Kłamstwo - Rozdział 3


Rozdział 3

 

Shane stał przed dużym lustrem w przedpokoju, starannie wiążąc ciemnoczerwony krawat. Przyjrzał się uważnie swojemu odbiciu i uśmiechnął się szeroko. Wyglądał naprawdę dobrze. W nowej fryzurze i ze szkłami kontaktowymi zamiast okularów, jego osoba nabrała wyrazistości. Sięgnął po wiszącą obok marynarkę. Jednak w ostatniej chwili coś go tknęło i postanowił pozostawić ją w spokoju tam, gdzie była. Poluzował trochę supeł krawata i odpiął dwa górne guziki koszuli, stawiając kołnierz. Ponownie spojrzał na siebie w lustrze i uśmiechnął się psotnie. Tak, zrobi to, „zakasuje” ich wszystkich, jak to powiedziała Rebeca. Włącznie z samym Kadem. Już nie mógł się doczekać miny kolegi, gdy otworzy mu drzwi. Rozległ się dzwonek.

Co się stanie szybciej niż później.

 Nadeszła chwila prawdy.

 

*

 

Kade jechał szybko w stronę domu przyjaciela, nie chcąc się spóźnić. Spotkanie biznesowe, na które był dzisiaj umówiony, nieoczekiwanie się przeciągnęło. Całe szczęście, że wcześniej wszystko naszykował, w przeciwnym razie byłby poważnie spóźniony, czym naraziłby się na gniew nie tylko szefa, ale i samego Shane’a. Wysiadając z samochodu, szybko obejrzał się dokładnie, czy ubranie w żadnym miejscu nie było wygniecione. Jego czarny garnitur, biała koszula i czarny krawat w drobne, srebrne prążki prezentowały się nienagannie. Szybko wszedł na klatkę schodową nowoczesnego apartamentowca, przepuszczając w drzwiach parę emerytów, którą powitał z szerokim uśmiechem, rozpoznając ich jako sąsiadów Collena. Skłonił głową pełniącemu nocną służbę portierowi i ruszył do windy. Zniecierpliwiony parokrotnie nacisnął przycisk piętra. Zaczynał się denerwować. A co będzie, jeśli Shane sobie nie poradzi? Jego przyjaciel był naprawdę fantastycznym facetem, ale pomimo tego, że posiadał niemałe pieniądze, był całkowicie nieobyty w towarzystwie i z zasadami obowiązującymi wśród śmietanki. Był raczej prostym, nieśmiałym w stosunku do obcych człowiekiem i mógł nie poradzić sobie wśród rządnych krwi rekinów biznesu. Będzie musiał mieć go stale na oku. Zatrzymał się przed drzwiami mieszkania Shane’a i nacisnął dzwonek. Te chwilę później się otworzyły, ukazując mu zaiste wspaniały widok.

Przed nim stał niezwykle pociągający, drobny młodzieniec o bordowych, lekko postrzępionych włosach, których jeden bok był przycięty niemal przy samej skórze. Troszkę dłuższa grzywka opadała zalotnie na wygiętą w niemym pytaniu brew, nachodząc delikatnie na jedno z dużych, intensywnie zielonych oczu, otoczonych wachlarzem, długich, gęstych, ciemnych rzęs. Młodzieniec miał na sobie czarne, skórzane buty, które były tak czyste i lśniące, że można się było w nich przejrzeć. Jego długie, smukłe nogi zakrywały dopasowane czarne spodnie od garnituru. Miał na sobie również dopasowaną koszule tego samego koloru, która była wyciągnięta na wierzch i rozpięta pod szyją, ukazując fragment jasnej, delikatnej skóry. Jedynym rzucającym się w oczy elementem garderoby był ciemnoczerwony krawat, który był luźno zawiązany i idealnie pasował do jego koloru włosów. Mężczyzna przed nim wyglądał jak niegrzeczny, zbuntowany chłopiec wywodzący się z dobrego domu, przez co prezentował się naprawdę świetnie. Z klasą ale i pazurem.

Seksownie.

Cholera, sam przed sobą musiał się przyznać, że był nim oczarowany.

Shane uśmiechnął się szeroko, widząc, że stojący przed nim Kade, na jego widok aż zaniemówił z wrażenia. Postanowił troszeczkę zabawić się jego kosztem. W końcu ten wieczór nie musiał być nudny, prawda?

- Cześć kochanie. – powiedział, umyślnie obniżając głos do zmysłowego szeptu i kładąc rękę na jego piersi, gdy podszedł do niego bliżej, napierając na niego swoim ciałem. Anders zamrugał parokrotnie zaskoczony, a na jego policzkach pojawił się delikatny rumieniec. Shane miał ochotę parsknąć śmiechem na ten widok. Powstrzymał się jednak, nie chcąc psuć sobie dobrej zabawy. Pośmieje się później.

- Ja… Um… Cze… Cześć. – mężczyzna plątał się skrępowany, nie mogąc oderwać od niego wzroku.

- Och, kochanie, nie przywitasz się ze mną? – ułożył usta w smutny dzióbek.

- No… Przecież powiedziałem cześć. – ponownie zamrugał zaskoczony.

- Ależ kochanie… – objął przyjaciela za szyję. – Czy to tak powinno się witać z narzeczonym? – zatrzepotał zalotnie rzęsami, gratulując sobie w duchu dobrej gry aktorskiej. Gdyby nie fakt, że w szkole średniej uczęszczał do kółka teatralnego, zapewne nie byłby teraz wstanie zapanować nad rozbawieniem, widząc gamę emocji, która przelatywała przez twarz przyjaciela. Starał się zignorować lekkie ukłucie bólu w sercu, gdy przez moment pojawiło się na niej zniesmaczeni i odraza.

Kade stał całkowicie oniemiały, trzymając w ramionach uwieszonego mu na szyi Shane’a. Przyjaciel całkowicie go zaskoczył. Najpierw swoim wyglądem, a teraz zachowaniem. Nie wiedział jak ma zareagować. Przecież Shane nie mógł mówić poważnie. Spojrzał mu w oczy, a dostrzegając w nich ten dobrze mu znany psotny błysk, zrozumiał, że rudzielec najzwyczajniej w świecie sobie z niego drwi. Odetchnął w duchu. Przez ułamek sekundy myślał, że przyjaciel mówił poważnie. Prychnął w duchu na tą myśl. Przecież Shane nie mógłby się w nim zakochać, to byłaby całkowita bzdura.

Jego wargi rozciągnęły się w zmysłowym uśmiechu. Skoro Collen chciał z nim pogrywać, to on odpłaci mu się tym samym. Pochylił się i pocałował go w policzek, po czym musnął nosem jego ucho.

- Tęskniłeś, kochanie? – objął go ciaśniej, szepcząc mu do ucha, owiewając małżowinę ciepłym oddechem. Stłumił chichot, gdy młodzieniec wyraźnie zadrżał. – Bo ja bardzo.

Chłopak stał przez chwilę zszokowany, po czym odepchnął go od siebie z rozzłoszczoną miną. – Cholera, Kade, to nie było zabawne.

- Sam zacząłeś. – wygładził ramiona marynarki.

- Wczuwałem się w role. – burknął.

- Ja też. – parsknął rozbawiony zachowaniem kolegi.

- Trochę jednak przesadziłeś. – skrzyżował ramiona na piersi.

- Może masz rację, przepraszam. – wziął go pod ramie. – Ale musisz przyznać, że wypadliśmy dosyć przekonująco. – puścił mu oczko z psotnym uśmiechem, a widząc, że wargi przyjaciela zaczynają drgać z rozbawienia, wiedział, że krzywdy zostały mu wybaczone.

 

***

 

Przyjęcie odbywało się w wynajętej przez firmę sali bankietowej, mieszczącej się w najbardziej ekskluzywnym hotelu w mieście. Wszystko dookoła było udekorowane w odcieniach złota i zieleni. Również okrągłe stoliki i otaczające je krzesła. Shane skrzywił się z niesmakiem na widok otaczającego go przepychu. Nie to żeby nie doceniał uroku tego miejsca, bo pięknie rzeźbione marmurowe kolumny i mistyczne witraże z motywem kwiatów. leśnych elfów i rusałek, przemawiały do jego artystycznej duszy. Tym bardziej nie mógł zrozumieć, jak ktoś śmiał tak zbezcześcić tymi wstrętnymi ozdobami to cudne miejsce. Dookoła niego kręcili się odziani w eleganckie koszule, garnitury bądź fraki mężczyźni i kobiety w sukniach wieczorowych, niekiedy tak krzykliwych i prowokujących, że budziły niesmak. Między nimi przechadzali się ubrani na biało kelnerzy, roznosząc na srebrnych tacach, szampana rozlanego do wysokich, kryształowych kieliszków.

Szedł powolnym krokiem, trzymając pod rękę swojego „narzeczonego”, pozwalając mu się prowadzić. Widział, jak wielu ludzi ogląda się w ich kierunku, szepcząc coś do siebie i pokazując ich palcami. Kade nie zwracał na to uwagi, zmierzając w stronę starszego, posiwiałego już mężczyzny w stalowoszarym garniturze i uczepionej na jego ramieniu czarnowłosej kobiety w długiej złoto – zielonej sukni z głębokim wycięciem na plecach.

- Witam, panie dyrektorze. Cudowny wieczór, czyż nie? – Kade zagadnął mężczyznę, który zaraz się odwrócił, mierząc ich uważnym spojrzeniem.

Zarówno mężczyzna, jak i kobieta przypominali mu drapieżne ptaki, świdrując go swoimi ciemnymi oczami i doszukując się jakichkolwiek uchybień bądź słabości. Miał wrażenie, że próbują przeszyć go wzrokiem na wskroś. Odetchnął z ulgą, gdy ich spojrzenie przeniosło się na jego przyjaciela.

- Kade, jak dobrze cię widzieć. A kimże jest ta urocza istotka? – wzrok mężczyzny ponownie przesunął się na niego, z tym, że tym razem był odrobinę cieplejszy. Odpowiedział mu uśmiechem, który lekko się załamał, gdy dostrzegł spojrzenie czarnych kobiecych oczu. Był w nich jakimś dziwnym, niebezpiecznym błyskiem i chłód, który kazał mu się mieć na baczności. Już wiedział, że jej nie polubi. I to nie tylko dlatego, że owinęła sobie Kade’a wokół małego palca. Ta kobieta wydawała mu się zimna, wyrachowana.

A może się mylił?

Przecież widział ją po raz pierwszy, w dodatku mógł nie być obiektywny. Na pewno nie był, ale już dawno nauczył się ufać swoim odczuciom, jakie miewał przy nowopoznanych ludziach, bo bardzo często się one sprawdzały.

- Panie Stone, Lucy, pozwólcie, że przedstawię wam mojego cudownego narzeczonego, a zarazem najlepszego przyjaciela Shane’a Collena. – wolną dłonią wskazał na niego. – Kochanie, to mój przełożony, pan Edward Stone i jego urocza małżonka Lucy. Opowiadałem ci o nich.

O tak, zwłaszcza o niej…

- Bardzo miło mi państwa poznać. – powiedział z wymuszonym uśmiechem, ściskając wyciągniętą przez mężczyznę dłoń i pozdrawiając skinieniem głowy kobietę, która z obojętną miną odpowiedziała tym samym.

- Kade, człowieku, czyżby to był twój uroczy kochanek? – usłyszeli za sobą wesoły głos. Gdy się obejrzeli, zobaczyli syna właściciela hotelu –  Alana Sandersa.

- Alan, czy tatuś cię nie nauczył, że to nie ładnie wtrącać się do rozmowy dorosłych? – parsknął rozbawiony Kade.

- A daj spokój. Nie mógłbym stracić okazji, by poznać narzeczonego największego ciacha w mieście. Dzień dobry, panie i pani Stone, jak się państwo mają? – pokłonił się małżeństwu, po czym odwrócił się w ich stronę i zamarł z rozchylonymi ustami. – O mój Boże! Shane!? – skrzywił się, gdy chłopak zaczął krzyczeć. – To naprawdę ty!? Nie wierzę! Co ty tu robisz, stary!? – chłopak doskoczył do niego i zamknął go w niedźwiedzim uścisku. Chłopak miał krzepę, to musiał mu przyznać. Choć był młodszy od niego o cztery lata, był od niego dużo wyższy i silniejszy. Z postury przypominał mu trochę Kade’a, lecz jeśli chodzi o wygląd różnili się jak dzień i noc. – Nie widziałem cię chyba od wieków. Co u ciebie słychać? Co tu robisz? – zadawał szybko pytania, nie dopuszczając go do odpowiedzi.

- Przyszedł tu ze mną. – wtrącił Kade spokojnym głosem, ściągając z niego Alana. Objął go opiekuńczo ramieniem, jakby się bał, że postawny blondyn mu go zabierze. Już za samo uciszenie Sandersa miał ochotę uściskać przyjaciela, a teraz to nawet mógłby go ucałować na oczach wszystkich. – I byłbym wdzięczny… – kontynuował Anders chłodnym głosem. – Gdybyś przestał obłapiać mojego narzeczonego. – wyraźnie zaakcentował ostatnie słowo.

Zamrugał zaskoczony, słysząc ten ton. Gdyby nie fakt, że jego przyjaciel był stuprocentowym heterykiem, mógłby pomyśleć, że był o niego najzwyczajniej w świecie zazdrosny. Jego serce zgubiło jedno uderzenie na tę myśl. Wygląda na to, że Kade był naprawdę dobrym aktorem. Alan spojrzał zaskoczony najpierw na Andersa, a później na niego.

- A więc w końcu go dorwałeś, co? Podobał ci się już od czasu studiów. – uśmiechnął się szelmowsko, szturchając go w ramie.

Ciało Shane’a zamarło z przerażenia, a twarz stała się kredowobiała z doskonale odznaczającymi się na niej piegami. Starał się za wszelką cenę nie odwrócić wzroku w stronę Andersa, czując na sobie palące spojrzenie jego ciemnoszarych oczu. Cholera, nie tak miał się o tym dowiedzieć. Właściwie to nigdy nie miał się o tym dowiedzieć, a już na pewno nie w taki sposób.

- Panie Sanders, nie wiedziałem, że zna pan pana Collena. – zapytał Stone, najwyraźniej nie zauważając co się z nim działo.

- A tak, poznaliśmy się jakiś czas temu, gdy Shane pracował nad projektem jednego z naszych hoteli. – wzruszył ramionami.

- Nie wiedziałam, że jest pan architektem. Kade nic mi o tym nie mówił. Musi pan być naprawdę dobry, skoro zatrudniono pana do budowy jednego z hoteli sieci NS Gold. – powiedziała kobieta. Na jej twarzy doskonale było widoczne zwątpienie. Musiała myśleć, że jest jakimś biednym chłopcem, który żerował na swoim przyjacielu. Wstrętny babsztyl. Ale to by oznaczało, że Kade jej o nim nie opowiadał, a przynajmniej było tego niewiele. Serce ścisnęło mu się boleśnie. Wygląda na to, że nie był dla przyjaciela dostatecznie ważny, żeby opowiadać o nim swojej „miłości”. Przełknął narastającą w gardle gule i już otwierał usta by jej odpowiedzieć, gdy ubiegł go Alan.

- Pani chyba śmie żartować. Dobry? Shane jest genialny! Jest uważany za jednego z dwudziestu najlepszych i najbardziej rozchwytywanych architektów w Stanach! Jeden z jego projektów nawet wygrał światowy konkurs. Wiedziała pani, że na jego podstawie zbudowano jedno z największych centrów rozrywkowo-handlowych w Tokio? Widziałem to miejsce na własne oczy, rewelacja! Jednak nie tylko ten projekt był genialny, hotele jego pomysłu cieszą dużym zainteresowaniem i są uważane za jedne z najwykwintniejszych. Zresztą co ja będę dużo mówił... – machnął  ręką. – Niech państwo sami spojrzą na nasz hotel, ba na samą tą salę. – wskazując na otoczenie. – To właśnie Shane ją zaprojektował. Hotel również. – rozejrzał się uważnie dookoła, po czym lekko nachylił w ich stronę – I wiecie co? – szepnął konspiracyjnie, zmuszając ich tym by również się nachylili, żeby móc go lepiej usłyszeć. – Naprawdę nie rozumiem, co za idiota tak zeszpecił tą wspaniałą salę. – dodał głośniej, prychając jak wielki, urażony kocur.

Nie mógł się nie roześmiać na słowa i zachowanie młodego Sandersa. Kątek oka dostrzegł jednak, jak kobieta drgnęła nerwowo. A więc to był jej pomysł? Skoro nie miała pojęcia o dobrym smaku, to czemu się za to brała? Czekała na pochwały? Miał ochotę wytknąć jej to prosto w twarz.

- To naprawdę zdumiewające. – powiedział zaskoczony Stone, pocierając podbródek sękatą dłonią. – Wie pan, kupiłem niedawno działkę na wybrzeżu i planuje budowę domu letniskowego. Nic wielkiego, dziesięć sypialni, basen i tak dalej. Właśnie rozglądałem się za jakimś dobrym architektem. Myśli pan, że znalazłby dla mnie chwilkę?

- Dziękuję bardzo za propozycję. – skłonił lekko głowę w podziękowaniu – To dla artysty najlepsza pochwała, gdy jego pracę są doceniane i pożądane. Obawiam się jednak, że w najbliższym czasie to nie będzie możliwe. Mam już zlecone kilka ważnych projektów i nie sądzę bym dał radę zająć się realizacją kolejnego, nie w tak krótkim czasie. Jeśli jednak naprawdę jest pan zainteresowany i ma pan czas, to proponuję skontaktować się z naszym biurem i umówić dogodny dla nas obu termin. Wtedy porozmawiamy na spokojnie i na pewno znajdziemy odpowiadające panu rozwiązanie.

- Z pewnością tak zrobię. Jeśli mogę cię prosić, żebyś w poniedziałek przekazał przez Kade’a ten numer, byłbym zachwycony.

- Nie ma problemu, prawda, kochanie? – uśmiechnął się słodko do przyjaciela.

- Ależ oczywiście. – ten odparł z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

- Cudownie. A teraz panowie nam wybaczą, ale podają kolację. Chodź, Lucy. – powiedział odciągając żonę w stronę jednego ze stolików, stojących najbliżej podwyższenia z orkiestrą.

- Ja też muszę już iść, ojciec uczynił mnie odpowiedzialnym za to przyjęcie. Muszę wszystkiego dopilnować. Wiecie, to moja pierwsza taka ważna impreza. Na razie. – Puścił do nich oczko, odchodząc w sobie tylko znanym kierunku. – Zobaczymy się później.

Shane pomachał młodszemu koledze, patrząc jak ten znika w tłumie gości. Nie chciał się odwracać i patrzeć na Kade’a. Nie czuł się gotowy na poważną rozmowa, która bez wątpienia ich czekała.

- Shane. – usłyszał ostrożny głos przyjaciela. Po czym duża, ciepła dłoń wylądowała na jego ramieniu. – Sądzę, że my również powinniśmy udać się na swoje miejsce.

- W porządku.

- To chodź. – poprowadził ich w stronę stolika, który stał zaledwie dwa dalej od tego, przy którym siedział dyrektor wraz z małżonką i jakimiś innymi ważniakami.

Shane spojrzał na orkiestrę. W tym momencie grał tylko jeden mężczyzna, wykonując na fortepianie jakiś spokojny, klasyczny utwór. Na co dzień raczej nie przepadał za taką muzyką, ale musiał przyznać, że to wykonanie bardzo mu się podobało.

 Tańczące dotychczas na wypolerowany na błysk parkiecie, który oddzielał stoliki od muzyków, pary w pośpiechu opuszczały go, śpiesząc na swoje miejsca.

 - Nie wiedziałem, że to ty zaprojektowałeś to miejsce, nigdy mi o tym nie mówiłeś. O tym japońskim konkursie również.

- Nigdy mnie o to nie pytałeś. – dostrzegł jak Kade skrzywił się na jego słowa.

- Tak, chyba masz rację. Nigdy nie interesowałem się twoimi projektami. Założyłem, że zajmujesz się tworzeniem zwyczajnych domów mieszkalnych.

- Ależ się zajmuje, jeśli za zwyczajne domy mieszkalne uważasz wille z dwudziestoma sypialniami. Oczywiście zajmuje się też mniejszymi projektami. – wzruszył obojętnie ramionami.

- Wow, jestem pod wrażeniem. – Kade uśmiechał się do Collena, klnąc w duchu na swoją głupotę. Jak wielu rzeczy jeszcze nie wiedział o swoim przyjacielu? Wyglądało na to, że prawie w ogóle go nie znał. Wiedział co prawda, że Shane jest bardzo utalentowanym architektem, a jego prace rozchodzą się jak świeże bułeczki. Ale pierwszy raz słyszał, że jest uznawany za przodownika w tej dziedzinie. Do tego ten cały konkurs. Kiedy w ogóle miał miejsce? Czyżby to było zaraz po nowym roku, gdy rudzielec wyjechał na trzy tygodnie do Japonii? Dlaczego mu nie powiedział, że bierze udział w jakimś konkursie? Ani o tym, że go wygrał? Przecież by go wspierał, pocieszał w przypadku porażki i wspólnie z nim uczcił sukces. Czuł się przez to w jakiś sposób pominięty, odstawiony na bok, nieważny. Zwłaszcza, że o wszystkim nie dowiedział się z pierwszej ręki lecz od Sandersa, który wydawał się świetnie zaznajomiony z tym tematem. A przecież Shane był j e g o najbliższym przyjacielem. Jego, a nie Alana.

No właśnie, Alan.

Nie miał pojęcia, że z Shane’em się tak dobrze znają. Jeszcze godzinę temu byłby gotów się założyć, że poza nim i rodziną, Collen nie utrzymuje z nikim bliższych kontaktów. A tu taka niespodzianka. Czyżby ostatnio był tak bardzo zapracowany i zapatrzony w ukochaną kobietę, że nie dostrzegał tego, co się działo z Shane’em? Nie mówiło to o nim najlepiej, jako o przyjacielu.

Podeszli do wyznaczonego im stolika. Automatycznie odsunął przyjacielowi krzesło. Jak widać lata spotkań z kobietami odcisnęły na nim swoje piętno. Miał nadzieje, że Shane nie odbierze tego negatywnie i nie pomyśli, że traktuje go, jak kobietę. Chciał być po prostu szarmancki. Rudzielec zasługiwał na troskliwego faceta. A jeśli już o facetach mowa…

- Sądziłem, że nie masz faceta, bo żaden na ciebie nie leci, a ty po prostu masz dobry gust i jesteś wybredny – szepnął mu do ucha, rozbawiony.

Shane siadając, rzucił mu nad ramieniem rozgniewane spojrzenie, które wywołało u niego szelmowski uśmiech. Nie miał pojęcia, że jego przyjaciel się kiedyś w nim dłużył. Musiał z nim o tym porozmawiać, jednak to nie czas ani miejsce na to.

Kade jak gdyby nigdy nic usiadł po jego lewej stronie. Wyglądało na to, że postanowił się nie przejmować wcześniejszymi słowami Alana i przejść nad nimi do porządku dziennego. Może to było i lepiej.

- O czym tak gruchacie gołąbeczki? – usłyszał z naprzeciwka. Przed nim siedziały dwie kobiety. Jedna była jakąś krótko ściętą szatynką z jaśniejszymi pasemkami i o dużych, roześmianych oczach koloru letniego nieba, a drugą, tą która do nich mówiła była…

- Rebeca! – uśmiechnął się szeroko na jej widok. Chociaż widzieli się tylko dwa razy, zdążył już polubić tą wygadaną fryzjerkę, która nie bała się mówić na głos o tym, co myśli.

- Miło cię widzieć, promyczku. – odpowiedziała mu szerokim uśmiechem.

Ona również zdążyła bardzo polubić młodego, zamkniętego w sobie rudzielca. Miała w głowie już nawet ułożony plan, jak spiknąć go z ukochanym kuzynem Carli. No przecież takie ciasteczko nie mogło się zmarnować. Jeszcze jakiś nieodpowiedni facet go sobą zauroczy i co wtedy? Szkoda go dla jakiegoś prostaka. A Cole na pewno będzie wiedział jak zadbać o taki skarb.

- Nie wiedziałem, że tu będziesz, nic mi o tym nie powiedziałaś. – Shane udał oburzonego.

- Nie byłam tego pewna. Ale po tym, jak superowo wyglądałeś, gdy opuszczałeś mój salon, nie mogłam sobie odmówić, by zobaczyć, jak będzie wyglądało moje dzieło dopięte na ostatni guzik. No, może nie dosłownie. – wskazała na jego rozpiętą koszule. – Ale muszę powiedzieć, że wyglądasz świetnie, aż szkoda, że nie jestem facetem. – westchnęła teatralnie.

- Czy powinnam być zazdrosna? – zapytała siedząca obok niej kobieta, starając się bezskutecznie ukryć za zgiętym palcem uśmiech.

- Ależ oczywiście, że nie. Kochanie, to jest Shane, ten chłopak, o którym ci mówiłam. Shane, to jest moja dziewczyna Carlin. Ale nie mów tak na nią, nie lubi tego. – ostatnie zdanie dodała teatralnym szeptem, rozbawiając tym jego i Kade’a oraz zarabiając sobie sójkę w bok od własnej dziewczyny.

- Mów mi Carla. – podała mu rękę, którą uścisnął. Chciał ją zabrać, lecz dziewczyna go przytrzymała, przyglądając mu się uważnie ze zmrużonymi powiekami. – Miałaś rację. – puściła go i odwróciła się w stronę fryzjerki. – Nadawałby się dla Cola.

- Wypraszam sobie. Nie pozwolę wam zabrać mojego narzeczonego. – Kade objął go ramieniem, patrząc nieprzychylnie na kobiety. Nie zwrócili większej uwagi na dwie pary dosiadające się do ich stolika.

- Kto to w ogóle jest ten cały Cole? – zachichotał na mordercze spojrzenie, jakie posłał mu Anders. – Nie martw się, kochanie. – położył dłoń na piersi przyjaciela, chcąc wypaść bardziej przekonująco w swojej roli. – Nie mam zamiaru cię zdradzać. Jestem po prostu ciekawy z kim widziałyby mnie nasze drogie znajome. – pogładził go uspakajająco. Brunet w odpowiedzi burknął jedynie coś pod nosem, nie ciągnąc dalej tematu.

- Cole jest moim kuzynem. – powiedziała Carla, odchylając się lekko do tył, na siedzenie, gdy kelner postawił przed nią nakrycie. – Jest chyba od ciebie trochę starszy. Ile właściwie masz lat?

- Dwadzieścia sześć.

- Cole niebawem skończy trzydzieści jeden. Wraz ze swoim ojcem prowadzi firmę budowlaną. Jest dużo wyższy od ciebie i postawniejszy. Ma długie, do ramion, czarne włosy i śliczne zielone oczy. A co ci będę opowiadała, zaraz pokaże ci zdjęcie. – machnęła ręką i zaczęła grzebać w torebce.

- Może innym razem. – uśmiechnął się, widząc na czole przyjaciela pogłębiająca się zmarszczę, gdy jego brwi się ściągnęły w wyraźnym niezadowoleniu. Na jego słowa twarz Kade’a momentalnie się wypogodziła.

 

*

 

Kolacja była przepyszna. Do tego ta sałatka z pikantnymi krewetkami i śmietanowym dipem. Te pyszności zachwyciły nawet najbardziej wymagające podniebienia, zebranych na bankiecie gości. A sądząc po słyszanych zewsząd chwalebnych komentarzach, nie tylko on miał takie zdanie. Musiał koniecznie odnaleźć później Alana i wybłagać od niego przepis na tą ambrozję. Miał nadzieje, że wykonanie jej nie będzie zbyt skomplikowane, gdyż jego zdolności kulinarne w najlepszym wypadku można by nazwać średnimi, jeśli nie kiepskimi.

Gdy obsługa zabrała talerze, światła w sali zostały lekko przygaszone, nadając jej romantycznego, wręcz intymnego klimatu, sprzyjającemu toczeniu rozmów i obściskiwaniu na parkiecie. Spojrzał ukradkiem na pogrążonego w rozmowie Shane’a.

A właściwie czemu nie?

Część gości już powstała od stołów i ruszyła w stronę parkietu, skuszona dźwiękami żywszego utworu. Zachichotał rozbawiony, widząc poczynania niektórych kolegów z pracy. Postanowił się trochę zabawić. Wstał od stołu i wyciągnął dłoń w stronę swojego „narzeczonego”.

- Zatańczysz ze mną, kochanie? – zapytał z zachęcającym uśmiechem. Wyraz zaskoczonej twarzy Collena był po prostu bezcenny. Jego duże oczy zrobiły się dwa razy większe i przypominały teraz spodeczki od filiżanek. Potaknął jedynie w odpowiedzi, jakby nie mógł wydusić z siebie słowa i niepewnie podał mu dłoń.

7 komentarzy:

  1. Lucy ty wredna suka, Shane to słodziak. Nad czym ten Kade się zastanawia ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale cuuuuuudooooo!!!! <3 Shane i Kade tak bardzo do siebie pasują <3 Aż nie mogę się doczekać kolejnych rozdziałów. Mam nadzieję, że Kade kopnie tą jędzę Lucy w dupę i zajmie się Shanem <3
    Weny~!

    OdpowiedzUsuń
  3. Och, urzekające jest to opowiadanie, naprawdę bardzo mi się spodobała historia. Zgadzam się z dziewczynami z góry- Kade powinien zająć się Shanem, a nie tą śliską kobietą, Lucy. Nie podoba mi się ona i mam nadzieję, że szybko chłopakom uda się ogarnąć ze swoimi uczuciami do siebie. Nie mogę się już doczekać kolejnych rozdziałów, bo zapowiadają się bardzo emocjonująco. Zwłaszcza, że Kade wydaje się być już trochę zazdrosnym o przyjaciela no i coraz bardziej się chyba wczuwa- z tym tańcem!
    Weny, bo opowiadanie jest super! Masz talent, dziewczyno!
    Ściskam^^

    OdpowiedzUsuń
  4. Koniec rozdziału po prostu cudny !

    OdpowiedzUsuń
  5. Omnomnom. Wiedziałam, że Shane będzie wyglądał bosko, po prostu wiedziałam :D. A Lucy mogła się udławić tymi krewetkami, wredna zołza, utwierdzam się w przekonaniu, że jej nie lubie.
    Ta "zazdrość" Kade'a urocza :D Mogła by być prawdziwa. Lecę dalej :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej,
    wspaniale, Shane z takim pazurem... mmm... wyglądał słodko, Kade poczuł się źle, że tak wiele rzeczy nie wie o Shane, ta zazdrość była udawana czy jednak coś w tym było? jak ja Lucy nie lubię...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba nikt nie lubi Lucy ;)
      Dziękuję bardzo i również pozdrawiam

      Usuń