Rozdział
16
- Dlaczego on mi to
zrobił? – wychlipał skulony na jego kanapie Shane. Wyglądał na tak małego i
bezbronnego, że Cole’owi pękało serce z żalu, gdy go takiego widział. Gdzie
podział się ten stale uśmiechnięty i zadziorny mężczyzna, który kłócił się z
nim i spierał przy każdej nadarzającej się okazji? Jak można było pozwolić, by
ktoś tak pełny życia i wewnętrznego światła był w takim stanie? Złamany.
Pozbawiony nadziei. Wewnętrznie pusty.
- Dlaczego on mi to
zrobił, Cole? Czym sobie na to zasłużyłem? – ciemnozielone, opuchnięte od
płaczu oczy spojrzały na niego, powodując u niego chęć mordu. Pragnął udusić
Kade’a za to, co zrobił rudzielcowi.
- Nic. Niczym nie
zasłużyłeś na takie traktowanie. – powiedział miękko, uspakajająco. – Anders
nigdy nie powinien ci czegoś takiego zrobić. Nie robi się takich rzeczy osobie,
którą się kocha, na której ci zależy.
- Kade mnie nie kochał.
Jestem tego pewien. Ale… ale miałem nadzieje, że mu w pewien sposób na mnie
zależy. – zachlipał. – W końcu znamy się tyle lat. Zawsze mogliśmy na sobie
polegać. A później ten cały związek. Byłem pewien, że jest ze mną szczęśliwy. Że
wszystko między nami się układa i zmierza w dobrym kierunku, a on… - Shane
znowu wybuchnął płaczem, ukrywając twarz w dłoniach.
- Ej. – przysiadł przy
nim i objął go ramieniem. – Nie przejmuj się tym śmieciem. Nie był ciebie wart.
- Wiem, że masz rację. –
wąskie ramiona rudzielca zadrżały, wstrząśnięte szlochem. – Ja to wiem. Ale to
nadal tak bardzo boli. Ja go kochałem. Kochałem przez tak wiele lat. I nadal
kocham.
- Wiem, dzieciaku. –
przytulił go, gładząc uspakajająco po plecach. – Jesteś pewien, że on cię
zdradził? – zapytał, sam nie wierząc, że o to pyta.
- Że co!? – zaskoczony
Collen wyrwał się z jego objęć, spoglądając na niego tak zranionym spojrzeniem,
że Daniels sam poczuł się jak szuja, sugerując mu, że ten mógł się pomylić w
swoich przypuszczeniach.
- Chodzi mi o to, czy
jesteś pewien, że Kade cię zdradził. Skąd w ogóle o tym wiesz? – pośpieszył z
wyjaśnieniami.
Shane przytaknął, że
rozumie, a Cole odetchnął w duchu. A przynajmniej do czasu, gdy ciemnozielonych
oczach nie pojawiło się więcej łez, które zaraz potoczyły się po
zaczerwienionych policzkach, dołączając do kolejnych słonych kropel, które
wsiąknęły w kołnierzyk przemoczonej już koszuli.
- Po tym, gdy się
rozstaliśmy, poszedłem jeszcze na zakupy. Planowałem wspólną kolację. Wspólne
świętowanie. Gdy byłem już w jego mieszkaniu i zabierałem się do szykowania
posiłku, usłyszałem jakieś dziwne dźwięki. Z początku myślałem, że mi się
zdaje, a później, że to sąsiedzi Kade’a załatwili sobie nową grę na xboxa.
Jednak, gdy usłyszałem to ponownie, poszedłem sprawdzić. A tam… A tam. –
rudzielec zapłakał, kuląc się w pozycji embrionalnej.
- Szzzz. Już, spokojnie.
– objął go ciaśniej ramionami. Kołysał go w swych objęciach, jak małe dziecko.
- Nie. Nie uspokoję się.
– Shane zaprzeczył, energicznie kręcąc głową. – Ty byłbyś spokojny na moim
miejscu!? – krzyknął z mocą.
- Ok, ok. – uniósł ręce,
poddając się. – Masz rację. Też bym pewnie szalał. I utłukł gada, który… Co dokładnie
zrobił?
- Zdradził mnie! Gdy
wszedłem do jego sypialni, on tam był. I to nie sam. Pieprzył się z tą głupią,
starą kurwą Stone! – Collen zacisnął szczupłe dłonie na kolanach z taką siłą,
że zbielały mu kłykcie. – A tak zapewniał mnie, że między nimi już wszystko
skończone, że ona już nic dla niego nie znaczy. Zdradliwa świnia. Nie chcę go
więcej widzieć. W ogóle nie chcę mieć z nim nic wspólnego. Nigdy więcej. –
powiedział i rozpłakał się po raz kolejny.
Cole westchnął przeciągle,
starając się uspokoić i pomyśleć, co zrobić dalej. Nie miał pojęcia, co
powinien zrobić. Nie wiedział, jak skutecznie pocieszyć rudzielca. Powtarzanie
w koło, że wszystko będzie dobrze, nic nie da. Użalanie nad sobą też w niczym
tu nie pomoże. Rozdział dobiegł końca i trzeba ruszyć do przodu. Nie stawać w
miejscu.
A przynajmniej on by tak
zrobił.
- Ogarnij się dzieciaku.
– klepnął Shane’a w plecy otwartą dłonią, prawie zrzucając go tym z kanapy. –
Zapamiętaj sobie to, co ci teraz powiem. Ten śmieć na ciebie nie zasługiwał. Jesteś
dla niego za dobry i zasłużyłeś na kogoś, kto będzie cię kochał i szanował nie
dlatego, że znacie się długo, czy masz dobą pracę i zarabiasz nie najgorzej. Będzie
to robił, bo na to w pełni zasługujesz, jasne? Chyba, że zamierzasz spędzić
życie z kimś, kto traktuje cię jak zwykłą zabawkę, odskocznie od codziennej
rutyny. Tabunu nic nieznaczących, niegodnych uwagi, pustych lasek. Chciałbyś
być z kimś, kto patrzy tylko na opakowanie? Z kimś kto cię tak naprawdę nigdy
nie poznał i nie akceptuje tego, jaki jesteś?
- Nie-e. – powiedział
rudzielec niepewnym głosem.
- W takim razie nie
żałuj, że to się już skończyło.
- Z tym, że ja mu nic nie
powiedziałem.
- Jak to nie
powiedziałeś? – jego ciemne brwi niemal spotkały się ze sobą, gdy zmarszczył je
mocno.
- No… Uciekłem stamtąd,
gdy ich zobaczyłem. – architekt zagryzł nerwowo drgające wargi. – Tak, zdaje
sobie sprawę, że to było żałosne z mojej strony, ale nie potrafiłem postąpić
inaczej. Tak, jak nie mogę przestać się mazać, a przecież nie jestem babą.
Cole nie wiedział, co
miałby na to odpowiedzieć. On z całą pewnością urządziłby niewiernemu partnerowi
straszną awanturę i wyrzucił go z mieszkania w samych gaciach, by narobić mu
wstydu. Miałby w nosie, że mieszkanie nie należy do niego. Gościowi należała
się nauczka i tyle. A skoro tak bardzo lubił innym pokazywać swojego fiuta, to mógł
to robić na szerszą skale.
- Powinienem już się
zbierać. – Shane niepewnie podniósł się z kanapy, asekuracyjnie opierając się o
podłokietnik, jakby nie ufał własnym nogą, że go utrzymają. – Przepraszam, że
zająłem ci tyle czasu i zepsułem wieczór. Pewnie miałeś plany.
- Nic z tych rzeczy. –
zaprzeczył szybko. – Nigdy nie wahaj się do mnie przyjść, gdy potrzebujesz
wsparcia lub po prostu chcesz z kimś pogadać. Doskonale sobie zdaje sprawę, że
jestem beznadziejny w tym całym pocieszaniu, ale wiesz… - zawstydzony podrapał
się po karku, uciekając wzrokiem.
- Wiem. – po raz pierwszy
tego wieczoru, na twarzy Collena pojawił się uśmiechu. Był to zaledwie cień
dawnego uśmiechu, ale zawsze coś. – I jestem ci za to bardzo wdzięczny. – Cole
był zaskoczony, gdy rudzielec podszedł do niego i wtulił się w jego pierś. –
Dlaczego nie mogłem się zakochać w kimś takim, jak ty? Moje życie byłoby wtedy
dużo prostsze.
- Nie ma takich ludzi,
jak ja. Jestem wyjątkiem samym w sobie. – prychnął, starając się ukryć
zawstydzenie pod osłoną kpiny i rozbawienia.
Shane zachichotał na
wysokości jego klatki piersiowej, a Daniels poczuł to aż w sercu.
- Tak. Masz racje.
- Jasne, że tak. Ja nigdy
się nie mylę.
***
- Potrzebuje
wcześniejszego urlopu. – powiedział bez żadnego wstępu, gdy uzyskał połączenie.
- Shane, czy ty zdajesz
sobie sprawę z tego, która jest godzina? – usłyszał zaspany głos swojego szefa.
- Tak, wiem. Dasz mi ten
wcześniejszy urlop, czy nie? – nie zamierzał wdawać się z Buksterem w pogawędki
o trzeciej nad ranem. Był załamany i wykończony psychicznie. Potrzebował
wytchnienia i zmiany otoczenia. Zamierzał wyjechać i uspokoić nieco zszargane
nerwy.
- Collen, do cholery!
Wiesz, że kończymy teraz kilka ważnych projektów, które mogą zaważyć na dobrym
imieniu naszej firmy i zdobyć nam paru nowych, znaczących klientów.
- Moja część jest gotowa.
- Wiem, widziałem. Ale
potrzebuje cię na miejscu. Nie zawale terminów z powodu twoich prywatnych
problemów. – warknął starszy mężczyzna do słuchawki.
- W takim czasie oczekuj,
że jutrzejszego ranka znajdziesz na swoim biurku moje wypowiedzenie. – nie zamierzał
odpuścić. Jego reputacja z pewnością ucierpi z powodu niedopracowania szczegółów,
ale jeśli nie wyjedzie teraz, będzie jeszcze gorzej. I nie będzie później czego
ratować.
Odpowiedziała mu cisza.
Słyszał jedynie ciężki, nierówny oddech swojego z całą pewnością rozgniewanego
szefa.
- Na kiedy potrzebujesz
ten urlop?
***
- I znowu nic. – Kade
mruknął do siebie, spoglądając kątem oka na wyświetlacz swojej komórki. Automatyczna
sekretarka Shane’a po raz kolejny poinformowała go, że abonent ma wyłączony
telefon lub znajduje się poza zasięgiem.
I tak od czterech dni.
Nie miał pojęcia co się
działo z rudzielcem. Nie odbierał telefonów, nie odpisywał na smsy. Nie było go
również w jego mieszkaniu. Próbował nawet porozmawiać z przyjaciółmi
architekta, ale nikt nic nie wiedział albo nie chciał mu powiedzieć. Nie
rozmawiał tylko z Danielsem, ale ich wymiana zdań mogła doprowadzić do
rękoczynów, a tego wolał uniknąć.
Zaczynał się już
poważnie martwić o swojego partnera. Rozważał
nawet zgłoszenie jego zaginięcia na policję.
Teraz dziękował Bogu, że
tego nie zrobił, bo najadłby się wstydu.
Cała sprawa wyjaśniła się
wczoraj, gdy jego mama zadzwoniła z pytaniem, o której spodziewać się jego przyjazdu.
Z początku wykręcał się
od odpowiedzi, nie wiedział, jak jej zakomunikować, że od jakiegoś czasu nie
rozmawiał ze swoim partnerem i nie wiedział, czy przyjadą razem. Gdy jednak
tylko napomknął o Shane’ie, matka kazała mu się tym nie martwić, bo Collen od
wtorku przebywał u swojej babci.
Zdębiał wtedy zupełnie.
Nie miał pojęcia, co
rudzielec robił na wsi. Przecież planowali tam pojechać razem. Zupełnie nie
rozumiał, co się dzieje.
Skręcił na skrzyżowaniu w
lewo, zjeżdżając na nieutwardzoną drogę pokrytą warstwą ujeżdżonego śniegu, a nawigacja
w samochodzie poinformowała go, że dojechał do celu.
Nie wiedział w sumie
dlaczego ją włączył. Doskonale pamiętał drogę i byłby wstanie odnaleźć ją nawet
w ciemnościach. Chyba zwyczajnie potrzebował słyszeć czyjś głos. Poczuć, że
ktoś oprócz niego znajduje się w samochodzie. Że nie jedzie całkiem sam.
Uśmiechnął się na widok
znajomych zabudowań.
To miejsce w ogóle się
nie zmieniło od czasu, gdy je opuszczał, wybierając się na studia. Ciągle stały
tu te same domy, obecnie pięknie przystrojone świątecznymi lampkami i ozdobami.
Mieszkali w nich ciągle ci sami ludzie, którym jedynie przybywało lat i zmarszczek
na twarzy.
Jego dom.
Nawet nie zdawał sobie
sprawy, jak bardzo za tym miejscem tęsknił.
Za tą ciszą i spokojem. Tu
nikt się nie śpieszył. Nie było tego całego wyścigu szczurów, jak w wielkim
mieście. Wszyscy sobie pomagali w potrzebie, nie odrzucali nikogo z powodu
tego, że jest inny. Nie było przeklinania starych bab o karze boskiej, gdy
niezamężna Joan Stoker urodziła, tuż po zakończeniu szkoły, niewidome dziecko.
Ani gdy Mark Banks, jeden z wioskowych łobuziaków, wylądował na wózku po tym,
jak niefortunnie spadł z drzewa, gdy pastor przyłapał go na podkradaniu jabłek
ze swojego sadu.
Wjechał na podwórko
niedużego, parterowego domu i zgasił silnik.
Był na miejscu.
Z uchylonych drzwi,
stojącej po prawej stronie od domu obory, wyleciał duży mieszaniec, szczekając
głośno i merdając ogonem na jego widok.
Kade uśmiechnął się
szeroko, wysiadając z samochodu.
- Cześć Lupi. –
potarmosił wilczura po kudłatym, czarnobiałym łbie. Zachichotał, gdy pies
stanął na tylnych łapach i zaczął go lizać po podbródku, opierając się
przednimi łapami na jego otwartych dłoniach. – Tak, maleńka, ja też się za tobą
stęskniłem. No już, już. – odsunął się, gdy suczka nie chciała przestać go
„całować”. Otarł twarz i brodę wierzchem dłoni, nim przed domem pojawiła się drobna,
kobieca postać.
- Witaj mamo. –
uśmiechnął się szeroko, widząc ją. Szybko podszedł, by ją uściskać.
- Kade. – odpowiedziała,
przytulając go mocno, z uśmiechem malującym się na jej naznaczonej zębem czasu
i zmartwień, twarzy.
Amanda Anders była
niegdyś naprawdę piękną kobietą. Jej poprzetykane nitkami siwizny, krótkie,
czarne włosy, nadal były bujne i mocne. A ciemnoszare oczy, której po niej z
Ianem odziedziczyli, nadal posiadały ten wewnętrzny blask, odejmując jej lat.
Patrząc na nią, Kade miał wrażenie, że patrzy na psotną nastolatkę uwięzioną w
ciele dojrzałej kobiety.
- Zdaje mi się, czy znowu
odmłodniałaś? Przyznaj się, nie możesz odpędzić się od adoratorów. –
zachichotał, gdy zawstydzona matka, trzepnęła go w ramie.
- A idź ty. – prychnęła,
jak naburmuszona kotka. – Dobrze cię znowu widzieć. Strasznie się za tobą
stęskniłam. – ponownie go przytuliła, a on odpowiedział na uścisk, starając się
zdusić wyrzuty sumienia na myśl, że nie odwiedzał mamy tak często, jakby mógł.
Shane jakoś znajdował czas, by odwiedzać dziadków, podczas, gdy on był tu
ostatnio w czasie wakacji. Nie mówiło to o nim zbyt dobrze, jako synu. I nie
miało znaczenia, że jego mama miała w razie czego pod ręką Iana, powinien się
bardziej interesować tym, co dzieje się w domu.
O wilku mowa. – pomyślał,
gdy ze stodoły wyszedł jego starszy brat.
Ian był ucieleśnieniem
męskości. A przynajmniej tak o nim myślał, gdy był jeszcze nastolatkiem i
marzył, że będzie w dorosłości taki, jak on. Starszy Anders miał prawie dwa
metry wzrostu, a przy tym był jednym chodzącym mięśniem, co zawdzięczał ciężkiej
pracy na polu i przy zwierzętach. Włosy mężczyzny były czarne jak noc, a mocno
zarysowaną szczękę pokrywał kilkudniowy zarost, dodając mu lat. Oczy, które
odziedziczył po matce były lekko zmrużony w wyrazie wiecznej irytacji i
zmieniały się nawet, gdy ten się uśmiechał. A przynajmniej Kade’owi tak się zawsze
zdawało.
- Cześć brat. – wyciągnął
rękę w jego stronę, chcąc się przywitać. Nie przytulił go, bo Ian raczej
stronił od czułych gestów, wykorzystując je tylko wtedy, gdy uważał, że było to
naprawę konieczne. Na przykład, gdy znalazł załamanego Shane’a nad jeziorem, bo
ten nie wiedział, w jak sposób powinien przyznać się babci, że jest gejem.
Znalazł wtedy swojego
zimnego, gburowatego brata, tulącego patykowatego rudzielca z takim wyczuciem i
delikatności, że do dziś nie mógł wyrzucić z głowy tamtej sceny.
Swoją drogą Ian zawsze
miał słabość do Collena i traktował go tak, jakby ten był ich siostrą. Bo z
całą pewnością nie bratem. Jego traktował zupełnie inaczej.
Ian spojrzał na jego dłoń
i burknął coś pod nosem, czego nie był wstanie dosłyszeć, a tym bardziej
zrozumieć.
- Co tak stoimy na mrozie.
Wejdźmy do środka. Zrobię nam herbaty z miodem i imbirem. Rozgrzewająca i
przeciwdziałająca przeziębieniu. Według przepisu mojej mamy. – zaszczebiotała
pani Anders, próbując przerwać panującą ciszę. – Musisz mi powiedzieć co tam u
ciebie słychać, słyszałam, że dostałeś awans. Gratuluje. – wzięła go pod rękę i
oboje ruszyli w stronę domu.
- Miejsce świni jest w
chlewie. – usłyszał za sobą słowa brata, gdy stał już przed drzwiami.
- Słucham?
- Miejsce świni jest w
chlewie. – wyraz twarzy starszego Andersa nie mienił się ani o jotę, gdy to
mówił.
- Ian, to nie jest… - zaczęła
jego matka.
- Dlaczego przyjechałeś?
- Przecież zawsze
przyjeżdżam na święta. – odpowiedział, zaskoczony słowami brata. Nie rozumiał
dlaczego ten się tak zachowywał. Przecież nie zrobił nic złego. Rozumiał, że
Ian nadal mógł mieć mu za złe, że wyniósł się do miasta i rzadko bywa w domu,
ale czegoś takiego się po nim nie spodziewał.
- Przyjechałeś go
dręczyć?
- O czym ty mówisz?
Dręczyć kogo? – coraz mniej rozumiał.
- Ian, nie możesz się tak
zachowywać. To nie nasz interes, nie powinniśmy się wtrącać. Kade jest już
dorosłym człowiekiem i nie nam oceniać jego decyzje. – powiedziała jego mama.
- Ale dlaczego on?
- O czym wy w ogóle
mówicie? – zapytał, czując się ominięty w tej całej rozmowie, co było śmieszne,
bo dotyczyła konkretnie jego.
- Ian. – ton głosu jego
matki stał się proszący, a w jej oczach pojawił się smutek.
- Mamo? – spróbował
znowu, widząc, że jego brat ruszył szybkim krokiem z powrotem w stronę stodoły z
depczącą mu po piętach Lupi.
- Przepraszam cię Kade,
Ian nadal nie może się pogodzić z zaistniałą sytuacją. – westchnęła, ogarniając
z twarzy przydługie kosmyki włosów.
- Jaką sytuacją? –
zmarszczył brwi.
- No tą między tobą a
Shane’em.
- Między mną a Shane’em?
– nie rozumiał. Czyżby jego brat był zazdrosny. Nie, to niemożliwe. Ian nie był
gejem i nigdy w ten sposób nie interesowałby się rudzielcem. Z drugiej strony,
on o sobie też tak myślał jeszcze parę miesięcy temu.
- No tą, przez którą tu
przyjechał całkiem załamany. Swoją drogą to nie było przyjemne, dowiedzieć się,
że nie chce mieć więcej nic wspólnego z żadnym Andersem. I wcale nie dziwie się
Ianowi, że jest na ciebie zły, bo uwielbiał tego dzieciaka. Sama mam ci za złe,
że przez twoje zachowanie ucierpiała moja przyjaźń z Clarą. Ale jak już
mówiłam, to twoja decyzja i twoje życie.
Kade wpatrywał się w swoją
rodzicielkę, nie mając bladego pojęcia, o czym ona mówi. Jak to Shane nie
chciał mieć z nimi nic wspólnego? Przecież on i ten wstrętny rudzielec byli
razem. Byli parą. Jak mógł nie chcieć kontaktować się z jego rodziną. I
dlaczego przez to babcia Collena miła przestać przyjaźnić się z jego mamą? Nic
z tego nie rozumiał.
- O czym ty mówisz?
- Nie rób ze mnie
kretynki. To, że pochodzę ze wsi nie oznacza, że jestem niedouczoną idiotką. –
kobieta zbiła wargi w wąską linie.
- Nigdy tak nie
twierdziłem.
- To mnie tak nie
traktuj. Już wiemy, że zdradziłeś Shane’a, co swoją drogą było strasznym
świństwem. Myślałam, że lepiej cię wychowałam.
Zdradził Shane’a?
O Boże!
Shane musiał się
dowiedzieć o jego pożegnaniu z Lucy.
Dupek, musiał się "pożegnać" z Lucy... Zdecydowanie nie zasługuje na Shane'a. Nie wiem jak planujesz rozwinąć tą historię ale jeśli chcesz pogodzić Shane'a z tym palantem to ... się załamie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny Ive
:( taaa, pożegnanie. Mogli się pożegnać inaczej. Bosh, tak mi szkoda rudzielca. tuliłabym.
OdpowiedzUsuńNadal zamierzam go bronić... Oby to się szybko wyjaśniło! -.+
OdpowiedzUsuńDokładnie!
UsuńHej,
OdpowiedzUsuńwspaniale, Kade chciał się pożegnał to tak się nazywa...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia