całkowicie pochłonięty projektem, nad którym obecnie pracował. Ślady smaru na twarzy, rękach i koszulce świadczyły natomiast o tym, że kuchnia była tylko chwilowym postojem Tony'ego, przed dalszym zagłębieniem się w pracy. Widocznie na dole zabrakło kawy. Albo jego mąż napotkał na problem i doszedł do wniosku, że kilkuminutowa przerwa pomoże mu rozjaśnić umysł.
- Dzień dobry - powiedział Steve, krzywiąc się lekko na głośny, radosny pisk Petera. Który zaraz zmienił się w uśmiech, gdy Tony usiadł z nimi przy stole i poczochrał już i tak potargane włosy brzdąca, na co malec pogruchał po swojemu, nie spuszczając "mamy" z oczu.
- Jak noc? Były problemy? - zapytał Tony, ziewając szeroko przy ostatnim słowie.
- To ja powinienem o to zapytać. My z Peterem przespaliśmy całą noc, w przeciwieństwie do ciebie. Masz może ochotę na śniadanie?
- Nie. Tylko kawę. Nie mam czasu na śniadanie.
- Nie wypuszczę cię stąd przed zjedzeniem czegoś konkretnego - fuknął Steve, momentalnie podnosząc się z siedzenia, by zrobić mężowi kawę i coś pożywnego, bo zapowiadało się na to, że Tony zamierzał niebawem ponownie zaszyć się w swojej pracownie i Bóg raczy wiedzieć kiedy ponownie z niej wypełźnie.
- Nie trudź się robieniem czegoś większego, wystarczy zwykła grzanka. - Tony oparł policzek na pięści. Powieki samoistnie opadały mu pod wpływem zmęczenia i braku kofeiny. - A co tam koleżko masz? - zapytał zaraz, patrząc na miseczkę Petera. - Czy to kaszka? Jesz kaszkę?
- Chciałbym - mruknął bezsilnie Steve nie odwracając się od blatu, gdzie kroił pomidora do kanapek.
- Znowu nie chce jeść? - W głosie Tony'ego słychać było zmartwienie.
- Owszem. Nieważne, czy daję mu kaszkę, serek, czy zupkę. Odpowiedź za każdym razem brzmi nie.
- Może powinniśmy poczekać jeszcze z rozszerzeniem mu jadłospisu?
- Też się nad tym zastanawiałem. Ale jest już za duży, by pić tylko mleko. Nie najada się już nim.
- Mhm. - potaknął Tony. - A może to z tymi kaszkami jest coś nie tak? - Sięgnął po łyżkę i spróbował breji. - Nie. Są ok. Właściwie to smakują całkiem nieźle. Nie tak jak Big mac, czy pizza z krewetkami, ale da się zjeść. - Nabrał kolejną łyżeczkę.
- Nie! - pisnął Peter, strasząc tym ich obu. - Moje! - Wyciągnął rączki w stronę kaszki, wprawiając ich tym w osłupienie.
Tony niepewnie, powoli podetknął dziecku łyżeczkę, wstrzymując oddech, gdy Peter otworzył szeroko buzię i pozwolił się nakarmić. Obaj odsapnęli głośno, z niekłamaną ulgą, gdy maluch przełknął i otworzył buzię po jeszcze.
- Jak ty to zrobiłeś? - zapytał Steve, nie kryjąc swojego zdumienia i radości.
- A bo ja wiem? - Stark wzruszył ramionami. - Chyba zwyczajnie miałem szczęście, albo to urok Starka.

wtorek, 5 czerwca 2018

Interes


Betowała cudowna strzalka14 :*


Dlaczego to jego wybrał Steve? Dlaczego Bucky’ego? Co on takiego miał, czego nie miał on? Czy był przystojniejszy, bogatszy, inteligentniejszy? Co on miał takiego, czego nie miał on, Tony Stark?
Nie rozumiał tego. Myślał, że między nimi dobrze się układa. Stawali się sobie coraz bliżsi. Rozumieli się. A to było coś, czego nie miał z nikim innym. Nawet z Pepper. A ona przecież znała go na wylot. Znała go tak, jak nikt inny wcześniej. Była jego przyjaciółką. Była jego miłością. Ale nigdy tak naprawdę go nie rozumiała. Nie w stopniu, w którym rozumiał go Steve. Nie rozumiała tego, jak ważne stało się dla niego zostanie członkiem Avengers. Ani tego ile Iron Man dla niego znaczył. Nigdy nie była częścią tej drużyny, nie stała wśród nich, pośród ferworu walki, odpowiedzialna za setki, jeśli nie tysiące istnień. Nie wiedziała jak to jest mieć za plecami przyjaciół i bać się, że nie przeżyją kolejnego dnia, czy choćby godziny. Nie rozumiała tego tak, jak rozumiał to Steve.
Nic dziwnego, że tak bardzo ich do siebie ciągnęło. Byli niczym dwa magnesy. Dwa bieguny, niby tak różne i oddalone od siebie, a zarazem tak spójne i dopasowane. Razem byli idealni. A przynajmniej tak myślał, dopóki nie pojawił się on. Nie powrócił ten, który odszedł. Pieprzony Bucky Barnes, który wywrócił ich życie do góry nogami. Zniszczył to, na co tak uporczywie pracowali. Zabrał mu to, co najbardziej kochał i o co walczył do ostatnich sił.
Nadal pamiętał ten moment. To jak Steve odwrócił się od niego. To jak wybrał jego, pozostawiając Tony’ego samego, ze złamanym sercem i jakimś głupim telefonem, który miał być czym? Nadzieją, że zmieni zdanie, że jednak zrozumie? Co miał zrozumieć? To, że tak naprawdę był dla Steve’a niczym? Że był wyłącznie klinem, zapchajdziurą, zastępstwem za Barnesa? Że tak naprawdę znaczył dla niego tyle co nic?
Jeśli tak, to zrozumiał. Zrozumiał, że nie warto jest kochać. Nie warto kłaść na szali swoje serce, jeśli w zamian otrzymywało się jedynie namiastkę miłości. Chwilę uczucia, która kończyła się złamanym sercem i uczuciem bycia brudnym, wykorzystanym.
Bo do tego tylko się nadawał. Był chwilową zachcianką. Zawsze na moment. Na jedną noc. Na dzień. Miesiąc. Nigdy wystarczająco dobry, by zatrzymać go na dłużej. Nigdy dla niego samego. Tylko dlatego, co mógł im dać. Pieniądze. Sławę. Wpływy. Informacje. Technologię. Czy Zimowego Żołnierza. Nigdy siebie samego. Bo nikt tak naprawdę go nie chciał. Nikt nie kochał go na tyle, by go zatrzymać. Nawet jego własny ojciec.
Więc dlaczego miałby chcieć go Steve? Dlaczego pierwszy mąż Stanów Zjednoczonych, przystojny, idealny Steve miałby go chcieć?
Jego. Tony'ego Starka.
Był taki głupi. Jak mógł uwierzyć, że to było prawdziwe? Miłość nie była prawdziwa. Ludzie nie potrafili kochać. Nie jego. Zawsze to był tylko interes.

piątek, 1 czerwca 2018

KageHina || Lost Love | Nothing Left To Burn [Thx for 4k subs ♥]

Witajcie kochani! Dawno mnie tu nie było... Muszę przyznać, że praca wyciska ze mnie siódme poty. Zwłaszcza teraz, gdy sezon letni jest już zapasem. Dlatego przepraszam, jeśli nie uda mi się wrzucać postów systematycznie. To nie dlatego, że mi się nie chce, a zwyczajnie nie mam na to czasu, czy sił.

 Poniższy filmik znalazłam przypadkiem jakiś czas temu, gdy dopiero zaczęłam oglądać anime Haikyuu!! i byłam nim szczerze zafascynowana. Powinien on się podobać wszystkim, ale prawdziwą głębie więzi między Hinatą i Kageyamą zrozumieją zapewne najlepiej ci, którzy obejrzeli anime.
Bardzo je polecam *^_^* 

Ostrzeżenie!!!
Zanim zaczniecie oglądać, naszykujcie sobie pudełko chusteczek.



sobota, 19 maja 2018

Kryzys

Betowała jak zawsze niezastąpiona strzalka14 :*


Tony i Steve siedzieli w salonie pośród niczym niezmąconej ciszy. Dookoła panował bałagan. Meble były poprzewracane, na podłodze leżała ziemia z potłuczonych doniczek, których szklane skorupy odbijały światło zachodzącego słońca, tworząc na ścianach kaskadę barwnych wzorów. Z zamyślonymi minami wpatrywali się w największą z plam, znajdującą się na suficie. W plamę, która okazała się być ich małym synkiem, siedzącym do góry nogami jak gdyby nigdy nic. Jakby grawitacja wcale nie istniała, a on był astronautą w przestrzeni kosmicznej. Albo Tonym w zbroi Iron Mana.

- Nie, nie wytrzymam tego dłużej! - krzyknął zniecierpliwiony Steve, podrywając się z siedzenia. - Naprawdę nie ma sposobu, żeby go stamtąd ściągnąć?

- Nie przychodzi mi do głowy nic, co byłoby bezpieczne dla Petera. - Tony wyrzucił z głowy wszystkie opcje z użyciem laserów, czy innej broni, pozwalającej na odcięcie szkraba od płaskiej powierzchni. Wcześniej próbowali już skłonić malca do samodzielnego zejścia na ziemię. Tony wszedł nawet na ramiona Steve'a, chcąc ściągnąć własnoręcznie Petera, a gdy to nie zadziałało, podleciał do niego w zbroi. Nic nie pomogło. Peter nadal siedział na suficie, niczym przyspawany do niego jakąś nieznaną, ale niezwykle wytrzymała wytrzymałą substancją i tylko chichotał od czasu do czasu, wyśmiewając się z ich marnych prób oswobodzenia go.

- Naprawdę nic się nie da zrobić? - zapytał Steve - Czy Jarvis nie mógłby jakoś wyciąć tego kawałka sufitu, na którym siedzi Peter i bezpiecznie ściągnąć go na dół?

- Sir, jeśli mógłbym coś zasugerować, radziłbym bezpieczniejsze ściągnięcie dziecka na ziemię.

- Jarvis, nie pomagasz. Od dłuższego czasu staram się wymyślić, w jaki sposób Peter się tam dostał i jak go stamtąd zdjąć - mruknął Tony.

- Z moich obserwacji wynika, że panicz Peter dostał się tam samodzielnie, na czworaka wspinając się po ścianie, a później po suficie, sir.

- Myślisz, że to może być jego moc? - Steve zmarszczył brwi, przyglądając się synowi, który ze zmęczenia zaczął trzeć oczka. Nawet pozbawiony podparcia idealnie trzymał pozycję.

- To zdumiewające. - W głosie Tonego pojawiła się ekscytacja, jak zawsze, gdy miał do czynienia z nowym projektem. W tej kwestii był jak dziecko, dostające nową zabawkę.

- Nie będziesz robił eksperymentów na naszym dziecku - warknął Steve w stronę męża, po czym uśmiechnął się przepraszająco, gdy Tony rzucił mu oburzone spojrzenie. Jednak eksperymentowanie na własnym dziecku, to za wiele nawet dla niego. - Jarvis, masz pomysł jak bezpiecznie przetransportować Petera na dół?

- Sugerowałbym użycie środka perswazji w postaci ukochanej maskotki panicza Petera.

Steve i Tony spojrzeli na siebie, po czym obaj jak na komendę uderzyli się otwartą dłonią w czoło. Jak mogli wcześniej o tym nie pomyśleć?

wtorek, 15 maja 2018

Shut up, I love you; (Crack!) - Derek/Stiles

Witajcie, kochani! Dzisiaj podrzucam wam kolejną ze znalezionych przeze mnie filmowych perełek. Krótko, zwięźle i na temat - tak bym określiła ten film. A wy jakimi słowami byście go określili? 
Miłego dnia :*



czwartek, 10 maja 2018

Zabawa w chowanego

Betowała strzalka14 :*

Mam nadzieję, że wasz weekend majowy był udany. Ja jak widać troszkę za bardzo się  rozleniwiłam, chociaż wcale nie miałam wolnego! A może właśnie dlatego?
Miłego dnia!


Zebranie zarządu było tak nudne, jak zwykle. Nic więc dziwnego, że Tony ziewał jeszcze przed przekroczeniem progu Stark Tower. Jednakże w jego własnym domu nie dane mu było zdrzemnąć się, czy choćby przysiąść na chwilę, na kanapie, bo jego kochany mąż znowu miał jeden z tych swoich dziwnych szałów sprzątania. Steve biegał z pokoju do pokoju, przewracając meble i wywalając na podłogę zawartość szaf.
Tonny zmarszczył brwi nie do końca rozumiejąc ten system porządkowania, a jako, że był geniuszem, naprawdę niewiele mu umykało.
- Co ty robisz? - zapytał podejrzliwie, na co Kapitan niemal podskoczył i odwrócił się w jego stronę ze spłoszonym spojrzeniem.
- Tonny! Dzięki Bogu, że jesteś! - Steve dopadł go w jednym skoku i zamknął w swoich objęciach. - Nie mogę znaleźć Petera. - Odsunął go od siebie na długość ramion.
- Jak to nie możesz go znaleźć?
- Bawiliśmy się w chowanego, ale kiedy po półgodzinie nie mogłem go znaleźć, zacząłem panikować. - Steve drżał wyraźnie. Jego rozbiegane, rozszerzone źrenice, mówiły wiele o tym, w jakim stanie się znajdował.
- A pytałeś Jarvisa?
- Tak. Powiedział, że Peter nie opuścił wyznaczonego przez nas obszaru. A nie może mi zdradzić, gdzie się nasz syn znajduje, bo to nie byłoby zgodne z zasadami gry. Błagam Tonny, pomóż mi go szukać! Kręcę się tak od ponad dwóch godzin, ale nigdzie go nie ma. Musimy go znaleźć! - Szarpał Tonnym w przód i w tył, wywołując tym u niego zawroty głowy i zbliżające się nudności. - Proszę pomóż mi! A jak mu się coś stało? Nie powinienem spuszczać go z oczu. Może moglibyśmy zastanowić się nad wszczepieniem mu jakiegoś chipa? Podobno tak robi się ze zwierzętami, więc może u dzieci też się to praktykuje? - mówił, nieprzerwanie, trzęsąc mężem.
Tonny miał tego naprawdę dość. Rozumiał strach Steve'a, ale w obecnej sytuacji nie mógł mu w niczym pomóc. Nie dopóki ten go nie puści. Od tej całej szarpaniny, robiło mu się coraz bardziej niedobrze i wzrok mu się jakoś dziwnie mącił, przez co miał wrażenie, że na suficie była jakaś dziwna, sporej wielkości, kolorowa plama. Która dziwnym trafem wyglądała podobnie do ich syna, a nawet przyłożyła palec do ust i zachichotała w rączkę, gdy zobaczyła, że na nią patrzy. Czy plamy mogły mieć ręce i nimi poruszać?
Steve zdecydowanie powinien przestać nim tak potrząsać, bo zaczynał widzieć niestworzone rzeczy.

sobota, 28 kwietnia 2018

Anioł we fioletowym krawacie cz. 1

 Ciąg dalszy Tęczowego McDanno.
Betowała strzalka14, za co ogromnie jej dziękuję:*
Tekst będzie miał około 3-4 rozdziałów. 

Śmierć nie była taka straszna, jak Steve myślał, że będzie. Chwila bólu, odrętwienia, po której przychodziło nieopisane zimno, a później nie było już nic poza światłem.

- Długo zamierzasz tak leżeć?

Steve rozejrzał się dookoła. Otaczała go niczym niezmącona biel. Nawet podłoga na, której leżał była idealnie czysta, bez śladu krwi, która zapewne wypływała z niego strumieniem.

Krew.

Poderwał się szybko do siadu, macając dłońmi swoją klatkę piersiową w poszukiwaniu rany po kuli. Zszokowany podciągnął nawet do góry koszulkę, jednak jego pierś nie znaczył choćby ślad po postrzale. Nie było krwi, blizny, niczego.

- Skończyłeś się już wygłupiać? - Steve spojrzał w stronę głosu. Przed nim stał niewysoki mężczyzna o jasnych włosach i niebieskich oczach. Jednak to, co najbardziej go zaskoczyło to to, że blondyn ubrany był w spodnie od garnituru, białą koszulę z długim rękawem, zapiętą pod samą szyję, wokół, której znajdował się zawiązany krawat o intensywnym, fioletowym kolorze. Dość nietypowo jak na Hawaje. Jeśli w ogóle jeszcze się na nich znajdowali.

- Kim jesteś? Gdzie ja jestem? - zapytał nieznajomego.

- Kim jesteś? Gdzie jestem? I znowu to samo. Zawsze te same pytania. Czy wy ludzie nie moglibyście być odrobinę bardziej oryginalni? - krzyknął mężczyzna, wykonując energiczne ruchy rękami. - A jak ci się wydaje neandertalczyku? Że jesteś w Matrixie? Wybacz stary, ale mam dla ciebie złą wiadomość. Nie mam dla ciebie żadnej pigułki, która zabrałaby cię do alternatywnego świata. W ogóle to nie ma żadnego alternatywnego świata, złożonego z kodów i programów. Trinity, Neo i Morfeusz też odpadają. - Steve zamrugał zaskoczony, nie rozumiejąc nic z tego, co powiedział mężczyzna. Nigdy nie był też świadkiem, by ktoś mówił tak dużo i w tak szybkim tempie. Zdawało się, że blondyn nie potrzebował robić przerw na oddech.

- Okeeeey - powiedział niepewnie, przeciągając słowo, gdy nieznajomy przestał na chwile chwilę mówić. Wstał ostrożnie, trzymając ręce przed sobą. Mężczyzna przed nim nie wyglądał co prawda na niebezpiecznego, ale Steve w swoim życiu spotkał już wielu szaleńców i wolał nie ryzykować.

- Jestem równie szalony, co ty żywy - powiedział mężczyzna, na co Steve momentalnie zamarł. Czyżby czytał mu w myślach? Zaraz. Co?

- Że co?

- Dobra, źle zacząłem. - Blondyn podrapał się palcem po skroni. - Jestem Danny i jestem aniołem. - Na te słowa oczy Steve'a otwarły się szeroko, a usta rozchyliły w zaskoczeniu.

- Tak, wiem. Trochę szokujące, nie?

- Chwila! - McGarrett otrząsnął się, kręcąc głową. - Skoro ty jesteś aniołem... - Mężczyzna potaknął. - i mogę cię widzieć... - Jasne brwi podjechały do góry - ... to znaczy, że ja...

- Jesteś martwy? Tak! Brawa dla tego pana. - Danny zaklaskał wolno, teatralnie. - Niestety nie mam dla ciebie żadnej nagrody. Musisz mi stary wybaczyć. I tak, jesteś martwy. A przynajmniej częściowo.

- Co znaczy częściowo? To jestem martwy, czy nie? - Zmarszczył brwi i skrzyżował ręce na piersi. Coraz mniej z tego wszystkiego rozumiał.

- Znajdujesz się w tym momencie na rozdrożu. - Danny wskazał na otoczenie wokół siebie, a raczej jego brak. - Szef zdecydował, że chce dać ci szansę i pozwolił odesłać cię z powrotem, jeśli się zdecydujesz.

- Z powrotem? Czyli gdzie? Chwila. Moment. Chcesz powiedzieć, że mogę wrócić i żyć dalej? - Steve nie mógł w to uwierzyć. Miał wrażenie, że znajduje się w jakimś dziwnym, pokręconym śnie.

- No. Tak z grubsza, to tak. Pan uważa, że twoja misja na ziemi jeszcze się nie skończyła, czy coś w tym stylu. - Blondyn machnął ręką od niechcenia. - No i jeśli chcesz, mogę cię odesłać. Oczywiście to będzie pieruńsko trudne. Nie mówiąc już o tym, że rana postrzałowa, którą otrzymałeś będzie bolała jak jasna cholera. Do tego dojdą problemy ze snem. No i ma się rozumieć długa, pełna męki i cierpienia rehabilitacja.

- To znaczy, że wcale nie muszę umierać?

- Facet... - Anioł podparł się pod boki, patrząc na niego z wyrzutem. - Czy usłyszałeś cokolwiek z tego co powiedziałem? Oczywiście, że nie! - Uniósł ręce w górę, wzdychając niecierpliwie. - Masz klapki na oczach. Myślisz tylko o tym, żeby już wrócić i znowu wpakować się w jakieś kłopoty. - Steve spojrzał zaskoczony na blondyna - Sądzisz, że o tym nie wiem? Ty idioto! A jak myślisz, dlaczego tu jestem?

- Masz odesłać mnie z powrotem? - zapytał niepewnie.

- To też. Ale to mógłby zrobić każdy podrzędny kosiarz?

- Kosiarz?

- Takie nasze pieszczotliwe określenie na anioła śmierci. Ale nie o tym miałem. Jestem tutaj, bo przypadła mi wątpliwie zaszczytna funkcja bycia twoim aniołem stróżem.

- Kim? - Oczy Steve'a otwarły się szeroko. Zaczął szukać wzrokiem cienia skrzydeł na plecach Dannego. Nie dostrzegł jednak niczego. Żadnych nierówności pod koszulą, wskazujących na anielskie pochodzenie blondyna.

- Twoim aniołem stróżem. I muszę przyznać, że jestem już szalenie zmęczony pilnowaniem cię na każdym kroku. Myślisz, że to takie łatwe? Zmiana trajektorii lotu jednej kuli to nic takiego, ale dziecięciu, czy stu? Człowieku! Nie sądzisz, że przydałyby mi się jakieś wakacje? Nie ma dnia, żebym nie musiał urabiać się po łokcie, byleby tylko wyciągnąć cię z bagna i zatrzymać przy życiu. Nie mam nawet chwili spokoju, żeby usiąść przed telewizorem i napić się piwa.

- Nie wiedziałem, że anioły piją. - Wtrącił Steve.

- Nie łap mnie za słówka, dobrze? - Warknął anioł. Jego twarz nabrała czerwonego odcienia, a na skroni pojawiły się widoczne żyły. - Ja ci nie przeszkadzam gdy mówisz lub robisz to swoje łubu-du w stylu jestem neandertalczykiem i ładuję się w sam środek rozpierduchy.

- Wcale nie...

- Cicho. Teraz ja mówię. - Danny nie dał mu dojść do słowa. - Mam już dość tego ciągłego latania za tobą i pilnowaniem, byś nie został ranny.

- Czy to nie jest przypadkiem twoje zadanie, jako mojego anioła stróża?

- Tak. I twoje szczęście, że jestem tak dobry w swojej robocie, bo byłbyś martwy już lata temu.

- Widocznie nie tak dobry, skoro nie żyję - prychnął Steve.

- Wypraszam to sobie! Jestem jednym z najlepszym w swoim dziale. A czemuś takiemu mało kto byłby w stanie podołać. Nie jestem wszechmocny. Nie potrafię robić dziesięciu rzeczy na raz. Dlatego uprzedzam cię, - Danny stuknął Steve'a w pierś palcem, na co ten widocznie się skrzywił i odsunął minimalnie. - zacznij zwracać większą uwagę na to, co się dzieje wokół ciebie, bo ja nie mogę być wszędzie jednocześnie. I uprzedzam cię, drugiej takiej szansy nie dostaniesz. Czy to jasne?

- Jak słońce. - Burknął Steve, patrząc z irytacją na anioła. Coraz bardziej go denerwował. A ta ciągła paplanina doprowadzała go do szaleństwa.

- Dobrze. - Westchnął Danny, robiąc krok w tył. Nerwowym ruchem przygładził włosy i poprawił krawat. - Skoro się rozumiemy, to mogę cię odesłać. - Na ustach Steve'a momentalnie pojawił się uśmiech. - Aż się do tego palisz, co?

- Chcę już wrócić. Muszę znaleźć zabójcę ojca.

- Tak. Tak. Wiem. - Anioł machnął rękami, jakby niczego innego po nim się nie spodziewał. - Mam nadzieję, że zapamiętałeś, to, co powiedziałem i nie spotkamy się ponownie zbyt szybko.

- Nie mogę ci tego obiecać.

- Taaak. Czego ja się spodziewałem? - Westchnął anioł. A później Steve'a otoczyło światło i wszystko zniknęło.

_______________________________________________

Życzę wszystkim udanego, długiego weekendu!

poniedziałek, 23 kwietnia 2018

Pobudka

Słonecznego dnia!
Betowała naturalnie strzalka14 :*


Peter usiadł w swoim łóżeczku i przetarł zaspane oczka. Rozejrzał się dookoła, szukając swojego ulubionego, pluszowego pająka, bez którego nie mógł spać. Po dostrzeżeniu maskotki na podłodze za łóżkiem, spróbował wysunąć się przez drewniane szczebelki, by ją dosięgnąć. Na próżno, zabawka była poza jego zasięgiem.
Peter zmarszczył brwi i zassał się mocniej na smoczku, ciamkając go głośno, z dużą mocą. Spojrzał z wyrzutem na drewnianą zaporę, oddzielającego go od ukochanej zabawki, a później na dwójkę mężczyzn, śpiących smacznie w dużym łóżku obok, podczas gdy on zmagał się z kolosalnym problemem.
Nabzdyczył się i zamruczał coś głośno zza smoczka w tylko sobie znanym języku. Mimo to tatusiowie nawet nie drgnęli, co wywołało czerwone pąsy na jego policzkach. Po kilku takich próbach, maluch doprowadzony do ostateczności, wyciągnął smoczek z buzi i rzucił nim w stronę śpiących, trafiając nim idealnie w głowę Steve'a, momentalnie wyrywając go ze snu. Kapitan wyskoczył z łózka jak oparzony, oczekując nagłego ataku, budząc przy tym męża.
- Nio! - krzyknął na zaskoczonego ojca Peter i z oburzeniem wskazał palcem na ukochaną zabawkę. Naprawdę nie rozumiał jak dorośli mogli być tacy niedomyślni.

czwartek, 19 kwietnia 2018

Ta-ta

 Tekst dedykuję mojej becie. Dlatego właśnie, że się czepiasz, teksty są jeszcze lepsze :*

Tony uczy małego Petera wymawiać słowo "tata".
- Powiedz ta-ta. - Tony siedział naprzeciw Petera, wskazując na siebie palcem, na co maluch uśmiechnął się do niego szeroko swoim niemal bezzębnym uśmiechem, który Stark tak bardzo kochał i na który nie mógł nie odpowiedzieć równie szerokim wyszczerzem. - Powiedz ta-ta. - Spróbował jeszcze raz, stukając palcem w swoją pierś na wysokości reaktora.
- Co robicie? - zapytał Steve, wychylając się z kuchni. W dłoniach trzymał ściereczkę, którą zaraz przewiesił przez jedno ze swoich szerokich ramion.
- Uczę mówić Petera słowa tata. - Jak na komendę dziecko pokazało Steve'a palcem.
- Tak! - Oczy Tonnego zalśniły podekscytowaniem. - To tata. Powiedz ta-ta. - Wskazał palcem na siebie, powoli i wyraźnie wymawiając sylaby.
Peter niepewnie wskazał na niego palcem.
- Tak. Ta-ta. - Spróbował jeszcze raz. - Ta-ta. - Postukał się w pierś, po czym wstrzymał oddech, widząc, jak Peter pewniej wskazał w jego stronę i zmarszczył się, nabierając tchu.
- N...
- Dasz radę, kochanie. Ta-ta. - wyszeptał równie podekscytowany Steve, patrząc jak synek nie spuszcza wzroku, ani palca z jego męża.
- Ntt...
- Ta-ta. - Głos Starka stał się piskliwy z ekscytacji. - Ta-ta. Ta-ta.
- Mama. - zawołał radośnie Peter, wyciągając rączki w stronę Tonnego

poniedziałek, 16 kwietnia 2018

Avengers: When Will My Life Begin

Witajcie kochani! Podrzucam wam filmik akurat na ten ponury, poniedziałkowy poranek. Co prawda to nie MM, ale mam nadzieję, że poprawi wam humor. I nie wiem jak wy, ale ja na samą myśl, że mogłabym zrobić z budzikiem to samo, co Thor tutaj, jakoś od razu robię się weselsza :)









Uwaga! Ten filmik nie jest do końca przypadkowy. Otóż musicie wiedzieć, że się przełamałam i zaczęłam powoli skrobać miniaturki ze Stonym (Steve Rogers x Tony Stark). Ale tylko takie. Wielbiciele innych pairingów muszą mi niestety wybaczyć.
Miłego tygodnia :*

sobota, 14 kwietnia 2018

Film - Sterek Omegaverse

Witajcie kochani! Jakiś czas temu obiecałam, że raz na jakiś czas będę wrzucała filmiki. Ten, który wam dziś proponuję nie jest równie humorystyczny, co ten poprzedni. To coś zupełnie innego. Mam nadzieję, że wam się spodoba. I nie wiem jak wy, ale ja sądzę, że na jego podstawie byłby kawał dobrego opowiadania. Hm... Tylko kto je napisze?
Miłego weekendu!

wtorek, 10 kwietnia 2018

Wataha

Tekst betowała strzalka14, za co ogromnie jej dziękuję :*


Derek ziewnął szeroko, wyginając grzbiet i wyciągając przed siebie daleko przednie łapy. Otrzepał się jak na wilka przystało i mlasnął jeszcze odrobinę sennie. Dzień dopiero się budził do życia, zakradając się coraz śmielej jasnymi promieniami słońca wprost do ich jaskini.

Alfa nabrał głębiej powietrza, wdychając znajomą woń ziemi i wilgoci, zmieszany zmieszaną z cudownym zapachem sfory. Odetchnął, wywieszając język, nie mogąc się pohamować przed szerokim, wilczym uśmiechem, który wykwitł na jego pysku, gdy spojrzał na swoją watahę.

Całość ->

środa, 4 kwietnia 2018

Znak pojednania

Tekst betowała strzalka14, za co ogromnie jej dziękuję :*
Zwłaszcza, że jej się chciało tuż po świętach ;)



Stiles stał przy ogrodzeniu, przyglądając się grupce dzieciaków z akademii. Niesforne maluchy przekrzykiwały się wzajemnie, gromadząc wokół swojego nauczyciela i pragnąc zwrócić na siebie jego uwagę. Nawet ze swojego miejsca Stiles był w stanie dostrzec przerażoną minę Scotta, gdy przyszli genini ich wioski, napierali na niego cała swoją masą.

Całość ->

piątek, 16 marca 2018

Pomarańczowy cukierek 4/4 - Koniec

Tekst betowała jak zawsze cudowna strzalka14 :*


Leżeli przytuleni, spleceni ciałami na zimnych kafelkach. Z trudem łapali oddech, patrząc sobie w oczy, błyszczące czerwienią i błękitem. Powietrze było ciężkie, przesycone ich wspólnym zapachem. Zarumienione ciała lśniły się od potu i resztek spełnienia.

- O Boże... - wysapał Danny, oddychając głośno. - O Boże, to było... O Boże... Wow. O Boże... - Zachichotał i ukrył twarz w nagiej klatce piersiowej Steve'a, który przygarnął go bliżej do swojego ciała, jakby chciał go wchłonąć w siebie. Złączyć ze sobą jeszcze bardziej. Jakby knot, znajdujący się nadal wewnątrz Dannego w pełni mu nie wystarczył.

- I pomyśleć, że to wina jednego, małego, pomarańczowego cukierka.

- Jakiego cukierka? - zapytał Steve, marszcząc brwi.

- Tego, którego zjadłeś, a który to z kolei sprawił, że prawie zdziczałeś. Poważnie Steve, czy nikt cię nie nauczył, że nie bierze się słodyczy od obcych, hę? Co z tobą? Życie ci niemiłe?

- Naprawdę nie mam pojęcia o czym mówisz. Nie zjadłem żadnego cukierka. - Mars na czole alfy tylko się pogłębił.

- Musiałeś go zjeść. Taki nieduży. Oczojebnie pomarańczowy. Coś świta?

- Nie.

- Dobra. Pokażę ci jak wygląda. - Danny rozejrzał się i poklepał dłońmi podłogę dookoła. - Jak tylko dostanę się do moich spodni.

- Poważnie chcesz gadać o słodyczach, gdy masz mojego fiuta w tyłku? - Steve zakołysał biodrami i uśmiechnął się, gdy Danny sapnął i spojrzał na niego z naganą wypisaną na twarzy.

- Tak. I przestań się szczerzyć. Wiedziałem, że za łatwo ci poszło. Teraz będziesz chodził dumny jak paw i szczerzył tą swoją białą klawiaturę przy każdej możliwej okazji.

- Za łatwo? Od miesięcy chodzę za tobą jak głupi szczeniak. Już brakowało mi pomysłów. Byłem w naprawdę ciemnym i okropnym miejscu.

- Wcale się nie dziwię, że twój mózg tak wygląda, skoro masz tak szalone pomysły, jak wożenie granatów w moim samochodzie. - Steve przewrócił oczami. - Poważnie, stary. Jeśli chcesz sobą zainteresować miastową omegę, musisz to zrobisz zrobić w bardziej cywilizowany sposób.

- Czyli uważasz, że omegi z New Jersey tak bardzo różnią się od tych, które mamy tutaj na Oahu?

- Oczywiście, że tak! - krzyknął Danny, na co Steve skrzywił się boleśnie i potarł ucho. Wyczulone zmysły czasami były do bani. - Wasze omegi są jakieś dziwne, skoro uważają, że ściąganie koszulek, zabieranie malasadas i kluczyków od auta jest idealnym sposobem na zaloty. - Gniewowi w słowach Williamsa przeczyło delikatne gładzenie alfy po ramionach.

Steve uśmiechnął się kącikiem ust na dotyk partnera. Pochylił się i przejechał nosem po szyi Dannego, tylko po to, by z czułością i oddaniem pocałować znak, który sam zostawił na jego szyi.

- Czyli w jaki sposób powinienem zalecać się do miastowej omegi? - wyszeptał tuż przy skórze Dannego, na co ten mimowolnie zadrżał i mocniej wtulił się w większe ciało alfy.

- Na początek dobre byłoby zaproszenie do jakiejś restauracji, czy baru. Ale! - dodał szybko, gdy Steve już otwierał usta, by się wtrącić. - Ale nie do takiego, gdzie szefem jest grubas, który próbuje wyłudzić dodatkową gotówkę od turystów za samo powietrze, którym oddychają. I co najważniejsze - zrobił chwilę przerwy, a McGarrett zesztywniał, szykując się na kolejne słowa partnera. - Nie zapomnij portfela, do cholery!

Steve parsknął śmiechem i sturlał się z ciała Dannego. Blondyn skrzywił się na utratę ciepła alfy i nieprzyjemne uczucie wypływającego nasienia, które do tej pory tamował knot.

- Obrzydliwe.

- Już nie przesadzaj. - Steve przewrócił oczami. - To tylko sperma.

- To aż sperma! Która nawiasem mówiąc znajduje się w moim tyłku. A pomyślałeś może jak ja teraz założę spodnie? Nie mam zamiaru kręcić się po biurze z wielką plamą na tyłku.

- Chyba znajdę na to jakiś sposób. - Alfa przetoczył się z powrotem i zawisł nad Dannym, uśmiechając się. Jego oczy zabłysły czerwienią, gdy spojrzał na krocze partnera i oblizał lubieżnie usta. Penis Dannego momentalnie podskoczył, uradowany z wyraźnego zainteresowania Steve'a, w przeciwieństwie do swojego właściciela, który spojrzał na alfę z czystym przerażeniem.

- O nie! Nic z tego! - wyciągnął przed siebie obronnie ręce.

Steve ze świstem wypuścił powietrze, tracąc rezon.

- To co proponujesz?

- Na początek daj mi swoją koszule, a raczej to, co z niej zostało, bym mógł się wytrzeć. - Steve bez słowa skargi spełnił prośbę partnera. - Później ubierzemy się i w miarę ogarniemy. Przed wyjściem do domu przeprosisz jeszcze China i Kono za to, że byłeś takim idiotą i dałeś się nafaszerować narkotykami, przez co wszyscy się martwiliśmy.

- Po raz kolejny powtarzam ci, że nie brałem żadnych prochów. - McGarret jęknął niecierpliwie.

- Jesteś pewien? - Danny zatrzymał się w trakcie wciągania spodni. Jego ciało zostało już wytarte, przez co pozbył się części zapachu alfy, doprowadzając go tym do szaleństwa. Steve z całych sił powstrzymywał się przed ponownym skoczeniem na partnera i jego zatwierdzeniem. Jego alfie instynkty krzyczały, każąc mu brać Dannego i pokrywać swoim zapachem tak długo, aż nie będzie można odróżnić ich poszczególnych woni.

- Nie patrz tak na mnie. Dobrze wiem, co chcesz zrobić i odmawiam tak długo, jak nie znajdziemy się w jakimś łóżku. Ta podłoga wcale nie jest taka wygodna, na jaką wygląda.

- Nie przesadzaj. Spałem w gorszych warunkach.

- Tak, tak. Na misjach, o których nie możesz mi opowiedzieć, bo musiałbyś mnie zabić - prychnął Danny, wracając do ubierania się.

- Wcale nie. - Steve nadąsał się, sięgając po własne spodnie.

Omega ponownie prychnął i szarpnął spodnie w górę, przez co znajdujący się w tylnej kieszeni cukierek wyleciał i potoczył się po podłodze.

- Co to takiego? - spytał McGarrett, podnosząc przedmiot. Przyjrzał mu się dokładnie, marszcząc brwi.

- To? Powinieneś wiedzieć co to jest. To przez to małe gówno prawie zostałeś odstrzelony.
- Niemożliwe. Pierwszy raz widzę to na oczy.

- Poważnie?

- Poważnie. - Przytaknął.

- Nigdy wcześniej niczego takiego nie widziałeś?

- Nie.

- I niczego takiego nie połknąłeś?

- Przecież powiedziałem, że nie.

- To niemożliwe. - Danny podszedł do Steve'a, ignorując jego nagość i fakt, że alfa zaczął reagować na jego bliskość. - Musiałeś to wziąć, skoro prawie zdziczałeś. Nie ma innego wyjaśnienia. - McGarrett zarumienił się na jego słowa, odwracając wzrok. - O nie. Znam tą minę. Co zrobiłeś? Tylko nie próbuj kłamać. Teraz, gdy jesteśmy połączeni będę wiedział, czy mówisz prawdę.

Steve mielił w dłoniach swoje bojówki, nie podnosząc wzroku na partnera. Zamruczał coś pod nosem.

- Że co? Mógłbyś głośniej?

- Powiedziałem, że widziałem jak Fryer się do ciebie przystawia.

- I? - spytał Danny, podnosząc do góry brwi.

- I się wkurzyłem, bo zgodziłeś się z nim spotkać. - Steve warknął, błyskając w kierunku omegi szkarłatnymi tęczówkami. - Zgodziłeś się z nim spotkać, a jesteś mój. - Rzucił spodnie na bok i sięgnął po partnera. Przyciągnął go i zamknął w swoich objęciach, tam, gdzie Danny od zawsze przynależał, choć wcześniej nie zdawał sobie z tego sprawy. - Jesteś mój. - powiedział pewnie i z mocą, sprawiając, że Williamsowi nie pozostawało nic innego jak tylko przytaknąć.

- Jestem twój.

Steve uśmiechnął się i przytulił swoją omegę, wciskając nos w podstawę jego szyi. Odetchnął głębiej, rozluźniając się, gdy do jego nozdrzy dotarł ich zmieszany zapach.

- Życie z tobą nigdy nie będzie proste, prawda? - spytał Danny.

- Nie.

- Tak też myślałem. - Omega zamilkł, wtulając się mocniej w swojego alfę. Czuł pod palcami rozgrzaną skórę, pod którą grały silne mięśnie. - Cóż, przynajmniej jesteś na tyle ładny, by chcieć cię zatrzymać. - Całe ciało Steve'a zadrżało i zafalowało, gdy McGarrett zaczął się śmiać. - I wygląda na to, że też na tyle mądry, by nie brać cukierków od obcych. Zwłaszcza tych pomarańczowych i niewiadomego pochodzenia.

środa, 7 marca 2018

Foch

Prompt:

 MobyDick : Hawaii Five-O
Ponieważ zobaczyłam ten obrazek - http://iv.pl/images/03658356709293106613.jpg i od razu skojarzył mi się z McDanno ^_^

Zaproponowany przez MobyDick tytuł nie pasował do tekstu. Przepraszam.
Tekst betowała strzalka14 :***

Steve już dawno przywykł do humorków Dannego. Lata wspólnej pracy, partnerstwa i małżeństwa nauczyły go naprawdę wiele o włoskim, wybuchowym charakterze Williamsa. Danny był jak samochód wyścigowy. Potrafił rozpędzić się od zera do setki w zaledwie kilka sekund. Mówił i mówił coraz szybciej i szybciej. Potrafił to robić całymi minutami, nie czyniąc nawet chwili przerwy na oddech. Gadał i gadał, wymachując przy tym rękami i czerwieniejąc na twarzy ilekroć był porządnie wkurzony. A może raczej ilekroć Steve naprawdę go zdenerwował swoimi pomysłami lub wybrykami.

Bo w końcu to nie była przecież wina Steve'a, że przestępcy uciekali na sam jego widok, a on musiał ich gonić, nierzadko wpadając na jakąś szybę, czy auto, które stanęły mu na drodze. To nie tak, że umyślnie zabierał swojego męża i Grace do centrum handlowego, w którym akurat tego dnia dwójka zamachowców postanowiła podłożyć bombę, czy wyjść z Dannym na kolację do knajpki, gdzie dochodziło do narkotykowej transakcji. To naprawdę nie była wina Steve'a, że miał szczęście bywać tam, gdzie coś się działo. Poza tym Williams już dawno przyzwyczaił się do takiego obrotu spraw, będąc przygotowanym na to, że nawet wizyta w szkole córki może zakończyć się strzelaniną. To jednak nie powstrzymywało go od krzyczenia na Steve'a i wygłaszania wielogodzinnych wykładów o tym, jak zachowują się cywilizowani ludzie we współczesnych czasach i, że neandertalczycy wyginęli tysiące lat temu. Poza Steve'em rzecz jasna.

McGarrett nauczył się już tego, że to sposób Dannego na radzenie sobie ze stresem, na odreagowanie, po którym partner stawał się spokojny i wyciszony niczym ocean w bezchmurny, ciepły dzień, bez jednej zmarszczki na powierzchni.

Dlatego też Steve pozwalał Dannemu krzyczeć, przytakując mu od czasu do czasu i zabierając głos, gdy się z czymś nie zgadzał lub udało mu się akurat wstrzelić w moment, gdy Danny brał oddech przed dalszym monologiem.

Steve był przyzwyczajony do ciągłego hałasu i gadaniny, bo Danny właśnie taki był. Nie potrafił wysiedzieć cicho. Nawet pisząc raport musiał sobie złorzeczyć pod nosem, a w nocy ponarzekać na niego przez sen. To było normalne. Znajome. Z tym Steve był w stanie sobie poradzić.

W przeciwieństwie do Dannego, który całkowicie milczał i go unikał, omijając go nawet wzrokiem. Wobec takiego Dannego Steve był całkowicie bezsilny. Z takim nie dawał sobie rady.

Nie wiedział nawet, co zrobił źle, a zdawał sobie sprawę, że coś musiał zrobić, bo mars na czole męża pojawiał się wyłącznie wtedy, gdy on wchodził do pokoju. Poza tym Williams milczał tylko w jego obecności, z innymi rozmawiając jak najbardziej normalnie.

Do zrozumienia tego, że coś było nie tak, McGarrett wcale nie potrzebował swojego stopnia komandora porucznika. Z tym, że dojście do tego, CO było nie tak, to już inna para sandałów*.
Steve próbował chyba dosłownie wszystkiego. Sprawdził ich smsy, nagrania z ostatnich akcji i wspólnych wyjść, jeśli akurat byli w miejscu, gdzie były kamery. Poprosił o pomoc China i Kono, żeby porozmawiali z Williamsem i dowiedzieli się, co było nie tak. W akcie desperacji zadzwonił nawet do Grace z prośbą o interwencję.

Nic nie pomogło.

Danny dalej z nim nie rozmawiał.

I może Steve pozostawiłby sprawę w spokoju, gdyby ta cisza nie rzutowała na ich życie zarówno zawodowe jak i prywatne. Danny wolał współpracować z Kono i Chinem, decydując się na akcje z nim jedynie w ostateczności, a i tak podczas misji kontaktował się z nim jedynie poprzez wiadomości tekstowe lub za pośrednictwem osób trzecich.

W domu nie było wcale lepiej.

Danny spał na kanapie w salonie lub w pokoju Grace, zamiast w ich wspólnym łóżku. Odmawiał jedzenia z nim przy jednym stole, zabierając swoja kawę i tosty na lanai lub całkowicie rezygnował z jedzenia w domu. Listę zakupów i obowiązków uzgadniali poprzez karteczki poprzyczepiane na lodówce.

I Steve miał powoli tego naprawdę dość.

Po ponad tygodniu ciszy, zdecydował się wreszcie na konfrontacje z mężem. Niemal siłą zaciągnął partnera do samochodu i zawiózł do domu, gdzie usadził na kanapie, mając zamiar przytrzymać go tam choćby siłą, jeśli Danny stawiałby opór. Steve chciał wszystko sobie z mężem wyjaśnić i doprowadzić do tego, że na powrót zaczną ze sobą rozmawiać. Nawet jeśli Danny miałby krzyczeć i wściekać się na niego przez całą noc, to i tak to byłoby lepsze niż ta cisza i chłód panujące pomiędzy nimi od kilku dni. Nie mówiąc o tym, że Steve strasznie stęsknił się za głosem męża, jak i za samym Dannym. Za jego bliskością.

- Możesz powiedzieć mi wreszcie, co złego zrobiłem? Jak mam cię przeprosić, gdy nie wiem, co złego zrobiłem? - powiedział, nie spuszczając z oczu męża, który na jego słowa skrzywił się i poczerwieniał na twarzy ze złości. - Wiem, że jesteś na mnie o coś zły. Tylko nie rozumiem, dlaczego zamiast powiedzieć mi o tym prosto w twarz, jak to zazwyczaj robisz, wolisz milczeć, licząc na to, że się domyślę. - Steve westchnął, gdy Williams w odpowiedzi jedynie skrzyżował ramiona na piersi i odwrócił się do niego bokiem, nadal się na niego gniewając. - Danny, proszę, porozmawiaj ze mną. Naprawdę nie mam pojęcia, co mogło się takiego stać, że przestałeś się do mnie odzywać. I nie mam już pomysłów, jak mógłbym się tego dowiedzieć. Prosiłem o pomoc China, Kono, a nawet rozmawiałem o tym z Grace. - Na wzmiance o córce mars na twarzy Dannego lekko się wypogodził. - Kochanie, proszę, powiedz mi, co zrobiłem nie tak. - Przysiadł obok męża i ujął jego dłoń w swoje własne. Danny nie wyrwał się, co Steve wziął za duży plus. - Powiedz mi, proszę, czym tak bardzo cię uraziłem? Obiecuję, że postaram się więcej tego nie zrobić. Proszę, Danny.

- Czy ja źle gotuję? - zapytał Williams odwracając się przodem do Steve'a.

- Że co?

- Czy ja źle gotuję? Czy po przygotowanych przeze mnie posiłkach dostałeś niestrawności, biegunki, wymiotów?

- Danny, obraziłeś się na mnie, bo powiedziałem, że źle gotujesz? - Steve nie mógł wyjść z szoku. Patrzył oniemiały na męża, jakby temu nagle wyrosła druga głowa.

- Odpowiedz na moje pytanie. Czy kiedykolwiek zachorowałeś po tym, jak zjadłeś ugotowany przeze mnie obiad? Zachorowałeś? Odpowiem na to pytanie sam. Nie, nie zachorowałeś. A mimo to powiedziałeś swojej mamie, że nie potrafię gotować.

- Danny, ale ty naprawdę nie potrafisz gotować. Nawet makaron w twoim wydaniu to przegotowane gluty smakujący jak sama sól.

- Jak mogę nie umieć gotować? Mam włoskie korzenie, jasne? A nawet jeśli nie radziłbym sobie najlepiej w kuchni, co oczywiście nie jest prawdą, to twoim - stuknął go palcem w pierś - obowiązkiem, jako przykładnego, dobrego męża, jest zjedzenie tego obiadu z uśmiechem na ustach i poproszenie jeszcze o dokładkę. Czy wyraziłem się jasno?

- Obraziłeś się na mnie, bo powiedziałem mamie, że nie umiesz gotować? - Steve parsknął śmiechem, ukrywając twarz w dłoni.

- W dodatku jeszcze się ze mnie śmiejesz. Dlaczego ja w ogóle się z tobą ożeniłem? Jesteś neandertalczykiem z ciągłym anewryzmem na twarzy. Do tego jeszcze mi mówisz, że nie potrafię gotować. Idę stąd. Nie mam zamiaru z tobą rozmawiać.

- Danny? Gdzie idziesz? Ja wcale się z ciebie nie śmiałem. Danny? Danno!? Poczekaj na mnie! Proszę, nie obrażaj się znowu!
 
______________________________________________
* błąd zamierzony

czwartek, 22 lutego 2018

Wujku Steve

Tekst betowała strzalka14 :*


 Steve ciągle powtarza Dannemu, że jest dobry w radzeniu sobie z dziećmi, do czasu...


- Wujku Steve? - Grace zajrzała do kuchni, gdzie Steve przygotowywał mięso i ananasa na późniejszego grilla.
- Tak, Gracie? - powiedział nie odrywając wzroku od wykonywanej czynności.
- Wujku Steve, czy mogę ci zadać pytanie? - Podskoczyła i przysiadła obok na blacie, ukradkiem podbierając kawałek ananasa z miski, na co Steve tylko się uśmiechnął.
- Jasne. O co chodzi?
- Wujku Steve, bo ty jesteś dorosły, prawda? - Przytaknął z nieschodzącym z twarzy uśmiechem. - A dorośli rozumieją dużo więcej niż dzieci, prawda?
- Przeważnie tak. Choć przypuszczam, że ty wiesz dużo lepiej, niż twój tata, że ananasy z grilla są dobre.
- Są pyszne! - wykrzyknęła, wyrzucając ręce w górę. - Taaak bardzo!
- A zatem sama widzisz, że nie zawsze osoby dorosłe wiedzą i rozumieją dużo więcej, niż dzieci. - Przytaknęła na jego słowa, jakby to co powiedział było jakąś życiową mądrością.
Siedzieli przez chwilę w ciszy, dopóki Grace nie zapytała znowu - Wujku Steve, mogę ci zadać pytanie? - I nie czekając na jego potwierdzenie dodała - Wujku Steve, a skąd się biorą dzieci?
Steve upuścił nóż, raniąc się przy tym w opuszek palca, który zaczął krwawić. Szybko dopadł do kranu i odkręcił wodę. Wsadził rękę pod strumień, opłukując ją z ananasowego soku, po czym gorączkowo zaczął gmerać w szafce nad blatem, w poszukiwaniu środków opatrunkowych.
- Wujku Steve?
- Nic mi nie jest.
- Wujku Steve, to skąd się biorą dzieci?
- Skąd się biorą dzieci...? Grace, zapytaj proszę swojego taty, dobrze? Jestem pewny, że wolałby sam ci to wszystko wyjaśnić.
- Danno powiedział, że mam z tym przyjść do ciebie, bo podobno dobrze radzisz sobie w kontaktach z dziećmi - powiedziała idealnie cytując słowa Dannego.
- Tak powiedział? Hm... Gdy twój tatuś i mamusia... Wiesz co Gracie, zanieść proszę tego ananasa na stół, dobrze? A gdy tu skończę, pokażę ci w którym miejscu Mary Ann została zaatakowana przez wściekłą meduzę.