Kłamstwo - Rozdział 6


Rozdział 6

 

Kade prowadził samochód, patrząc przed siebie na niemal pustą drogę, którą oświetlały uliczne światła. Starał się nie zwracać uwagi na siedzącego obok niego rudzielca, ale to było niemożliwe. Ciągle wracał myślami do słów Alana. A więc w końcu go dorwałeś, co? Bujałeś się w nim już na studiach. Jak mógł wcześniej tego nie zauważyć? I dlaczego Shane mu o tym nie powiedział? Przecież byli przyjaciółmi od czasu, gdy jako czterolatek wychodząc z wody, po kąpieli w jezierze, nadepnął na jedną z babek, które mały rudzielec robił z mokrego piasku. Przez to w odwecie dostał od niego garścią takiego błocka w twarz i zaczęli się bić, dopóki nie rozdzieliły ich jego mama i babcia Shane’a.

No prawie od tamtego momentu.

W między czasie zdarzyła się jeszcze mała sprzeczka o kolorowe kamyki, a później… A później rodzice Collena zginęli w wypadku samochodowym.

Wracali z wakacji na wybrzeżu, gdzie spędzili dwa tygodnie. Była straszna burza, a im było tak śpiesznie do domu i do ich jedynego i ukochanego synka, za którym tak bardzo się stęsknili. Samochód wpadł w poślizg i wypadł za barierkę, staczając się ze wzniesienia wprost na drzewo.

Oboje zginęli na miejscu.

Dowiedział się tego wszystkiego od Shane’a, który przez bardzo długi czas obwiniał się za ich śmierć.

To on pomógł mu się z tym uporać.

Rudzielec odmawiał rozmowy z dziadkami na ten temat, a do psychologa nie chciał się nawet odezwać. Tym bardziej czuł się wyróżniony, że to właśnie z nim zdecydował się o tym porozmawiać, że to przed nim się otworzył. Nie miało znaczenia, że był takim samym gówniarzem, jak on. A może właśnie miało? Collen jako mały dzieciak był bardzo nieśmiały i skryty. Stał się taki po tym wypadku. Bał się ludzi, unikał ich towarzystwa. W co nikt, kto ich nie znał od małego, nie chciał uwierzyć.

To on musiał zrobić pierwszy krok w jego stronę. Było mu wtedy żal chłopca, który stracił rodziców i z którego śmiały się inne dzieci.

I to tylko dlatego, że miał piegi i marchewkowo rude włosy.

Jemu nie przeszkadzały ani jego piegi, ani rude włosy. Uważał jego kudełki za naprawdę ładne. Zwłaszcza, gdy prześwietlało przez nie słońce. Wyglądały wtedy jak żywy płomień. To było fajne. Nazywał go wtedy super bohaterem, nowym X-man’em, potrafiącym okiełznać płomienie. Gdy mu to powiedział, Shane patrzył na niego zdezorientowany, po czym uśmiechnął się do niego po raz pierwszy i stwierdził, że go lubi.

To były piękne czasy.

Choć dla Collena z pewnością początki musiały być bardzo trudne. Doskonale pamiętał dzień, gdy babcia Shane’a po raz pierwszy przyprowadziła go do ich przedszkola. Rudzielec z przerażeniem trzymał się rąbka kwiecistej spódnicy, należącej do starszej kobiety, która stała przed nim. Miał minę jakby zaraz miał usiec stamtąd z płaczem.

To on pierwszego podszedł do Shane’a, gdy pani przedszkolanka przedstawiła im nowego kolegę.

Nie miało znaczenia, że wcześniej mieli za sobą sprzeczki i nie darzyli się zbyt wielką sympatią.

Z buńczuczną miną podszedł do małego, przerażonego piegusa, złapał go za rękę. Obwieścił wszem i wobec, by wszystkie dzieci go słyszały, że nazywa się Kade i czy Shane chce tego, czy nie, od dzisiaj będą przyjaciółmi i będą się razem bawić. Collen o dziwo nie protestował. Potaknął jedynie bez słowa i dał się zaciągnąć w stronę pojemnika z klockami.

Tak właśnie zaczęła się ich przyjaźń.

Z czasem ich relacje się zmieniły. Oni sami bardzo się zmienili.

Jednak nigdy, przenigdy nie pożałował tego, że w przedszkolu jako pierwszy podszedł do nowego kolegi. Nieważne, że na ich drodze pojawiło się wiele nieprzyjemności. Nie miało znaczenia, że jeden drugiemu sprawił wiele kłopotów. On przyjacielowi swoja postawą bawidamka i wiecznego playboya, a Collen jemu swoją preferencją seksualną.

Shane był dla niego jak rodzony brat.

Co z tego, że jednego już miał? Rudzielec chciał, czy nie, był uważany za członka rodziny. Jego matka i starszy brat Ian z pewnością to potwierdzą.

Tym bardziej nie mógł pojąć jego zachowania. Dlaczego nie powiedział mu o swoich uczuciach? Czyżby obawiał się, że ta wiedza zniszczy ich przyjaźń? Być może. Zapewne tak, sądząc po sposobie, w jaki przyjaciel się zachowywał, gdy tylko opuścili przyjęcie. Początkowo sądził, że po tamtym drobnym incydencie z wampirzycą, rudzielec się wyluzował i dobrze się bawił w ich towarzystwie. Był uśmiechnięty i zadowolony. Żartował z nimi. Przekomarzał się, wymieniając się z Alanem głupiutkimi anegdotami z ich znajomości. Widać było, że śród ich małej grupki czuje się dobrze i swobodnie.

Cóż, do czasu.

W pewnym momencie Shane wyszedł na chwilę do toalety, a kiedy wrócił, nie zostało w nim nic z tego rozradowanego, rozgadanego rudzielca, którym był przed paroma chwilami. Był blady i zamyślony. Błądził gdzieś myślami, nie skupiając się na tym, co mówili. Alan i Rebeca próbowali wciągnąć go do rozmowy, ale odpowiadał półsłówkami lub udzielał krótkiej, wymijającej odpowiedzi. Nie minęło pół godziny, gdy zapytał go, czy mogliby już wrócić do domu. Zgodził się, niepewnie mu się przyglądając.

Wyszli dość wcześnie jak na tego typu uroczystość, tłumacząc się zmęczeniem po niezwykle pracowitym dniu. Nie obyło się bez słów zawodu szefa i zaproszenia na piątkową kolację.

Oczywiście ich obu razem, przez co z trudem stłumił jęk rozpaczy.

Cieszył się, że Stone polubił Shane’a, jednak nigdy nie podejrzewał, że jego przyjaciel wywrze aż takie wrażenie na dyrektorze i reszcie gości. Teraz nie wiedział co ma zrobić. Nie mógł przecież grać przez całe życie, a przerwanie tego w takim momencie byłoby dla niego bardzo niekorzystne.

Nie mówiąc już o tym jak cała sprawa odbije się na samym Shane’ie i ich przyjaźni.

Collen był mu naprawdę bliski i nie chciał by przez jeden incydent rozwaliła się ich wieloletnia przyjaźń. Nie mógłby sobie tego nigdy wybaczyć. A poza tym rudzielec zasługiwał na coś lepszego, niż ciągle udawanie jego narzeczonego, podczas gdy on będzie zajęty Lucy. Shane też miał swoje życie, potrzeby i marzenia, nie mógł go ograniczać.

Zatrzymał samochód przed domem przyjaciela.

- Cześć. – Collen rzucił oschle, odpinając pas i sięgając do klamki. Złapał go za rękę, gdy chciał wysiadać.

- Shane, zaczekaj. Nie sądzisz, że powinniśmy porozmawiać? – zapytał cichym, lekko drżącym głosem. Mimo, że z początku sądził, że rudzielec chciał wrócić do domu z powodu problemów żołądkowych lub zmęczenia, to teraz był pewien, że chodziło o coś zgoła innego. Nie dało się też nie zauważyć, że z jakiegoś powodu po tym pocałunku jego przyjaciel zachowywał się w stosunku do niego dość dziwnie. Niby pozwalał się obejmować, rozmawiał z nim i uśmiecha się do niego. Jednak coś było nie tak. I nie bardzo wiedział jak ma to rozumieć. Miał wrażenia, że pomimo tej bliskości, Shane zachowywał do niego pewien dystans. Jakby czegoś się po nim spodziewał, czegoś oczekiwał. Bał się. Tylko czego? Może tego, że poruszy temat pocałunku i jego uczuć? Tego, że go one odrzucą? Przestraszą?

Niepotrzebnie.

Oboje doskonale zdawali sobie sprawę, że Collen żywił wobec niego pewne cieplejsze uczucia, wiec po co ten nagły dystans? Nie musiał się go bać. Nie zamierzał z tego powodu go odtrącać.

- Nie. – padła krótka odpowiedź. I znowu to samo.

- Shane, proszę. – ścisnął mocniej jego rękę, gdy mężczyzna spróbował ją wyszarpnąć z jego uścisku. – Nie pozwólmy by to zniszczyło to, co jest między nami. Jesteś moim bratem. Przyjacielem. Najlepszym jakiego kiedykolwiek miałem i to się nie zmieni. Nawet jeśli byłeś kiedyś we mnie zakochany to, to mi nie przeszkadza tak długo, jak to nie rzutuje na naszą przyjaźń. – specjalnie użył czasu przeszłego. Miał nadzieje, że dzięki temu przyjaciel poczuje się lepiej, pewniej. Chciał dać mu drogę ucieczki, nie przypierać do muru. Niech sam zdecyduje o tym, czy opowie mu o wszystkim. Nawet jeśli nie zamierzał nigdy tego zrobić, on nie będzie naciskał. Rozumiał, że są pewne sprawy, które należało zatrzymać tylko dla siebie. Być może to była właśnie jedna z nich. Chciał się tylko dowiedzieć, co się stało, że jego „narzeczony” po krótkiej wizycie w toalecie, wrócił do niego w takim stanie. Czy ktoś mu tam groził? W końcu oszołomów nie brakuje nawet na tak wyszukanym bankiecie. A może ktoś się do niego przystawiał lub co gorsza dobierał? Zabije tego skurwysyna za dotykanie Shane’a!

Cholera, z tej niewiedzy chyba zaczynał wariować. Musiał dowiedzieć się, co się stało!

Shane mocno zagryzł zęby na dolnej wardze, hamując łzy. Rozluźnił szczęki dopiero, gdy poczuł w ustach metaliczny posmak krwi. Kade myślał, że to już przeszłość, że to o czym mówił Alan miało miejsce jakiś czas temu.

Jak mógł tak sądzić? Jak mógł nie zauważyć, nie poczuć…

Czy ten pocałunek nie był aż tak jednoznaczny, jak mu się wydawało? Czy Anders potraktował go jako kolejny element ich małej gry? Czy Lucy miała rację, mówiąc mu, że dla bruneta to nic nie znaczy, że on nic dla niego tak naprawdę nie znaczy?

Widział się z nią tylko chwilę. Minęli się przy łazienkach. Stanęła w drzwiach i powiedziała mu, by nacieszył się Kade’em, kiedy ma ku temu okazje, bo Anders należy wyłącznie do niej i zrobi dla niej wszystko. Nawet pozbędzie się niechcianego przyjaciela, bo jak tu przyjaźnić się z kimś, kto marzy tylko o wskoczeniu ci do łóżka? Starał się wtedy ze wszystkich sił zachować twarz. Nawet zdobył się na uśmiech i kulturalnie powiedział jej, gdzie ma te jej pogróżki. Później wrócił na sale.

Jednak stracił już cały zapał do zabawy i rozmowy. Widział jak reszta ich grupki rzuca mu zmartwione spojrzenia. Starał się ich uspokoić, tłumacząc, że chyba coś mu zaszkodziło, bo źle poczuł. Wspomniał coś jeszcze o pracowitym tygodniu i Kade wraz z dziewczynami odpuścili z pytaniami. Alana chyba nie dał rady przekonać, sądząc po jego mocno zmarszczonych brwiach i tym charakterystycznym zmrużeniu oczu. Blondyn zawsze tak robił, gdy usilnie starał się odnaleźć odpowiedź na nurtujące go pytanie. Ważne, że na resztę wieczoru odpuścił.

Od tamtej krótkiej, i „miłej” wymiany zdań z panią Stone, bezustannie rozmyślał nad jej słowami.

Nie bardzo chciało mu się wierzyć, że tej dwulicowej kobiecie udałoby się ni z tego, ni z owego, zmusić Kade’a do zerwania z nim kontaktu. Gorzej jeśli jego przyjaciel da się przekonać, że zależy mu tylko na przeleceniu jego tyłka. Mógłby się tłumaczyć, że nie chodzi mu tylko o seks, że jest w nim zakochany i rzeczą, o której marzy najbardziej na świecie jest stworzenie z nim udanego związku. Nic to by jednak nie dało. Anders odsunąłby się od niego tak, czy siak.

Ta myśl bolała go szczególnie mocno.

Dlatego może było nawet i lepiej, że Kade myślał, że był dla niego obiektem nastoletnich westchnień, nic nieznaczącą miłostką, której resztki echa jeszcze w nim pobrzmiewały. Brunet czuł się spokojniejszy, a on nadal miał przyjaciela. Mógł cieszyć się jego towarzystwem bez krępacji i tych ostrożnych spojrzeń, czy zaraz się na niego nie rzuci. Nie chciał tego między nimi. Nie chciał dystansu, który by się utworzył, gdyby Kade dowiedział się, że nadal jest w nim zakochany.

Tak było lepiej.

Nic się między nimi nie zmieni.

Już dawno pogodził się z myślą, że Anders nigdy nie będzie do niego należał. Jednak nie wiedział, czy byłby wstanie pogodzić się z jego całkowitym odejściem. A do tego z całą pewnością by doszło. Kade zacząłby go unikać, pilnować się przy nim. Uważać na gesty i słowa. Na każdy, nawet najmniejszy dotyk. A z czasem, gdy stworzyłby trwały związek…

Opuściłby go.

Bałby się, że swoim szczęściem rani go. Przez co widywaliby się coraz rzadziej i rzadziej, aż w końcu nie widywaliby się w ogóle i pozostałby sam.

Ewentualnie przyjaciel za wszelką cenę starałby się znaleźć mu kogoś na siłę. A to byłoby chyba równie złe, co niezręczne. Nie chciał tego. Nie był aż tak zdesperowany.

A może jednak był?

Nie-e.

Był wstanie sam znaleźć sobie odpowiedniego partnera. Potrzebował jeszcze tylko odrobinę czasu i przestrzeni.

Którą na jego nieszczęście odzyska dopiero wtedy, gdy ten cały cyrk z udawaniem dobiegnie końca. Na co niestety się nie zanosiło.

- Jestem zmęczony. – odpowiedział, nie patrząc na przyjaciela. Nie chciał żeby ten zobaczył łzy szklące się w jego oczach. Zamrugał parokrotnie, starając się je odgonić.

- W porządku. – ręka zniknęła z jego nadgarstka, a on odetchnął z ulgą. – Zadzwonię do ciebie, ok? – Przytaknął jedynie w odpowiedzi, po czym szybko wysiadł, bojąc się, że Kade znowu zechce go zatrzymać. – Trzymaj się. – usłyszał jeszcze za sobą.

Nie odwrócił się, podnosząc jedynie dłoń w geście pożegnania.

Gdy tylko minął portiernie i powitał skinieniem głowy siedzącego za ladą mężczyznę, puścił się biegiem w stronę schodów. Nie zamierzał czekać w nieskończoność na windę. Czuł cieknące po policzkach łzy i duszący go w piersi szloch. Biegł co sił, jakby gonił go jego największy koszmar. Pędem dopadł drzwi i nacisnął na klamkę. Gdy ta nie ustąpiła, zaczął za nią szarpać, płacząc i prosząc, by się otworzyły. Dopiero po chwili uzmysłowił sobie, że są zamknięte i zaczął drżącymi rękami, przetrząsać kieszenie. Niemal jęknął z ulgą, gdy znalazł klucz w prawej, przedniej kieszeni spodni. Od razu władował go do zamka i otworzył drzwi dzielący jego przytulny, spokojny azyl, jakim było jego mieszkanie, od tego potwornego świata, gdzie życie było niesprawiedliwe i przeżywali tylko najsilniejszy.

Z rozmachem otworzył drzwi i wparował do środka, szybko je za sobą zatrzaskując i zabezpieczając na oba zamki i łańcuch. Dopiero wtedy oparł się o nie plecami i spróbował złapać oddech. Gardło ścisnęło mu się nieprzyjemnie, gdy duszący go dotychczas szloch, utorował sobie drogę do jego ust. Ukrył twarz w dłoniach, pozwalając sobie na chwilę słabości. Już sam nie wiedział, co doprowadziło go do takiego stanu. Czy chodziło o ten pieprzony pocałunek, unikanie go przez większość wieczoru i okazywanie względów Lucy, jej przykre słowa, czy o to, że Kade nie widział tego ile dla niego znaczy? A może o wszystko na raz?

W tym momencie to nie miało większego znaczenia. Płakał otwarcie, nie hamując już łez, ani szlochu.

Osunął się po drzwiach na ziemie, gdy poczuł, że nogi zaczynają mu odmawiać posłuszeństwa.

Czuł się w tym momencie taki samotny i żałosny. Szczególnie żałosny. Od lat był zakochany w swoim najlepszym przyjacielu, który nigdy, przenigdy nie będzie do niego należał. A on co z tym zrobił? Nic. Absolutnie nic. Siedział na dupie i patrzył, jak Kade obraca coraz to nowsze panienki, zmierzając w kierunku, gdzie już wkrótce nie będzie mógł mu towarzyszyć. Zostanie całkiem sam, gdy Anders się ustatkuje, założy rodzinę.

Był taki żałosny.

Lucy jednak miała rację. Powinien się cieszyć tym, co ma dopóki to trwa, bo już w krótce pozostanie z niczym.

Pociągnął nosem, odchylając głowę do tył. Powinien wziąć się w garść i zrobić to, co odkładał od dłuższego czasu, a mianowicie zacząć się z kimś spotykać. Nie miało znaczenia, że babcia tyle razy mówiła mu, by nie szukał nikogo na siłę, bo miłość zawsze odnajdzie go sama.

Ta, już znalazła.

I co z tego miał poza złamanym sercem i straconymi latami?

Nic.

Nie miał zupełnie nic.

Jego życie było puste, jak wydmuszka jajka. Dlatego powinien przestać się nad sobą użalać i ruszyć do przodu. Wyjść do ludzi i kogoś sobie znaleźć.

Wziął głębszy wdech, starając się uspokoić. Łzy już przestały płynąć, jednak jego ciałem nadal wstrząsał sporadyczny szloch. Piekły go oczy. Z pewnością były opuchnięte tak, jak cała reszta jego twarzy.

Oblizał wargi i syknął, gdy poczuł przeszywający ból w dolnej wardze. Już zapomniał o tym, że przeciął ją zębami, gdy zagryzał ją, z całych sił powstrzymując łzy. Z całą pewnością jutro będzie wyglądał tragicznie. Powinien się położyć. Zawsze uważał, że sen jest najlepszym lekarstwem na wszystko.

Podniósł się z podłogi, podpierając się dłonią o drzwi. Sięgnął do węzła krawata, rozplątując czerwone pasmo materiału, tak podobne kolorystycznie do jego włosów. Uśmiechnął się kącikiem ust, podnosząc go na wysokość oczu. Podobał mu się ten krawat. Jego kolor, faktura.

Naprawdę mu się podobał.

Podobnie jak reszta zmian jego nowego wizerunku. Kade miał dobry pomysł, mówiąc, że powinien coś w sobie zmienić, by mieć powodzenie. Zapomniał tylko dodać, że zmiana fryzury, stylu ubierania i brak okularów, nic mu nie dadzą, dopóki nie zmieni siebie samego.

Rozchylił dłoń, opuszczając ją w dół. Miękki materiał zsunął się z niej, delikatnie pieszcząc palce, niczym czuły dotyk kochanka.

Shane zostawił go tam, leżącego na podłodze.

Nie obejrzał się wstecz.

Nadszedł czas, by ruszył do przodu.

3 komentarze:

  1. Nie chcę tak :( nosz cholera, z jednej strony, kocham takie smutne notki, ale z drugiej - nie chcęęęę :( ten nadmiar uczuć, emocji, przeżyć. piękne <3

    OdpowiedzUsuń
  2. uch, przepraszam ,że dopiero teraz, ale ciężko mi znaleźć czas na cokolwiek :/
    Rozdział świetny, chociaż bardzo mi się nie podoba to jak Kade potraktował Shane. No tak po prostu nie można, nooo! Ja już muszę poznać dalszy ciąg, bo chyba oszaleje z niepewności.Uwielbiam to opowiadanko!
    Czekam na nexta i poprawę ich relacji ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    uuuu jak tak mógł potraktować Shane, biedny, może Kade w końcu zauważy jaka jest Lucy...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń