sobota, 25 listopada 2017

Kitty kitty Stiles - Rozdział 5

Jak się okazało Stiles nawet z kawałkiem futra nad tyłkiem i myszami zamiast mózgu nadal był geniuszem. Zaklęcie, które znalazł wyjaśniało wszystko to, co ostatnimi czasy działo się w Beacon Hills. Spełnienie dwunastu dziewic bez odbierania im niewinności, sok z granatu i pukle włosów wybranka lub wybranki, były tylko kilkoma z potrzebnych składników do wyjątkowo ohydnego zaklęcia miłosnego.

Peterowi na samą myśl wypicia takiego świństwa robiło się niedobrze. Zwłaszcza, że według receptury, włosy nie mogły pochodzić z głowy, a innego, bardziej niedostępnego miejsca.

Całość ->

piątek, 24 listopada 2017

Pomarańczowy cukierek cz. 2/4

Rozdział betowała strzalka14, za co ogromnie jej dziękuję :***
  
Danny westchnął i przeczesał ręką włosy.

- Sam nie wiem. Nie tak to sobie wyobrażałem - spojrzał na Steve'a, do niego kierując te słowa. Alfa zaskomlał i położył uszy po sobie. Ostrożnie i powoli wyciągnął w kierunku Dannego łapę. Prosząc go.

Omega westchnął i ukrył twarz w dłoniach, przecierając ją nerwowo. Obaj nie zwracali uwagi na kuzynostwo, które cichaczem wymknęło się z pokoju przesłuchań.

- Nie chcę tak - wyszeptał zza dłoni, po czym westchnął i opuścił ręce. - Zawsze chciałem alfy, która by mnie kochała, rozumiała i dbała o mnie i o nasze dzieci.- Steve patrzył na niego, nie opuszczając łapy. - Gdy myślałem o domu, widziałem silnego, ale ciepłego i kochającego alfę, u którego boku stałem, zamknięty, ale nie zniewolony w jego opiekuńczych objęciach. No i dzieci - Steve zaskomlał. - Kilkoro małych, słodkich brzdąców, biegających po kuchni, gdy robiłbym obiad. - Słysząc to alfa prychnął. - Cicho. Umiem gotować. A przynajmniej nauczę się, gdy przyjdzie na to czas. Na razie nie mam dla kogo, więc mi się nie chce. A wracając do dzieci, zawsze chciałem mieć przynajmniej dwójkę albo trójkę. Moja Ma zawsze powtarzała mi, że w związku prawdziwie związanych, dzieci są największym skarbem alfy i jego omegi. Ich wyrazem miłości i szczęścia. I nigdy nie ma ich zbyt wiele. - uśmiechnął się lekko i potarł rękami ramiona, obejmując się nimi w obronnym geście. - To byłoby miłe mieć dużą rodzinę. Małe alfy, bety i omegi bawiące się w piasku i taplające w oceanie pod czujnym okiem ojca alfy. - Spojrzał na Steve'a niepewnie, na co McGarrett zaskomlał i przywarł mocniej do prętów klatki. Jego nozdrza poruszały się, wdychając zapach Dannego, jego feromony i woń odczuwanych emocji. Oblizał pysk, nie spuszczając spojrzenia z omegi. Danny zrobił niepewny krok w jego stronę i ostrożnie podniósł rękę, najpierw muskając zaledwie palcami łapę alfy, a następnie kładąc na niej całą dłoń. Steve ujął ją delikatnie, zamykając ostrożnie w uścisku. Jego cała postawa rozluźniła się, a z pyska uciekł cichy pisk i skomlenie. Pogłaskał wierzch dłoni Dannego swoim szponiastym palcem, obserwując uważnie reakcję omegi. Nie widząc sprzeciwu, pociągnął lekko Dannego w swoją stronę. Omega podszedł do klatki, unosząc wysoko głowę, nie spuszczając alfy z oczu. Odsłonił przy tym jasną krzywiznę szyi, wystającą znad kołnierzyka, na której widok Steve oblizał się łakomie. Schylił się, trącając pyskiem odsłoniętą skórę. Odetchnął głośniej przy karku Dannego, sprawiając, że na ciele omegi pojawiła się gęsia skórka.

- To jest takie dziwne - wyszeptał Danny podchodząc jeszcze bliżej alfy. Wtulając się w jego rozchylone ramiona, ignorując chłód metalu między ich ciałami. Wtulił policzek w poszarpaną koszulę, obejmując wilkołaka wokół wąskiego pasa.

Steve zaskomlał i schylił się bardziej, zaledwie muskając nosem policzek omegi. Wysunął język i musnął jego końcem skórę omegi. Oblizał się i warknął, gdy jego kubki smakowe zostały rozsadzone intensywnością smaku i zapachu Dannego. Ponownie polizał omegę z większym przekonaniem i warknął, tym razem gniewnie, gdy Williams się odsunął i ze zirytowaną miną starł jego ślinę ze swojej twarzy.

- To obrzydliwe. - Steve obnażył zęby w gardłowym warkocie i przyciągnął Dannego z powrotem do swojego ciała. Objął go zaborczo, zaplatając jedną łapę wokół talii omegi, a drugą położył na jego karku, muskając szponiastymi palcami pulsującą żyłkę na szyi Dannego.

- Mój. - Gniew i pragnienie odbiły się w nieludzkim głosie alfy, gdy starał się wciągnąć niewielką omegę do klatki.

- Łoooo! Spokojnie koleś. - Danny sięgnął po rękę spoczywającą na jego karku i spróbował ją z siebie zrzucić, na co alfa tylko warknął, nie ustępując. - Steve, to boli. - Uścisk momentalnie się poluźnił, a omega wyplątał się z objąć, robiąc kilka kroków w tył. Wilkołak zaskomlał, patrząc za oddalającym się Dannym.

- Spokojnie, partnerze. - Danny podszedł do drzwi, gdzie zamontowany był panel sterowania z bezpiecznikiem, umożliwiającym podpięcie klatki do prądu, w przypadku wyjątkowo agresywnych alf, a także zamek, umożliwiający jej otwarcie. Przełknął głośniej, nie spuszczając Steve'a z oczu, po czym sięgnął drżącą dłonią do przełącznika. Ścisnął rękę w pięść i rozprostował palce, poruszając nimi, po czym uczynił to samo jeszcze raz i jeszcze. Odetchnął głęboko i nacisnął. Mechanizm w zamku zgrzytnął, gdy zawiasy zostały zwolnione i drzwi klatki odskoczyły z cichym piskiem.

Steve stał w klatce, przyglądając się niepewnie wyjściu. Jego pysk się podniósł, gdy przeniósł wzrok na Dannego. Zawarczał cicho, mrukliwie, z głębi piersi. Pchnął drzwi, które z hukiem trzasnęły o pręty klatki. Wyszedł z niej, wolno i pewnie ruszył w stronę omegi. Jego pazury klikały z każdym krokiem na kafelkach.

Danny poluzował węzeł krawata, biorąc głębszy oddech. Rozwiązał go całkowicie i odrzucił na bok. Odpiął dwa górne guziki koszuli i odetchnął głośniej przez usta. Opuścił dłonie i opadł na kolana, przysiadając na piętach. Odchylił głowę do tyłu, w uległym geście odsłaniając szyję. Czekał.

Steve stanął nad Dannym, górując swoją wielką, przytłaczającą posturą nad ciałem niewielkiej, skulonej omegi. Pochylił się, garbiąc. Jego przednie łapy dotknęły posadzki. Zrobił kilka kroków wokół Williamsa. Jego nozdrza pracowały, węsząc wokół całej postaci omegi. Wciskał nos we włosy, koszulę na plecach i skórę na karku Dannego. Badał zapachy otaczające omegę i jego własną woń. Zamruczał, gdy musnął pyskiem policzek Dannego i wyczuł samego siebie. Ponownie polizał to miejsce i zjechał językiem na krzywiznę szczęki omegi i szyję. Warknął cicho, wciskając nos w zagłębiebie tuż nad obojczykiem, w miejscu, gdzie powinien znajdować się znak parowania. Ślad po ugryzieniu, które robił alfa z chwilą naznaczania swojego partnera i wiązania się z nim. Polizał wolno, przeciągle to miejsce, na co Danny wyraźnie zadrżał, kuląc ramiona. Steve warknął przez zęby ostrzegawczo i przyklęknął obok omegi. Wsunął łapę w jego włosy i pociągnął delikatnie na bok, ponownie odsłaniając to upatrzone miejsce.

Danny sapnął i zacisnął dłonie w pięść. Czekał cierpliwie na następny ruch alfy. Jęknął cicho i przeciągle, gdy kły Steve'a otarły się o to wrażliwe miejsce, zarysowując wrażliwą skórę. Przełknął z trudem ślinę, starając się nie wyrywać, co nakazywał mu instynkt.

Steve przygryzł skórę omegi i przejechał po niej językiem, kosztując jej i badając fakturę. Oblizał pysk. Warcząc obnażył zęby i ruszył do przodu, wbijając kły w miękkie ciało.

Danny krzyknął głośno, odrzucając głowę do tyłu. Zadrżał, zaciskając w pięści sierść na ramionach alfy. Krzyk zmienił się w głośny jęk, gdy jego oczy uciekły w tył głowy, a spodnie stały się mokre od jego spełnienia i soków. Oddychał z trudem, przywierając do alfy, który objął go opiekuńczo, przyciągając go bliżej swojego wielkiego, umięśnionego ciała, zamykając w otoczeniu szerokich ramion.

- Danny. Mój. - Danny podniósł wzrok na partnera. Jego oczy były zamglone, wilgotne od łez spełnienia. Błyszczały w słabo oświetlonym pomieszczeniu błękitem omeg.

- Steve - wyszeptał omega, wyciągając drżącą rękę w kierunku twarzy alfy. Przemiana zaczęła się cofać. Ciało się skurczyło, sierść wchłonęła, kły zmniejszyły, a rysy twarzy nabrały typowo ludzkich kształtów.

- O Boże Steve, nic ci nie jest? - Danny ujął w dłonie twarz partnera, szukając na niej oznak reszty niedoszłego szaleństwa. - Powiedz coś. Wszystko w porządku? - Jego palce błądziły po policzkach, nosie i okolicy ust. - Steve, mów do mnie.

- Danny. - Alfa nie spuszczał wzroku z Dannego. Uniósł tylko ręce, zakrywając jego dłonie swoimi, gładząc je delikatnie i przesuwając na przemian do swoich ust, gdzie na ich wnętrzach składał delikatne, czułe pocałunki. - Mój Danny. Mój. - Jego oblicze rozjaśnił szeroki uśmiech. Błądził spojrzeniem po twarzy omegi. Musnął kciukiem dolną wargę Dannego i obrysował nim kontur jego ust. - Mój. - Szepnął, ujmując go delikatnie za podbródek. - Mój. - Nachylił się do pocałunku.

Danny westchnął przez usta tuż przed tym jak jego wargi zetknęły się z tymi Steve'a. Sapnął i zadrżał, gdy jego ciało przeszył dreszcz. Zacisnął pięści na strzępach koszuli alfy na jego piersi, przywierając mocniej do jego ciała. Rozchylił szerzej usta pod naporem warg partnera, wpuszczając do środka jego język, pozwalając Steve'owi pogłębić pocałunek. Zajęczał w jego usta i poruszył biodrami. Język alfy zawładnął jego ustami. Badał jego podniebienie i policzki. Zmuszał język Dannego do wspólnego tańca, szturchając, ocierając i zawijając się wokół niego.

Omega zadrżał i jęknął wprost w jego usta, gdy Steve go objął i przyciągnął bliżej, wciągając na swoje kolana. Warknął zwierzęco, a jego oczy zabłysły alfią czerwienią, gdy w jego nozdrza uderzył zapach podniecenia omegi, a na udzie wyczuł przez spodnie jego soki.

- To takie upokarzające - wyszeptał Danny. Jego twarz zarumieniła się po cebulki włosów. Spuścił głowę, starając się ukryć zawstydzenie w szerokiej piersi swojego alfy. - Czuję się zażenowany. Normalnie tak nie reaguję w obecności alf, ja... - Głośny ryk Steve'a przerwał jego wypowiedź. Alfa zrzucił go z kolan. Siłą zmusił do położenia się płasko plecami na ziemi i zawisł nad nim z żądzą mordu wypisaną na twarzy. - Steve, co...?

- Mój.

niedziela, 19 listopada 2017

Pomarańczowy cukierek cz. 1/4

Rozdział betowała strzalka14. Dziękuję Kasiu za tak szybką korektę :***

    
Steve kręcił się po klatce powarkując i uderzając barkami o stalowe pręty, sprawdzając ich wytrzymałość. Był bardziej bestią niż człowiekiem. Wilk alfa w nim wychodził na powierzchnię, zmieniając jego ciało i wiążąc ludzki umysł.

Chin podszedł do klatki, krocząc powoli i ostrożnie stawiając stopy, jakby znajdował się na polu minowym lub podkradał się do wyjątkowo niebezpiecznego zwierzęcia i każdy nieodpowiedni, zbyt gwałtowny ruch mógł rozwścieczyć bestię, która w odwecie urwałaby mu głowę.

- Szefie, czy...? - zamilkł momentalnie, gdy Steve odwrócił się gwałtownie, łypiąc na niego groźnymi i czujnymi oczami, błyszczącymi w ciemności zwierzęcą żółcią. Chin podniósł do góry ręce, pokazując w ten sposób, że nie stanowi zagrożenia.

Alfa podszedł do prętów i powęszył w powietrzu. Jego ludzkie nozdrza poruszały się szybko, sprawdzając unoszące się dookoła zapachy, jakby czegoś szukał, po czym odwrócił się równie gwałtownie plecami do przyjaciela i zaczął ponownie krążyć niespokojnie.

Chin zmarszczył brwi na to nietypowe zachowanie ich przywódcy.

- Steve, czy wiesz co ci podali? Jak to odwrócić? - jego głos był cichy, niepewny.

McGarrett warknął w odpowiedzi. Jego szczęki zacisnęły się mocniej, uwydatniając poruszające się pod policzkami ścięgna i mięśnie żuchwy. Postawa Steve'a stała się jeszcze bardziej spięta i zgarbiona niż wcześniej. W tamtym momencie dla China, Steve przypominał dużego, złego alfę bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej. Był o cal od utraty kontroli. A to nie wróżyło najlepiej. Oszalałe alfy stanowił duże zagrożenie. Jeśli nie udałoby się sprowadzić Steve'a z powrotem, gubernator mógł nakazać jego eksterminacje. Nie mogli sobie pozwolić na puszczenie go na wolność w takim stanie.

- Steve, nie wmówisz mi, że wszystko z tobą w porządku. Nigdy nie widziałam żebyś był tak blisko swojego wewnętrznego wilka. Zachowujesz się prawie jak na wpół oszalałe zwierzę. Brakuje jeszcze żebyś zaczął chodzić na czterech łapach i obsikiwać wszystkie kąty - powiedziała Kono, wchodząc do pokoju. - Co jest z wami chłopaki? Ty zachowujesz się jak neandertalczyk bardziej niż pozwalałyby na to twoje zwyczajowe normy, a Danny... Danny zachowuje się jakby coś go bolało. Nie chce ze mną rozmawiać. Kręci się po biurze drapiąc po rękach i stale coś mamrocze do telefonu. - Na wzmiankę o omedze Steve warknął, rzucając głową na boki. Jego zęby wydłużyły się, stając się kłami, ciało pokryło sierścią, a przystojna twarz zmieniła się w wilczy pysk. Wyposażone w ostre niczym sztylety szpony alfy, przejechały po jego koszulce, zostawiając na niej grube, poszarpane rozdarcia.

- Chin, zadzwonię do ABO Centrum, może będą w stanie powiedzieć nam, w jaki sposób da się zapanować nad Stevem. Ty w tym czasie zadzwoń do Maxa i Fonga, może już coś mają. - westchnęła i przetarła twarz dłońmi. - Nie wiemy, czym Steve został otruty, ani jak to działa.

- Może niech sprawdzą też Dannego, skoro mówisz, że zachowuje się dziwnie. Może ta trucizna działa inaczej na alfy i omegi.

- Dobra myśl.

- Nie ma takiej potrzeby. - kuzynostwo zatrzymało się w połowie ruchu, słysząc spokojny i wyluzowany głos Williamsa. - Wiem co to jest. Widziałem już coś podobnego w New Jersey.

Warkot Steve'a zamarł jak ucięty nożem. Alfa wyprostował się na całą swoją trzymetrową wysokość, napinając grające pod skórą i ciemnoszarą sierścią mięśnie. Koniuszek ogona wystającego z prawej nogawki bojówek, poruszał się leniwie. Oczy błysnęły dziko, migocząc i zmieniając barwę między zwierzęcą żółcią, a alfią czerwienią. Kłapnął zębami w stronę Dannego, który stał w progu niewzruszony. Kono skuliła się i pisnęła cicho, zakrywając usta dłonią. Odsunęła się od klatki i wcisnęła w bok kuzyna, który objął ją odruchowo.

Wilcze uszy Steve'a zadrgały na ten dźwięk, co było jedyną oznaką, że ją usłyszał. Cała uwaga alfy zwrócona była na niewielkiego omegę, który stał buntowniczo w drzwiach, ani myśląc podejść.

- Przestań się prężyć i napinać. Nie jestem zainteresowany. Już o tym rozmawialiśmy, jasne? Trzymaj swoje łapska i zębiska z daleka ode mnie. - alfa zwiesił głowę i zaskomlał żałośnie, wyciągając szponiastą łapę w kierunku Dannego.

- Nie - omega strzelił go ręką po palcach, na co Steve warknął krótko, znowu po niego sięgając, otrzymując tylko mocniejsze klepnięcie. - Powiedziałem nie!

- Mój. - głos McGarretta zupełnie nie brzmiał ludzko, był głuchy i chropowaty. Władczy i przepełniony mocą alfy. Danny wzdrygnął się i zrobił krok w tył, zaciskając nogi. - Mój omega. Mój Danny.

- Gówno, a nie twój - wysyczał Danny. - Nie możesz mi tego robić Steve. Rozmawialiśmy o tym. - alfa zaskomlał, wyciągając obie łapy w jego stronę, starając się go dotknąć. Napierał na pręty klatki, machał palcami w powietrzu, a i tak nie mógł pokonać cali dzielących go od Williamsa.

- Mój. - warknął alfa, uderzając pięściami w klatkę, wyładowując w ten sposób swoją frustrację.

Danny, Kono i Chin skrzywili się, gdy metal nieprzyjemnie zaskrzypiał.

- Mówiłeś, że wiesz co mu się stało? - spytała Kalakaua, wychylając się zza kuzyna.

- Tak, to przez to. - Danny sięgnął do tylnej kieszeni spodni, po czym wyciągnął z niej zaciśniętą pięść. Rozwarł palce, ukazując wszystkim jej zawartość. Na jego dłoni leżał niewielki cukierek, zawinięty w pomarańczową folię. - To narkotyk. Coraz bardziej popularny na kontynencie. Alex, mój dobry znajomy, z wydziału narkotykowego w New Jersey, powiedział mi, że to małe gówno staje się coraz większą plagą wśród młodocianych alf. - Steve warknął, uderzając w pręty, na chwilę odwracając ich uwagę. - Doprowadza je do szaleństwa, sprawiając, że tracą nad sobą kontrolę i dziczeją.

- Skąd Steve to wytrzasnął?

- Nieistotne skąd, teraz najważniejsze jest dla nas to, co można zrobić, by przywrócić go do normalnego stanu. - dodał Chin.

- Dzisiaj Halloween, nie zdziwiłbym się gdyby to świństwo dostało się do koszyków kilku dzieciaków. Spokojnie, zawiadomiłem już o tym kogo trzeba. HPD to dla nas załatwi. Teraz trzeba wyciągnąć z tego szamba naszego neandertalczyka. - schował ponownie cukierka do kieszeni.

- Jak? - Kono nie kryła ulgi w swoim głosie.

- To paskudztwo nie działa na sparowane alfy. Nie wiem dlaczego. - dodał szybko, widząc, że Chin otwiera już usta. - W laboratorium jeszcze tego do końca nie wyjaśniono. Podejrzewają jedynie, że ma to coś wspólnego z więzią między połączonymi albo feromonami zatwierdzonej lub ciężarnej omegi. - wzruszył ramionami.

- No dobra, ale co nam to daje? - spytała Kono. - Z tego, co się orientuję Steve nie jest sparowany. Nie ma omegi, która mogłaby go z tego wyciągnąć.

- Mój! - warknął alfa jak na zawołanie, wyciągając znowu łapy w stronę Dannego.

- Nie byłbym tego taki pewny - wargi China zadrgały, a oczy przeskakiwały z omegi na alfę i z powrotem.

- Co? Nie. Nie. Nie, nie, nie, nie , nie. E e. Nie. Nic z tego. - Dany uniósł dłonie, robiąc krok w tył, na co Steve zawył cierpiętniczo, próbując go znowu dosięgnąć. Machał łapą w powietrzu, starał się przecisnąć między prętami, a nawet je wyrwać i wyważyć.

- Mój. - Na przemian warczał i skomlał, nie spuszczając Dannego z oczu.

- Nic z tego, Steve. Jesteś w gorączce, nafaszerowany narkotykami. Teraz każda omega byłaby dobra.

- Nie każda - powiedziała Kono. - Na mnie nie zwrócił nawet uwagi. Odkąd jest w tym stanie, nie poświecił nikomu większej uwagi, a od ciebie nie może oderwać wzroku. No spójrz na niego. - Wskazała palcem na McGarretta, który za wszelką cenę starał się dostać do Dannego. - Tak się nie zachowuje alfa, który chciałby byle jaką omegę.

- To jeszcze niczego nie dowodzi.

- Poważnie? Danny, Steve łazi za tobą jak zakochany szczeniak od miesięcy.

- Zabiera ci kluczyki od samochodu, nie chcąc żebyś prowadził i zrobił sobie krzywdę. Próbuje nakłonić cię do aktywności fizycznej i zdrowego żywienia, bo o ciebie dba. - wyliczał Chin. - Zaprasza cię do siebie na niedzielne obiady, bo chce pokazać ci, że potrafi zadbać o odpowiednie legowisko i zatroszczyć się o omegę i młode. - Danny zarumienił się na wzmiankę o dzieciach, a Steve zaskomlał żałośnie.

- Nie mówiąc już o tym, że za każdym razem, gdy macie do czynienia z alfami, stara się za wszelką cenę o ciebie otrzeć, zostawić na tobie choć odrobinę swojego zapachu. W końcu nie bez powodu chłopcy z HPD nazywają was starym małżeństwem. Jesteś przesiąknięty jego zapachem. - dodała Kono, uśmiechając się złośliwie.

- Nie zapomnij dodać kuzynko o tym, że Steve rozbiera się przy Dannym przy każdej możliwej okazji.

- Słusznie. - przytaknęła. - I chyba nie muszę mówić o twoim łakomym wzroku ilekroć widzisz go półnago, prawda Danny?. - omega pokrył się jeszcze większą ilością czerwieni, a Steve zamilkł, prostując się i nadstawiając uszu. Węszył w powietrzu, wyciągając pysk w stronę Williamsa. - Dlatego przestańcie udawać i zróbcie wreszcie to, na co wszyscy tak długo czekamy.

piątek, 17 listopada 2017

Tylko ciebie chcę - Rozdział 9

Rozdział betowała strzalka14, za co ogromnie jej dziękuję. Buziaki Kasiu :***
 
Był późny wieczór, gdy Stiles odzyskał przytomność. Otworzył oczy, po czym szybko je zamknął i skrzywił się sycząc boleśnie, gdy piekący ból rozszedł się po jego głowie. Nie miał pojęcia co się stało, ani gdzie się znajdował. Jedyne, o czym był w stanie myśleć, to ten dziwny sen. A może raczej wspomnienia, bo snem to z pewnością nie były. Gdy o tym myślał, obrazy, które widział, sytuacje, których był świadkiem i uczestnikiem, stawały się coraz bardziej realne. A przez to i coraz bardziej przerażające. Wracało do niego tak wiele wspomnień, uczuć, emocji. A także pytań.

Całość ->

piątek, 10 listopada 2017

Tylko cicbie chcę - Rozdział 8

Serce pik, pik, pik
dzień za szybą znikł,
w snach odwiedzą was małe anioły.
Serce pik, pik, pik,
Łowca fik, fik, fik
Pora spać, pora spać.

 


 


- Mamo, mamo, mamo! Zobacz! Udało mi się zrobić mój pierwszy amulet ochrony przed akumami. – mały Stiles wyciągnął ręce w stronę matki, trzymając na otwartych dłoniach niewielki drewniany krążek, na którym wyrył kuchennym nożem starożytne symbole, mające zapewnić ochronę temu, kto go nosił i zapobiec skażeniu jego ciała i duszy demoniczną mocą, która z kolei prowadziła do gnicia ciała i zamienienia się go w proch, jednym słowem śmierci. Stiles był z niego bardzo dumny. Zwłaszcza, że był on pierwszym, który stworzył i od razu okazał się dobry. A przynajmniej tak powiedziała Maria, a kto miałby więcej wiedzieć o znakach ochronnych i walce z akumami, niż ona?
 

czwartek, 9 listopada 2017

Żółta prowokacja

I kolejna część z serii Tęczowe McDanno. Po tym tekście odrobine spauzujemy z tym fandomem. Jutro czas dla fanów Teen Wolfa. Miłego dnia kochani!


- Danny! - Steve walnął kilka razy pięścią w drzwi, mając nadzieje, że jego partner wreszcie przestanie się zachowywać jak rozpieszczone, naburmuszone dziecko i wyjdzie z łazienki, którą okupował już od godziny. - Danny, otwórz drzwi.

- Nie! Idź sobie!

- Danny, nie bądź śmieszny.

- To wcale nie jest śmieszne! Ty nie rozumiesz, on zrobił to specjalnie! To cios poniżej pasa! To prowokacja! Max zrobił to specjalnie, z pełną premedytacją!

- Danny, to musi być przypadek. - westchnął, opierając czoło o zimną powierzchnię drewna.

- To celowe działanie! On zrobił to specjalnie! Zakpił ze mnie i z mojego maleństwa!

- Jeszcze tam siedzi? - spytał zdziwiony Chin, wychylając się zza ściany biura.

- Tak. - Steve załamał ręce. Nie miał już pomysłu, w jaki sposób mógł wydostać swojego partnera z łazienki, poza siłowym sforsowaniem drzwi. Nie pomogło kuszenie wspólnym wieczorem z piwem, pudełkiem słodkich, ociekających tłuszczem malasadas, czy krewetkami u Kamekony. Danny zignorował go nawet w momencie, gdy zaproponował mu wspólny weekend z Grace u niego na plaży i lot helikopterem grubasa.

- O co tak właściwie chodzi? Obraziłeś go czymś?

- Nie.

- Co jest grane? - zapytała Kono, wychodząc z windy z teczką dokumentów pod pachą i szerokim uśmiechem, który świadczył, że w drodze od Fonga musiała spotkać się lub przynajmniej rozmawiać przez telefon z Adamem.

- Danno zamknął się w łazience.

- Nie mówcie mi, że nadal nie przestał się wściekać o ten nowy samochód Maxa.

- Jaki samochód? - Chin zmarszczył brwi, nie rozumiejąc.

- Max kupił sobie taki sam samochód, jaki ma Danny - powiedział Steve.

- I co w tym złego?

- To gówno jest w paskudnym, kanarkowożółtym kolorze! Jak można tak bardzo sprofanować Camaro!? Mówię wam, to prowokacja! Max chce mnie upokorzyć! On obraża moje auto! I wszystkie Camaro na świecie! - skrzywili się na głośne krzyki Williamsa.

- A nie przyszło ci do głowy, że Max zwyczajnie ma okropny gust? - Kono przewróciła oczami i
uśmiechnęła się pobłażliwie.

Po drugiej stronie drzwi zapanowała cisza. Wyglądało na to, że Danny zastanawiał się nad słowami koleżanki z zespołu. Mieli nadzieje, że w spokoju to sobie przetrawi i zaraz otworzy drzwi.

- NIE! - cała trójka jęknęła cierpiętniczo. - Max zrobił to specjalnie! I umyślnie zaparkował tym swoim przerośniętym, żółtym kurczakiem obok mojego maleństwa!

środa, 8 listopada 2017

Czerwień twej krwi największym dobrem

Tak, jak obiecałam, lecimy dalej :)
Kolejny PROMPT z serii Tęczowe McDanno. Jakoś szybciutko mi się to pisze.

Danny nigdy nie przepadał za szpitalami. Może miał coś z tym wspólnego fakt, że te zimne, bezosobowe sale zawsze kojarzyły mu się z bólem, chorobami i śmiercią. Wyjątek stanowiły sale dla dzieci i oddział położniczy, który dziwnym zbiegiem okoliczności też urządzony był w przyjemnych, jasnych kolorach. Ale jako, że Danny nie był ani dzieckiem, ani kobietą w ciąży, musiał jakoś wytrzymać w tym nieprzyjemnym otoczeniu. Zwłaszcza, że nie znajdował się w szpitalu bez powodu. Tego dnia odbywała się akcja oddawania krwi na rzecz chorej na raka Ellen, koleżanki z klasy Grace. Jego kochana małpka, jak na wzorową przyjaciółkę przystało, obiecała koleżance, że ktoś z jej rodziny na pewno się pojawi i odda krew potrzebującej.

Problem pojawił się, gdy trzeba było zdecydować, kto z nich przyjedzie oddać krew. Rachel odpadała z wiadomych powodów - panicznie bała się widoku krwi. Zapewne dlatego nie przepadała za jego pracą, uważając ją za byt krwawą i niebezpieczną. Danny był bardzo ciekawy, jak jego była żona znosiła okres, skoro zieleniała na sam widok czerwonych plam.

Stan natomiast o dziwo bardzo ochoczo podszedł do pomysłu oddania krwi. Podobno od lat był honorowym dawcą, uważając, że w ten oto sposób mógł pomagać ludziom w inny sposób, niż ładować kasę w instytucje charytatywne. Bardzo szlachetnie i choć niechętnie, Danny musiał mu to przyznać.

Niestety w noc przed dniem akcji, Stan dostał ostrej biegunki, o czym Rachel nie wahała się go poinformować, budząc go telefonem o czwartej nad ranem z informacją, że to jemu przypadnie zaszczyt oddania krwi. Pech chciał, że Danny nigdy wcześniej nie miał możliwości oddawać krwi. Oczywiście nie licząc tej odrobiny, która przeznaczona była na regularne badania konieczne w pracy w policji. To jednak było coś zupełnie innego. Szybkie ukłucie, sekunda ssania i po problemie. W tym czasie mógł udawać, że ziewa, czy odwrócić wzrok na coś, co rzekomo go zainteresowało, po czym robić zaskoczoną minę, że to już. Tu nie miał tej możliwości. Musiał usiąść na fotelu, patrzeć, jak wbijają mu igłę w żyłę i jak jego własna krew sunie długą rurką aż do foliowego woreczka z jakimś płynem, bujającego się na dziwnym urządzeniu z wagą, którego nazwy nie pamiętał. Skąd o tym wiedział? Oczywiście od wujka google.

Danny przełknął z trudem, gdy jedna z pielęgniarek podeszła do niego z niewielką żyletką w dłoni. Kobieta z pewnością zrobiłaby furorę w horrorach. Ten wzrok i maniakalny uśmiech mogły należeć tylko do psychopaty.

- Proszę podać rękę - poprosiła i Danny niepewnie wyciągnął dłoń, mając nadzieje, że nie spróbuje tą żyletką podciąć mu żył. Niemal był wstanie wyobrazić sobie jej demoniczny śmiech, gdy krwawiłby jak zarzynana świnia, tamując tryskającą jak fontanna, czerwoną ciecz wszystkim, co miałby pod ręką. Całe szczęście skończyło się tylko niewielkim nakłuciem palca, przez co odetchnął z niemałą ulgą, wypuszczając ze świstem powietrze przez usta.

- Nie było tak źle, czyż nie? - poklepała go po ramieniu. - Na pierwszy raz wszyscy tak reagują. - dodała, po czym wręczyła mu jakąś kartę i kazała pójść z tym dalej do lekarza. Nie zdążył nawet zapytać po co, bo jego miejsce zajęła kolejna osoba.

Po krótkim, standardowym sprawdzeniu stanu jego zdrowia, który okazał się tak zwyczajny, że aż nudny - zapewne za sprawą starego lekarza, który mówił i poruszał się tak wolno i flegmatycznie, że Danny aż zaczął ziewać - zmuszony był stanąć przed swoim największym koszmarem.

Samym oddaniem krwi.

W pomieszczeniu były cztery krzesła, przypominające odrobinę leżaki z szerokimi podłokietnikami, wokół których ciągnęły się kable, rurki i przewody, niczym jadowite węże, mające nagle ożyć i ugryźć go w dupę.

- Danny - wzdrygnął się, słysząc swoje imię. Koło wolnego krzesła, które miał zająć, siedział McGarrett we własnej osobie, szczerząc się do niego jak wariat. - Nie spodziewałem się, że tu przyjdziesz.

- Zdecydowałem się w ostatniej chwili. - usiadł na swoim miejscu, starając się nie patrzeć na to, co z jego ręką robi pielęgniarka.

- I słusznie. Im nas więcej, tym, lepiej. W końcu nie robimy tego bez powodu, prawda?

- Zgadza się - mruknął, przymykając oczy, gdy poczuł ból w zgięciu łokcia.

- Wszystko w porządku? Wyglądasz dość blado.

- W jak jego kurwa mać, najlepszym. - uśmiechnął się przepraszająco do pielęgniarki, która obrzuciła go karcącym spojrzeniem.

- Pierwszy raz?

- To aż tak oczywiste?

- Nie da się ukryć. Ale słuchaj, to nic złego, każdy kiedyś robił to po raz pierwszy. Kiedy ja oddawałem krew pierwszy raz, byłem zaledwie dziewiętnastoletnim szczylem. Byłem tak bardzo przerażony, że myślałem o zwianiu z krzesła już w chwili, gdy na nim siadałem.

- I jak sobie poradziłeś ze strachem? - spytał szczerze ciekawy. Jeśli istniał sposób na pozbycie się strachu przed igłą lub zapomnienie o niej na chwilę, był gotów się tego podjąć. Nawet jeśli miałoby być to coś tak głupiego, jak śpiewanie chihuahua na cały głos, czy odgrywanie Hamleta z ciśnieniomierzem w ręce.

- Był tam pewien mężczyzna, nie mógł być starszy od nas. Powiedział mi, że kilka lat wcześniej miał poważny wypadek samochodowy, w którym prawie zginęła jego córka. Uratowała ją jedynie szybka transfuzja krwi. Podobno od tamtej pory regularnie oddawał krew, chcąc choć minimalnie spłacić dług, który zaciągnął u Boga, który sprawił, że jego córeczka przeżyła. - Danny pociągnął nosem i w miarę dyskretnie przetarł oczy. - Ale najbardziej wzruszyło mnie to, gdy mi podziękował. Tak. Podziękował mi za to, że też chcę pomóc innym, oddając im cząstkę samego siebie. Dodał też, że jeśli się boję, to on może potrzymać mnie za rękę, że to mi doda otuchy. - Steve wyciągnął w jego stronę dłoń, a Danny, nawet nie wahał się położyć na niej swojej i uścisnąć.

McGarrett uśmiechnął się szeroko, zacieśniając uchwyt na jego ręce i Danny odkrył, że już się nie boi. Patrzenie na ciemnoczerwoną ciecz, wypływającą z jego żyły i biegnącą rurką, nie powodowało już u niego strachu, ani potrzeby ucieczki. Co więcej, czuł się dumny, że się na to odważył, szczęśliwy, że był w stanie w ten prosty (i tani) sposób pomóc innym i wdzięczny Steve'owi za jego pomoc. Bez niego najprawdopodobniej nie dałby rady.

- Dziękuję - powiedział, gdy stali już na korytarzu, przytrzymując opatrunki. - To mi pomogło.

- Nie ma za co. Cieszę się, że wszystko z tobą dobrze.

- Nie, poważnie, gdy by nie ty, prawdopodobnie zbłaźniłbym się na oczach wszystkich rodziców, przez co później Grace byłaby smutna, a Rachel usiłowałaby mi wydrapać oczy przez to, że skompromitowałem ich w oczach szkolnej rady.

- Nie sądzę żeby było tak źle.

- Nie znasz mojej byłej żony. Ale poważnie, mogę ci się w jakiś sposób odwdzięczyć? Nie wiem, piwo? Lunch?

- W sumie to czemu nie? Wpadnij do mnie wieczorem, napijemy się piwa, pogadamy i obejrzymy jakiś mecz.

- I potrzymamy się za ręce - prychnął rozbawiony. Nie mniej taki sposób spędzenia wieczoru jak najbardziej mu odpowiadał.

- Nie miałbym nic przeciwko. - Steve uśmiechnął się w ten nietypowy sposób, który sprawiał, że nogi Dannego stawały miękkie, jakby były zrobione z waty. Zaniemówił, nie mogąc wydusić z siebie słowa.

- Podobnie jak nie miałbym nic przeciwko, żebyś został dziś u mnie na noc.

wtorek, 7 listopada 2017

2 Urodziny Under :))) + Prezent

Witajcie moi drodzy! Jak zapewne wiecie lub nie, niedawno obchodziłam swoją drugą rocznicę. Tak, jestem z wami już ponad dwa lata. No kto by pomyślał? Z pewnością nie ja. Niestety w tamtym tygodniu nie miałam zbyt wiele czasu na świętowanie i pisanie, dlatego odbijam sobie w tym. Zaczęłam już w weekend i zamierzam skończyć w piątek (a może nie (: ). W tym czasie pojawi się na blogach kilka tekstów. Na pewno nie mniej niż trzy, które już mam dla was przygotowane (w tym kolejny rozdział Tylko ciebie chcę ), ale może okazać się ich więcej. O czym to ja jeszcze miałam? A tak. Będę starała się powoli wracać do w miarę regularnego pisania. Co to oznacza? Nowe teksty lub kolejne rozdziały pojawiające się nie rzadziej, niż co dwa tygodnie, ale będę starała się żeby to było częściej. Dlatego zapraszam do częstszego zaglądania ;) Dalej. Nie ukrywam, że więcej tekstów oznacza też dla mnie dłuższe siedzenie przed komputerem i sprawdzanie tych moich wypocin, co i tak zwykle nie przynosi zadowalającego efektu, bo wierzcie, strasznie ciężko sprawdza się tekst, który zna się na pamięć. Dlatego, jeśli ktoś ma czas i chęci, (i siłę do szturchania mnie od czasu do czasu, gdy się zatnę XD ) to z wielką przyjemnością i otwartymi ramionami przyjmę taką betę.
No cóż, to chyba wszystko z ogłoszeń. Zatem pozostaje nam ta najprzyjemniejsza część - moje serdeczne dzięki dla was za ten wspaniały rok, a także mały prezent na miły początek dnia. Buziaki :***

(= PREZENT =)

niedziela, 5 listopada 2017

Po drugiej stronie lustra - Rozdział 1

 
Derek ziewnął przeciągle i przetarł dłońmi zaspaną twarz. Odrzucił na bok cienką kołdrę, którą przykrywał się w czasie snu bardziej z powodu nawyku i prywatnego kaprysu odcięcia się w pewien sposób od świata w małym kokonie, niż z potrzeby osłonięcia się przed zimnem, jak to czynili ludzie. Derek nie był człowiekiem. Był wilkołakiem i jego wilcza część utrzymywała temperaturę jego ciała zawsze powyżej ludzkiej normy i nie spadała nawet podczas snu, gdy jego organizm odpoczywał i się regenerował.

Całość ->
 

sobota, 4 listopada 2017

Spotkanie w parku - Supernatural

Michael siedział znudzony na ławce w parku, patrząc jak jego młodsze rodzeństwo bawi się na placu zabaw wraz z innymi dziećmi z ich osiedla. Koniuszek jego jasnego ogona podrygiwał rytmicznie na jego udach, w takt niesłyszalnej melodii.

- Ja… Um…Mogę… mogę się przysiąść? – spojrzał w stronę głosu. Koło niego stał młody, zawstydzony omega. Jego policzki zabawione były ciemnym rumieńcem, z pomiędzy krótkich, rudoblond włosów wystawały lisie uszka, które położone były płasko, a długi, puchaty ogon zawinięty był wokół ściśniętych razem nóg. Chłopak był naprawdę słodki i nie wyglądał na więcej niż osiemnaście, dziewiętnaście lat.

- Ja przepraszam. Lepiej już pójdę.

- Siadaj. – Michael zaprzeczył szybko ruchem głowy i przesunął się, robiąc omedze miejsce. – Przepraszam, po prostu się zagapiłem. – na jego słowa twarz chłopaka przybrała jeszcze głębszy odcień czerwieni, który mógł konkurować z tym, pojawiającym się na jego własnych uszach i policzkach po tym, jak zdał sobie sprawę, że otwarcie się przyznał do gapienia się na omegę.

- Przepraszam, nie to miałem na myśli. Nie to, żeby nie było się na co patrzeć. Po prostu mnie zaskoczyłeś i dlatego na ciebie spojrzałem. Na każdego bym spojrzał. Ale nie, że w taki sposób. Bo jesteś naprawdę ładny i słodki i bardzo mi się podobasz. – omega zachichotał, zakrywając usta dłonią. – Wybacz, chyba będzie lepiej jak się zamknę. – miał ochotę zapaść się pod ziemię ze wstydu.

- Mam na imię Dean. – chłopak wyciągnął przed siebie dłoń. - Jestem starszym bratem Sama. On, Gabriel i Lucyfer chodzą do jednej klasy.

- Michael. Bardzo mi miło. – uścisnął dłoń omegi, nie przestając się na niego patrzeć. Dopiero wtedy dostrzegł jakie piękne, zielone oczy miał chłopak.

Blondyn odchrząknął i spuścił wzrok zaskoczony.

- Ja… To znaczy… - na policzkach Deana pojawiło się więcej czerwieni, a Michael zdał sobie sprawę, że nadal trzymał omegę za dłoń. Co więcej gładził kciukiem po lekko szorstkich kostkach i wierzchu dłoni.

- Przepraszam. – uśmiechnął się przepraszająco, nie puszczając jednak jego ręki, na co Dean odpowiedział potaknięciem i lekkim wygięciem warg.

- Dean… ja… Właściwie to zrobiło się dość późno. Dałbyś zaprosić się na obiad. Z Samem rzecz jasna. Tu na rogu jest całkiem niezły bar mleczny i pomyślałem, że…

- Chętnie.

- Naprawę?

- Tak, czemu nie? – omega uśmiechnął się szeroko, a Michael poczuł jak jego nogi miękną. – Pod warunkiem, że będą mieli tam dobrą szarlotkę.



Sam, Lucyfer, Gabriel, Castiel i Rafael siedzieli wspólnie na drabince, przyglądając się w zaciekawieniu starszym braciom.

- Oni są beznadziejni, jak długo można umawiać się na jedną randkę? – fuknął rozgniewany Lucyfer, nie spuszczając zirytowanego spojrzenia z braci.

- Myślisz, że wreszcie się uda? – zapytał Sam, nie zwracając uwagi na to, że Gabriel skubie końcówkę jego ogona, strosząc na niej futro.

- Mam nadzieję. Wtedy moglibyśmy spotykać się częściej i się wspólnie bawić. Mógłbym pokazać ci mój pokój i tą nową grę, którą dostałem.

- Myślicie, że ten ładny omega nas polubi? – zapytał najmłodszy Castiel, patrząc zaciekawiony na to jak Michael i Dean rumienią się, nie mogąc oderwać od siebie wzroku.

- Jasne. I będziemy jedną, wielką szczęśliwą rodziną – wyszczerzył się Gabriel. – To co mogę ci już mówić bracie? – zwrócił się do Sama.

- Tylko wiesz, że jak Sam zostanie twoim bratem, to nie będzie mógł zostać twoją omegą? – Gabriel zamarł na słowa brata, ściskając w pięściach ogon Sama, który zaczął krzyczeć i się wyrywać.

- Cofam to! Oni nie mogą być razem. Zabraniam!