sobota, 20 października 2018

Chodź spać tatusiu

 Betowała strzalka14 :*



Już dawno minął czas, kiedy Tony spoglądał na zegarek. W głowie miał tylko pierwiastki i gotowe wzory. Łączenia, styki i materiały, których powinien użyć do konstruowania. Przed jego oczami widniał hologramowy schemat nowej zbroi, nad którą pracował. Z tym, że coś mu w niej nie pasowało. Z jakiegoś powodu prawa rękawica nie działała tak, jak powinna. Tak jakby gdzieś powstawało sprzężenie zwrotne. Nie wiedział tylko, w którym miejscu i z całych sił starał się namierzyć błąd. Wytężał i tak już przemęczony wzrok, nie mógł jednak zrozumieć, w którym miejscu znajdował się defekt.

Tony ziewnął szeroko i przetarł brudną dłonią zaczerwienione oczy. Nie odrywając się od schematu, po omacku poszukał wolną ręką kawy, po czym mruknął pod nosem przekleństwo, gdy znaleziony kubek okazał się być pusty.

- Tatusiu. - Stark odwrócił się momentalnie na dźwięk głosu synka. Peter stał dwa kroki za nim, ubrany w swoją ulubioną czerwono-niebieską piżamkę w pajęczynę. Trzylatek trzymał w swoich malutkich rączkach do połowy pełen kubek kakao - sądząc po cudownym zapachu, który sprawił, że żołądek Tony'ego zaburczał głośno, przypominając o sobie i o tym, że Stark ostatni posiłek spożywał wiele godzin temu.

- Proszę, tatusiu - powiedział Peter z uśmiechem, co spowodowało, że Tony całkiem się rozczulił. Jego synek był taki kochany i mądry.

Kakao było wyśmienite, ale wszystko zapewne się takie zdawało po kilkunastogodzinnej głodówce. Niestety było letnie, ale Tony nie zamierzał narzekać. Zresztą nawet by wolał, żeby jego mały synek trzymał się z daleka od gorących rzeczy.

- Mmm... Pyszne, dziękuję - powiedział, sprawiając tym, że na buzi Petera pojawił się szeroki, szczerbaty uśmiech.

- Proszę bardzo. Tatusiu?

- Tak? - zapytał Tony, na powrót zagłębiony w schemacie.

- Tatusiu? - Peter pociągnął go kilkakrotnie za kraniec koszulki.

- Tak? - powtórzył, spoglądając z powrotem na synka. Malec wpatrywał się w niego swoimi dużymi, brązowymi, błyszczącymi oczkami, na których widok coś zakuło w sercu Tony'ego, tuż obok reaktora. Miał nadzieję, że to nie zwarcie.

- Chodź spać, tatusiu.

I jak miał odmówić takiej prośbie, gdy syn patrzył na niego tym słodkim wzrokiem w stylu kopniętego szczeniaczka, wzrokiem... Żywcem wziętym od Steve'a.

Jego mąż to była jednak podstępna bestia. Żeby uczyć czegoś takiego ich malutkiego, niewinnego syna i później napuszczać go na niego? Przebiegły drań.

Tony pozwolił się zaciągnąć synowi w stronę wind, w głowie już planując zemstę na mężu.

piątek, 5 października 2018

Anioł we fioletowym krawacie cz. 7 - ostatnia

Betowała naturalnie strzalka14 :***


- Czy ktoś może mi wyjaśnić, co robiły granaty w moim samochodzie!? - krzyki nadchodzącego Williamsa sprawiły, że Steve przerwał w połowie zdania, urywając rozmowę, którą przeprowadzał telefonicznie z Kono. Kalakaua naturalnie wolała zawczasu, zapobiegawczo się rozłączyć, tym samym unikając bólu głowy, który z pewnością czekał jego samego po starciu z wrzeszczącym Dannym.

Anioł był jak armata. Dopóki nie szturchałeś go i nie podpaliłeś lontu, był pogodny i w miarę spokojny. W momencie jednak, gdy ktoś go wkurzył, Danny niemal dosłownie wybuchał. Czerwieniał na twarzy i krzyczał jak opętany, wymachując przy tym rękami niczym wiatrakami.
Steve początkowo próbował w tych chwilach przegadać anioła, wtrącić choć słowo między króciutkimi przerwami na nabranie oddechu, przed kolejną batalią monologów. Szybko jednak z tego zrezygnował, gdy zrozumiał, że to tylko podjudzało Dannego. Zwłaszcza, że jego partner miał te swoje epizody tylko, gdy odnosiło się to do Steve'a, do jego życia lub zdrowia. Choć nie zawsze. Anioł za nic nie potrafił zrozumieć jego zamiłowania do zdrowego stylu życia. Narzekał za każdym razem, gdy Steve przygotowywał koktajl z wodorostów, czy wstawał skoro świt, żeby popływać w oceanie.

Z czasem stało się to dla nich taką małą tradycją, naturalnym porządkiem dnia.

Steve wstawał z łóżka i szedł pływać - Danny półprzytomnie narzekał, że normalni ludzie śpią o tej porze, że wpuszcza do domu zimne powietrze (nieważne, że na dworze było cieplej, niż w domu), i że któregoś dnia się utopi lub zjedzą go rekiny. Przygotowywał sobie na śniadanie zdrowego, proteinowego shake'a - Williams schodził na dół, do kuchni i nadal zaspanym głosem burczał, że nie rozumie, jak w ogóle można zjeść coś takiego, i że on nie jest krową, żeby jeść trawę, nawet jeśli ta była zmiksowana. Później narzekał na klimat, wszędzie obecny piasek, drogę do pracy, pracę, ananasa na pizzy, na brak kawy, upierdliwych, ciągle każących mu biegać dilerów i morderców, na drogie drinki po pracy, na to, że Steve znowu zapomniał portfela, późny powrót do domu i na to, że Steve zajmuje większą część łóżka.

Tak naprawdę Danny narzekał przez większą część dnia. Lecz ponad połowa tego całego monologowego szumu, to były tak naprawdę puste słowa, zapełniające ciszę.

Bo jego partner szybko odkrył, że on nie lubi ciszy. Żył w ciszy i samotności przez większość swojego życia. Teraz już nie musiał, bo miał Dannego. Anioła, który bawił go, rozczulał i irytował. Czasami w tym samym czasie.

- Steve. - Williams wpadł do jego biura, a zaczerwieniona twarz anioła i pulsująca na skroni żyła oznaczały, że tym razem McGarrett naprawdę miał kłopoty. Dostrzegł jeszcze China, przemykającego cichaczem w stronę windy, pokazującego mu uniesiony kciuk, nim całkiem zniknął mu z oczu. Naturalnie, w takich chwilach cały jego zespół zostawiał go samego na pastwę Dannego. Po prostu cudownie.

Steve przewrócił na to tylko oczami. Mógł się tego spodziewać.

- Ty nie wywracaj mi tu tymi swoimi gałami. Pytam się ciebie, skąd się wzięły granaty w bagażniku mojego samochodu. Co ty sobie myślisz, że... - Steve patrzył, jak Danny nakręca się coraz bardziej i bardziej. Na emocje malujące się na jego twarzy, błyszczące oczy koloru nieba, na nieodłącznie obwiązany wokół szyi anioła, fioletowy krawat, tak bardzo przypominający kolorem płomień jestestwa Dannego. Coś najpiękniejszego, co Steve kiedykolwiek widział i co było mu dane z taką bezinteresownością, oddaniem i miłością.

- Kocham cię - powiedział w chwili rozczulenia, z delikatnym uśmiechem, momentalnie ucinając, niczym nożem, potok słów wylewający się z ust anioła. Niebieskie oczy zabłysły fioletem, nad ramionami Dannego zamajaczył cień jego skrzydeł, a łącząca ich istoty, tęczowa nić zabłysła fioletem, zalewając wnętrze Steve'a nieograniczoną miłością.

Czyniąc go najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.

Fin

piątek, 28 września 2018

Anioł we fioletowym krawacie cz. 6

Przed nami jeszcze jeden rozdział i już koniec.
Betowała niezastąpiona strzalka14 :***


Steve otworzył oczy i odkrył, że otacza go ciemność. Niespowita niczym czerń, przez którą nie był wstanie dostrzec nawet swojej własnej dłoni. Nieważne, że wiedział i czuł, że znajdowała się ona tuż przed jego nosem.

- Danny? - wyszeptał, rozglądając się dookoła w nadziei, że w jakiś sposób uda mu się zobaczyć, odnaleźć swojego anioła. Partnera. Na to określenie i na samą myśl o blondynie, serce Steve'a zdawało się ścisnąć i zabić mocniej z czystej radości. Jego ciało przeszył dreszcz, wywołując jakieś takie ciepło w jego wnętrzu, które sprawiało, że czuł się kompletny, szczęśliwy. Uśmiechnął się mimowolnie na to uczucie.

A wtedy też pojawiło się światło.

Delikatna poświata gdzieś za jego plecami.

Steve odwrócił się w jej stronę i zastał dość niespotykany widok.

To był jego pokój. Ale nie taki, jakim go zastał ostatnimi czasy. To był jego dziecinny pokój. Ze ścianami oblepionymi plakatami znanych sportowców, sportowych samochodów i desek serfingowych. Z jego starym biurkiem, na którym stało ich rodzinne zdjęcie, oprawione w zwykłą, plastikową ramkę, mała lampka, dająca tą odrobinę światła i kilka bibelotów, które w swoim pośpiechu, zawsze zapominał odstawić na swoje miejsce. Za co matka zawsze go karciła, wytykając mu jego bałaganiarstwo.

To, co jednak najbardziej zdziwiło Steve'a, to łóżko ze skołtunioną pościelą, pod którą wyraźnie rysował się kształt niedużej, skulonej postaci. Do jego uszu doszedł dźwięk cichego chlipania i już wiedział, co, a raczej kto znajdował się przed nim.

To był on sam.

On jako dziecko.

Pamiętał tą scenę.

To było tak dawno temu. Był wtedy ledwie kilkuletnim dzieckiem. Małym chłopcem, który właśnie dowiedział się, że jego matka została zamordowana, i że już nigdy więcej jej nie zobaczy. Załamany zamknął się wtedy w swoim pokoju i skulił pod kołdrą, ukrywając się w ten sposób przed całym światem. Jakby ten puchowy kokon miał odgrodzić go od tego całego nieszczęścia, które go spotkało.

Coś w tej scenie się jednak nie zgadzało.

Ponieważ Steve był w stu procentach pewien, że w tamtym czasie znajdował się w pokoju zupełnie sam, a przed oczami miał dwie osoby.

Widział siebie, a przynajmniej wiedział, że ta mała, skulona pod przykryciem postać to on, a także blondwłosego chłopca w podobnym wieku. Chłopiec leżał obok kokonu, przytulając się do niego i szepcząc uspokajające słowa w stylu "Już dobrze.", "Proszę, nie płacz już.", "Nie martw się, ja cię nigdy nie zostawię.". Zwłaszcza to ostatnie poruszyło Steve'a. Nie miał pojęcia kim był ten chłopiec, ani skąd się tam wziął. Bo z pewnością nie było go w jego wspomnieniach. W dzieciństwie nie znał żadnego chłopca z blond loczkami.

Po chwili jednak zrozumiał, kto się przed nim znajdował, a mianowicie wtedy, gdy blondynek się poruszył, przytulając mocniej szlochający kokon, a białe, puszyste skrzydła chłopca zaszeleściły w kontakcie z pościelą.

Steve wstrzymał oddech, nie mogąc uwierzyć w to, co widzi. To był anioł. Mały Danny, obejmujący jego dziecięcą postać w momencie, gdy tego najbardziej potrzebował.

- Danny - wyszeptał zduszonym głosem. Nie mógł uwierzyć, że Danny już wtedy był przy nim. że był w jego życiu od tak dawna, towarzyszył mu niemal od zawsze i był świadkiem prawdopodobnie wszystkich szczęśliwych i nieszczęśliwych chwil w jego życiu.

- Danny - powtórzył, a wtedy mały aniołek odwrócił głowę i spojrzał wprost na niego. Wtedy Steve nabrał pewności. Błękitne oczy chłopca błyszczały w półmroku z czającym się gdzieś wewnątrz płonącym fioletem jestestwie Dannego.

I wtedy wszystko zniknęło. Nie było już szlochającej, młodej wersji Steve'a. Nie było łóżka, biurka ze zdjęciem i bibelotami, czy ścian oblepionych plakatami. Wszystko zniknęło. Poza parą pięknych, błyszczących, błękitnych oczu chłopca, które w jednej chwili zmieniły się w oczy dorosłego mężczyzny stojącego tuż przed nim.

Nie było już jego pokoju, ani otaczającej go ciemności. Na powrót znajdował się w magazynie. A Danny stał tuż przed nim. Jego jasna twarz nosiła znaki pyłu i sadzy. Potężne, niegdyś śnieżnobiałe, majestatyczne skrzydła zszarzały, a część piór całkiem sczerniała lub spaliła się w ogniu.

Mimo to oczy Dannego patrzyły na niego z taką radością i oddaniem, że Steve nie mógł czuć choćby odrobiny smutku i żalu na myśl o utracie tego piękna.

Były tylko błękitne oczy, błyszczące wewnętrznym fioletem i tęczowa nić między ich duszami, dzięki której po raz pierwszy w życiu czuł się prawdziwie szczęśliwy. Kompletny.

- Przecież mówiłem, że cię nigdy nie zostawię - powiedział Danny z krzywym uśmiechem, na który Steve odpowiedział cichym prychnięciem. Zwłaszcza, gdy słowa anioła odbijały się w jego wnętrzu, niczym echo słów blondwłosego chłopca z jego przeszłości.

Steve uśmiechnął się szeroko, obejmując ramionami szyję partnera. Jego odpowiedzią był pocałunek, w który wlał wszystkie swoje uczucie, wiedząc, że dzięki ich połączeniu Danny bez słów odczyta wszystko to, co Steve chciał mu przekazać.

I nie mylił się.

Nić pomiędzy nimi zawibrowała, a później rozżarzyła się fioletem, zalewając jego serce czystą radością i miłością. Ich wspólną miłością.

wtorek, 25 września 2018

TŁUMACZENIA!!!

Witajcie moi kochani!!! 
Wiem, że dawno mnie nie było, ale mam nadzieję, że teraz, po wakacjach i po tym całym zamieszaniem z początkiem roku szkolnego, będę wstanie podrzucić wam coś przynajmniej raz w tygodniu.
Mam wam też do zakomunikowania pewną, ważną rzecz. Otóż, w ostatnim czasie moja droga wena całkowicie oklapła. Nie wiem, czy jest to spowodowane zmęczeniem, znudzeniem materiałem, czy czymkolwiek innym. ALE żeby całkowicie nie rezygnować z prowadzenia blogów, postanowiłam zająć się tłumaczeniami tekstów innych autorów. Przynajmniej do czasu, aż wena nie wróci.
Ze względu na to, że autorzy wybranych przeze mnie tekstów publikują na ao3, moje tłumaczenia też tam zostaną umieszczone.
Ci, którzy nie posiadają konta i nie mają możliwości sprawdzenia, kiedy coś się pojawi, nie muszą się jednak martwić. Powiadomienia o publikacjach będą umieszczane na moim blogu. Podobnie, jak ich sama tematyka.

Na początek mam dla was prolog do ficzka z dość kontrowersyjną parą.

Jack Frost x E. Aster Bunnymund


czwartek, 9 sierpnia 2018

Pajęcze dziecko

Betowała strzalka14, za co ogromnie jej dziękuję :*


Tony i Steve jak wszyscy rodzice, potrzebowali raz na jakiś czas chwili wytchnienia. Dnia lub dwóch, gdy na powrót mogli być tylko we dwoje. Nie myśleli wtedy o pracy i obowiązkach superbohaterów. Cieszyli się swoim towarzystwem, zachowując jak zakochane nastolatki, którym w głowach nie było nic poza amorami.

W takie dni zostawiali Petera pod opieką najbliższych przyjaciół i lecieli na Karaiby, cieszyć się swoim małżeństwem.

Ich synek znał dobrze wszystkich Avengersów i nigdy nie robił problemów, gdy miał na jakiś czas zostać pod opieką, któregoś z nich. Zwłaszcza, że Jarvis zawsze miał oko na małego berbecia i w nagłych wypadkach szybko interweniował, w razie potrzeby kontaktując się bezpośrednio z Tonym.

Peter uwielbiał wszystkich swoich wujków i ciocie. Najbardziej jednak upodobał sobie Thora i ku wielkiemu przerażeniu obu ojców, Lokiego. Obaj Asgardcy bogowie okazali się jednak idealnymi opiekunkami. Bracia dopełniali się wzajemnie, szybko ukrócając swoje idiotyczne pomysły. A pod czujnym okiem Natashy, zachowywali się niemal wzorowo. No, może nie licząc zabawy w "jak nauczyć niespełna roczne dziecko, kopania dup najeźdźcom z kosmosu". Steve nadal boczył się o to na Widow.

Tej nocy Peter też miał zostać pod opieką wujków. Steve i Tony obchodzili swoją rocznicę, którą zdecydowali się uczcić kolacją we dwoje, a później nocą w jakimś egzotycznym hotelu, z szampanem, muzyką i z kąpielą w jacuzzi w tle.

Kapitan przezornie tym razem przed wyjazdem przygotował się na ewentualne głupie pomysły Czarnej wdowy i dwójki bogów, zabraniając im jakichkolwiek zabaw, mogących narazić zdrowie fizyczne i psychiczne dziecka.

Jakież więc było zdziwienie, gdy po powrocie do domu, zastał go tak niespodziewany widok. Jego kochany synek siedział sobie grzeczniutko na fotelu, karmiony przez mechaniczne ramię jakąś gęstą, zieloną i znając Jarvis'a zapewne bardzo zdrową breją. Nie to jednak było dla Steve'a dziwne. Spędził na tyle dużo czasu ze swoim mężem, że takie widoki stały się dla niego czymś tak codziennym i normalnym, że nawet nie mrugnął na to okiem. To, co w tym całym obrazku było szokujące, to trzy ogromne kokony, wiszące nad małym Peterem. A żeby tego było mało, te kokony, z niewyjaśnionych przyczyn miały ludzkie rozmiary, a z ich końców wystawały trzy zbulwersowane i zaskoczone twarze opiekunów jego małego synka.

poniedziałek, 6 sierpnia 2018

Zimne ognie

Betowała cudowna strzalka14 :*
Przepraszam, że w ubiegłym tygodniu nic się nie ukazało, ale nie miałam siły siadać do komputera w taki gorąc. 


Patrzył zachwycony w ciepły, jasny blask. Syczące drobiny migotały, odrywając się od postrzępionej kulki białego płomienia, na chwilę rozświetlając otoczenie, dając tym samym uczucie ciepła i radości, które po chwili znikało, wraz z jego zgaśnięciem.
Całość ->

poniedziałek, 23 lipca 2018

Anioł we fioletowym krawacie cz.5

Betowała naturalnie strzalka14 :*

Steve w swoim życiu całował się nie raz i nie dwa. Zdecydowanie wiedział na czym polega pocałunek i czego spodziewać się po swoich partnerach. Delikatności, namiętności, uczucia, czasem brutalności, zaznał tego wszystkiego. Zarówno z kobietami, jak i mężczyznami. Jednak żadne z jego dotychczasowych doświadczeń nie było w stanie przygotować go na TO.

Pocałunek anioła z pozoru niewinny i delikatny, był niczym wstęp do czegoś wielkiego. Obietnicą czegoś naprawdę ogromnego. Czegoś, czego Steve nigdy nie zaznał.

To była przysięga.

Zapewnienie wieczności. Wspólnej przyszłości.

I to było cudowne.

Niczym uczucie ciepłych promieni słońca na skórze, powiew orzeźwiającej bryzy na twarzy, szorstkość rozgrzanego piasku między palcami, blask gwiazd odbijający się w oczach, smak ananasa w ustach, upojne noce, leniwe poranki, wspólne śniadania, sprzeczki, kłótnie, przytulanie, pocałunki. Wszystkie nadchodzące lata, których nie spędzi już samotnie.

Bo Danny będzie z nim.

Jego anioł.

Jego ułamek zagubionej duszy, który odnalazł się i wskoczył na miejsce w chwili zetknięcia się ich ust.

Dusza Steve'a zawibrowała i zalśniła, rozjaśniając się do oślepiającej bieli, ale jestestwo Dannego nie było wcale inne. Fioletowy płomień wybuchł we wnętrzu anioła, rozchodząc się po całym jego ciele i skrzydłach, których pióra napuszyły się, napierając bardziej na Steve'a, lgnąc do niego i przywierając na całej powierzchni jego ciała, zamykając go coraz ciaśniej i ciaśniej w swoich objęciach. 
Sprasowując go z ciałem Dannego tak, że nie wiadomo było, gdzie zaczyna się jeden, a kończy drugi.

Steve rozchylił wargi, wydobywając z siebie dźwięk tak niski i erotyczny, że nie sposób było pomylić go z czymkolwiek innym. Jego ciało płonęło niczym płomień we wnętrzu anioła. Tonął we własnym pożądaniu i potrzebie tak bardzo, że obawiał się, iż nie da rady zaczerpnąć tchu.

Danny nakrył ponownie jego usta swoimi i Steve na powrót mógł złapać dech, jakby to anioł był powietrzem, którym oddychał i którego potrzebował do życia.

Lecz czegoś im nadal brakowało. Danny był blisko, był tak blisko, jak człowiek i anioł mogli być. Ich dusze, jestestwa się dotykały, muskały i ocierały o siebie, niekiedy nawet splatały, ale to było zbyt mało. To było niewystarczające.

- Danny. - głos Steve'a był cichy i zduszony z potrzeby i pragnienia. W jego oczach zalśniły łzy, które potoczyły mu się po policzkach, błyszcząc niczym diamenty w otaczającym ich blasku ich własnych dusz.

Danny starł obie krople, patrząc na nie, jak na coś niezwykle pięknego i drogocennego. Błękitne oczy mieniły się zachwytem i uczuciem tak wielkim, że Steve pewnie byłby przytłoczony tym, że można odczuwać tak wiele naraz, gdyby nie to, że sam doznawał tego samego. Był przeładowany emocjami, tymi wszystkimi uczuciami, dla których nie potrafił znaleźć ujścia. A wiedział, że istnieje. Tu. W ramionach Dannego.

- Proszę - wyszeptał nie wiedząc dlaczego i o co tak naprawdę prosi swojego anioła.

Danny spojrzał na niego poważnie, badając rysy jego twarzy i emocje, które się na niej malowały.

- Nie zrobię tego bez twojej zgody. - Głos anioła był pewny i uroczysty, jakby te słowa miały wielkie znaczenie, jakby decyzja, którą Steve miał podjąć była przełomowa.

- Tak - wyszeptał, nie odrywając wzroku, od błękitnych tęczówek, które zapłonęły fioletem jestestwa anioła.

- Tak - potwierdził Danny, wbijając się w jego usta, żądając do nich natychmiastowego dostępu i Steve mu go dał. Pozwolił aniołowi wedrzeć się do swojego ciała. Przyjął jego usta i język, tak, jak jego dusza przyjęła jestestwo Dannego.

Fioletowy płomień zmieszał się z rozżarzoną do białości niebiesko-zieloną duszą, wybuchając w tęczy barw.

Steve zadrżał i krzyknął w usta Dannego, który odpowiedział głośnym jęknięciem. Skrzydła anioła zalśniły ich wspólnym blaskiem, drżąc, wibrując od mocy, stymulując rozpalone ciało Steve'a niczym tysiące elektrycznych pocałunków.

Kolorów było coraz więcej i więcej. Zalewały ich obu wirując między ich ciałami, przechodząc z jednego do drugiego bez żadnej bariery, jakby stanowili jedną, nierozerwalną całość. Wirowały i wirowały, stając się coraz jaśniejsze i jaśniejsze.

Steve już dawno przestał całować Dannego, nie będąc w stanie powstrzymać się od sapnięć i jęków, które wspólnie dzielili, między ich złączonymi ustami. Ich pokryte potem ciała lśniły, odbijając światło unii ich jestestw. Dłonie błądziły pod rozchełstanymi ubraniami i między zmierzwionymi piórami, napędzając, podniecając ich tylko mocniej i mocniej. Obaj całkiem zatracili się w wirze szalonych barw, jaśniejących i zlewających się coraz bardziej w jedną, czystą, obezwładniającą biel. Unia wybuchła pomiędzy nimi, zalewając ich obu swoim oślepiającym światłem i doskonałością.

Steve usłyszał krzyk. Nie wiedział, czy wydobył się z jego własnych ust, czy z ust Dannego. To nie miało znaczenia. Ważna była tylko ta biel i to, że pochłonęła go bez reszty, zabierając go ze sobą. Przywarł ciaśniej do ciała anioła, który w tym całym szaleństwie był jedynym stałym elementem. Jego kotwicą pomiędzy rzeczywistością, a czystym obłędem. Stróżem, który się nim opiekował i nie pozwolił go skrzywdzić. Jego drugą połową duszy.

I z tą świadomością Steve pozwolił bez reszty zawładnąć się światłu.