wtorek, 12 czerwca 2018

Anioł we fioletowym krawacie cz. 2

Betowała naturalnie strzalka14 :*


To nie tak, że umyślnie pchał się w niebezpieczne sytuacje. Naprawdę. Gdyby miał możliwość, siedziałby w domu, na swoim ukochanym lanai, piekł na grillu ananasa i pił piwo, nie zważając na nic. Ale nie mógł. Był komandorem porucznikiem. Przywódcą Five-0, jednostki zajmującej się zwalczaniem przestępczości na Hawajach. Miał swoje obowiązki, które nierzadko pakowały go w niebezpieczne akcje. Jak walka z yakuzą, rosyjską mafią, zamach bombowy na lotnisku w czasie przylotu zagranicznego ambasadora, czy pościg za seryjnym mordercą. Czasem nawet na dość dużych wysokościach.

- Wydawało mi się, że podczas naszego ostatniego spotkania wyraziłem się dostatecznie jasno. - Steve usłyszał znajomy głos i spojrzał w jego stronę.

- Danny? - Zapytał niepewnie. Na sąsiednim, szpitalnym łóżku siedział anioł we własnej osobie. Nadal w tej swojej niedorzecznej, nieskazitelnie białej koszuli i fioletowym krawacie. Ze zmarszczonymi brwiami i skrzyżowanymi na piersi rękami sztyletował go wzrokiem. - Co ty tu robisz?

- Co ja tu robię? On śmie pytać, co ja tu robię! - prychnął anioł, z niedowierzeniem kręcąc głową. - A jak ci się wydaje, hę? Jak zawsze ratuję twój lekkomyślny tyłek. Swoją drogą naprawdę myślałeś, że możesz wyjść bez szwanku, skacząc z drugiego piętra? Myślisz, że potrafisz latać? Houdini jesteś, czy co?

- Skoro tu jesteś, czy to znaczy, że ja nie żyję? - Nie wiedział, czy bardziej czuł smutek, czy rozczarowanie na tą myśl. Nie udało mu się jeszcze dorwać Hessa. Miał jeszcze tak wiele do zrobienia.

- Na twoje szczęście, a moje nieszczęście, żyjesz.

- To dlaczego tu jesteś?

- Tak, ja też szalenie się cieszę, że cię widzę i nie, wcale nie musisz mi dziękować za to, że TYLKO uratowałem ci znowu życie. Nie kłopocz się, przecież to ZNOWU nic takiego.

- Dlaczego tu jesteś? - zapytał ponownie Steve, czego anioł zdawał się nie słyszeć, nagle zainteresowany swoimi paznokciami. - Danny? - Zainteresowanie blondyna przeniosło się na jego krawat. Oglądał go, przeplatał między palcami i od niechcenia, strzepywał z niego niewidzialne paprochy.

Steve przewrócił oczami.

- Ok. Dziękuję.

- No. Tak trudno było to z siebie wykrzesać? Naprawdę powinieneś nauczyć się używać tego magicznego słowa. Byłoby miło usłyszeć je od czasu do czasu, gdy codziennie zwalasz mi na głowę tyle roboty. Czy myślisz, że ja nie mam uczuć? Oczywiście, że mam uczucia! I czuję się bardzo zraniony i zbulwersowany, gdy każdego dnia uwalasz się na wyrku bez jednego słowa podziękowania.

- To czego ode mnie oczekujesz? Mam się modlić przed snem?

- Nie miałbym nic przeciwko, Stary z pewnością też nie, ale wystarczyłoby jedno, magiczne słowo, którego dzisiaj już się nauczyłeś.

- Dziękuję - prychnął Steve, odwracając się od upierdliwego anioła i skrzywił się, gdy jego ciało zareagowało nagłym bólem. Bolały go plecy i cała lewa strona ciała, zwłaszcza bark i łopatka, na które musiał upaść. Miał nadzieję, że jego kości nie były zbytnio pogruchotane. To by oznaczało, że na dłuższy czas utknąłby w domu na chorobowym. Kono i Chin wyrzuciliby go z siedziby Five-0 na zbity pysk, gdyby tylko odważył się przekroczyć jej próg przed przynajmniej częściowym dojściem do siebie. I pewnie poprosiliby jedną ze swoich kuzynek, czy kuzynów o doglądanie go w domu, by sprawdzić, czy zbytnio się nie forsuje. Nie byłby też wcale zdziwiony, gdyby przez najbliższe tygodnie nawiedzały go całe tabuny ciotek i babć z rodu Cho Kelly-Kalakaua, chcące napoić go ciepłymi rosołkami, czy innymi pseudo zdrowymi miksturami.

- Ej! Jesteś tam?- zawołał Danny pstrykając palcami obok ucha Steve'a, na co ten spojrzał na niego z wyraźną irytacją. - Mówię do ciebie. Słyszałeś coś z tego, co powiedziałem?

- Daj mi spać - burknął obrażony niczym małe dziecko. - Zmęczony jestem.

- Aha, czyli ty masz prawo być zmęczonym, a ja nie? Tak się nie będziemy bawić. - Warknął anioł, na co Steve niemal jęknął z bólu, bo pulsowanie w głowie tylko przybrało na sile. - Mam dość użerania się z tobą, rozumiesz? Dość. D-O-Ś-Ć. Dość. Nie zamierzam cię dłużej niańczyć. Skończyłem z opiekowaniem się tobą.

- Co? Jak to? O czym ty mówisz?

-Tak to. Nie mam zamiaru być dłużej twoim aniołem stróżem. Wolę zostać zawieszony, niż użerać się z tobą choćby jeden dzień dłużej. - Danny stał z rękami podpartymi pod boki i patrzył na Steve'a wyzywająco, jakby się spodziewał, że ten zaprotestuje. On jednak nie miał takiego zamiaru. Uważał, że jeśli anioł miał zamiar odejść, niech sobie idzie w cholerę. Krzyżyk na drogę, jak to się mówiło.

- Spoko - powiedział tylko, wzruszając ramionami, na co syknął z bólu, zagryzając zęby na poduszce. Powinien na przyszłość pamiętać o uszkodzonym barku.

- Spoko? - zapytał Danny.

- Tak, spoko.

- Mówisz, że już nie potrzebujesz mojej opieki?

- Oczywiście, że nie. Nie jestem dzieckiem, żeby trzeba było mnie niańczyć. Nie jesteś mi do niczego potrzebny.

- Jesteś tego pewien? - Steve'owi zdawało się przez chwilę, że usłyszał nutkę smutku w głosie anioła, ale musiało mu się wydawać. Danny zbyt ochoczo podchodził do porzucenia pracy jako jego anioł stróż, by się z tego nie cieszyć.

- Tak - potwierdził ostatecznie.

- Jak sobie życzysz - wyszeptał anioł nim zniknął.

5 komentarzy:

  1. Trochę mroczna końcówka, ale przyznam, że zrobiło mi się żal Danny'ego...

    Ps. Przypominam o "Tylko ciebie chce" Bardzo cieszę się z nowych rozdziałów na obu blogach, ale cały czas czekam na ciąg dalszy...😘

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tu przyznam, że mam całkowitą zawiechę. Wiem, co ma być dalej, ale żeby przelać to na komputer... Ciężko.
      Nie rezygnuję jednak z prób ;)

      Usuń
  2. Wiedziałam, że szybko się spotkają ;)
    Danny urabia sobie ręce i w zamian nie słyszy nawet dziękuje, gdzie ten Steve się wychował?
    Myślę, że słowa Steva zraniły Danna, ale on go nie porzuci.
    Dużo weny :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W buszu lub jaskini, w końcu nie bez powodu Danny lubi nazywać go neandertalczykiem ;)
      Dziękuję bardzo i również pozdrawiam.

      Usuń
  3. Hejeczka,
    wspaniale, oj nie Danny sie wkurzyl, i naprawde odszedł?
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń