niedziela, 24 grudnia 2017

Wesołych Świąt



Kochani, życzę Wam cudownych, ciepłych i serdecznych Świąt spędzonych w gronie najbliższych. Niech ten czas na powrót stanie się magiczny i obudzi ukryte w nas dzieci, cieszące się z każdej, nawet najmniejszej drobnostki.

Pozdrawiam
U-water

sobota, 16 grudnia 2017

Pierwsze spotkanie

Tekst betowała strzalka14, dziękuję Kasiu:*


Derek siedział oko w oko z brązowookim dzieciakiem w pajacyku w dinozaury - wiedział jak nazywa się ta dziwna piżama połączona ze skarpetkami, bo Cora miała taki sam tyle, że mniejszy i różowy. Chłopiec przed nim nie mógł mieć dużo więcej, niż rok, może dwa, sądząc po tym, że w jego ustach tkwił wielki, zielony smoczek, zasłaniający połowę strasznie chudej i bladej twarzy. Malec ssał go szybko, gapiąc się na niego wielkimi ślepiami, prawie w ogóle nie mrugając. Derek skrzywił się, marszcząc brwi, które zetknęły się nad jego nosem. Sięgnął po swoje autko i obrócił się plecami do dzieciaka, jak postanowił nazywać tego dziwnego chłopca. W końcu on sam nie był już dzieckiem i mógł na niego tak mówić. Miał całe pięć i pół roku.
Całość ->

środa, 13 grudnia 2017

Indygo

Tekst betowała strzalka14, za co ogromnie jej dziękuję :***


Steve kręcił się w tą i z powrotem, nie mogąc sobie znaleźć miejsca. Wiedział, że zachowuje się jak szaleniec i nie dziwił się krzywym spojrzeniom napotkanych ludzi, zwłaszcza, że jego wygląd tylko temu sprzyjał. Krótkie spodnie od piżamy, założona szybko, na lewą stronę koszulka. Nie miał nawet butów, czy skarpet, klapiąc bosymi stopami po kafelkach na szpitalnym korytarzu.

- Czemu to tak długo trwa? - spytał sam siebie, ciągnąc się za włosy. Przetarł twarz dłońmi i poklepał się po policzkach, wydychając ze świstem powietrze. Odetchnął głębiej, odchylając głowę do tyłu. Musiał być opanowany, nie mógł pozwolić ponieść się emocjom i zostać wyproszonym. Co było niezwykle trudne, zważywszy na to, że jego mąż znajdował się za drzwiami i cierpiał, o czym Steve doskonale wiedział i nie mógł nic z tym zrobić.

- Cholera - wyszeptał, odwracając się w stronę rzędu krzeseł pod ścianą, gdzie siedzieli ich najbliżsi, mogący uczestniczyć w tym wydarzeniu. Grace, ich ukochana córka spała smacznie, z głową na kolanach Kono, przykryta jej swetrem. Kalakaua na wpół śpiąco przeczesywała włosy dziewczynki, co jakiś czas przymykając oczy i odpływając. Chin podobnie jak Steve, nie mógł usiedzieć w spokoju. Jego nogi podrygiwały nerwowo, budząc tym Kono. W rękach mężczyzny znajdował się trzeci już tej nocy kubek kawy.

Drzwi sali otworzyły się, sprawiając, że Steve zamarł, wstrzymując oddech ze strachu. Z pomieszczenia wyszła pielęgniarka.

- Pan McGarrett? - spytała, przeskakując spojrzeniem pomiędzy nim a Chinem.

- To ja. - Niemal podbiegł do kobiety. - Co z nim? Czy wszystko dobrze? Jak on się czuje? Co z dzieckiem? - Jego ręce drżały, gdy z trudem hamował się przed złapaniem kobiety i potrząśnięciem nią. To mogłoby skończyć się wyrzuceniem go ze szpitala, a na to nie mógł sobie pozwolić. Danny mógł go potrzebować.

- Pana mąż czuje się dobrze. Podczas zabiegu wystąpił niewielki krwotok, ale lekarzowi szybko udało się go zatamować. Pański mąż teraz odpoczywa.

- A co z dzieckiem?

- Wszystko dobrze. Mała jest cała i zdrowa. - W oczach Steve'a pojawiły się łzy, podobnie jak w dniu, gdy po raz pierwszy dowiedział się, że na świat przyszła Grace.

- Czy mogę ich zobaczyć? - Wychrypiał z trudem przez gulę, formującą się w jego gardle.
- Naturalnie, ale tylko pan. Pacjent potrzebuje odpoczynku.

Rzucił szybkie spojrzenie na China, ale ten tylko ponaglił go ręką, każąc mu wejść do środka. Steve przełknął z trudem ślinę i ruszył do przodu. Sala nie wyróżniała się niczym niezwykłym, ot zwyczajna sala szpitalna. Z tym, że na łóżku znajdowały się dwa z trzech fragmentów jego serca. Grace - trzeci fragment, pozostała w korytarzu pod opieką ich przyjaciół.

Danny wyglądał na wykończonego. Jego włosy były potargane i mokre od potu. Blada, wymizerowana twarz błyszczała od wilgoci i zmęczenia. Za to jego oczy świeciły szczęściem i miłością tak wielką, że z pewnością nawet samemu Dannemu zabrakłoby słów, żeby to opisać. Usta męża układały się w szerokim uśmiechu, którego Steve nie mógł nie odwzajemnić. Danny nigdy nie był piękniejszy. Był cudem, którego on, mały człowieczek, nie wiedząc czemu, doświadczył. Steve mógł myśleć tylko o tym gdy patrzył na męża. A później jego wzrok opadł na niewielki, ruszający się tobołek w rękach Dannego i serce Steve’a wybuchło szczęściem i nieopisaną radością. W oczach pojawiły się łzy, które potoczyły mu się po policzkach. Uśmiech na jego twarzy poszerzył się, grożąc przepołowieniem jej na pół.

- Jest piękna - wyszeptał przez ściśnięte gardło, przyglądając się małej, zaczerwienionej istotce w różowym kocyku. Przysiadł ostrożnie na łóżku obok Dannego i pochylił się nad maleństwem. Uniósł dłoń i bardzo ostrożnie i delikatnie, pogładził zgiętym palcem, policzek niemowlęcia.

Maleństwo skrzywiło się lekko, marszcząc nosek. Mała rączka zamachała w powietrzu jakby dziecko chciało mu przekazać "nie tykać" i Steve nie mógł na to nie zachichotać.

- Z całą pewnością jest twoją córką. - Blondyn uniósł brwi, w niemym pytaniu. - Wszędzie rozpoznałbym to machanie rękami. - Steve parsknął cicho, gdy Danny skrzywił się tak samo, jak ich córka i uderzył go pięścią w ramię.

- Głupek - prychnął.

Steve rozmasował z uśmiechem obolałe miejsce, po czym nachylił się w stronę męża.

- Jest piękna. Dziękuję ci - wyszeptał przed nakryciem warg Dannego swoimi własnymi. W ten pocałunek starał się wlać wszystko, co miał. Swoją miłość, radość, szczęście. Każde uczucie jakie w tamtej chwili odczuwał i jakim darzył swojego męża.

Maleństwo mruknęło, sprawiając, że oderwali się od siebie. Obaj spojrzeli na nią z czystym uwielbieniem świeżo upieczonych rodziców.

- Ma bardzo jasne włoski - powiedział Steve.

- I twój nos i kości policzkowe - dodał Danny, potakując. - Ślicznotka.
- Sugerujesz, że jestem śliczny?

- Nie doszukuj się komplementów. Nie mam zamiaru dokarmiać twojego już i tak rozdmuchanego ego - prychnął Danny. - Sugeruję jedynie, że dzieci z naszymi wspólnymi genami będą piękne.

- Racja. Grace jest śliczna. W końcu to nasza córka. To oczywiście, że będzie obiektem westchnień.

- Byle nie przed trzydziestką.

- Nigdy. Wyślemy ją do zakonu. Albo ukryjemy w dżungli. Znam nawet odpowiednie miejsce.

- O dziwo, nie mam przeciwwskazań.

- To wrócimy do tego tematu później. Teraz powiedz mi, jak się czujesz? - zapytał Steve z niekłamaną troską. Martwił się o stan męża, zwłaszcza, że ten co chwila krzywił się boleśnie, zagryzając wargi, napinając się i sycząc przez usta.

- Tak, jak ostatnim razem. - Danny skrzywił się ponownie, poprawiając pozycje. - To kur...- rzucił okiem na dziecko. - paskudne szwy ciągną jak diabli.

- A poza tym? - Wziął od męża córkę, żeby Dannemu łatwiej było zmienić pozycje.

- Dzięki. Jestem trochę zmęczony.

Steve widział, jak powieki męża powoli opadają. Danny z trudem utrzymywał otwarte oczy.

- Prześpij się chwilę. Będę tutaj.

- A Grace?

- Spokojnie. Poproszę Kono żeby wzięła ją do siebie. Przywiozę ją po południu, żeby mogła poznać lepiej młodszą siostrę.

- Mhm - wymruczał na wpół sennie Danny z zamkniętymi oczami i twarzą wciśniętą w poduszę. Nie minęła nawet minuta, jak jego oddech zwolnił i się pogłębił.

Steve uśmiechnął się na widok śpiącego męża. Maleństwo w jego rękach zamruczało nerwowo i zamachało piąstkami w powietrzu.

-Szzz, królewno, dajmy tacie trochę pospać. Odwalił kawał ciężkiej roboty, sprowadzając cię na ten świat. Należy mu się chwila odpoczynku - wyszeptał, bujając ją lekko w ramionach, na co mars na małym czółku momentalnie się wypogodził. - Grzeczna dziewczynka.



Nie wiedział jak długo kręcił się po sali, nosząc na rękach córeczkę. Grace z Chinem i Kono już dawno zniknęli ze szpitala, uprzednio zobaczywszy małą i pogruchawszy nad tym jak maciupka i urocza była. Grace obiecała, że będzie najlepszą starszą siostrą na świecie, co tylko potwierdziła, domagając się karmienia niemowlęcia jako pierwsza. Steve był z niej cholernie dumny i nie zawahał się jej o tym powiedzieć.

Danny cały czas spał, nie wybudzając się nawet na chwilę. Skulony na łóżku, pod kołdrą, odsypiał trudy porodu i odzyskiwał siły.

- Jaka ty jesteś grzeczna. – Steve uśmiechał się nachylony nad córką. - Twoja starsza siostra, gdy tylko się urodziła, darła się w niebo głosy, jakby ją ze skóry obdzierali. Kono mówiła, że była w stanie ją usłyszeć, nawet przy wejściu do szpitala. - Pogładził ją delikatnie po policzku na co maleństwo zatrzepotało rzęsami i uchyliło delikatnie powieki, ukazując duże, słodkie oczka w niebiesko-fioletowym kolorze. Indygo - jak nazywał ten nieokreślony kolor Danny.

- Indygo. - Steve uśmiechnął się szerzej, na co niemowlę uchyliło usteczka. - Indygo. Ciekawe, czy Danny będzie bardzo oponował, przed nadaniem ci takiego imienia. W końcu to dużo lepsze imię, niż na przykład Amanda, czy Emma. - Dziecko ziewnęło szeroko i zamknęło oczka, zasypiając podobnie jak jej tatuś.

- Wiedziałem, że się ze mną zgodzisz.

niedziela, 10 grudnia 2017

Derek/Stiles - I won't say I'm in love (Crack)

Witajcie, kochani! Muszę przyznać, że robię to na blogu po raz pierwszy, bo nie taki był jego cel. Ale szczerze zakochałam się w tym krótkim filmiku i musiałam się nim z wami podzielić. Dlatego proszę, nie bijcie... Jeśli ktoś z was ma więcej takich cudeniek, proszę o dołączenie linku w komentarzach, z pewnością zajrzę i może nawet stworze folder z takimi skarbami ;) No i mam do was pytanko. Co wy na to, żebym co jakiś czas dorzucała jakiś film z tekstem, na którego podstawie (albo przynajmniej fragmentu), napisałabym tekst? Jeśli wy macie takie pomysły/filmy i chcielibyście przeczytać na ich podstawie ficka, proszę o zostawienie notki w zakładce PROMPTY. Ok, już nie przedłużam. Dobrej nocy!










Film dostępny też tutaj -> KLIK <-

sobota, 9 grudnia 2017

Cal od domu - Sterek (Teen Wolf)

Tekst ten dedykuję mojej becie, Kasi, która jakiś czas temu powiedziała mi, że ma dość dupka Dereka ;)
 Kontynuacja "Tylko jeden krok" i "Dwa kroki do miłości".    

Derek stanął w wejściu do swojego pokoju, opierając się ramieniem o futrynę drzwi. Panująca w sypialni ciemność nie przeszkadzała mu przyglądać się uważnie swojej bratniej duszy. Nastolatek spał smacznie, oddychając przez otwarte usta. Kołdra zwisała smętnie z łóżka, trzymając się tylko na rogu zawiniętym wokół jednej z nóg Stilesa. Patykowate, blade kończyny leżały porozrzucane po całej powierzchni materaca, jak miał w zwyczaju robić, gdy Derek nie kładł się koło niego, by móc ukoić zszargane nerwy i przynieść ukojenie po koszmarach dręczących nastolatka.

Derek uśmiechnął się z rozczuleniem i podszedł bliżej. Przykucnął obok łóżka, tuż przed twarzą Stilesa i przyglądał mu się przez chwilę. Wyciągnął rękę i musnął opuszkami palców skórę na policzku chłopaka. Poczuł dreszcz, jakby iskry czy prąd przepływający od jego palców, przez rękę i całe ciało na fizyczny kontakt ze swoją bratnią duszą. Stiles zamruczał przez sen, mlasnął i wtulił się w dłoń Dereka, jakby podświadomie czuł, wiedział, że to on go dotykał.
 

sobota, 25 listopada 2017

Kitty kitty Stiles - Rozdział 5

Jak się okazało Stiles nawet z kawałkiem futra nad tyłkiem i myszami zamiast mózgu nadal był geniuszem. Zaklęcie, które znalazł wyjaśniało wszystko to, co ostatnimi czasy działo się w Beacon Hills. Spełnienie dwunastu dziewic bez odbierania im niewinności, sok z granatu i pukle włosów wybranka lub wybranki, były tylko kilkoma z potrzebnych składników do wyjątkowo ohydnego zaklęcia miłosnego.

Peterowi na samą myśl wypicia takiego świństwa robiło się niedobrze. Zwłaszcza, że według receptury, włosy nie mogły pochodzić z głowy, a innego, bardziej niedostępnego miejsca.

Całość ->

piątek, 24 listopada 2017

Pomarańczowy cukierek cz. 2/4

Rozdział betowała strzalka14, za co ogromnie jej dziękuję :***
  
Danny westchnął i przeczesał ręką włosy.

- Sam nie wiem. Nie tak to sobie wyobrażałem - spojrzał na Steve'a, do niego kierując te słowa. Alfa zaskomlał i położył uszy po sobie. Ostrożnie i powoli wyciągnął w kierunku Dannego łapę. Prosząc go.

Omega westchnął i ukrył twarz w dłoniach, przecierając ją nerwowo. Obaj nie zwracali uwagi na kuzynostwo, które cichaczem wymknęło się z pokoju przesłuchań.

- Nie chcę tak - wyszeptał zza dłoni, po czym westchnął i opuścił ręce. - Zawsze chciałem alfy, która by mnie kochała, rozumiała i dbała o mnie i o nasze dzieci.- Steve patrzył na niego, nie opuszczając łapy. - Gdy myślałem o domu, widziałem silnego, ale ciepłego i kochającego alfę, u którego boku stałem, zamknięty, ale nie zniewolony w jego opiekuńczych objęciach. No i dzieci - Steve zaskomlał. - Kilkoro małych, słodkich brzdąców, biegających po kuchni, gdy robiłbym obiad. - Słysząc to alfa prychnął. - Cicho. Umiem gotować. A przynajmniej nauczę się, gdy przyjdzie na to czas. Na razie nie mam dla kogo, więc mi się nie chce. A wracając do dzieci, zawsze chciałem mieć przynajmniej dwójkę albo trójkę. Moja Ma zawsze powtarzała mi, że w związku prawdziwie związanych, dzieci są największym skarbem alfy i jego omegi. Ich wyrazem miłości i szczęścia. I nigdy nie ma ich zbyt wiele. - uśmiechnął się lekko i potarł rękami ramiona, obejmując się nimi w obronnym geście. - To byłoby miłe mieć dużą rodzinę. Małe alfy, bety i omegi bawiące się w piasku i taplające w oceanie pod czujnym okiem ojca alfy. - Spojrzał na Steve'a niepewnie, na co McGarrett zaskomlał i przywarł mocniej do prętów klatki. Jego nozdrza poruszały się, wdychając zapach Dannego, jego feromony i woń odczuwanych emocji. Oblizał pysk, nie spuszczając spojrzenia z omegi. Danny zrobił niepewny krok w jego stronę i ostrożnie podniósł rękę, najpierw muskając zaledwie palcami łapę alfy, a następnie kładąc na niej całą dłoń. Steve ujął ją delikatnie, zamykając ostrożnie w uścisku. Jego cała postawa rozluźniła się, a z pyska uciekł cichy pisk i skomlenie. Pogłaskał wierzch dłoni Dannego swoim szponiastym palcem, obserwując uważnie reakcję omegi. Nie widząc sprzeciwu, pociągnął lekko Dannego w swoją stronę. Omega podszedł do klatki, unosząc wysoko głowę, nie spuszczając alfy z oczu. Odsłonił przy tym jasną krzywiznę szyi, wystającą znad kołnierzyka, na której widok Steve oblizał się łakomie. Schylił się, trącając pyskiem odsłoniętą skórę. Odetchnął głośniej przy karku Dannego, sprawiając, że na ciele omegi pojawiła się gęsia skórka.

- To jest takie dziwne - wyszeptał Danny podchodząc jeszcze bliżej alfy. Wtulając się w jego rozchylone ramiona, ignorując chłód metalu między ich ciałami. Wtulił policzek w poszarpaną koszulę, obejmując wilkołaka wokół wąskiego pasa.

Steve zaskomlał i schylił się bardziej, zaledwie muskając nosem policzek omegi. Wysunął język i musnął jego końcem skórę omegi. Oblizał się i warknął, gdy jego kubki smakowe zostały rozsadzone intensywnością smaku i zapachu Dannego. Ponownie polizał omegę z większym przekonaniem i warknął, tym razem gniewnie, gdy Williams się odsunął i ze zirytowaną miną starł jego ślinę ze swojej twarzy.

- To obrzydliwe. - Steve obnażył zęby w gardłowym warkocie i przyciągnął Dannego z powrotem do swojego ciała. Objął go zaborczo, zaplatając jedną łapę wokół talii omegi, a drugą położył na jego karku, muskając szponiastymi palcami pulsującą żyłkę na szyi Dannego.

- Mój. - Gniew i pragnienie odbiły się w nieludzkim głosie alfy, gdy starał się wciągnąć niewielką omegę do klatki.

- Łoooo! Spokojnie koleś. - Danny sięgnął po rękę spoczywającą na jego karku i spróbował ją z siebie zrzucić, na co alfa tylko warknął, nie ustępując. - Steve, to boli. - Uścisk momentalnie się poluźnił, a omega wyplątał się z objąć, robiąc kilka kroków w tył. Wilkołak zaskomlał, patrząc za oddalającym się Dannym.

- Spokojnie, partnerze. - Danny podszedł do drzwi, gdzie zamontowany był panel sterowania z bezpiecznikiem, umożliwiającym podpięcie klatki do prądu, w przypadku wyjątkowo agresywnych alf, a także zamek, umożliwiający jej otwarcie. Przełknął głośniej, nie spuszczając Steve'a z oczu, po czym sięgnął drżącą dłonią do przełącznika. Ścisnął rękę w pięść i rozprostował palce, poruszając nimi, po czym uczynił to samo jeszcze raz i jeszcze. Odetchnął głęboko i nacisnął. Mechanizm w zamku zgrzytnął, gdy zawiasy zostały zwolnione i drzwi klatki odskoczyły z cichym piskiem.

Steve stał w klatce, przyglądając się niepewnie wyjściu. Jego pysk się podniósł, gdy przeniósł wzrok na Dannego. Zawarczał cicho, mrukliwie, z głębi piersi. Pchnął drzwi, które z hukiem trzasnęły o pręty klatki. Wyszedł z niej, wolno i pewnie ruszył w stronę omegi. Jego pazury klikały z każdym krokiem na kafelkach.

Danny poluzował węzeł krawata, biorąc głębszy oddech. Rozwiązał go całkowicie i odrzucił na bok. Odpiął dwa górne guziki koszuli i odetchnął głośniej przez usta. Opuścił dłonie i opadł na kolana, przysiadając na piętach. Odchylił głowę do tyłu, w uległym geście odsłaniając szyję. Czekał.

Steve stanął nad Dannym, górując swoją wielką, przytłaczającą posturą nad ciałem niewielkiej, skulonej omegi. Pochylił się, garbiąc. Jego przednie łapy dotknęły posadzki. Zrobił kilka kroków wokół Williamsa. Jego nozdrza pracowały, węsząc wokół całej postaci omegi. Wciskał nos we włosy, koszulę na plecach i skórę na karku Dannego. Badał zapachy otaczające omegę i jego własną woń. Zamruczał, gdy musnął pyskiem policzek Dannego i wyczuł samego siebie. Ponownie polizał to miejsce i zjechał językiem na krzywiznę szczęki omegi i szyję. Warknął cicho, wciskając nos w zagłębiebie tuż nad obojczykiem, w miejscu, gdzie powinien znajdować się znak parowania. Ślad po ugryzieniu, które robił alfa z chwilą naznaczania swojego partnera i wiązania się z nim. Polizał wolno, przeciągle to miejsce, na co Danny wyraźnie zadrżał, kuląc ramiona. Steve warknął przez zęby ostrzegawczo i przyklęknął obok omegi. Wsunął łapę w jego włosy i pociągnął delikatnie na bok, ponownie odsłaniając to upatrzone miejsce.

Danny sapnął i zacisnął dłonie w pięść. Czekał cierpliwie na następny ruch alfy. Jęknął cicho i przeciągle, gdy kły Steve'a otarły się o to wrażliwe miejsce, zarysowując wrażliwą skórę. Przełknął z trudem ślinę, starając się nie wyrywać, co nakazywał mu instynkt.

Steve przygryzł skórę omegi i przejechał po niej językiem, kosztując jej i badając fakturę. Oblizał pysk. Warcząc obnażył zęby i ruszył do przodu, wbijając kły w miękkie ciało.

Danny krzyknął głośno, odrzucając głowę do tyłu. Zadrżał, zaciskając w pięści sierść na ramionach alfy. Krzyk zmienił się w głośny jęk, gdy jego oczy uciekły w tył głowy, a spodnie stały się mokre od jego spełnienia i soków. Oddychał z trudem, przywierając do alfy, który objął go opiekuńczo, przyciągając go bliżej swojego wielkiego, umięśnionego ciała, zamykając w otoczeniu szerokich ramion.

- Danny. Mój. - Danny podniósł wzrok na partnera. Jego oczy były zamglone, wilgotne od łez spełnienia. Błyszczały w słabo oświetlonym pomieszczeniu błękitem omeg.

- Steve - wyszeptał omega, wyciągając drżącą rękę w kierunku twarzy alfy. Przemiana zaczęła się cofać. Ciało się skurczyło, sierść wchłonęła, kły zmniejszyły, a rysy twarzy nabrały typowo ludzkich kształtów.

- O Boże Steve, nic ci nie jest? - Danny ujął w dłonie twarz partnera, szukając na niej oznak reszty niedoszłego szaleństwa. - Powiedz coś. Wszystko w porządku? - Jego palce błądziły po policzkach, nosie i okolicy ust. - Steve, mów do mnie.

- Danny. - Alfa nie spuszczał wzroku z Dannego. Uniósł tylko ręce, zakrywając jego dłonie swoimi, gładząc je delikatnie i przesuwając na przemian do swoich ust, gdzie na ich wnętrzach składał delikatne, czułe pocałunki. - Mój Danny. Mój. - Jego oblicze rozjaśnił szeroki uśmiech. Błądził spojrzeniem po twarzy omegi. Musnął kciukiem dolną wargę Dannego i obrysował nim kontur jego ust. - Mój. - Szepnął, ujmując go delikatnie za podbródek. - Mój. - Nachylił się do pocałunku.

Danny westchnął przez usta tuż przed tym jak jego wargi zetknęły się z tymi Steve'a. Sapnął i zadrżał, gdy jego ciało przeszył dreszcz. Zacisnął pięści na strzępach koszuli alfy na jego piersi, przywierając mocniej do jego ciała. Rozchylił szerzej usta pod naporem warg partnera, wpuszczając do środka jego język, pozwalając Steve'owi pogłębić pocałunek. Zajęczał w jego usta i poruszył biodrami. Język alfy zawładnął jego ustami. Badał jego podniebienie i policzki. Zmuszał język Dannego do wspólnego tańca, szturchając, ocierając i zawijając się wokół niego.

Omega zadrżał i jęknął wprost w jego usta, gdy Steve go objął i przyciągnął bliżej, wciągając na swoje kolana. Warknął zwierzęco, a jego oczy zabłysły alfią czerwienią, gdy w jego nozdrza uderzył zapach podniecenia omegi, a na udzie wyczuł przez spodnie jego soki.

- To takie upokarzające - wyszeptał Danny. Jego twarz zarumieniła się po cebulki włosów. Spuścił głowę, starając się ukryć zawstydzenie w szerokiej piersi swojego alfy. - Czuję się zażenowany. Normalnie tak nie reaguję w obecności alf, ja... - Głośny ryk Steve'a przerwał jego wypowiedź. Alfa zrzucił go z kolan. Siłą zmusił do położenia się płasko plecami na ziemi i zawisł nad nim z żądzą mordu wypisaną na twarzy. - Steve, co...?

- Mój.

niedziela, 19 listopada 2017

Pomarańczowy cukierek cz. 1/4

Rozdział betowała strzalka14. Dziękuję Kasiu za tak szybką korektę :***

    
Steve kręcił się po klatce powarkując i uderzając barkami o stalowe pręty, sprawdzając ich wytrzymałość. Był bardziej bestią niż człowiekiem. Wilk alfa w nim wychodził na powierzchnię, zmieniając jego ciało i wiążąc ludzki umysł.

Chin podszedł do klatki, krocząc powoli i ostrożnie stawiając stopy, jakby znajdował się na polu minowym lub podkradał się do wyjątkowo niebezpiecznego zwierzęcia i każdy nieodpowiedni, zbyt gwałtowny ruch mógł rozwścieczyć bestię, która w odwecie urwałaby mu głowę.

- Szefie, czy...? - zamilkł momentalnie, gdy Steve odwrócił się gwałtownie, łypiąc na niego groźnymi i czujnymi oczami, błyszczącymi w ciemności zwierzęcą żółcią. Chin podniósł do góry ręce, pokazując w ten sposób, że nie stanowi zagrożenia.

Alfa podszedł do prętów i powęszył w powietrzu. Jego ludzkie nozdrza poruszały się szybko, sprawdzając unoszące się dookoła zapachy, jakby czegoś szukał, po czym odwrócił się równie gwałtownie plecami do przyjaciela i zaczął ponownie krążyć niespokojnie.

Chin zmarszczył brwi na to nietypowe zachowanie ich przywódcy.

- Steve, czy wiesz co ci podali? Jak to odwrócić? - jego głos był cichy, niepewny.

McGarrett warknął w odpowiedzi. Jego szczęki zacisnęły się mocniej, uwydatniając poruszające się pod policzkami ścięgna i mięśnie żuchwy. Postawa Steve'a stała się jeszcze bardziej spięta i zgarbiona niż wcześniej. W tamtym momencie dla China, Steve przypominał dużego, złego alfę bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej. Był o cal od utraty kontroli. A to nie wróżyło najlepiej. Oszalałe alfy stanowił duże zagrożenie. Jeśli nie udałoby się sprowadzić Steve'a z powrotem, gubernator mógł nakazać jego eksterminacje. Nie mogli sobie pozwolić na puszczenie go na wolność w takim stanie.

- Steve, nie wmówisz mi, że wszystko z tobą w porządku. Nigdy nie widziałam żebyś był tak blisko swojego wewnętrznego wilka. Zachowujesz się prawie jak na wpół oszalałe zwierzę. Brakuje jeszcze żebyś zaczął chodzić na czterech łapach i obsikiwać wszystkie kąty - powiedziała Kono, wchodząc do pokoju. - Co jest z wami chłopaki? Ty zachowujesz się jak neandertalczyk bardziej niż pozwalałyby na to twoje zwyczajowe normy, a Danny... Danny zachowuje się jakby coś go bolało. Nie chce ze mną rozmawiać. Kręci się po biurze drapiąc po rękach i stale coś mamrocze do telefonu. - Na wzmiankę o omedze Steve warknął, rzucając głową na boki. Jego zęby wydłużyły się, stając się kłami, ciało pokryło sierścią, a przystojna twarz zmieniła się w wilczy pysk. Wyposażone w ostre niczym sztylety szpony alfy, przejechały po jego koszulce, zostawiając na niej grube, poszarpane rozdarcia.

- Chin, zadzwonię do ABO Centrum, może będą w stanie powiedzieć nam, w jaki sposób da się zapanować nad Stevem. Ty w tym czasie zadzwoń do Maxa i Fonga, może już coś mają. - westchnęła i przetarła twarz dłońmi. - Nie wiemy, czym Steve został otruty, ani jak to działa.

- Może niech sprawdzą też Dannego, skoro mówisz, że zachowuje się dziwnie. Może ta trucizna działa inaczej na alfy i omegi.

- Dobra myśl.

- Nie ma takiej potrzeby. - kuzynostwo zatrzymało się w połowie ruchu, słysząc spokojny i wyluzowany głos Williamsa. - Wiem co to jest. Widziałem już coś podobnego w New Jersey.

Warkot Steve'a zamarł jak ucięty nożem. Alfa wyprostował się na całą swoją trzymetrową wysokość, napinając grające pod skórą i ciemnoszarą sierścią mięśnie. Koniuszek ogona wystającego z prawej nogawki bojówek, poruszał się leniwie. Oczy błysnęły dziko, migocząc i zmieniając barwę między zwierzęcą żółcią, a alfią czerwienią. Kłapnął zębami w stronę Dannego, który stał w progu niewzruszony. Kono skuliła się i pisnęła cicho, zakrywając usta dłonią. Odsunęła się od klatki i wcisnęła w bok kuzyna, który objął ją odruchowo.

Wilcze uszy Steve'a zadrgały na ten dźwięk, co było jedyną oznaką, że ją usłyszał. Cała uwaga alfy zwrócona była na niewielkiego omegę, który stał buntowniczo w drzwiach, ani myśląc podejść.

- Przestań się prężyć i napinać. Nie jestem zainteresowany. Już o tym rozmawialiśmy, jasne? Trzymaj swoje łapska i zębiska z daleka ode mnie. - alfa zwiesił głowę i zaskomlał żałośnie, wyciągając szponiastą łapę w kierunku Dannego.

- Nie - omega strzelił go ręką po palcach, na co Steve warknął krótko, znowu po niego sięgając, otrzymując tylko mocniejsze klepnięcie. - Powiedziałem nie!

- Mój. - głos McGarretta zupełnie nie brzmiał ludzko, był głuchy i chropowaty. Władczy i przepełniony mocą alfy. Danny wzdrygnął się i zrobił krok w tył, zaciskając nogi. - Mój omega. Mój Danny.

- Gówno, a nie twój - wysyczał Danny. - Nie możesz mi tego robić Steve. Rozmawialiśmy o tym. - alfa zaskomlał, wyciągając obie łapy w jego stronę, starając się go dotknąć. Napierał na pręty klatki, machał palcami w powietrzu, a i tak nie mógł pokonać cali dzielących go od Williamsa.

- Mój. - warknął alfa, uderzając pięściami w klatkę, wyładowując w ten sposób swoją frustrację.

Danny, Kono i Chin skrzywili się, gdy metal nieprzyjemnie zaskrzypiał.

- Mówiłeś, że wiesz co mu się stało? - spytała Kalakaua, wychylając się zza kuzyna.

- Tak, to przez to. - Danny sięgnął do tylnej kieszeni spodni, po czym wyciągnął z niej zaciśniętą pięść. Rozwarł palce, ukazując wszystkim jej zawartość. Na jego dłoni leżał niewielki cukierek, zawinięty w pomarańczową folię. - To narkotyk. Coraz bardziej popularny na kontynencie. Alex, mój dobry znajomy, z wydziału narkotykowego w New Jersey, powiedział mi, że to małe gówno staje się coraz większą plagą wśród młodocianych alf. - Steve warknął, uderzając w pręty, na chwilę odwracając ich uwagę. - Doprowadza je do szaleństwa, sprawiając, że tracą nad sobą kontrolę i dziczeją.

- Skąd Steve to wytrzasnął?

- Nieistotne skąd, teraz najważniejsze jest dla nas to, co można zrobić, by przywrócić go do normalnego stanu. - dodał Chin.

- Dzisiaj Halloween, nie zdziwiłbym się gdyby to świństwo dostało się do koszyków kilku dzieciaków. Spokojnie, zawiadomiłem już o tym kogo trzeba. HPD to dla nas załatwi. Teraz trzeba wyciągnąć z tego szamba naszego neandertalczyka. - schował ponownie cukierka do kieszeni.

- Jak? - Kono nie kryła ulgi w swoim głosie.

- To paskudztwo nie działa na sparowane alfy. Nie wiem dlaczego. - dodał szybko, widząc, że Chin otwiera już usta. - W laboratorium jeszcze tego do końca nie wyjaśniono. Podejrzewają jedynie, że ma to coś wspólnego z więzią między połączonymi albo feromonami zatwierdzonej lub ciężarnej omegi. - wzruszył ramionami.

- No dobra, ale co nam to daje? - spytała Kono. - Z tego, co się orientuję Steve nie jest sparowany. Nie ma omegi, która mogłaby go z tego wyciągnąć.

- Mój! - warknął alfa jak na zawołanie, wyciągając znowu łapy w stronę Dannego.

- Nie byłbym tego taki pewny - wargi China zadrgały, a oczy przeskakiwały z omegi na alfę i z powrotem.

- Co? Nie. Nie. Nie, nie, nie, nie , nie. E e. Nie. Nic z tego. - Dany uniósł dłonie, robiąc krok w tył, na co Steve zawył cierpiętniczo, próbując go znowu dosięgnąć. Machał łapą w powietrzu, starał się przecisnąć między prętami, a nawet je wyrwać i wyważyć.

- Mój. - Na przemian warczał i skomlał, nie spuszczając Dannego z oczu.

- Nic z tego, Steve. Jesteś w gorączce, nafaszerowany narkotykami. Teraz każda omega byłaby dobra.

- Nie każda - powiedziała Kono. - Na mnie nie zwrócił nawet uwagi. Odkąd jest w tym stanie, nie poświecił nikomu większej uwagi, a od ciebie nie może oderwać wzroku. No spójrz na niego. - Wskazała palcem na McGarretta, który za wszelką cenę starał się dostać do Dannego. - Tak się nie zachowuje alfa, który chciałby byle jaką omegę.

- To jeszcze niczego nie dowodzi.

- Poważnie? Danny, Steve łazi za tobą jak zakochany szczeniak od miesięcy.

- Zabiera ci kluczyki od samochodu, nie chcąc żebyś prowadził i zrobił sobie krzywdę. Próbuje nakłonić cię do aktywności fizycznej i zdrowego żywienia, bo o ciebie dba. - wyliczał Chin. - Zaprasza cię do siebie na niedzielne obiady, bo chce pokazać ci, że potrafi zadbać o odpowiednie legowisko i zatroszczyć się o omegę i młode. - Danny zarumienił się na wzmiankę o dzieciach, a Steve zaskomlał żałośnie.

- Nie mówiąc już o tym, że za każdym razem, gdy macie do czynienia z alfami, stara się za wszelką cenę o ciebie otrzeć, zostawić na tobie choć odrobinę swojego zapachu. W końcu nie bez powodu chłopcy z HPD nazywają was starym małżeństwem. Jesteś przesiąknięty jego zapachem. - dodała Kono, uśmiechając się złośliwie.

- Nie zapomnij dodać kuzynko o tym, że Steve rozbiera się przy Dannym przy każdej możliwej okazji.

- Słusznie. - przytaknęła. - I chyba nie muszę mówić o twoim łakomym wzroku ilekroć widzisz go półnago, prawda Danny?. - omega pokrył się jeszcze większą ilością czerwieni, a Steve zamilkł, prostując się i nadstawiając uszu. Węszył w powietrzu, wyciągając pysk w stronę Williamsa. - Dlatego przestańcie udawać i zróbcie wreszcie to, na co wszyscy tak długo czekamy.

piątek, 17 listopada 2017

Tylko ciebie chcę - Rozdział 9

Rozdział betowała strzalka14, za co ogromnie jej dziękuję. Buziaki Kasiu :***
 
Był późny wieczór, gdy Stiles odzyskał przytomność. Otworzył oczy, po czym szybko je zamknął i skrzywił się sycząc boleśnie, gdy piekący ból rozszedł się po jego głowie. Nie miał pojęcia co się stało, ani gdzie się znajdował. Jedyne, o czym był w stanie myśleć, to ten dziwny sen. A może raczej wspomnienia, bo snem to z pewnością nie były. Gdy o tym myślał, obrazy, które widział, sytuacje, których był świadkiem i uczestnikiem, stawały się coraz bardziej realne. A przez to i coraz bardziej przerażające. Wracało do niego tak wiele wspomnień, uczuć, emocji. A także pytań.

Całość ->

piątek, 10 listopada 2017

Tylko cicbie chcę - Rozdział 8

Serce pik, pik, pik
dzień za szybą znikł,
w snach odwiedzą was małe anioły.
Serce pik, pik, pik,
Łowca fik, fik, fik
Pora spać, pora spać.

 


 


- Mamo, mamo, mamo! Zobacz! Udało mi się zrobić mój pierwszy amulet ochrony przed akumami. – mały Stiles wyciągnął ręce w stronę matki, trzymając na otwartych dłoniach niewielki drewniany krążek, na którym wyrył kuchennym nożem starożytne symbole, mające zapewnić ochronę temu, kto go nosił i zapobiec skażeniu jego ciała i duszy demoniczną mocą, która z kolei prowadziła do gnicia ciała i zamienienia się go w proch, jednym słowem śmierci. Stiles był z niego bardzo dumny. Zwłaszcza, że był on pierwszym, który stworzył i od razu okazał się dobry. A przynajmniej tak powiedziała Maria, a kto miałby więcej wiedzieć o znakach ochronnych i walce z akumami, niż ona?
 

czwartek, 9 listopada 2017

Żółta prowokacja

I kolejna część z serii Tęczowe McDanno. Po tym tekście odrobine spauzujemy z tym fandomem. Jutro czas dla fanów Teen Wolfa. Miłego dnia kochani!


- Danny! - Steve walnął kilka razy pięścią w drzwi, mając nadzieje, że jego partner wreszcie przestanie się zachowywać jak rozpieszczone, naburmuszone dziecko i wyjdzie z łazienki, którą okupował już od godziny. - Danny, otwórz drzwi.

- Nie! Idź sobie!

- Danny, nie bądź śmieszny.

- To wcale nie jest śmieszne! Ty nie rozumiesz, on zrobił to specjalnie! To cios poniżej pasa! To prowokacja! Max zrobił to specjalnie, z pełną premedytacją!

- Danny, to musi być przypadek. - westchnął, opierając czoło o zimną powierzchnię drewna.

- To celowe działanie! On zrobił to specjalnie! Zakpił ze mnie i z mojego maleństwa!

- Jeszcze tam siedzi? - spytał zdziwiony Chin, wychylając się zza ściany biura.

- Tak. - Steve załamał ręce. Nie miał już pomysłu, w jaki sposób mógł wydostać swojego partnera z łazienki, poza siłowym sforsowaniem drzwi. Nie pomogło kuszenie wspólnym wieczorem z piwem, pudełkiem słodkich, ociekających tłuszczem malasadas, czy krewetkami u Kamekony. Danny zignorował go nawet w momencie, gdy zaproponował mu wspólny weekend z Grace u niego na plaży i lot helikopterem grubasa.

- O co tak właściwie chodzi? Obraziłeś go czymś?

- Nie.

- Co jest grane? - zapytała Kono, wychodząc z windy z teczką dokumentów pod pachą i szerokim uśmiechem, który świadczył, że w drodze od Fonga musiała spotkać się lub przynajmniej rozmawiać przez telefon z Adamem.

- Danno zamknął się w łazience.

- Nie mówcie mi, że nadal nie przestał się wściekać o ten nowy samochód Maxa.

- Jaki samochód? - Chin zmarszczył brwi, nie rozumiejąc.

- Max kupił sobie taki sam samochód, jaki ma Danny - powiedział Steve.

- I co w tym złego?

- To gówno jest w paskudnym, kanarkowożółtym kolorze! Jak można tak bardzo sprofanować Camaro!? Mówię wam, to prowokacja! Max chce mnie upokorzyć! On obraża moje auto! I wszystkie Camaro na świecie! - skrzywili się na głośne krzyki Williamsa.

- A nie przyszło ci do głowy, że Max zwyczajnie ma okropny gust? - Kono przewróciła oczami i
uśmiechnęła się pobłażliwie.

Po drugiej stronie drzwi zapanowała cisza. Wyglądało na to, że Danny zastanawiał się nad słowami koleżanki z zespołu. Mieli nadzieje, że w spokoju to sobie przetrawi i zaraz otworzy drzwi.

- NIE! - cała trójka jęknęła cierpiętniczo. - Max zrobił to specjalnie! I umyślnie zaparkował tym swoim przerośniętym, żółtym kurczakiem obok mojego maleństwa!

środa, 8 listopada 2017

Czerwień twej krwi największym dobrem

Tak, jak obiecałam, lecimy dalej :)
Kolejny PROMPT z serii Tęczowe McDanno. Jakoś szybciutko mi się to pisze.

Danny nigdy nie przepadał za szpitalami. Może miał coś z tym wspólnego fakt, że te zimne, bezosobowe sale zawsze kojarzyły mu się z bólem, chorobami i śmiercią. Wyjątek stanowiły sale dla dzieci i oddział położniczy, który dziwnym zbiegiem okoliczności też urządzony był w przyjemnych, jasnych kolorach. Ale jako, że Danny nie był ani dzieckiem, ani kobietą w ciąży, musiał jakoś wytrzymać w tym nieprzyjemnym otoczeniu. Zwłaszcza, że nie znajdował się w szpitalu bez powodu. Tego dnia odbywała się akcja oddawania krwi na rzecz chorej na raka Ellen, koleżanki z klasy Grace. Jego kochana małpka, jak na wzorową przyjaciółkę przystało, obiecała koleżance, że ktoś z jej rodziny na pewno się pojawi i odda krew potrzebującej.

Problem pojawił się, gdy trzeba było zdecydować, kto z nich przyjedzie oddać krew. Rachel odpadała z wiadomych powodów - panicznie bała się widoku krwi. Zapewne dlatego nie przepadała za jego pracą, uważając ją za byt krwawą i niebezpieczną. Danny był bardzo ciekawy, jak jego była żona znosiła okres, skoro zieleniała na sam widok czerwonych plam.

Stan natomiast o dziwo bardzo ochoczo podszedł do pomysłu oddania krwi. Podobno od lat był honorowym dawcą, uważając, że w ten oto sposób mógł pomagać ludziom w inny sposób, niż ładować kasę w instytucje charytatywne. Bardzo szlachetnie i choć niechętnie, Danny musiał mu to przyznać.

Niestety w noc przed dniem akcji, Stan dostał ostrej biegunki, o czym Rachel nie wahała się go poinformować, budząc go telefonem o czwartej nad ranem z informacją, że to jemu przypadnie zaszczyt oddania krwi. Pech chciał, że Danny nigdy wcześniej nie miał możliwości oddawać krwi. Oczywiście nie licząc tej odrobiny, która przeznaczona była na regularne badania konieczne w pracy w policji. To jednak było coś zupełnie innego. Szybkie ukłucie, sekunda ssania i po problemie. W tym czasie mógł udawać, że ziewa, czy odwrócić wzrok na coś, co rzekomo go zainteresowało, po czym robić zaskoczoną minę, że to już. Tu nie miał tej możliwości. Musiał usiąść na fotelu, patrzeć, jak wbijają mu igłę w żyłę i jak jego własna krew sunie długą rurką aż do foliowego woreczka z jakimś płynem, bujającego się na dziwnym urządzeniu z wagą, którego nazwy nie pamiętał. Skąd o tym wiedział? Oczywiście od wujka google.

Danny przełknął z trudem, gdy jedna z pielęgniarek podeszła do niego z niewielką żyletką w dłoni. Kobieta z pewnością zrobiłaby furorę w horrorach. Ten wzrok i maniakalny uśmiech mogły należeć tylko do psychopaty.

- Proszę podać rękę - poprosiła i Danny niepewnie wyciągnął dłoń, mając nadzieje, że nie spróbuje tą żyletką podciąć mu żył. Niemal był wstanie wyobrazić sobie jej demoniczny śmiech, gdy krwawiłby jak zarzynana świnia, tamując tryskającą jak fontanna, czerwoną ciecz wszystkim, co miałby pod ręką. Całe szczęście skończyło się tylko niewielkim nakłuciem palca, przez co odetchnął z niemałą ulgą, wypuszczając ze świstem powietrze przez usta.

- Nie było tak źle, czyż nie? - poklepała go po ramieniu. - Na pierwszy raz wszyscy tak reagują. - dodała, po czym wręczyła mu jakąś kartę i kazała pójść z tym dalej do lekarza. Nie zdążył nawet zapytać po co, bo jego miejsce zajęła kolejna osoba.

Po krótkim, standardowym sprawdzeniu stanu jego zdrowia, który okazał się tak zwyczajny, że aż nudny - zapewne za sprawą starego lekarza, który mówił i poruszał się tak wolno i flegmatycznie, że Danny aż zaczął ziewać - zmuszony był stanąć przed swoim największym koszmarem.

Samym oddaniem krwi.

W pomieszczeniu były cztery krzesła, przypominające odrobinę leżaki z szerokimi podłokietnikami, wokół których ciągnęły się kable, rurki i przewody, niczym jadowite węże, mające nagle ożyć i ugryźć go w dupę.

- Danny - wzdrygnął się, słysząc swoje imię. Koło wolnego krzesła, które miał zająć, siedział McGarrett we własnej osobie, szczerząc się do niego jak wariat. - Nie spodziewałem się, że tu przyjdziesz.

- Zdecydowałem się w ostatniej chwili. - usiadł na swoim miejscu, starając się nie patrzeć na to, co z jego ręką robi pielęgniarka.

- I słusznie. Im nas więcej, tym, lepiej. W końcu nie robimy tego bez powodu, prawda?

- Zgadza się - mruknął, przymykając oczy, gdy poczuł ból w zgięciu łokcia.

- Wszystko w porządku? Wyglądasz dość blado.

- W jak jego kurwa mać, najlepszym. - uśmiechnął się przepraszająco do pielęgniarki, która obrzuciła go karcącym spojrzeniem.

- Pierwszy raz?

- To aż tak oczywiste?

- Nie da się ukryć. Ale słuchaj, to nic złego, każdy kiedyś robił to po raz pierwszy. Kiedy ja oddawałem krew pierwszy raz, byłem zaledwie dziewiętnastoletnim szczylem. Byłem tak bardzo przerażony, że myślałem o zwianiu z krzesła już w chwili, gdy na nim siadałem.

- I jak sobie poradziłeś ze strachem? - spytał szczerze ciekawy. Jeśli istniał sposób na pozbycie się strachu przed igłą lub zapomnienie o niej na chwilę, był gotów się tego podjąć. Nawet jeśli miałoby być to coś tak głupiego, jak śpiewanie chihuahua na cały głos, czy odgrywanie Hamleta z ciśnieniomierzem w ręce.

- Był tam pewien mężczyzna, nie mógł być starszy od nas. Powiedział mi, że kilka lat wcześniej miał poważny wypadek samochodowy, w którym prawie zginęła jego córka. Uratowała ją jedynie szybka transfuzja krwi. Podobno od tamtej pory regularnie oddawał krew, chcąc choć minimalnie spłacić dług, który zaciągnął u Boga, który sprawił, że jego córeczka przeżyła. - Danny pociągnął nosem i w miarę dyskretnie przetarł oczy. - Ale najbardziej wzruszyło mnie to, gdy mi podziękował. Tak. Podziękował mi za to, że też chcę pomóc innym, oddając im cząstkę samego siebie. Dodał też, że jeśli się boję, to on może potrzymać mnie za rękę, że to mi doda otuchy. - Steve wyciągnął w jego stronę dłoń, a Danny, nawet nie wahał się położyć na niej swojej i uścisnąć.

McGarrett uśmiechnął się szeroko, zacieśniając uchwyt na jego ręce i Danny odkrył, że już się nie boi. Patrzenie na ciemnoczerwoną ciecz, wypływającą z jego żyły i biegnącą rurką, nie powodowało już u niego strachu, ani potrzeby ucieczki. Co więcej, czuł się dumny, że się na to odważył, szczęśliwy, że był w stanie w ten prosty (i tani) sposób pomóc innym i wdzięczny Steve'owi za jego pomoc. Bez niego najprawdopodobniej nie dałby rady.

- Dziękuję - powiedział, gdy stali już na korytarzu, przytrzymując opatrunki. - To mi pomogło.

- Nie ma za co. Cieszę się, że wszystko z tobą dobrze.

- Nie, poważnie, gdy by nie ty, prawdopodobnie zbłaźniłbym się na oczach wszystkich rodziców, przez co później Grace byłaby smutna, a Rachel usiłowałaby mi wydrapać oczy przez to, że skompromitowałem ich w oczach szkolnej rady.

- Nie sądzę żeby było tak źle.

- Nie znasz mojej byłej żony. Ale poważnie, mogę ci się w jakiś sposób odwdzięczyć? Nie wiem, piwo? Lunch?

- W sumie to czemu nie? Wpadnij do mnie wieczorem, napijemy się piwa, pogadamy i obejrzymy jakiś mecz.

- I potrzymamy się za ręce - prychnął rozbawiony. Nie mniej taki sposób spędzenia wieczoru jak najbardziej mu odpowiadał.

- Nie miałbym nic przeciwko. - Steve uśmiechnął się w ten nietypowy sposób, który sprawiał, że nogi Dannego stawały miękkie, jakby były zrobione z waty. Zaniemówił, nie mogąc wydusić z siebie słowa.

- Podobnie jak nie miałbym nic przeciwko, żebyś został dziś u mnie na noc.

wtorek, 7 listopada 2017

2 Urodziny Under :))) + Prezent

Witajcie moi drodzy! Jak zapewne wiecie lub nie, niedawno obchodziłam swoją drugą rocznicę. Tak, jestem z wami już ponad dwa lata. No kto by pomyślał? Z pewnością nie ja. Niestety w tamtym tygodniu nie miałam zbyt wiele czasu na świętowanie i pisanie, dlatego odbijam sobie w tym. Zaczęłam już w weekend i zamierzam skończyć w piątek (a może nie (: ). W tym czasie pojawi się na blogach kilka tekstów. Na pewno nie mniej niż trzy, które już mam dla was przygotowane (w tym kolejny rozdział Tylko ciebie chcę ), ale może okazać się ich więcej. O czym to ja jeszcze miałam? A tak. Będę starała się powoli wracać do w miarę regularnego pisania. Co to oznacza? Nowe teksty lub kolejne rozdziały pojawiające się nie rzadziej, niż co dwa tygodnie, ale będę starała się żeby to było częściej. Dlatego zapraszam do częstszego zaglądania ;) Dalej. Nie ukrywam, że więcej tekstów oznacza też dla mnie dłuższe siedzenie przed komputerem i sprawdzanie tych moich wypocin, co i tak zwykle nie przynosi zadowalającego efektu, bo wierzcie, strasznie ciężko sprawdza się tekst, który zna się na pamięć. Dlatego, jeśli ktoś ma czas i chęci, (i siłę do szturchania mnie od czasu do czasu, gdy się zatnę XD ) to z wielką przyjemnością i otwartymi ramionami przyjmę taką betę.
No cóż, to chyba wszystko z ogłoszeń. Zatem pozostaje nam ta najprzyjemniejsza część - moje serdeczne dzięki dla was za ten wspaniały rok, a także mały prezent na miły początek dnia. Buziaki :***

(= PREZENT =)

niedziela, 5 listopada 2017

Po drugiej stronie lustra - Rozdział 1

 
Derek ziewnął przeciągle i przetarł dłońmi zaspaną twarz. Odrzucił na bok cienką kołdrę, którą przykrywał się w czasie snu bardziej z powodu nawyku i prywatnego kaprysu odcięcia się w pewien sposób od świata w małym kokonie, niż z potrzeby osłonięcia się przed zimnem, jak to czynili ludzie. Derek nie był człowiekiem. Był wilkołakiem i jego wilcza część utrzymywała temperaturę jego ciała zawsze powyżej ludzkiej normy i nie spadała nawet podczas snu, gdy jego organizm odpoczywał i się regenerował.

Całość ->
 

sobota, 4 listopada 2017

Spotkanie w parku - Supernatural

Michael siedział znudzony na ławce w parku, patrząc jak jego młodsze rodzeństwo bawi się na placu zabaw wraz z innymi dziećmi z ich osiedla. Koniuszek jego jasnego ogona podrygiwał rytmicznie na jego udach, w takt niesłyszalnej melodii.

- Ja… Um…Mogę… mogę się przysiąść? – spojrzał w stronę głosu. Koło niego stał młody, zawstydzony omega. Jego policzki zabawione były ciemnym rumieńcem, z pomiędzy krótkich, rudoblond włosów wystawały lisie uszka, które położone były płasko, a długi, puchaty ogon zawinięty był wokół ściśniętych razem nóg. Chłopak był naprawdę słodki i nie wyglądał na więcej niż osiemnaście, dziewiętnaście lat.

- Ja przepraszam. Lepiej już pójdę.

- Siadaj. – Michael zaprzeczył szybko ruchem głowy i przesunął się, robiąc omedze miejsce. – Przepraszam, po prostu się zagapiłem. – na jego słowa twarz chłopaka przybrała jeszcze głębszy odcień czerwieni, który mógł konkurować z tym, pojawiającym się na jego własnych uszach i policzkach po tym, jak zdał sobie sprawę, że otwarcie się przyznał do gapienia się na omegę.

- Przepraszam, nie to miałem na myśli. Nie to, żeby nie było się na co patrzeć. Po prostu mnie zaskoczyłeś i dlatego na ciebie spojrzałem. Na każdego bym spojrzał. Ale nie, że w taki sposób. Bo jesteś naprawdę ładny i słodki i bardzo mi się podobasz. – omega zachichotał, zakrywając usta dłonią. – Wybacz, chyba będzie lepiej jak się zamknę. – miał ochotę zapaść się pod ziemię ze wstydu.

- Mam na imię Dean. – chłopak wyciągnął przed siebie dłoń. - Jestem starszym bratem Sama. On, Gabriel i Lucyfer chodzą do jednej klasy.

- Michael. Bardzo mi miło. – uścisnął dłoń omegi, nie przestając się na niego patrzeć. Dopiero wtedy dostrzegł jakie piękne, zielone oczy miał chłopak.

Blondyn odchrząknął i spuścił wzrok zaskoczony.

- Ja… To znaczy… - na policzkach Deana pojawiło się więcej czerwieni, a Michael zdał sobie sprawę, że nadal trzymał omegę za dłoń. Co więcej gładził kciukiem po lekko szorstkich kostkach i wierzchu dłoni.

- Przepraszam. – uśmiechnął się przepraszająco, nie puszczając jednak jego ręki, na co Dean odpowiedział potaknięciem i lekkim wygięciem warg.

- Dean… ja… Właściwie to zrobiło się dość późno. Dałbyś zaprosić się na obiad. Z Samem rzecz jasna. Tu na rogu jest całkiem niezły bar mleczny i pomyślałem, że…

- Chętnie.

- Naprawę?

- Tak, czemu nie? – omega uśmiechnął się szeroko, a Michael poczuł jak jego nogi miękną. – Pod warunkiem, że będą mieli tam dobrą szarlotkę.



Sam, Lucyfer, Gabriel, Castiel i Rafael siedzieli wspólnie na drabince, przyglądając się w zaciekawieniu starszym braciom.

- Oni są beznadziejni, jak długo można umawiać się na jedną randkę? – fuknął rozgniewany Lucyfer, nie spuszczając zirytowanego spojrzenia z braci.

- Myślisz, że wreszcie się uda? – zapytał Sam, nie zwracając uwagi na to, że Gabriel skubie końcówkę jego ogona, strosząc na niej futro.

- Mam nadzieję. Wtedy moglibyśmy spotykać się częściej i się wspólnie bawić. Mógłbym pokazać ci mój pokój i tą nową grę, którą dostałem.

- Myślicie, że ten ładny omega nas polubi? – zapytał najmłodszy Castiel, patrząc zaciekawiony na to jak Michael i Dean rumienią się, nie mogąc oderwać od siebie wzroku.

- Jasne. I będziemy jedną, wielką szczęśliwą rodziną – wyszczerzył się Gabriel. – To co mogę ci już mówić bracie? – zwrócił się do Sama.

- Tylko wiesz, że jak Sam zostanie twoim bratem, to nie będzie mógł zostać twoją omegą? – Gabriel zamarł na słowa brata, ściskając w pięściach ogon Sama, który zaczął krzyczeć i się wyrywać.

- Cofam to! Oni nie mogą być razem. Zabraniam!

niedziela, 15 października 2017

Ślad na szkle

Stiles stoi przy oknie, wpatrując się w padający deszcz. Przyciska dłoń do szyby, goniąc opuszkami palców spływające krople. Tak bardzo przypominają mu one jego własne łzy. Łzy, których nie ma już sił ronić. Które wypłakał wraz ze swoim bólem i innymi uczuciami do Dereka. Które pozostawiły go pustym i pozbawionym wszelkich uczuć. Stał się skorupą. Zaledwie cieniem dawnego siebie.

 Bo Derek go zostawił.

Całość ->

środa, 11 października 2017

Kot najlepszym przyjacielem... demona

Postanowiłam napisać coś nowego. Małego, ale innego od tego, co pisałam dotychczas. Padło na Kuroshitsuji.
     


Sebastian spojrzał na zgliszcza, niegdyś pięknego ogrodu otaczającego rezydencję rodu Phantomhive, a następnie na trzymetrowego, białego piekielnego ogara, który był bezspornym winowajcą całego bałaganu.

- I dlatego wolę koty od psów - mruknął sam do siebie, wyciągając z kieszeni fraka staromodny zegarek na łańcuszku. - Mam trzy godziny, by doprowadzić ogród do porządku przed przyjazdem gościa. - jego głos był spokojny, pozbawiony emocji, w przeciwieństwie do spojrzenia, jakie posłał wilkołakowi.

Pluto odruchowo się skulił i zaskomlał pod siłą szkarłatnego spojrzenia i zwężonych w pionowe szparki źrenic.

- Niedobry pies. Już dawno mówiłem paniczowi, że należało cię przerobić na psią karmę. - zbeształ ogara, nim ponownie rzucił okiem na ogród. W myślach dokonywał już szybkiego projektu tradycyjnego, japońskiego, skalnego ogrodu i obliczał ile czasu zajmie jego wykonanie.

- Wof... - ciche szczeknięcie ściągnęło jego wzrok w dół. Na ziemi leżał nagi Pluto, w swojej ludzkiej formie i przyglądał mu się dużymi, mokrymi oczami. W jego długich, srebrzystych włosach, znajdowały się liście i drobne gałązki.

- I czego się gapisz, kundlu? Nie masz za grosz zdrowego rozsądku. Koty są zdecydowanie mądrzejszymi zwierzętami. Nie rozumiem, dlaczego ludzie upierają się, że to pies jest najlepszym przyjacielem człowieka.

- Wof... - Pluto przeturlał się na plecy i z wywieszonym jęzorem spoglądał na niego wyczekująco, jakby liczył, że Sebastian podejdzie i go pogłaszcze po nagiej, bladej, ale ładnie wyrzeźbionej klatce piersiowej.

Jeszcze czego?

- Nic z tego.

- Wof... - ponaglające szczeknięcie.

- Dlaczego uczepiłeś się akurat mnie? Idź, pomęcz kogoś innego.

- Wof... - kolejne szczeknięcie.

Sebastian westchnął, zamykając oczy. Dotykając czoła ukrytą w białej rękawiczce dłonią, dotykając go zaledwie opuszkami palców.

- W porządku. Ale tylko chwilę. - przyklęknął na kępce dopalającej się trawy, nie przejmując się zniszczeniem swoich idealnych ubrań.

Potarł nagą pierś Pluta, zyskując sobie tylko więcej szczęśliwego sapania i poszczekiwania kundla.

- I tak żebyśmy mieli jasność, nadal uważam, że to kot powinien być najlepszym przyjacielem człowieka.

W końcu to były jedyne zwierzęta kroczące na granicy piekła.

Idealni przyjaciele dla demona.

poniedziałek, 9 października 2017

TCC - Rozdział 7

Wrzask Stilesa rozniósł się po niewielkiej sali, raniąc wrażliwe uszy wilkołaków. Derek skrzywił się i przycisnął dłonie do uszu, mając nadzieje choć minimalnie uchronić się przed bólem. Kątem oka dostrzegł jak jego bety robią to samo. Isaac i Erica nawet się skulili, pisząc żałośnie niczym dwa szczeniaki.

- Stiles! Synu! - słowa Johna próbowały się przedrzeć przez krzyki chłopaka. Na próżno. Stiles zdawał się w ogóle nie słyszeć ojca. Nie reagował nawet na dotyk i potrząsanie. Przyciskał zabandażowane dłonie do twarzy na wysokości oczu, poruszając nimi i drapiąc skórę, jakby za wszelką cenę próbował się pod nią dostać.

Całość ->

wtorek, 26 września 2017

Nuda - TW

Ostatnio było coś smutnego, to teraz cos śmiesznego. Miłego dnia :*

 Peter siedzi na swoim ulubionym fotelu, z nudy kartkując stare tomisko w nadziei, że znajdzie coś ciekawego. Odkąd Stiles i Derek się zeszli, jego życie stało się nudne jak flaki z olejem. Tak to przynajmniej mógł popatrzeć jak skaczą sobie do oczu i wbić któremuś szpile, tak dla czystej przyjemności denerwowania. Od miesiąca jednak panuje straszny spokój. Nie ma żadnego niebezpieczeństwa, a Stiles i Derek są tak słodcy i tęczowi, że aż chce mu się rzygać.

- Nie możesz już tego znieść, co? - pyta Lydia, przysiadając na podłokietniku kanapy obok. - Aż cię świerzbi, by coś zrobić.

Całość ->

niedziela, 24 września 2017

Śmierć w twoich oczach

Jak zwykle dziękuję bardzo Agnes V za przypomnienie :* Niestety nie obiecuję poprawy, ale będę się starać.
Ukryci za drzewem Stiles wraz ze Scottem patrzyli przerażeni, jak łowczyni mierzy w stronę Dereka z pistoletu i Stilinski miał dziwne przeczucie, że w magazynku znajduje się coś dużo gorszego, niż standardowe naboje, które można było kupić w każdym sklepie z bronią.

Nie miał zatem wyboru.

Całość ->

niedziela, 27 sierpnia 2017

Tylko ciebie chcę - Rozdział 6


Czarny Zakon? Egzorcysta?

Nie wiedzieć czemu czuł, że te dwie nazwy są bardzo znajome. I obce zarazem. Wiedział, był pewny, że gdzie już je słyszał. Nie pamiętał tylko gdzie dokładnie. Ani kiedy.

Nazwy brzęczały w jego głowie, odbijając się echem po najdalszych zakamarkach jego umysłu.

- Czym jest Czarny Zakon? – zapytał Derek. Cała jego postawa krzyczała napięciem i chęcią walki. Jak zwykle, gdy słyszał o nowym, potencjalnym zagrożeniu.

Całość ->

sobota, 26 sierpnia 2017

Kot 1D

Kto zgadnie o jakiej scenie, z jakiego filmu/serialu/anime myślałam pisząc tą scenę? Ciekawa jestem, czy komuś to się to uda  :D

Niall i Zayn stali po obu stronach Liama, uczepieni jego ramion. Cała trójka wpatrywała się z rozszerzonymi oczami na zawartość pudełka, które trzymałem, tylko po to by zaraz spojrzeć na mnie i na Louisa, który jako jedyny stał dalej. Chłopak opierał się ramieniem o futrynę drzwi. Krzyżując ramiona na piersi obrzucał chłopaków wściekłym spojrzeniem, które mieli głęboko w nosie zbyt zaabsorbowani moim znaleziskiem.

- Rany, serio on wygląda jak wy dwaj – zaszczebiotał Niall wychylając się bardziej znad ramienia Payna. – Musicie go zatrzymać.

- Lou? – spojrzałem na swojego chłopaka wydymając wargi i układając je w dzióbek.

- Nic z tego Haroldzie. Absolutnie się na to nie zgadzam. I nic nie wskórasz tym swoim proszącym wyrazem twarzy. Powiedziałem nie i koniec.

Spuściłem wzrok na przemoczone, kartonowe pudełko, w którym siedział szarobury kociak. Malec spojrzał na mnie swoimi nietypowymi oczami. Nietypowymi, bo jedno z nich było jasnozielone, a drugie błękitne.

- Lou-Lou. – wymruczałem.

- Nic z tego. Nie interesuje mnie to, że ten sierściuch ma takie same oczy jak ty i ja. Nie możesz go zatrzymać Hazz.

Ponownie spuściłem wzrok na kociaka, który nie przestał mnie obserwować. Zamiauczał nawet cicho, gdy zobaczył, że na niego patrzę.

- Louis może jednak…?

- Nie Liam. Jeśli teraz się zgodzę, później przyprowadzi więcej bezdomnych zwierząt i zanim się obejrzę nie będę mógł nawet usiąść bez obawy, że nie przygniotę dupą któregoś z tych pchlarzy.

- No, z takim zadkiem – zachichotał Niall.

- Zamknij się Horan.

- Ale Louuuueh, spójrz na niego – poprosiłem. – On jest taki ładny, słodki i bezradny. No spójrz. Musimy się nim zaopiekować.

Wziąłem kociaka w rękę  i przytrzymałem przy klatce piersiowej. Był tak mały, że mieścił mi się w dłoni.

- Harry, odłóż go. On może mieć pchły, wściekliznę czy inne paskudztwo. Nie wiadomo gdzie się szlajał.

- Ale Lou… - puściłem pudełko i podrapałem kociaka wolną dłonią za uszkiem. Ten od razu zaczął mruczeć i się o mnie ocierać. Uśmiechnąłem się, gdy otarł się o mój podbródek.

- Harry, kochanie…

- Boo-bear, proszę.

- Ja pierdzielę – jęknął szatyn i potarł dłońmi twarz. – Ale jeśli zobaczę choć jednego, jednego kłaczka na moim ukochanym swetrze lub ten wyliniały sierściuch nasika mi na moje nowe vansy…

- Tak! – krzyknął Niall, wyrzucając ręce w górę. Cieszył się jakby to on miał zatrzymać kota, a nie my z Louisem.

- Dobra nasza! Trzeba by go jakoś nazwać.

- To jest on czy ona? – spytał Zayn przyglądając się kociakowi, który zwinął się na mojej piersi i zdawał się przysnąć.

- Nie wiem – przyznałem. – Jest chyba jeszcze zbyt mały, żeby to stwierdzić.

- To trzeba wymyślić imię, które będzie pasowało do kotki i do kota, nie? – Niall wzruszył ramionami, po czym klasnął w dłonie. – Wiem! Nazwiemy go Larry!

Niebieskie oczy blondyna zabłysły niebezpiecznie. Nie chciałem się nawet zastanawiać o czym ten zwariowany Irlandczyk myślał. Miałem tylko niemiłe przeczucie, że Shipperki Larrego Stylinsona oszalałyby ze szczęścia na wieść o tym, że tak nazwaliśmy kota. W przeciwieństwie do menagerów, którzy mieli skrócić nas za to o głowę.

- Zapomnij Horan. Ten kłębek futra nie będzie nosił po mnie imienia. Nawet tego połowicznego.

- Louis ma trochę racji Niall, nie możemy nazwać tak kota – wtrącił Liam, uciszając tym niezadowolonego blondyna. Chłopak zdawał się oklapnąć. Gdyby był psem, jego uszy wisiałyby smętnie zwieszone.

- Co wy na to, żeby nazwać go na cześć zespołu? – zaproponował Malik.

- A co wy na to żeby się odpierdolić i stąd zniknąć? To jest kot Harrego i mój. Nic wam do tego, jak go nazwiemy.

- Oj, Tomlinson, już nie bądź taki. Jeszcze chwilę temu go nawet nie chciałeś. A skoro wasza dwójka go zaadoptował,  to do nas – Niall wskazał na siebie, Zayna i Liama – jego dobrych wujków należy nadanie mu imienia.

- Nie wkurwiaj mnie Horan.

- Tak, tak. – blondyn zamachał dłonią w stronę Louisa jakby odganiał natrętną muchę.
 
Zagryzłem wargi i spuściłem głowę, ukrywając uśmiech za włosami. Lou wyglądał na porządnie wkurwionego. Gdyby zobaczył, że się śmieję, mógłby stracić panowanie nad sobą i wywalić całą naszą piątkę z domu – wliczając w to kota. Spojrzałem ponownie na kociaka. Maluch zwinął się w kłębek na mojej dłoni, wciskając pyszczek w moją pierś. Był taki słodki.

- Ten kot zasłużył na porządne imię i jako jego przyszły chrzestny ojciec zamierzam zadbać o to, żebyście nie skrzywdzili go jakimś Ciapkiem, czy Puszkiem.

- Horan, cepie, to są psie imiona! – krzyknął Lou wyrzucając ręce w górę. - Nie zamierzam nazywać mojego kota po jakimś kundlu. Kot 1D będzie miał ładne, oryginalne imię.

1D. 1D. 1D.

Poderwałem głowę do góry.

- Nazwiemy go One D. – uśmiechnąłem się szeroko, ciesząc się ze swojego geniuszu.

Chłopaki spojrzeli na mnie zaskoczeni.

- No co? To dobre imię. Związane z naszym zespołem. – spojrzałem na Zayna, który uśmiechnął się w odpowiedzi, wyginając lekko kącik ust. – Poza tym jest oryginalne i nasze fanki je pokochają. – tym razem spojrzałem na swojego chłopaka, który przyglądał mi się ze zmarszczonymi brwiami.

Mars na czole Louisa szybko się rozpogodził, zastąpiony przez czuły uśmiech. Nasze oczy się spotkały i już wiedziałem, że Lou się zgadza.

- No, One D. witaj w swoim nowym domu.

 

czwartek, 24 sierpnia 2017

Po drugiej stronie lustra - Prolog (TW)

Samotna postać przechadzała się po lesie, kopiąc od niechcenia kamienie i patyki, które miały nieszczęście znaleźć się na jej drodze. Nucąc coś bez słów i rytmu starała się zabić nudę i panującą dookoła ciszę. Czuła smutek. Złość i rozżalenie. A wszystko za sprawą monotonii i jałowości, które wkradły się ostatnimi czasy do jej życia.
- Nuda, nuda, nuda. – postać mruknęła pod nosem do samej siebie i oparła się o pień drzewa. – Ale nuda. – uderzała rytmicznie głową o pień drzewa, starając się coś wymyślić.
 

wtorek, 22 sierpnia 2017

3. Głuchy telefon - kontynuacja serii niefortunnych zdarzeń - Supernatural

Michał siedział przy swoim biurku, w gabinecie. Dookoła niego walały się teczki i papiery, które już dawno powinny zostać przejrzane, podpisane lub odesłane do poprawki. Na niczym nie mógł się skupić. A wszystko za sprawą jednego, małego urządzenia. Telefonu, który leżał tuż przed jego nosem i zdawał się z niego naśmiewać samym swoim wyglądem.
- Co tam u mojego ulubionego braciszka? – Gabriel wszedł jak zawsze bez pukania. W kąciku warg tkwił mu nieodłączny lizak, przez który szatyn mówił niewyraźnie, dokładając do tego ciągłe, irytujące dźwięki ciamkania i ssania. Jakby sama jego obecność nie była już dostatecznie wkurzająca.

Lisek - Epilog

Zwój na jego kolanach zdawał się nie mieć końca. Nieważne jak długo nad nim siedział, rulon zdawał się nie zmniejszyć ani odrobinę odkąd zaczął go czytać. Żeby to jeszcze było coś interesującego, jak nowa technika, czy jakaś dobra książka, choć te raczej nie występowały w tej formie.
Nie, on musiał ślęczeć nad jakimś głupim rocznym raportem jednego z kapitanów ANBU. W dodatku takiego, który krok po kroku opisywał swoją misję. Nawet to co na niej jadł lub kiedy i gdzie załatwiał swoje potrzeby. Jakby to kogokolwiek obchodziło.


Westchnął, przecierając zmęczone oczy. Fotel pod nim skrzypnął nieprzyjemnie, gdy zmienił pozycje. Z tym, że tym razem ten dźwięk wydawał mu się odrobinę inny niż zazwyczaj.
 

niedziela, 20 sierpnia 2017

Lisek - Rozdział 12

W Konoha był późny wieczór. Większość bawiących rozeszła się już do domów, gdzie z uśmiechem na ustach oddali się w łaskawe objęcia Morfeusza. Odpoczywając przed następnym dniem pełnym pracy i karkołomnych zadań. Na ulicach pozostali już tylko nieliczni. Odurzeni alkoholem, koślawym krokiem przemierzali ulice, nie mogąc trafić do swoich domów. Odprowadzani zniesmaczonymi i rozbawionymi spojrzeniami odpowiedzialnych za porządek i bezpieczeństwo chuninów, których obowiązkiem było patrolowanie wioski. Dbanie o to, by wszyscy – młodzi i starzy, cywile i shinobi, zgorzkniali, zmęczeni życiem starcy oraz pełne energii życia i marzeń o przyszłości dzieci, mogli spać spokojnie, bez strachu o własne życie.

Jednak nie wszyscy mieszkańcy wioski spali.

Całość ->

wtorek, 8 sierpnia 2017

Włochata ośmiornica - 1D

Tak, wiem, że już dawno miałam wrzucić zaległego Zialla. Na swoje usprawiedliwienie mam tylko to, że ten projekt okazał się trudniejszy niż początkowo zakładałam i całkowicie ryje mi banie. Postaram się jednak wrzucić go najpóźniej po długim weekendzie. A tu dla was takie maleństwo na lepszy początek dnia. Pozdrawiam :*


Ziewnął szeroko i potarł pięścią zaspane oczy, które zaraz zmrużył z cichym pomrukiem niezadowolenia, gdy przez niedociągnięte zasłony dotarły do niego promienie słoneczne. Przetarł ręką twarz i zamrugał szybko, odganiając resztki snu. Spróbował się przeciągnąć, co uniemożliwił mu leżący na nim ciężar. Spojrzał w dół i uśmiechnął się z rozczuleniem. Na jego klatce piersiowej rozsypane były czekoladowe loki, których właściciel spał w najlepsze, oplatając go długimi, patykowatymi kończynami niczym jakaś włochata ośmiornica i ślinił się niemiłosiernie na jego koszulkę od piżamy. Przesunął ręką po włosach Harrego, przeczesując palcami kręcone pasma, ciągnąc za nie lekko. Chłopak jęknął w odpowiedzi i zakołysał biodrami. Louis zagryzł dolną wargę, hamując parsknięcie.

- Wstawaj Hazza.

- Mhm. - zamruczał Harry, po czym mlasnął i wtulił się bardziej w jego tors.

- Harry, poważnie. Suń dupę. - szturchnął go w ramię. - Muszę iść do kibelka. Lać mi się chce. - ponowił szturchnięcie z większą siłą. - No! Ruszaj się.

- Nie, Lou, jestem zbyt zmęczony żeby się ruchać. Może później.

poniedziałek, 31 lipca 2017

Nić Ariadny - TW

Zgubił się.

Było pierwszą myślą Dereka, gdy się rozejrzał.

Zewsząd otaczały go wilgotne, ciemne, granitowe ściany. Woda sięgała mu powyżej kostki, a dookoła unosił się ostry zapach pleśni i stęchlizny, kłując go w nozdrza i uniemożliwiając znalezienie wyjścia.

Nie miał pojęcia gdzie jest, ani jak się tu znalazł. Nie wiedział, czy znajdował się w podziemiach, wydrążonym skalnym tunelu, czy samym piekle. Wiedział tylko tyle, że błądził po tym labiryncie Bóg jeden wie ile czasu i nie potrafił się stąd wydostać.

Czuł, że opada z sił. Już niebawem nie będzie wstanie iść dalej.

A musiał.

Całość ->

piątek, 30 czerwca 2017

Pomysł Tommo cz. 1

Wooo! Wooo! Woooooo! Mój pierwszy prompt z bloga. Tak bardzo się tym podekscytowałam, że postanowiłam zasiąść do tego od razu. Uwaga! Tekst podzielony zostanie na dwa rozdziały. Nie wiem kiedy wrzucę następny.

Anonim: Hej! Podobno przyjmujesz propozycje na teksty. To może Ziall? Zayn jest dupkiem, który ignoruje swojego męża, ale po czasie to do niego dociera i chce naprawić swój błąd. Może jakaś interwencja Larrego?  ^_^ No i oczywiście sexy Niall sprawia, że Malikowi opada kopara z wrażenia. Dzięki!



- Lou, puść. Ktoś puka do drzwi. - Harry z trudem wyplątał się z objęć swojego chłopaka, który zrobił nadąsaną minę, wydymając smutno usta. Harry tylko się na to uśmiechnął i posłał szatynowi buziaka, nim poszedł sprawdzić kogo to przywiało. Była prawie dwudziesta druga. Nie spodziewali się gości. Zwłaszcza o tak późnej porze.

- Niall? - spytał zaskoczony brunet, zastając zapłakanego Irlandczyka na progu. - Co się stało?

- Moje małżeństwo jest skończone! - wybuchnął Horan, zalewając się większą ilością łez. Widok jest tak niespotykany, że Harry zamarł w połowie ruchu. Już prędzej spodziewał się zobaczyć jednorożca srającego tęczą, niż płaczącego Nialla.

- Kto to, kochanie? - z głębi domu doszedł do nich głos Louisa. Zniecierpliwiony przedłużającą się nieobecnością loczka, szatyn, dołączył do nich po chwili i podobnie jak Harry zamarł na widok zapłakanego blondyna. - Co się stało Nialler?

- Ja i Zayn... On mnie już nie kocha. - wargi mężczyzny drżały, gdy powstrzymywał się od ponownego wybuchnięcia płaczem.

Harry szybko się otrząsnął i przytulił do siebie przyjaciela, który wczepił się w niego niczym mały koala.

- Na pewno nie jest tak źle. - spróbował go pocieszyć.

- To wszystko przez tą wystawę. Zayn za bardzo się tym przejmuje - powiedział Louis, przyglądając się blondynowi ze zmarszczonymi brwiami. - Może powinieneś z nim o tym porozmawiać.

- Myślisz, że nie próbowałem!? Zaczyna wtedy na mnie warczeć i krzyczeć. Stale powtarza, że go nie rozumiem i, że to nie moja sprawa!

- To niezbyt miłe. - zauważył Harry, gładząc uspakajająco Nialla po plecach.

- Rzeczywiście to nie w porządku. Jesteście małżeństwem, powinniście się wspierać. - dodał szatyn.

- Lou. - Niall spojrzał na starszego mężczyznę załamany. - Jak wy to robicie, że mimo tego całego stresu, tak świetnie się dogadujecie? Nigdy nie widziałem byś nakrzyczał na Harrego, czy się na niego obraził. Do diabła, ty nawet nie jesteś wstanie na niego krzywo spojrzeć poza żartami. Jak wam się to udaje? Przecież pracujesz przy tej wystawie razem z Zaynem. Masz nie mniej pracy, niż on. A mimo wszystko wy... Ja też tak chcę. Chciałbym żeby mój mąż wreszcie mnie przytulił i powiedział mi, że mnie kocha. Już nie wspomnę o innych rzeczach. Nawet nie pamiętam kiedy ostatni raz uprawialiśmy seks!

Louis skrzywił się z niesmakiem, po czym wymienił ze swoim małżonkiem porozumiewawcze spojrzenia nad ramieniem Nialla. Obaj przytaknęli w tym samym czasie, podejmując decyzje.

- No dobra Horan. - szatyn klasnął w dłonie. - Czas brać się do roboty i odzyskać swoje życie seksualne.

- Co? - Niall poderwał głowę, z szokiem wymalowanym na twarzy.

- To nie do końca prawda z tym gniewaniem się na siebie. Kłócimy się jak wszystkie pary. Zwyczajnie nauczyliśmy się rozmawiać o problemach i wyładowywać złość w inny sposób. - Harry zarumienił się, odwracając wzrok.

- Ale o tym później, chodźcie do środka. Przedstawię wam plan Tommo. - Lou uśmiechnął się szatańsko.

- Plan Tommo?

- Opowiemy ci z Harrym w jaki sposób udaje nam się zachować zmysły przy tym całym bałaganie i kochać się równie mocno, co w dniu, gdy obaj powiedzieliśmy "tak".

- Nie, nie tak samo. - zaprzeczył szybko Harry, kręcąc głową. - Jeszcze mocniej. Mocniej każdego dnia.

Louis uśmiechnął się z rozczuleniem, nie mogąc sobie darować małego buziaka, którego skradł loczkowi, nie zważając na gniewne pomruki i protesty Nialla, którego ścisnęli między swoimi ciałami.

 

***

 

Zayn zamknął za sobą drzwi, opierając się o nie z westchnieniem. Był zmęczony. Padnięty. Przez tą całą wystawę czuł się jak wrak człowieka. A został do niej jeszcze tydzień. Tydzień ciężkiej pracy i udręki, jakim były rozmowy z tymi wszystkimi snobistycznymi dupkami z galerii i kończenie obrazów. Aż nie wierzył, że Louis dawał sobie z tym wszystkim tak dobrze rade. We dwóch zdecydowali się połączyć swoje wystawy. Fotografie Louisa świetnie współgrały z obrazami Zayna, idealnie się razem komponując. Dlatego postanowili połączyć siły i pociągnąć to razem. Z tym, że tylko Malik czuł się jakby całe zło tego świata zwaliło mu się na głowę.

Tomlinson radził sobie ze swoją częścią organizacji idealnie. Zdawał się mieć wszystko dopięte na ostatni guzik. Zawsze z serdecznym uśmiechem rozmawiał z ludźmi z galerii, miał wszystko zawsze na czas i posiadał nieskończone pokłady cierpliwości.

Zayn mu tego zazdrościł. On sam miał nerwy w strzępach i nie pamiętał kiedy ostatni raz przespał więcej niż konieczne sześć godzin, by jego organizm nie oszalał.

Nie wspominając już o życiu uczuciowym.

Codziennie był świadkiem tego, jak szatyn wysyłał po kryjomu sms-y, z głupkowatym, maślanym uśmiechem na twarzy, który miał zawsze gdy mówił albo myślał o swoim mężu. A sam Harry parę razy zajrzał nawet do galerii, by wyciągnąć Louisa na lunch.

Słuchanie ich czułych szeptów, słów pełnych miłości i oddania sprawiało, że serce Zayna ściskało się boleśnie. Oglądanie ich uścisków, pocałunków, tego oddania i uczucia w ich oczach powodowało, że w gardle formowała mu się ogromna gula, a łzy napływały do oczu.

Jak dawno temu on miał to ze swoim mężem? Kiedy ostatnio on i Niall się przytulali lub całowali? Kiedy ostatnio powiedział mu, że go kocha?

Nie pamiętał tego.

Tak, jak nie pamiętał kiedy ostatnio widział uśmiech na twarzy męża. A przecież Niall był najbardziej radosną, pogodną istotą, jaka chodziła po tym świecie. Blondyn samym swoim uśmiechem potrafiłby wyleczyć niedoszłego samobójcę z depresji, a kilkoma ciepłymi słowami sprawić, że nawet najbardziej wycofane i nieśmiałe osoby, stawały się pewne siebie i chętne do działania.

Nic dziwnego, że dzieci w przedszkolu go uwielbiały. Niall był jak takie małe słoneczko. Trochę głupiutki i dziecinny, ale ze szczerym sercem i miłością do życia sprawiał, że każdy chciał być obok niego.

Nawet zamknięty w sobie, pogrążony w rozpaczy artysta, jakim był Zayn, gdy pierwszy raz spotkał blondwłosego Irlandczyka.

Niall stał się dla niego prywatną muzą. Największą miłością, dzięki której się wybił, stając się tym, kim był teraz - Zaynem Malikiem, jednym z największych i najbardziej rozpoznawalnych malarzy dwudziestego pierwszego wieku.

A teraz to tracił.

Tracił swojego męża.

Zayn miał wrażenie, że jego życie i szczęście mu się wymyka. Nieubłagalnie przecieka przez palce.

Niall się od niego odsuwał, a raczej to on go od siebie odepchnął swoim zachowaniem. Ciągłymi humorami, dogryzaniem i krzykami. Nic dziwnego, że jego mąż tego nie wytrzymał. A Zayn był na tyle głupi, że zobaczył to dopiero wtedy, gdy jego mąż zaczął wracać później do domu, a czasami nawet znikać na całe noce.

Początkowo myślał, że Niall go zdradzał, że znalazł sobie kogoś innego. Lepszego. Kogoś, kto go pokochał i docenił skarb, jakim był blondyn.

Na całe szczęście okazało się, że jego mąż spędzał czas z ich wspólnymi przyjaciółmi.

To jednak nie poprawiło Zaynowi zbytnio humoru. Dotarło do niego, że Niall wolał spędzić piątkowe wieczory i całe weekendy na oglądaniu meczy i graniu w FIFE z Louisem i Harrym, niż z nim w domu.

I to bolało.

Nawet bardzo.

A panująca w domu cisza w niczym nie pomagała. Nialla znowu nie było, a Zayn nie wiedział co powinien ze sobą w związku z tym zrobić.

Niby mógł zadzwonić do męża. Ale co by mu powiedział? Wróć do domu? Zapytałby go o której będzie? A ile razy on ignorował telefony od Nialla, gdy był pogrążony w pracy lub zbyt zirytowany, by porozmawiać z mężem? Teraz wiedział jak to boli i chciałby coś z tym zrobić. Nie wiedział tylko co.

Liam radził mu, by zwyczajnie porozmawiał z mężem. Świetny pomysł. Problem w tym, że nie miał pojęcia, jak miałby zacząć taką rozmowę, ani co dokładnie powiedzieć. Za bardzo wszystko zjebał, by zwykła rozmowa wystarczyła.

Westchnął przeciągle i wrzucił klucze do pojemnika, który wyglądał jak skrzat z garncem złota - jeden z szalonych, zakupowych wybryków Nialla. Powiesił kurtkę na wieszaku i bez schylania się ściągnął buty, stopą przesuwając je na ich miejsce, pod niewielkim lustrem. Potarł dłonią policzek i skrzywił się, czując pod palcami długie włoski zarostu.

Dopisał golenie do listy rzeczy, które powinien zrobić jutro rano. Na tą chwilę był na to zbyt zmęczony. Jedyne na co miał ochotę to tajskie żarcie, piwo, papieros i jakiś nudny film, który pomógłby mu się uśpić, skoro nie miał możliwości zrobić tego w objęciach męża.

Wszedł do salonu i zamarł.

Niall był w domu. - To była pierwsza myśl Zayna. Drugą było. - Pieprz mnie!

Zayn zamrugał i przełknął ślinę, która napłynęła mu do ust na widok męża.

Niall siedział na kanapie - i tu norma się kończyła. Blondyn siedział w ciszy, czytając książkę. Przed nim na stole stała filiżanka herbaty na pasującym, ozdobnym spodeczku. Jego farbowane włosy były idealnie wystylizowane i uniesione do góry. Oczy podkreślone czarną kredką. Miał na sobie idealnie dopasowane czarne, skórzane spodnie i top, który nie pozostawiał miejsca dla wyobraźni. Całego obrazu dopełniały wysokie buciory z błyszczącymi, srebrnymi klamrami i skórzane pasy na jego nadgarstkach i dłoniach.

Zayn oblizał nagle wyschnięte usta.

- Cześć - wykrztusił z siebie, nie odrywając oczu od męża.

Niall uniósł wzrok, przeszywając bruneta spojrzeniem błękitnych oczu, po czym ponownie skupił się na czytanej książce.

Zayn zadrżał i ponownie zwilżył wargi językiem.

Wiedział co się działo. Cholera, wiedział, co się działo. I tym bardziej nie mógł w to uwierzyć. Przecież o tym nie rozmawiali. Przyznał się do tego tylko Louisowi. W dodatku był wtedy nieźle wstawiony. Nie sądził, że Tomlinson będzie o tym pamiętał. Dlatego tym bardziej nie mógł uwierzyć, w jaki sposób Niall, jego słodki i na ogół uległy mąż, postanowił zostać tak nagle domem.

Dreszcz przeszedł po plecach Zayna. W pomieszczeniu zrobiło się strasznie gorąco, a ubranie stało za ciasne i nieprzyjemne w kontakcie ze skórą. Zwłaszcza te w okolicy krocza.

Zayn podszedł do męża i uklęknął na leżącej obok kanapy poduszce, która zdawała się na niego czekać. Pochylił głowę i schował ręce za plecy, łapiąc się za nadgarstek.

Czekał.

Niall leniwie przewrócił stronę w książce, nie przestając czytać. Zdawał się nie zwracać uwagi na Zayna, co doprowadzało bruneta do szaleństwa. Zayn pragnął uwagi męża. Chciał by Niall go dotknął. Nawet jeśli to miałby być przelotny dotyk. Muśnięcie. Cokolwiek.

Zayn zagryzł wargi, czując napływające do oczu łzy. Pozwolił im się potoczyć po policzkach dopiero, gdy ciepła dłoń spoczęła na jego karku, masując go uspokajająco. Ten dotyk był taki delikatny i kojący, a zarazem pewny i władczy. Uziemiał Zayna, pokazując mu, gdzie było jego miejsce. Na kolanach przed swoim panem.

- Niall? - zaryzykował brunet, podnosząc wzrok na Irlandczyka.

Blondyn oderwał się od książki, przenosząc swoją uwagę na Zayna. Zdawał się dawać mu całą swoją uwagę, w pełni skupiając się na swoim uległym. To sprawiło, że Zayn zadrżał jeszcze mocniej, nie mogąc wydusić z siebie słowa. W jego głowie panowała pustka. Było tylko pragnienie. Nie wiedział czego pragnie. Nie umiał tego nazwać, ani sprecyzować. Wiedział tylko, że to ma związek z Niallem.

Nie.

Nie z Niallem.

Z jego panem.

- Tak? - zapytał blondyn, odkładając książkę na bok. Odwrócił się w stronę Zayna i ujął jego podbródek między dwa palce. - Czego chciałeś, mój drogi?

- Ja... - brunet zająknął się i uciekł spojrzeniem.

- Patrz na mnie - powiedział Niall. Nie podnosił głosu. Nie musiał. Ton jego głosu i siła z jaką to powiedział, sprawiły, że Zayn automatycznie przeniósł na niego swój wzrok, ani myśląc o sprzeciwie.

- Zadałem ci pytanie. Nie zmuszaj mnie do tego, bym się powtarzał. Czy to jasne? - uścisk na jego podbródku odrobinę się wzmocnił w formie ostrzeżenia.

- Tak... Panie - dodał szybko.

Niall wydawał się usatysfakcjonowany odpowiedzią, bo puścił jego podbródek. Jego ręka wróciła na kark Zayna i do delikatnego masażu.

- A zatem?

- Ja... Nie wiem - wyszeptał Zayn.

- Rozumiem. Mamy czas. - przytaknął Niall, po czym wrócił do czytania uprzednio odłożonej książki.

I to nie było w porządku.

Zayn chciał uwagi Nialla. Chciał by mąż na niego spojrzał. Krzyknął na niego. Tupał nogą rozgniewany. Wyzywał od najgorszych. Może nawet uderzył. Ta cisza i spokój... To nie było to. To nie był jego Niall. To było złe i niewłaściwe. Nie tego potrzebował. Chciałby wrócić do tego, co było wcześniej. Chciał śmiechu i szczęścia między nimi. Miłości, która błyszczała niegdyś w oczach męża, gdy tylko spojrzał na Zayna. A on to zniszczył. Był zły. Zniszczył ich szczęście i ciepło, które było między nimi. Był zły.

Zły.

Oczy Zayna rozszerzyły się w zaskoczeniu, gdy zrozumiał, czego potrzebował.

- Panie - powiedział odrobinę pewniej, kładąc głowę na udzie blondyna.

Niall ponownie na niego spojrzał, zamykając książkę.

- Tak, Zayn?

- Byłem niedobry, panie - powiedział, rumieniąc się mocno i uciekając wzrokiem zawstydzony. Potarł policzkiem udo męża przez materiał spodni.

- Spokojnie, kochanie. Możesz mi powiedzieć. - Niall pogłaskał go uspokajająco po policzku, dodając mu pewności siebie.

Zayn odetchnął głębiej i spróbował ponownie. - Byłem zły, panie. Niedobry. Skrzywdziłem swojego męża, którego kocham ponad wszystko. Żałuję tego. Bardzo tego żałuję i obiecuję, że zrobię wszystko, by to naprawić.

Niebieskie oczy Nialla zmiękły, nim mężczyzna złożył pojedynczy pocałunek na skroni Zayna.

- Cieszę się, że mi to mówisz. To dobrze, że zdajesz sobie sprawę z tego, że postąpiłeś źle.

Zayn potaknął, czując kolejne łzy formujące się pod powiekami.

- Nie zmienia to jednak faktu, że zachowałeś się niewłaściwie Zayn.

- Wiem o tym.

- Zdajesz sobie sprawę z tego, że będę musiał cię ukarać? - Niall ujął twarz bruneta w dłonie, unosząc ją do góry. Błądził uważnym spojrzeniem po twarzy Zayna, jakby szukał zapewnienia, że to jest w porządku, że mąż czuje się z tym dobrze.

- Tak, panie - wyszeptał Malik, spuszczając wzrok. - Dziękuję, panie.

Potrzebował kary.
 

niedziela, 25 czerwca 2017

2. A czy ja ci wyglądam na domowego skrzata?

Witajcie kochani! Podrzucam wam kolejny rozdział Współlokatora. Miłego czytania i do następnego :)


- Cześć Harry - powiedział duszek, uśmiechając się promiennie, a w kącikach jego błękitnych oczu pojawiły się urocze zmarszczki. - Jestem Louis. Mam nadzieję, że będzie nam się dobrze razem mieszkało. - chłopak podał Harremu dłoń na przywitanie, którą ten odruchowo ujął. Zaskoczyło go to, jak niewielka była dłoń duszka w porównaniu z jego własną.

Chłopak przecisnął się obok loczka, nie zważając na jego zaskoczoną i zdezorientowaną minę. Dopiero po chwili Harry otrząsnął się na tyle, by ruszyć za nieznajomym chłopakiem - Louisem, poprawił się w myślach. Zastał go w salonie. Duszek krytycznym wzrokiem taksował pokój, co rusz kręcąc głową i cmokając z niesmakiem. I może Harry czułby się zawstydzony panującym bałaganem, gdyby nie fakt, że był niezadowolony z powodu niezapowiedzianego najazdu na jego własność. W dodatku przez osobę, którą widział pierwszy raz w życiu.

- Anne mówiła, że będzie ciężko, ale nie sądziłem, że aż tak. Mam nadzieję, że ogród jest w lepszym stanie, bo jak nie, to ja się na to nie piszę - powiedział duszek, a loczkowi nagle zapaliła się nad głową żarówka, gdy zrozumiał, a przynajmniej sądził, że wie, co sprowadzało do niego Louisa.

- Zaraz. Moja mama? Ona cię przysłała?

- No tak. - szatyn obrócił się w stronę Harrego i spojrzał na niego jak na jakąś fikcyjną istotę nie z tego świata, co było dość zabawne zważywszy, że to nie Styles miał na plecach olbrzymie, motyle skrzydła.

- W porządku. - Harry zamknął oczy i przeczesał palcami potargane loki, burząc je jeszcze bardziej. Westchnął, nadymając przed tym lekko policzki, nim ponownie otworzył oczy i zaczął mówić. - Wyjaśnijmy coś sobie. Nie wiem co powiedziała ci moja mama, ale ja nie potrzebuję nikogo do pomocy w sprzątaniu.

- Jestem tego pewny - prychnął kpiąco Louis i przejechał palcem po komodzie. Na opuszku została gruba warstwa szarego kurzu.

- Dobra - stęknął zrezygnowany Harry. - Może i potrzebuję, ale nie lubię, gdy ktoś wałęsa mi się po domu. Szanuję sobie swoją prywatność. Nie mówiąc już o tym, że każdy skrzat domowy, z jakim miałem do czynienia, doprowadzał mój ogród do ruiny.

- A czy ja ci wyglądam na domowego skrzata? - oburzył się Louis, przez co jego policzki nabrały różowego koloru, oczy niebezpiecznie się zmrużyły w wyrazie czystej złości, a skrzydła drgały nerwowo. - Dla twojej wiedzy, jestem duszkiem. Leśnym duszkiem dla uściślenia - fuknął urażony, marszcząc zabawnie nosek, który jak zauważył Harry był niewielki i słodki. Aż chciałoby się go ucałować tylko po to, by zobaczyć to jeszcze raz. Na co szybko spoliczkował się mentalnie. Faceci nie są uroczy. A już na pewno nie ci, co zwalali mu się niezaproszeni na głowę.

- Skoro jesteś leśnym duszkiem, to dlaczego chcesz mieszkać w moim domu? - Styles skrzyżował ręce na piersi, obdarzając Louisa podejrzliwym spojrzeniem. - Przyznaję, że opuściłem się ostatnio w porządkach, ale temu miejscu daleko jeszcze do dżungli, czy buszu.

- A co ty myślałeś, że mieszkamy na drzewach albo jaskiniach? To nie średniowiecze. Wiem co to elektryczność i kanalizacja. Potrafię bez niczyjej pomocy korzystać z toalety. A także o zgrozo! - duszek zrobił przerażoną minę i złapał się za policzki. - potrafię posługiwać się odkurzaczem, piekarnikiem i kuchenką mikrofalową. To cud, czyż nie?

Harry przewrócił oczami na wygłupy chłopaka. - Nadal nie odpowiedziałeś na moje pytanie .

- Potrzebuję miejsca, do którego mógłbym się przywiązać. - Louis spuścił głowę zawstydzony. Całe wcześniejsze rozbawienie i energia zdawała się z niego ulecieć, niczym z przekutego balona. Rumieńce na jego policzki przybrały na sile, a niewielkie dłonie nerwowo miętosiły brzeg koszulki, gniotąc ją niemiłosiernie.

- Mógłbyś jaśniej? - Harry zamrugał zaskoczony. Nie próbował nawet ukryć tego, że nie miał pojęcia, o czym chłopak mówił. Był w końcu tylko zielarzem. Botanikiem. Nigdy specjalnie nie interesowały go zwierzęta i istoty nadprzyrodzone. No może poza tymi, które mógł znaleźć w swoim ogrodzie A to i tak głównie po to, by sprawdzić, jaki wpływ mogą one mieć na jego drogocenne rośliny.

- Bo widzisz - Louis przygryzł dolą wargę. - każdy leśny duszek po ukończeniu osiemnastego roku życia, musi przywiązać się do ziemi, lasu, którym będzie się opiekował i czerpał z niego moc.

- A nie mógłbyś osiąść w tutejszym lesie?

- Nie może to być zwykła kępa trawy - fuknął chłopak, a ta mała psotna, kpiąca iskierka ponownie pojawiała się w jego niebieskich oczach. - Drzewa, rośliny, sama ziemia, którą mamy wziąć w opiekę, musi mieć w sobie choć pierwiastek magii. A ta wiązka badyli, o której mówisz, ma w sobie równie wiele magii, co twoje śmierdzące, znoszone skarpety, które tak nawiasem leżą na stole - wskazał w ich kierunku palcem, a na jego twarzy wymalowane było obrzydzenie. - co jest strasznie obrzydliwe. Aż boję się pomyśleć w jakim stanie jest reszta twojego domu.

Harry odchrząknął zakłopotany. Podrapał się po karku, uciekając spojrzeniem od przeszywających oczu Louisa. Czuł jak jego policzki i uszy czerwienieją z zawstydzenia.

- W takim razie w jaki sposób znajdujecie swoje domy? Nie sądzę by takich miejsc było zbyt wiele. - Harry wolał zmienić temat na bezpieczniejszy. Nie mówiąc o tym, że był tym szczerze zainteresowany. W końcu nie codziennie ma się możliwość rozmawiać z leśnym duszkiem o magii w roślinach.

- Masz rację. - przytaknął Louis ponownie posępniejąc. Koszulka w jego dłoniach była już tak mocno powykręcana i pognieciona, że czarodziej był pewny, że po tym dniu będzie się nadawała wyłącznie do wyrzucenia.

- Zazwyczaj młode duszki otrzymują pod opiekę fragment lasu, którym zajmują się ich rodzice.

- Dlaczego ty nie możesz tego zrobił? - zapytał zaciekawiony loczek.

Na to pytanie szatyn zamarł. Przygryzł dolną wargę tak mocno, że skóra wokół jego zębów pobielała. Spojrzał na Harrego błękitnymi, szklącymi się od łez oczami.

- Bo moi rodzice wyrzucili mnie z domu. - w jego głosie pobrzmiewały łzy, sprawiając, że serce loczka ścisnęło się boleśnie. Zrobiło mu się żal chłopaka. Zawsze był wrażliwy na cudzą krzywdę, zwłaszcza, gdy miał do czynienia z osobami młodymi i bezbronnymi.

- Dlaczego? - zapytał spokojnie i delikatnie, pozbywając się wcześniejszej złości i uprzedzenia. Był pewny, że dla duszka to był bardzo bolesny temat i nie chciał go bardziej zranić swoją nachalnością i niemiłym zachowaniem. I bez tego Louisowi musiało być ciężko. Bycie wykluczonym i wyrzuconym z domu, który był dla większości osób oznaką bezpieczeństwa... Harry nawet nie wyobrażał sobie, co nastolatek musiał czuć.

- Rodzice... - Louis spuścił głowę tak, że Styles nie mógł dojrzeć jego twarzy zza długiej grzywki. - Dowiedzieli się o tym, że jestem gejem.

Harry zamrugał zaskoczony tą nowiną. Jego usta same się rozchyliły i ułożyły w kształcie litery "o".

- Rozumiem, że ty też teraz mnie stąd wyrzucisz - mruknął niewyraźnie duszek. - Ok, sam trafię do drzwi. Miło było... - siąknał nosem i spróbował przecisnąć się koło loczka w drodze do wyjścia.

- Czekaj! - Harry położył dłoń na ramieniu szatyna, zatrzymując go i uciszając w połowie zdania. Odwrócił go w swoją stronę. Kątem oka dostrzegł łzy na policzkach duszka, a jego serce zmieniło się w jedną, wielka papkę. Myśl, że to on był powodem smutku tej, wbrew pozorom, bardzo delikatnej i wrażliwej istotki, ugodził go niczym nóż.

- Nie mówiłem o tym, że nie możesz zostać. - Louis spojrzał na niego opuchniętymi od płaczu oczami, w których czaił się smutek, a także nuta nadziei. Oczami, które były w najpiękniejszym kolorze błękitu, jaki Harry kiedykolwiek widział. Które były tak blisko, że mógł w nich zatonąć i szybować, niczym po bezkresnej piękności letniego nieba.

Harry odchrząknął, czując dziwny ucisk w piersi. - Cóż, ja... Przyznaję, że byłem trochę zaskoczony całą tą sytuacją, przez co mogłem być trochę niemiły. - podrapał się po karku w zakłopotaniu. - Zrozum, nie znam cię, a mama nic mi nie powiedziała i przez to ja, w ogóle... - zaczął się plątać, na co Louis uśmiechnął się delikatnie.

- Paplasz bez sensu, wiesz o tym?

Harry odetchnął z ulgą na powrót humoru duszka. Zdecydowanie wolał go w takim wydaniu.

- Tak, to u mnie normalne, gdy się denerwuję. - uśmiechnął się szeroko, ukazując tym samym swoje dołeczki w policzkach.

- Ale zgaduję, że ludzie ci to wybaczają z powodu twoich uroczych loczków i dziecięcych dołeczków. Poważnie Hazza, nie mógłbyś już być bardziej cukierkowy. - Louis przewrócił oczami.

Harry uśmiechnął się szerzej na nowe przezwisko. Postanowił się o to nie czepiać tak długo, jak duszek nie zacznie wymyślać mu jakiś głupich przydomków, jak miał w zwyczaju robić to Niall, jego kolega z Hogwartu, który po ukończeniu szkoły wrócił do Irlandii, gdzie osiadł wraz z żoną Barbarą, swoją szkolną miłością.

- W takim razie LouLou, może ja pokażę ci ogród, a ty wyjaśnisz mi na spokojnie, na czym miałaby polegać to twoje przywiązanie do ziemi?

- LouLou? Poważnie? Na nic lepszego cię nie stać? - prychnął duszek ponownie przewracając oczami. Harremu nie umknął jednak uśmiech czający się w kącikach jego ust, ani urocze zmarszczki w kącikach oczu.

- No chodź, Lou-Bear, bo zmienię zdanie.

- Lou... Co? - pisnął zaskoczony chłopak. - Nie! Nie możesz tak do mnie mówić! - krzyknął głośniej, a jego głos podskoczył o oktawę. - Nie pozwalam ci! - Harry uśmiechnął się nikczemnie na przerażoną, nowym przezwiskiem minę Louisa.

Nikt nie mówił, że Styles też nie mógł być dobry w te klocki.