Rozdział
15
- Kurwa, poważnie? –
Shane klepnął się w czoło, całkowicie załamany pomysłem Cole’a.
- Ale o co ci chodzi? –
zapytał zdezorientowany Daniels, przeskakując spojrzeniem z Collena na
metrowego, pluszowego misia, którego brunet trzymał w rękach. – Sądzisz, że
jest za mały?
- Moment. Żebym miał
jasność. – potrząsnął głową. – Chcesz kupić swojej siostrze pluszowego misia?
- No tak.
- Swojej spotykającej się
z Alanem, studiującej prawo siostrze?
- No tak.
- Zdajesz sobie sprawę z
tego, że Dora nie jest już małą dziewczynką?
- Ale przecież nadal jest
nastolatką. – Cole zmarszczył brwi niezadowolony. – Poza tym zawsze kupuję jej
misie i nigdy nie narzekała.
Shane westchnął z
rezygnacją, przeczesując włosy palcami.
Dopiero teraz zaczynał
rozumieć, dlaczego Daniels potrzebował jego pomocy z kupnem prezentów
świątecznych. Jego pomysły doprowadzały rudzielca do załamania nerwowego.
Bo jak można chcieć kupić
własnej matce na święta pół tony mąki? I co z tego, że kobieta uwielbiała piec?
Wyperswadowanie brunetowi
tego pomysłu zajęło Shane’owi prawie godzinę i kosztowało go naprawdę sporo
nerwów.
Sprawa z prezentem dla
Danielsa seniora okazała się na szczęście dużo łatwiejsza. Widocznie Gregory
doskonale znał swojego syna i jego umiejętności w tej dziedzinie, bo powiedział
wprost, że chce nowy komplet narzędzi. Z których kupnem Cole nie miał
najmniejszego problemu.
Rudzielec miał nadzieje,
że od tego momentu pójdzie już z górki.
Jak widać, bardzo się
pomylił. A pozostała mu jeszcze kwestia prezentów dla reszty rodziny bruneta.
Był pewny, że osiwieje
jeszcze przed końcem dnia.
- Cole, nie możesz kupić
swojej dziewiętnastoletniej siostrze metrowego pluszaka. – załamany przejechał
dłonią po twarzy.
- Czyli jednak jest za mały?
Bogowie na niebie i
ziemi, dajcie mu siłę i cierpliwość, bo udusi tego faceta gołymi rękami.
- Nie. – wycedził przez
zęby. – Nie kupuje się dorosłej kobiecie takich prezentów, chyba, że jest się
jej chłopakiem lub stara się nim zostać.
- Czyli już nie mogę
kupić siostrze maskotki? – głos Cole’a był niemal płaczliwy, przez co miał
ochotę parsknąć śmiechem. Ten człowiek miał tyle oblicz, co gwiazd na niebie i
z każdym kolejnym dniem poznawał ich coraz więcej.
- A zalecasz się do niej?
- Nie-e. – Daniels
skrzywił się, odkładając misia z takim wyrazem twarzy, jakby nagle stał się
czymś obrzydliwym i odrażającym. Brakowało jeszcze tylko, żeby otarł ręce o
spodnie.
- No widzisz.
- To w takim razie nie
mam zielonego pojęcia, co powinienem jej kupić. – brunet skrzyżował ramiona na
piersi, uwydatniając tym swoje bicepsy, czym zwrócił na siebie więcej kobiecych
spojrzeń.
Shane już jakiś czas temu
przestał zwracać uwagę, na mijających ich ludzi, którzy pożerali Danielsa
wzrokiem lub patrzyli na niego z jawną zazdrością.
- Spokojnie. – nie
wiedział, czy te słowa kierował bardziej do siebie, czy do Cola. – Zacznijmy od
czegoś prostszego. Co lubi twoja siostra?
- Lubi prawo. W końcu je
studiuje.
Shane ukrył twarz w
dłoniach i wydał z siebie cierpiętniczy odgłos.
- Coś jeszcze?
- No, jak każda kobieta.
– brunet wzruszył ramionami. – Buty, perfumy, biżuteria.
- Ok, to już coś. – wziął
głębszy wdech, by się uspokoić. – To może jakiś łańcuszek?
- Ale to nie jest tak, że
znowu wyjdzie, jakbym się do niej zalecał? – upewnił się Daniels.
- Jeśli nie kupisz
żadnego wisiorka z przestrzelonym strzałą sercem lub bransoletki z napisem
„love”, to nie.
***
Siedzieli wraz z Cole’em
w niewielkiej kawiarence, do której zaprosił go Daniels, jako podziękowanie za
nieocenioną pomoc, jak to nazwał. A jako, że nie miał serca mu odmawiać i zaczynał
już odczuwać braki kofeiny w organizmie, zgodził się.
- Shane, naprawdę
dziękuje ci za pomoc. Bez ciebie znowu kupiłbym masę niepotrzebnych rzeczy, z
których nikt nie byłby zadowolony. – powiedział brunet już chyba po raz
dwudziesty.
- Już ci mówiłem, że nie
ma sprawy. – machnął ręką, skupiając się bardziej na stojących przed nim
filiżance dobrej, świeżo parzonej kawy i kawałku apetycznej szarlotki, niż na
swoim rozmówcy.
Daniels parsknął,
rozbawiony jego zachowaniem.
- Wiesz, że zachowujesz
się jak dzieciak, który od miesięcy nie jadł słodyczy?
Shane nie zaszczycił go
nawet słowem, rzucając mu jedynie nieprzychylne spojrzenie.
- No i właśnie o tym
mówię. – parsknął po raz kolejny. – Dzieciak.
- Staruszku, mam ci
przypomnieć, że w przyszłym miesiącu są urodziny Dory? Nie licz na moją pomoc w
doborze prezentu. – oblizał łyżeczkę. – No co? – zapytał, gdy dostrzegł, że
Cole wpatruje się w niego jakoś dziwnie.
Shane zmarszczył brwi,
zastanawiając się o co może chodzić starszemu mężczyźnie. Dopiero po chwili nad
jego głową zapaliła się żaróweczka, gdy zrozumiał, w czym rzecz.
Sięgnął po odrobinę
rozpuszczonych lodów waniliowych, które zostały podane wraz z ciepłym ciastem i
wsunął je do ust. Powoli wysunął łyżeczkę i długimi pociągnięciami języka
zlizał z niej resztki słodkiej masy.
Prawie zachłysnął się
śliną, gdy wpatrzone w niego, jak w ósmy cud świata, oczy Cola, rozszerzyły się
i ściemniały.
- Rozpuszczony bachor. –
spuentował jego zachowanie Daniels, spuszczając wzrok na swoją filiżankę.
Shane wiedział, że nie
powinien swoim zachowaniem prowokować kolegi, ale z jakiegoś powodu nie mógł
się powstrzymać. Denerwowanie, podpuszczanie Cola przychodziło mu z taką
łatwością.
I nie żeby Daniels nie
odwdzięczał mu się tym samym.
- Słuchaj, co… - jego
wypowiedz została przerwana przez dzwoniący telefon. – Przepraszam. – rzucił,
sięgając do kieszeni spodni.
- Collen, słucham. –
rozpoczął jak zwykle, gdy nie rozpoznał numeru na wyświetlaczu.
= Shane! – usłyszał piskliwy,
radosny głos w słuchawce.
- Witaj Rebeco. Miło cię
słyszeć. Co u ciebie? – uśmiechnął się, gdy dostrzegł skwaszoną minę Cola. Dla
nikogo nie było tajemnicą, że ta dwójka darzyła się dość specyficznym rodzajem
miłości.
= A u mnie dobrze,
dziękuję. Ale mów, co u was! Kade i w ogóle! Rany. Gratuluję! – kobieta
zapiszczał, na co tym razem on się skrzywił, lekko odsuwając telefon od ucha.
Rzucił jeszcze nieprzychylne spojrzenie Danielsowi, gdy zobaczył, że ten się
szczerzy, rozbawiony.
Dupek. – ułożył usta w
jedno słowo, patrząc na bruneta znacząco. Ten tym razem parsknął śmiechem.
- No dzięki. – wrócił do
rozmowy z Rebecą. – Tylko trochę się spóźniłaś. Wiesz, ja i Kade jesteśmy razem
już prawie dwa miesiące.
= Ty nie bądź taki
dowcipny. Carla właśnie mi powiedziała. Nie musisz niczego ukrywać.
- O czym? – zmarszczył
brwi, nie wiedząc o co chodzi kobiecie.
= Jak to o czym? Nie rób
ze mnie idiotki. Mówię o awansie Kade’a na stanowisko dyrektora generalnego. –
brzmiała na oburzoną.
- Kade awansował!? – aż
podniósł się z siedzenia, wzbudzając tym zainteresowanie pozostałych klientów.
= No tak. Dziś rano. Nie
wiedziałeś? – niemal wyszeptała zaskoczona, przeciągając samogłoski.
- Dzisiaj rano? Naprawdę?
= Ty na serio nic nie wiedziałeś.
O rany! A jak zepsułam niespodziankę? Przepraszam. Przepraszam.
- Spokojnie, nic się nie
stało. – zaczął uspakajać kobietę.
= Przepraszam, naprawdę.
Jak coś, to udaj, że nic nie wiedziałeś. Niczego się ode mnie nie dowiedziałeś.
– parsknął, rozbawiony zachowaniem Rebeci. Ta kobieta była doprawdy szalona. I
może właśnie dlatego tak bardzo ją polubił.
- Nie wiem o czym mówisz.
= I za to cię uwielbiam,
płomyczku. – zachichotała. – Dobra, kończę, a ty zmykaj do swojego księcia, bo
rozumiem, że jeszcze się nie widzieliście?
- Nie. Cole wyciągnął
mnie na świąteczne zakupy. – rzucił mężczyźnie rozbawione spojrzenie.
= Współczuję.
- Dzięki. To był
prawdziwy horror. – zaśmiał się, widząc mordercze spojrzenie, które posłał mu
Daniels. – Muszę kończyć, bo zaraz pewien dziki zwierz rzuci mi się do gardła.
= Papa, płomyczku. – w
głosie Rebeci słychać było rozbawienie. – Pozdrów ode mnie swojego księcia. I
powiedz bestii, że jak cię ugryzie, to założę mu kaganiec.
- Przekażę. Na razie smoczyco.
– parsknął, po czym się szybko rozłączył, nie czekając na narzekania i gróźb,
które by go czekały po ostatnich słowach.
***
Stał przed drzwiami do mieszkaniem
swojego partnera, szukając w kieszeni płaszcza kluczy, co było dość trudne, gdy
miało się ręce pełne toreb z zakupami. Planował zrobić dla Kade’a jakąś dobrą
kolację, z winem i świecami. Zamierzał należycie uczcić awans Andersa.
- Jest. – mruknął do
siebie, gdy wreszcie udało mu się znaleźć zgubę.
Wsunął klucz do zamka i
przekręcił.
Był zaskoczony, że Kade
zamknął tylko na jeden zamek. W końcu to Shane był tym bardziej roztrzepanym i
zapominalskim. Anders nigdy nie zapominał o starannym zamknięciu mieszkania,
nawet, gdy wychodził tylko na chwilę, do sklepu po drugiej stronie ulicy.
Pchnął drzwi, wchodząc do
środka.
W środku panował lekki
nieporządek, co było dość zwyczajne dla bruneta, zwłaszcza, gdy się gdzieś
śpieszył.
Dostrzegł na oparciu fotela
koszule, marynarę, krawat i spodnie od garnituru. Widocznie Kade musiał wpaść
tu po pracy i przebierać się w biegu.
Uśmiechnął się sam do
siebie.
To nawet lepiej, że jego
partner był nieobecny, miał czas na przygotowanie dla niego małej niespodzianki.
Poszedł do kuchni, gdzie zaczął rozkładać
zakupy, mrucząc po cichu jakąś piosenkę, której tytułu nie mógł sobie
przypomnieć.
Zamilkł i zatrzymał się
wpół kroku, gdy usłyszał jakiś dziwny dźwięk. Poczekał chwilę, a gdy nic się
nie stało, wzruszył ramionami pewny, że mu się przesłyszało lub to u sąsiadów
Kade’a.
Po chwili dźwięk się
powtórzył. I był głośniejszy.
Zaciekawiony Shane odłożył
wszystko na blat i wyszedł z kuchni, udając się w stronę, gdzie prawdopodobnie znajdowało
się źródło tych dziwnych dźwięków.
***
Cole wyszedł z łazienki,
wycierając ręcznikiem mokre po prysznicu włosy. Dźwięk dzwonka go zaskoczył.
Nie spodziewał się dzisiaj żadnych gości. Raz, że było już dość późno, a dwa,
że jego rodzina miała w zwyczaju się zapowiadać.
Przeszedł przez przestronny,
nowocześnie urządzony salon, wprost do drzwi wejściowych, które otworzył, nie
zważając na to, że na sobie ma wyłącznie bokserki. Dość obcisłe bokserki.
Nie zdążył nawet zapytać „kto
tam”, gdy niewielka postać przepchnęła się w przejściu i rzuciła w jego stronę.
Dostrzegł tylko ciemnorude włosy, gdy ktoś wtulił się w niego z całych sił.
- Shane? – zapytał
zaskoczony, niepewnie obejmując rudzielca.
Odpowiedział mu tylko
urywany szloch, a szczupłe ramiona mocniej objęły go w talii.
- Hej, co się stało
dzieciaku? – zapytał, zmartwiony, gładząc mężczyznę po lekko szorstkich,
zapewne od lakieru, włosach.
- Kkkk… Kade. – wydukał
architekt, po czym ponownie się rozpłakał.
- Ćśśśś. Spokojnie. –
zamknął drzwi, nie chcąc narażać się na późniejsze pytania wścibskich sąsiadek,
które z całą pewnością i tak go nie ominą. Te staruszki były lepsze od Pentagonu,
lepsze nawet od BBC. Wiedziały wszystko i o wszystkich mieszkańcach ich osiedla.
A fakt, że były w podeszłym wieku i miały wolnego czasu aż nadto, sprawiał, że
ich ulubionym hobby stało się podglądanie i obgadywanie młodszych sąsiadów. I z
niewiadomych powodów uważały go za najciekawszy temat.
Ciekawe dlaczego.
Może chodziło o to, że był
gejem, że był samotny? A może o coś zgoła innego? Nie miał pojęcia, ale zawsze
starał się być dla nich uprzejmy i unikać ich towarzystwa, jak tylko mógł.
- Aaale Kkkkade. – wychlipał Shane,
wtulając się policzkiem w jego nagą pierś. I nie ważne, jak bardzo by mu się
nie podobała bliskość rudzielca, musiał się dowiedzieć, co się stało.
- Shane. Uspokój się i spójrz na mnie. –
objął dłońmi twarz Collena i uniósł ją do góry. Serce ścisnęło mu się boleśnie,
gdy dostrzegł czerwoną od płaczu twarz i zapuchnięte oczy rudzielca.
Nie mógł zrozumieć, jak ktoś mógł
doprowadzić tego małego aniołka, do takiego stanu. To było gorsze od wyrywania
skrzydeł motylowi. Czyste okrucieństwo. Ten mały rudzielec nigdy nie powinien
płakać.
- Już dobrze. – wyszeptał czule, ocierając
kciukami, spływające po policzkach łzy. – Oddychaj głęboko. – zrobił razem z
nim parę spokojnych, głębokich wdechów, czekając, aż Collen się uspokoi. –
Lepiej?
Shane potaknął w odpowiedzi, na co
odetchnął z niejaką ulgą. Nie chciał, by rudzielec całkiem się rozsypał.
Zwłaszcza przy nim, bo nie wiedziałby, jak sobie z tym poradzić. Może i
wyglądał na twardziela, ale w obliczu łez, czuł się całkiem bezsilny.
- To teraz powiedz mi, co się stało.
- Bo… Bo Kade. – w oczach Shane’a znowu
pokazały się łzy, które zaraz potoczyły się po zaczerwienionych policzkach.
- Spokojnie. – ponownie otarł mu łzy. –
Kade co?
- Bo… Bo Kade. – rudzielec wziął głębszy, urywany
wdech.
- Tak?
- Kade mnie zdradził.
Niepodoba mi się, że Shane cierpi, ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Do kogo pobiegł się wypłakać ? Do mojego ulubieńca �� Już nie mogę się doczekać następnego rozdziału, ciekawa jestem z kim puścił się Kade. No chyba, że żadnej zdrady nie było, a Shane źle zinterpretował całkowicie niewinną sytuację. Tak, zdecydowanie następny rozdział będzie ciekawy.
OdpowiedzUsuńŻyczę weny i pozdrawiam Ive
Wreszcie! Tylko czekałam aż Kade coś odwali i Shane będzie mógł być z Cole'm. Super uwielbiam go :3 a znając Kade pewnie dostał awans bo przespał się z żoną szefa? Ciekawie xd
OdpowiedzUsuńStrasznie polubiłam Cole'a i ubolewam nad związkiem Kade'a i Shane'a nie pasują do siebie i ta wielka zmiana Kade'a jest strasznie pusta i jakoś mało wiarygodna. Cieszę się bardzo na ten zwrot akcji który pojawił się w tym rozdziale. Cole jesr świetnym facetem i chciałabym żeby mu wyszło z Shane'm. Dzięki za rozdział.
OdpowiedzUsuńCzyli jestem jedyną zwolenniczką Kade'a i Shane'a??? Miłoby było gdyby Kade w końcu zmądrzał a tej zdrady szybko mu nie wybacze ale i tak mam nadzieje że się pogodzą......
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńCole i jego pomysły na zakupy, i ten płaczliwy ton, że już nie może kupić pluszaka siostrze, Kade zdradził czy może nie? może Lucy za tym stoi...bm ogólnie mówiąc świetny rozdział...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia