Kłamstwo - Rozdział 4


Rozdział 4

 Pozdrawiam i dziękuję za komentarze. Jesteście wielcy :*

Podał Kade’owi dłoń, pozwalając pomóc sobie wstać i zaprowadzić na parkiet. Czuł się trochę niepewnie, bo nie był zbyt dobrym tancerzem, z czego jego przyjaciel doskonale sobie zdawał sprawę. Przecież sam uczył go na studiach tańczyć, sądząc, że pomoże mu tym w wyrwaniu jakiegoś lepszego „towaru”.

Kade podniósł do góry ich złączone rękę i zakręcił nim, aż zrobił pełen obrót, po czym wciągnął w swoje objęcia, obejmując mocno swoimi silnymi ramionami. Poczuł się skrępowany bliskością przyjaciela, tym jak szczelnie jego drobne ciało do niego przylgnęło.

- Kade, nie za bardzo mi się to podoba. – szepnął ze spuszczoną głową, chcąc ukryć przed otoczeniem rumieniec, który wykwitł na jego jasnych policzkach. Problem w tym, że tak naprawdę mu się to podobało.

Aż za bardzo.

Bał się, że jego ciało mogłoby zareagować na bliskość przyjaciela. Spaliłby się ze wstydu, gdyby dostał erekcji na środku sali bankietowej, wśród ponad setki osób.

- Spokojnie. Zwyczajnie wyluzuj i baw się dobrze. – Anders położył mu jedną dłoń na krzyżu, a w drugą ujął jego własną, wpierw składając na jej wierzchu delikatny pocałunek, poprowadził go w tańcu.

Shane zagryzł mocno dolną wargę, powstrzymując łzy wzruszenia. Cholera, musiał pamiętać, że ze strony bruneta to wyłącznie gra, t y l k o gra. Objął go ramieniem, kładąc dłoń na jednej z łopatek, wtulając się policzkiem w jego szeroką, muskularną pierś. Dyskretnie pociągnął nosem, napawając się zapachem wody po goleniu, której używał Anders. Prawie zamruczał z przyjemności. To był chyba pierwszy raz, gdy byli z Kade’em tak blisko. Owszem, zdarzyło im się już wcześniej przytulać, ale to były takie typowo męskie, braterskie uściski, bez przesadnej wylewności. Nie to, co teraz. Z boku musieli wyglądać jak kochankowie, którzy nie chcąc się rozstać nawet na chwile, lgnęli go siebie tak silnie, jakby nawet najmniejsza przestrzeń między nimi była nie do wytrzymania.

Och, jak bardzo chciałby wierzyć, że to, co się teraz dzieje między nimi jest prawdziwe. Chciał wierzyć, że Kade go kocha, że otacza go ciasno swoimi silnymi, opiekuńczymi ramionami, dlatego, że obawiał się, że ktoś mu go zabierze, wydrze sens jego życia, jakim jest on w swojej skromnej osobie. Marzył, że jego piękne ciemnoszare oczy spoglądają na niego i tylko na niego z miłością i oddaniem.

Jednak to nie była prawda, a jego wierzenia i marzenia pozostaną na zawsze zamknięte w strefie fantazji i snów.

Musiał się z tym pogodzić.

Kade wcale go nie kochał, a trzymał go tak mocno wyłącznie dlatego, że obawiał się tego, że Shane się najzwyczajniej w świecie potknie i przewróci ich obu, upokarzając tym samym Andersa na oczach całego zarządu firmy. A co do spojrzenia… Odkąd zaczęli tańczyć, Kade niemal nie spuszczał wzroku z przyglądającego im się towarzystwa. Jakby chciał sprawdzić jakie sprawiają wrażenie. Jego spojrzenie najczęściej zatrzymywało się na Lucy, która nadal siedziała przy stoliku wraz ze swoim pogrążonym w rozmowie małżonkiem. Ona również na nich patrzyła, a raczej posyłała Andersowi powłóczyste spojrzenia, pełne tęsknoty i udawanej miłości. Jednak, gdy jego przyjaciel nie mógł tego widzieć, sztyletowała Shane’a lodowatym spojrzeniem. Nie czuł się z tym najlepiej. Myślał, że przyjdzie z przyjacielem na ten bankiet i będą się dobrze bawić. Przynajmniej na tyle, na ile pozwalała im na to ta sztywna atmosfera. Nie wiedział, że będzie się tu czuł tak niezręcznie, taki… niepotrzebny.

To prawda, że Kade zaprosił go tu wyłącznie jako swoją przykrywkę, kumpla, który wyświadczał mu przysługę. Miał jednak nadzieje, że poświęci mu choć trochę więcej uwagi. Do cholery, przecież był tu jako jego „narzeczony”, a nie jakaś niechciana randka w ciemno. Sam go przecież zaprosił. Nalegał na jego przyjście.

To nie tak, że oczekiwał od niego jakiś wyznań i namiętnych pocałunków na oczach wszystkich, ale jakaś przyjazna rozmowa i ciepły uśmiech byłyby jak najbardziej na miejscu.

A on co!?

Gapił się na tą swoją nemezis, która nawiasem mówiąc jest od niego ładne parę lat starsza, o czym oczywiście też mu nie powiedział. Nie żeby coś miał do par, gdzie kobieta jest starsza od faceta. Ale ta jej postawa, spojrzenia, uśmieszki aż raziły po oczach oszustwem. Jak jego przyjaciel mógł tego nie dostrzec? Nie był przecież idiotą.

- Chciałbym wrócić do stolika. – starał się by jego głos brzmiał zwyczajnie, pomimo tworzącej się w gardle guli i cisnących się do oczu łez.

- Słucham? Coś mówiłeś? – zapytał Kade, odwracając wzrok od ukochanej i mrugając zaskoczony na jego widok. Wyglądał jakby wybudził się z transu i dopiero teraz zauważył, że od dobrych dwudziestu minut tańczy z mężczyzną w takt jednej i tej samej melodii. Ich szczęście, że muzyka nie zmieniła tempa, bo zbłaźniliby się na oczach wszystkich.

- Chcę usiąść.

- Dlaczego? Źle się czujesz? – wyglądał na zaskoczonego jego słowami.

- Kade, od niemal pół godziny bujamy się na parkiecie jak dwa pingwiny, a ty w tym czasie nie zamieniłeś ze mną nawet słowa. Tylko gapisz się na tą bab… kobietę niczym sroka w gnat. Jeśli chcesz by to ona była teraz na moim miejscu, to po prostu idź do niej i poproś ją do tańca. – czuł się coraz bardziej rozżalony i zawiedziony zachowaniem przyjaciela.

A miało być tak pięknie.

- Shane, ja… przepraszam. Jeśli chcesz… - wyglądało na to, że dopiero zdał sobie sprawę ze swojego zachowania.

Trochę za późno.

- Chce wrócić do stolika.

- W porządku.

 

***

 

Kade odprowadził go grzecznie do stolika i najzwyczajniej w świecie zostawił tam samego. Później podszedł do żony szefa i zapytał, czy może poprosić ją do tańca. Za zgodą męża oczywiście, który zajęty interesami z właścicielem firmy i ich nowym partnerem biznesowym, nie bardzo miał czas na dotrzymywanie jej towarzystwa.

A ta, jakżeby inaczej się zgodziła. I teraz od niemal godziny sunęli w tańcu, ciesząc się swoim towarzystwem i nie widząc poza sobą świata. A on siedział ja ta przysłowiowa ciota i patrzył jak jego ukochany obściskuje jakąś wstrętną babę. Miał ochotę się upić, albo zwyczajnie wyjść. A najlepiej upić się, a dopiero później wyjść. Nie mógł jednak tego zrobić. Nie tylko dlatego, że przyszedł tutaj z Andersem i nie chciał mu zaszkodzić swoim zachowaniem. W tym pomieszczeniu znajdowało się wiele znaczących i majętnych postaci, które były lub będą w przyszłości jego klientami, jak Sandersowie, czy pan Stone, jeśli oczywiście się zdecyduje. Nie chciał ich gorszyć swoją postawą. Chciałby pokazać, że ma klasę. Z tego samego powodu jeszcze nie podszedł do Kade’a nie wytachał go z parkietu za uszy, robiąc mu awanturę, jakim to jest beznadziejnym narzeczonym.

- Rany, ten facet naprawdę jest twoim narzeczonym? – zapytał znajomy głos za jego plecami.

- Owszem. – uśmiechnął się do siadającego obok niego Alana. – Skończyłeś już swoją prace? Znaczy się, wszystko dopilnowane?

- Prawie. Jeszcze tylko mała niespodzianka o północy i mam wszystko z głowy. – odpowiedział szerokim uśmiechem, chwaląc się klawiaturą prostych, śnieżnobiałych zębów.

- Niespodzianka? A jaka? Powiesz mi, powiesz? – zapytał wysokim, dziecięcym głosikiem, robiąc do niego słodkie oczka, jak kot ze Shreka, co rozbawiło jego rozmówce.

- Jesteś rozkoszny. – powiedział między chichotami – Wybacz, ale nie mogę, to tajemnica.

- No weź. Proszę, przecież nikomu nie powiem. – spróbował ponownie.

- Nic z tego. – pokręcił głową nic sobie nie robiąc z jego naburmuszonej miny wywołanej odmową.

- Ale jesteś… – nadąsał się jak małe dziecko, co wywołało ponowne rozbawienie Alana.

- No, jestem, jestem. Choć księżniczko, zatańczymy. – wstał, podając mu dłoń.

- Co? Teraz?– zapytał mało inteligentnie.

- Kopciuszku, książę prosi cię do tańca, chyba nie wypada mu odmawiać? – ukłonił się nisko, z szelmowskim uśmiechem malującym się na jego przystojnej twarzy.

- Och, jakżebym mógł odmówić, wasza wysokość? – odpowiedział, kładąc dłoń na piersi dla podkreślenia absurdu całej sytuacji.

- Tylko nie zgub po drodze pantofelków. – dodał, gdy tylko podał mu dłoń, zarabiając sobie tym samym oburzone prychnięcie swojego „kopciuszka”.

- Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale ja nie zamierzam uciec w wybiciem północy. A poza tym to nie potrafię tańczyć.

- Hai, hai, wiem. Jednak nie zauważyłem żeby po pląsach z tobą, Anders narzekał na bolące stopy i zniszczone buty. Przepraszam. – dodał szybko, widząc jak twarz rudzielca momentalnie pochmurnieje na wzmiankę o brunecie.

- Nic się nie stało. – starał się wymusić uśmiech, lecz po spojrzeniu, jakie rzucił mu Alan, wiedział, że nie bardzo mu to wyszło. – Słyszę, że nadal szkolisz swój japoński. Jak ci idzie? – szybko zmienił temat.

- Pomału. Teraz, gdy pomagam ojcu w prowadzeniu hotelu i przyuczam się do przejęcia w przyszłości tego całego kramu, nie mam zbyt wiele czasu na szlifowanie języka. Niemniej jednak, gdy znajdę chwilę, z pewnością do tego przysiądę.

- To dobrze. Szkoda byłoby zmarnować to, czego już się nauczyłeś.

- Owszem. – uśmiechnął się szelmowsko. – Nie ukrywam też, że dużo łatwiej by mi było, gdybym miał dobrego nauczyciela. Wiesz, samemu jest zupełnie inaczej, niż jak ma się koło siebie kogoś obeznanego w temacie.

- Może udałoby mi się wyskrobać dla ciebie chwilkę lub dwie.

- Byłbym wdzięczny. Dawno się nie widzieliśmy. Warto byłoby usiąść przy kawie, czy piwie i pogadać o tym i owym. Z tego, co widzę sporo się u ciebie zmieniło. – sugestywnie rzucił spojrzenie w stronę Andersa, dając mu do zrozumienia co, a raczej kogo miał namyśli.

- Zgadza się. – odparł markotnie. Na pewien czas zapanowała niezręczna cisza, którą jako pierwszy przerwał Alan.

- Doprawdy miałem o nim dużo lepsze zdanie. Byłem pewny, że jest porządnym facetem. Owszem, słyszałem o jego upodobaniu do skakania z kwiatka na kwiatek, ale myślałem, że teraz, kiedy z kimś się związał, to z tym skończy. – rzucił Kade’owi nieprzychylne spojrzenia, prowadząc Collena w takt walca angielskiego, w jednym z kątów sali, gdzie było trochę luźniej od tańczących par. – Zasługujesz na kogoś lepszego, wiesz o tym?

Shane nie był wstanie mu odpowiedzieć. Potaknął jedynie ze spuszczoną głową i wymuszonym uśmiechem. Czuł napływające do oczu łzy. Nie chciał się rozpłakać, nie był przecież beksą. Ale ten wieczór, Kade w cudzych ramionach, to było dla niego zbyt wiele. Musiał stąd wyjść, odreagować, odetchnąć świeżym powietrzem.

- Czy… czy możemy wyjść na zewnątrz? – nawet w jego własnych uszach jego głos brzmiał nienaturalnie. Alan musiał też to zauważyć, bo bez słowa poprowadził go w stronę szeroko otwartych, tarasowych drzwi. Nie przejmowali się chłodem. Noc była wyjątkowo ciepła jak na tą porę roku.

Na dużym, półokrągłym tarasie stało niewielu ludzi, byli to głównie mężczyźni palący markowe papierosy, cygara, bądź samotnicy, którzy z daleka od tłumu i hałasu, przyszli tu wysączyć szklaneczkę brandy lub jakieś dobrej whisky. Z tarasu rozciągał się widok na ogród, który latem był pełen pięknych, kolorowych kwiatów. Teraz, późną jesienią, nie wyglądał już tak okazale. Musiał jednak przyznać, że pomysłowo przystrzyżone krzaki i podświetlana fontanna nadal cieszyły oko.

- Wszystko w porządku? – Alan posadził go przy jednym z małych, okrągłych, dwuosobowych stolików, odprawiając kelnera niosącego tacę z szampanem, machnięciem ręki.

- Tak, tak. To… To od gorąca. Zaraz mi przejdzie. – miał nadzieje, że jego słowa zabrzmiały wiarygodnie, lecz zmarszczone brwi i spojrzenie, którym obrzucił go Sanders jasno dały mu do zrozumienia, że nie wywinie się tym tanim chwytam. – To naprawdę nic takiego.

- Shane, znamy się nie od dziś. Współpracowaliśmy przy nie jednym projekcie i nie raz spotykaliśmy się przy piwie czy filmie i pizzy. Uważam cię za jednego ze swoich dobrych przyjaciół i mam nadzieje, że ty również mnie za takowego uważasz. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, wiesz gdzie mnie szukać.

- Dziękuję. – wydusił przez ściśnięte gardło.

- Nie masz za co dziękować. Od tego ma się przyjaciół. – puścił mu oczko z pocieszającym uśmiechem. A przynajmniej jaki taki go odebrał. – Wiesz, że chciałbym móc tu z tobą dużej posiedzieć, ale wzywają mnie obowiązki. – wskazał na krążących po ogrodzie mężczyzn, noszących i rozpakowujących jakieś paczki. – Zostań na tarasie, niebawem zobaczysz coś wspaniałego. – poklepał go po ramieniu, odchodząc we wskazaną wcześniej stronę. Shane przez chwilę wpatrywał się w jego plecy, oddalające się z każdym kolejnym krokiem.

I znów został sam. Chyba powinien zacząć się już do tego przyzwyczajać.

 

***

 

Na podest muzyków wszedł postawny mężczyzna ubrany w jasnoszary garnitur. Jego krótkie, zaczesane do tył, jasnoblond włosy, przyprószone były na skroniach siwizną. Noel Sanders wyglądał jak starsza wersja swojego syna Alana. Różniły ich jedynie oczy. Oczy Sandersa seniora miały ciepły, orzechowy kolor, podczas gdy Alana były jasnoniebieskie. Ich odcień odziedziczył zapewne po swojej matce, która przed laty była modelką. Co prawda czasy swej świetności miała za sobą, lecz nadal uchodziła za piękną, pełną wdzięku kobietę, której olśniewający uśmiech burzył krew w żyłach mężczyzn, których zaszczyciła tym cudnym widokiem.

Muzyka ucichła, gdy Noel zastukał srebrną łyżeczką w trzymany w dłoni kieliszek z szampanem, zwracając na siebie uwagę obecnych gości.

- W imieniu pana Stone’a, jak i swoim własnym chciałbym podziękować wszystkim za przybycie i zaprosić was na mały spektakl, zorganizowany specjalnie na tą okazję. Odbędzie się on na tarasie i serdecznie was wszystkich tam teraz zapraszam. Życzę miłego wieczoru i udanej zabawy. Dziękuje. – skłonił się lekko, po czym zszedł ze sceny wśród owacji gości.

- Wybacz Kade, ale chciałbym pokazać mojej ukochanej małżonce niespodziankę, którą dla niej przygotowałem. – Stone przepchnął się w ich stronę wśród śpieszących do wyjścia na taras, par.

- Ależ naturalnie. – pozwolił porwać szefowi Lucy. Sam zaczął rozglądać się dookoła za swoim przyjacielem. Zmarszczył brwi, gdy nie zauważył go przy ich stoliku, ani przy przekąskach. Na parkiecie też go nie było. Może poszedł do toalety?

Cholera, nawet nie zwrócił uwagi, że go nie ma. A przecież tyle razy sobie dzisiaj obiecywał, że na bankiecie nie spuści go z oka nawet na chwilę.

Po prostu wspaniale!

Musiał go szybko znaleźć. Nie będzie przecież stał na środku i czekał jak ta ostatnia sierota. Odwrócił się, gdy poczuł na ramieniu delikatną, kobiecą dłoń.

To była Carla.

- Jeśli szukasz swojego chłopca, to jakiś czas temu dał się zaciągnąć na taras młodemu Sandersowi, który zapewne zauważył jak smutny i samotny wydawał się Shane i postanowił się nim zaopiekować, skoro jego NARZECZONY miał widocznie coś lepszego do roboty, niż spędzenie wieczoru ze swoim wybrankiem. – rzuciła mu w twarz, po czym odwróciła się na pięcie i biorąc ukochaną pod rękę, ruszyła w stronę tarasu, nie zaszczycając go więcej nawet spojrzeniem.

Kade miał ochotę walić głową w ścianę.

Po raz drugi tego wieczoru zawiódł Shane’a. A przecież obiecał mu, że nie zostawi go samego, że będzie grał wzorowego narzeczonego, że przedstawi go wszystkim. Zawalił na całej linii.

Co Collen sobie o nim pomyśli?

Cholera, co pomyślą sobie o nim jego współpracownicy!?

Przecież w ich oczach musiał wyjść na pospolitego lizusa, który włazi szefowi w tyłek i opiekuje się jego żoną, gdy ten nie miał dla niej czasu. To i tak byłoby pół biedy, gdyby wyszedł na zwykłego lizodupa. Gorzej jeśli inni pomyślą, że zdradza Shane’a z Lucy. Przecież szef powiesiłby go za jaja, na suchej gałęzi, jeśli doszedłby do takiego wniosku. Nie miał wyjścia, musiał to wszystko szybko naprawić.

Zaraz pośpieszył na taras za resztą gości. Musiał odnaleźć rudzielca i przeprosił go za swoje zachowanie. Znowu. Był pewien, że Shane tak łatwo mu tego nie daruje.

Podczas, gdy ogród w raz z fontanną i ustawiającymi się pod nią muzykami byli doskonale oświetleni, to zatłoczone patio tonęło w ciemności. Jak miał stąd dojrzeć Collena? Rozglądał się dookoła szukając choć śladu rudych włosów.

Dojrzał go, gdy rozległy się pierwsze nuty melodii.

Siedział przy niewielkim kawowym stoliku, zapatrzony w artystów i zmieniające się wraz z muzyką kolory fontanny. Wyglądał na smutnego i przygnębionego.

Kade spoliczkował się mentalnie za swoje wcześniejsze zachowanie.

Przecisnął się w jego stronę między innymi widzami. Gdy stanął już za jego plecami, pochylił się i objął jego pierś ramieniem. Nie uszło jego uwagi, że Shane momentalnie zesztywniał. Musiał jednak domyślić się, że to on, bo nic nie powiedział, ani się nie wyrywał.

- Shane. – próbował go zagadnąć. Ten jednak nie zareagował. Czyżby go nie usłyszał? Nachylił się bliżej jego ucha i spróbował ponownie.

Nadal nic.

Rozejrzał się dookoła, upewniając się, że nikt na nich nie patrzy, objął przyjaciela drugim ramieniem, przytulając go do swojej piersi. Collen nie odpowiedział na jego uścisk, ale również nie zaprotestował.

- Shane, przepraszam. Naprawdę nie wiedziałem, że tak do tego podejdziesz. – wyszeptał do ucha widocznie obrażonego rudzielca, nachylając się jeszcze bardziej, by musnąć ustami jego chłodny od długiego przebywania na zewnątrz, policzek.

- Spróbuj mnie pocałować, a zademonstruję na twoich piłeczkach, jak sprawnie potrafię używać łyżeczki do grejpfruta. – lodowaty ton głosu przyjaciela zatrzymał go tuż przed dotknięciem wargami jego gładkiego policzka.

Wyglądało na to, że było dużo gorzej, niż myślał.

6 komentarzy:

  1. Jest super <3
    Przepraszam, że nie mam czasu, żeby napisać coś więcej, ale czekam na kolejne rozdziały <3
    Ściskam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Shane po co rozdrabniać się na łyżeczki do grejpfrutów, pożyczę z przyjemnością tasak. Świetny rozdział. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny rozdział, a Kade jest głupi jak but. Ehhh Shane powinien wymienić go na lepszy model xD

    OdpowiedzUsuń
  4. Ohhh ale kutafon z tego Kade'a czasami jest agrrr... >.< czasami...
    Biedny Shane, mogę mu pomoc z tą łyżka :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej,
    wspaniale, uwielbiam Carle za to, że powie wszystko bez "owijania w bawełnę", może jednak niech Shane zainteresuje się Cole, no tak Kade zero uwagi poświęcił narzeczonemu, i po co rozdrabniać się na łyżeczki ;)
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń