Tekst betowała strzalka14, za co ogromnie jej dziękuję :***
Steve kręcił się w tą i z powrotem,
nie mogąc sobie znaleźć miejsca. Wiedział, że zachowuje się jak
szaleniec i nie dziwił się krzywym spojrzeniom napotkanych ludzi,
zwłaszcza, że jego wygląd tylko temu sprzyjał. Krótkie spodnie od
piżamy, założona szybko, na lewą stronę koszulka. Nie miał nawet butów,
czy skarpet, klapiąc bosymi stopami po kafelkach na szpitalnym
korytarzu.
- Czemu to tak długo trwa? - spytał sam siebie, ciągnąc się za włosy.
Przetarł twarz dłońmi i poklepał się po policzkach, wydychając ze
świstem powietrze. Odetchnął głębiej, odchylając głowę do tyłu. Musiał
być opanowany, nie mógł pozwolić ponieść się emocjom i zostać
wyproszonym. Co było niezwykle trudne, zważywszy na to, że jego mąż
znajdował się za drzwiami i cierpiał, o czym Steve doskonale wiedział i
nie mógł nic z tym zrobić.
- Cholera - wyszeptał, odwracając się w stronę rzędu krzeseł pod
ścianą, gdzie siedzieli ich najbliżsi, mogący uczestniczyć w tym
wydarzeniu. Grace, ich ukochana córka spała smacznie, z głową na
kolanach Kono, przykryta jej swetrem. Kalakaua na wpół śpiąco
przeczesywała włosy dziewczynki, co jakiś czas przymykając oczy i
odpływając. Chin podobnie jak Steve, nie mógł usiedzieć w spokoju. Jego
nogi podrygiwały nerwowo, budząc tym Kono. W rękach mężczyzny znajdował
się trzeci już tej nocy kubek kawy.
Drzwi sali otworzyły się, sprawiając, że Steve zamarł, wstrzymując oddech ze strachu. Z pomieszczenia wyszła pielęgniarka.
- Pan McGarrett? - spytała, przeskakując spojrzeniem pomiędzy nim a Chinem.
- To ja. - Niemal podbiegł do kobiety. - Co z nim? Czy wszystko
dobrze? Jak on się czuje? Co z dzieckiem? - Jego ręce drżały, gdy z
trudem hamował się przed złapaniem kobiety i potrząśnięciem nią. To
mogłoby skończyć się wyrzuceniem go ze szpitala, a na to nie mógł sobie
pozwolić. Danny mógł go potrzebować.
- Pana mąż czuje się dobrze. Podczas zabiegu wystąpił niewielki
krwotok, ale lekarzowi szybko udało się go zatamować. Pański mąż teraz
odpoczywa.
- A co z dzieckiem?
- Wszystko dobrze. Mała jest cała i zdrowa. - W oczach Steve'a
pojawiły się łzy, podobnie jak w dniu, gdy po raz pierwszy dowiedział
się, że na świat przyszła Grace.
- Czy mogę ich zobaczyć? - Wychrypiał z trudem przez gulę, formującą się w jego gardle.
- Naturalnie, ale tylko pan. Pacjent potrzebuje odpoczynku.
Rzucił szybkie spojrzenie na China, ale ten tylko ponaglił go ręką,
każąc mu wejść do środka. Steve przełknął z trudem ślinę i ruszył do
przodu. Sala nie wyróżniała się niczym niezwykłym, ot zwyczajna sala
szpitalna. Z tym, że na łóżku znajdowały się dwa z trzech fragmentów
jego serca. Grace - trzeci fragment, pozostała w korytarzu pod opieką
ich przyjaciół.
Danny wyglądał na wykończonego. Jego włosy były potargane i mokre od
potu. Blada, wymizerowana twarz błyszczała od wilgoci i zmęczenia. Za to
jego oczy świeciły szczęściem i miłością tak wielką, że z pewnością
nawet samemu Dannemu zabrakłoby słów, żeby to opisać. Usta męża układały
się w szerokim uśmiechu, którego Steve nie mógł nie odwzajemnić. Danny
nigdy nie był piękniejszy. Był cudem, którego on, mały człowieczek, nie
wiedząc czemu, doświadczył. Steve mógł myśleć tylko o tym gdy patrzył na
męża. A później jego wzrok opadł na niewielki, ruszający się tobołek w
rękach Dannego i serce Steve’a wybuchło szczęściem i nieopisaną
radością. W oczach pojawiły się łzy, które potoczyły mu się po
policzkach. Uśmiech na jego twarzy poszerzył się, grożąc przepołowieniem
jej na pół.
- Jest piękna - wyszeptał przez ściśnięte gardło, przyglądając się
małej, zaczerwienionej istotce w różowym kocyku. Przysiadł ostrożnie na
łóżku obok Dannego i pochylił się nad maleństwem. Uniósł dłoń i bardzo
ostrożnie i delikatnie, pogładził zgiętym palcem, policzek niemowlęcia.
Maleństwo skrzywiło się lekko, marszcząc nosek. Mała rączka zamachała
w powietrzu jakby dziecko chciało mu przekazać "nie tykać" i Steve nie
mógł na to nie zachichotać.
- Z całą pewnością jest twoją córką. - Blondyn uniósł brwi, w niemym
pytaniu. - Wszędzie rozpoznałbym to machanie rękami. - Steve parsknął
cicho, gdy Danny skrzywił się tak samo, jak ich córka i uderzył go
pięścią w ramię.
- Głupek - prychnął.
Steve rozmasował z uśmiechem obolałe miejsce, po czym nachylił się w stronę męża.
- Jest piękna. Dziękuję ci - wyszeptał przed nakryciem warg Dannego
swoimi własnymi. W ten pocałunek starał się wlać wszystko, co miał.
Swoją miłość, radość, szczęście. Każde uczucie jakie w tamtej chwili
odczuwał i jakim darzył swojego męża.
Maleństwo mruknęło, sprawiając, że oderwali się od siebie. Obaj
spojrzeli na nią z czystym uwielbieniem świeżo upieczonych rodziców.
- Ma bardzo jasne włoski - powiedział Steve.
- I twój nos i kości policzkowe - dodał Danny, potakując. - Ślicznotka.
- Sugerujesz, że jestem śliczny?
- Nie doszukuj się komplementów. Nie mam zamiaru dokarmiać twojego
już i tak rozdmuchanego ego - prychnął Danny. - Sugeruję jedynie, że
dzieci z naszymi wspólnymi genami będą piękne.
- Racja. Grace jest śliczna. W końcu to nasza córka. To oczywiście, że będzie obiektem westchnień.
- Byle nie przed trzydziestką.
- Nigdy. Wyślemy ją do zakonu. Albo ukryjemy w dżungli. Znam nawet odpowiednie miejsce.
- O dziwo, nie mam przeciwwskazań.
- To wrócimy do tego tematu później. Teraz powiedz mi, jak się
czujesz? - zapytał Steve z niekłamaną troską. Martwił się o stan męża,
zwłaszcza, że ten co chwila krzywił się boleśnie, zagryzając wargi,
napinając się i sycząc przez usta.
- Tak, jak ostatnim razem. - Danny skrzywił się ponownie, poprawiając
pozycje. - To kur...- rzucił okiem na dziecko. - paskudne szwy ciągną
jak diabli.
- A poza tym? - Wziął od męża córkę, żeby Dannemu łatwiej było zmienić pozycje.
- Dzięki. Jestem trochę zmęczony.
Steve widział, jak powieki męża powoli opadają. Danny z trudem utrzymywał otwarte oczy.
- Prześpij się chwilę. Będę tutaj.
- A Grace?
- Spokojnie. Poproszę Kono żeby wzięła ją do siebie. Przywiozę ją po południu, żeby mogła poznać lepiej młodszą siostrę.
- Mhm - wymruczał na wpół sennie Danny z zamkniętymi oczami i twarzą
wciśniętą w poduszę. Nie minęła nawet minuta, jak jego oddech zwolnił i
się pogłębił.
Steve uśmiechnął się na widok śpiącego męża. Maleństwo w jego rękach zamruczało nerwowo i zamachało piąstkami w powietrzu.
-Szzz, królewno, dajmy tacie trochę pospać. Odwalił kawał ciężkiej
roboty, sprowadzając cię na ten świat. Należy mu się chwila odpoczynku -
wyszeptał, bujając ją lekko w ramionach, na co mars na małym czółku
momentalnie się wypogodził. - Grzeczna dziewczynka.
Nie wiedział jak długo kręcił się po sali, nosząc na rękach córeczkę.
Grace z Chinem i Kono już dawno zniknęli ze szpitala, uprzednio
zobaczywszy małą i pogruchawszy nad tym jak maciupka i urocza była.
Grace obiecała, że będzie najlepszą starszą siostrą na świecie, co tylko
potwierdziła, domagając się karmienia niemowlęcia jako pierwsza. Steve
był z niej cholernie dumny i nie zawahał się jej o tym powiedzieć.
Danny cały czas spał, nie wybudzając się nawet na chwilę. Skulony na
łóżku, pod kołdrą, odsypiał trudy porodu i odzyskiwał siły.
- Jaka ty jesteś grzeczna. – Steve uśmiechał się nachylony nad córką.
- Twoja starsza siostra, gdy tylko się urodziła, darła się w niebo
głosy, jakby ją ze skóry obdzierali. Kono mówiła, że była w stanie ją
usłyszeć, nawet przy wejściu do szpitala. - Pogładził ją delikatnie po
policzku na co maleństwo zatrzepotało rzęsami i uchyliło delikatnie
powieki, ukazując duże, słodkie oczka w niebiesko-fioletowym kolorze.
Indygo - jak nazywał ten nieokreślony kolor Danny.
- Indygo. - Steve uśmiechnął się szerzej, na co niemowlę uchyliło
usteczka. - Indygo. Ciekawe, czy Danny będzie bardzo oponował, przed
nadaniem ci takiego imienia. W końcu to dużo lepsze imię, niż na
przykład Amanda, czy Emma. - Dziecko ziewnęło szeroko i zamknęło oczka,
zasypiając podobnie jak jej tatuś.
- Wiedziałem, że się ze mną zgodzisz.