środa, 27 czerwca 2018

Anioł we fioletowym krawacie cz. 3

Betowała naturalnie strzalka14 :*


Steve dziwnie się czuł ze świadomością, że znajdował się teraz kompletnie sam. Co prawda wcześniej też był sam, ale od czasu, gdy pierwszy raz spotkał Dannego było jakoś inaczej. Nie czuł się taki... Samotny. Ciągle miał gdzieś w podświadomości, że zawsze ktoś jest obok, że ktoś go obserwuje i nad nim czuwa. I może z początku było to dziwne, ale z czasem się do tego przyzwyczaił. Zdarzało mu się nawet rzucić jakiś głupi tekst przed swoimi kilkuminutowymi prysznicami o tym, że ma nadzieję, że anioł nie będzie go podglądał, czy chociaż zakryje oczy.

Świadomość, że nie jest sam, że ktoś nad nim czuwa w czasie tych wszystkich pościgów i bezustannej walki z przestępczością, sprawiały, że czuł się, jakby po raz pierwszy od długiego czasu, miał partnera. Kogoś, kto krył jego plecy. I może go nie widział, ale wiedział, że on tam jest i będzie go strzegł.

Po odejściu Dannego czuł się w pewien sposób nagi, odsłonięty, bezbronny. Miał wrażenie, że w każdej chwili narażony jest na atak z zaskoczenia. Że zaraz ktoś wyskoczy zza winkla i właduje mu kulkę w bebechy. Nawet we własnym domu nie potrafił wyluzować. Zaczął przed snem po kilka razy sprawdzać okna i drzwi. Pod poduszką obok standardowego pistoletu znalazły się nóż, granat i noktowizor.

Wiedział, że zaczyna dostawać paranoi, i że inni to dostrzegają. Kono musiała być przekonana, że jest śledzony, a Chin... Chin tylko kręcił głową, proponując mu urlop i to taki z daleka od Hawajów, gdzie na jakiś czas mógłby zmienić klimat i oczyścić głowę ze zbędnych myśli.

Oni nie rozumieli tego, co się z nim działo. Nie mogli, skoro o niczym im nie mówił. Bo niby co miał powiedzieć? Spotkałem swojego anioła stróża i okazało się, że wkurzyłem go na tyle, by mnie zostawił. Jak nic skończyłoby się wizytą u terapeuty. Kono zapewne usiadłaby przy nim, potarła jego ramię ze współczującym uśmiechem i powiedziała, że jak potrzebuje, to ona zawsze go wysłucha. Chin pewnie zrobiłby coś podobnego, pod tym względem kuzynostwo było do siebie dość podobne. Cho Kelly pewnie zaproponowałby mu jeszcze spotkanie z szamanem w celu przebłagania opiekuńczych duchów jego rodu i poproszenia ich o dalszą opiekę. Choć jakoś nie chciało mu się wierzyć, że ktoś potraktowałby jego słowa naprawdę poważnie. Początkowo nawet on sam tak tego nie traktował. Myślał, że to wszystko było tylko wynikiem jego znarkotyzowanej lekami przeciwbólowymi wyobraźni. A przynajmniej do chwili, gdy zaczęły się dziać te wszystkie dziwne rzeczy.

Zaczęło się dość niewinnie, od zranienia stopy szkłem na jego prywatnej plaży, gdy skończył pływać po porannym treningu. Co samo w sobie było dziwne, bo skąd niby szkło na jego terenie? Doszedł jednak do wniosku, że to ocean wyrzucił je na brzeg, a on nie był zbyt uważny, więc w nie wdepnął. Niedługo później złamał nogę skacząc z PIERWSZEGO piętra w pogoni za złodziejem, a następnie jakiś nastolatek ćwiczący karate obił mu żebra. Najgorsze i najbardziej zawstydzające wydarzenie miało jednak miejsce w jego własnym domu, gdy poślizgnął się pod prysznicem i uderzył głową w podłogę, przez co stracił przytomność. Na szczęście lub nieszczęście Chin był wtedy u niego w domu i usłyszał łupnięcie spowodowane jego upadkiem.

Od tamtego czasu jego zespół nabrał pewności, że ktoś nałożył na niego klątwę, przez którą prześladował go pech. Co prawda próbował się z nimi wykłócać i tłumaczyć im, że w nic takiego nie wierzył, ale oni wiedzieli swoje i nie dali sobie niczego powiedzieć. Zaczęli przynosić mu jakieś talizmany i zioła, mające odczynić zły urok, ale nic nie pomagało. Wypadki, choć niezbyt poważne zdarzały się nadal i do Steve'a coraz bardziej docierało, jak wielką i ciężką robotę robił Danny, sprawując nad nim opiekę.

Nie miał pojęcia, jak powinien przeprosić swojego anioła i poprosić go o powrót do pracy. Początkowo myślał, że spróbuje z nim porozmawiać, zawołać go, ale to nie przynosiło żadnych efektów. Próbował się modlić, przepraszać Dannego, raz poszedł nawet do kościoła i złożył na tacę dość sporą sumę na pomoc bezdomnym, lecz nawet to nie przekonało anioła do zmiany zdania. Zdesperowany poszedł nawet do medium, która rzekomo miała pomóc mu się z nim skontaktować, lecz gdy ta powiedziała mu, że Danny odmawia kontaktu z nim, całkowicie się załamał. Skapitulował, nie wiedząc co jeszcze mógłby zrobić.

Powoli zaczynał rozważać odejście z pracy. Jego obecność coraz bardziej narażała zespół. Nie tylko w pracy, ale i poza nią. Przebywanie z nim groziło niebezpieczeństwem. Jakby przyciągał do siebie wszystkie nieszczęścia, które dotykały także tych znajdujących się blisko niego. A przynajmniej on tak to widział.

~*~

To miało być jego ostatnie zadanie. Miał dopaść Hessa i odejść na wcześniejszą emeryturę, gdzie zamierzał pomóc szkolić dzieciaki w surfingu.

Plan był prosty, wejść do magazynu, zatrzymać Hessa i dwóch zbirów, którzy byli tam razem z nim. Co było w tym trudnego, gdy mieli za wsparcie połowę tutejszego HPD? Nikt nie przewidział jednak, że Hess będzie miał pod ręką M60. Seria z karabinu spłoszyła większość policjantów, którzy pochowali się za radiowozami. Tylko nieliczni wychylali się zza nich od czasu do czasu, ostrzeliwując stary magazyn i próbując zranić któregoś ze zbirów. W tym jego zespół, z nim na czele. Steve próbował nawet przedrzeć się ukradkiem i wejść do środka jakimś oknem, czy bocznym wejściem. Tuż za nim podążał Chin. Kono już wcześniej została wyznaczona do zajęcia pozycji na dachu sąsiedniego budynku, gdzie czekała tylko na dogodną chwilę do oddania strzału z karabinu snajperskiego.

Wejście do magazynu było dużo łatwiejsze, niż z początku zakładał. Hess i jego goryle byli zbyt zajęci wymianą ognia z HPD, by oglądać się za siebie. Steve z Chinem prześlizgnęli się do środka bez większych problemów, przez tylną bramę, która zabezpieczona łańcuchem, nie była do końca zamknięta. Huki wystrzałów zagłuszały ich kroki, pozwalając zbliżyć się do przeciwnika bez strachu o zdemaskowanie. Byli już blisko, Steve był w stanie dostrzec całą trójkę, słyszał nawet jak klną, przeładowując magazynki. Mógł ich trafić. Wystarczyłoby wymierzyć i pociągnąć za spust. Nie mógł jednak tego zrobić. Potrzebował Hessa żywego. Ten drań nie zasłużył na szybką śmierć. Miał żyć i spędzić resztę życia w więzieniu za zbrodnie, których się dopuścił. I choć Steve chciał go zastrzelić, zobaczyć jak ten drań się wykrwawia i zdycha na jego oczach za to, że zabił z zimną krwią jego ojca, to wiedział, że nie może tego zrobić. Jego ojciec by tego nie chciał.

Chin puknął go lekko w ramię i spojrzał na niego wymownie. Steve wiedział, że zawiesił się na chwilę. Skinął koledze głową, że wszystko jest już w porządku i dał znać, by ruszali.

Nie zrobili nawet kroku, gdy jedna ze zbłąkanych kul, świsnęła obok nich, trafiając w zbiornik z benzyną.

Steve miał jeszcze na tyle świadomości, by wepchnąć China za paletę ze złomem, przy której przycupnęli. Sam jednak nie zdążył się schować.

Widział płomienie, jakby w zwolnionym tempie. Potężny kłąb ognia i gorącej fali uderzeniowej pędził w jego stronę, a on nie był w stanie nic zrobić. Żałował tylko, że nie dał rady samodzielnie dorwać Hessa i w ten sposób pomścić śmierć ojca. Żałował, że nie zdążył pożegnać się z Chinem i Kono, powiedzieć im, że byli dla niego jak rodzina i nie chciałby, żeby obwiniali się o jego śmieć, co z pewnością będzie miało miejsce, szczególnie w przypadku mężczyzny. A najbardziej żałował, że nie udało mu się pogodzić z Dannym. Bo choć anioł był wkurzający i uparty, to Steve zdążył go polubić i trochę za nim tęsknił.

Ogień był coraz bliżej, topiąc broń w jego dłoniach, paląc ubranie i parząc skórę.

Steve wypuścił ostatni oddech i zamknął oczy, żegnając się z życiem. Po czym otworzył je gwałtownie, czując obejmujące go ramiona i dotyk czegoś miękkiego na policzku. Napotkał spojrzenie błękitnych oczu, wpatrzonych w niego z uporem, determinacją i siłą tak wielką, że Steve czuł się pod jej ciężarem niczym dziecko, przy olbrzymie. Danny obejmował go rękami w pasie, otaczając ich obu śnieżnobiałymi, połyskującymi, puszystymi skrzydłami. Zamykając ich w nich, niczym w pierzastym kokonie.

- Danny? - wyszeptał Steve, nie mogąc uwierzyć w to, co się działo.

- Naprawdę sądziłeś, że pozwolę ci tak marnie umrzeć? Nie na mojej zmianie.

5 komentarzy:

  1. Już widzę jak Danny z mściwym uśmieszkiem rzuca kawałek szkła tuż przed stopą Steva, tylko po to, żeby ratować do potem od ognia...

    OdpowiedzUsuń
  2. D nie mógł zostawić S, no jakby to wyglądało? Tyle jego wysiłku miało w taki sposób się skończyć?
    S w końcu zaczął doceniać opiekę drugiej osoby :)
    Jak przeczytałam ten fragment o szkle na plaży to widziałam D, który specjalnie mu je podrzuca xD
    Dużo weny :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlaczego wszyscy myślą, że to Danny podrzucił Steve'owi to szkło, naprawdę nie rozumiem ;)
      Dziękuję bardzo i również pozdrawiam.

      Usuń
  3. Hejeczka,
    wspaniale, bosko, coś mi się zdaje, że to Danny stał za tymi malymi wypadkami Stiva...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń