Kłamstwo - Rozdział 7


Rozdział 7

 

Shane mruknął coś niewyraźnie, przekręcając się na drugi bok, by móc dosięgnąć dzwoniącego telefonu. Nie otwierając oczu, wyciągnął rękę i wymacał palcami hałasujące ustrojstwo. Odebrał, nie sprawdzając nawet kto dzwoni.

- Kimkolwiek jesteś lepiej miej zajebiście dobry powód, by mnie budzić. – burknął do słuchawki. Odpowiedział mu śmiech. W dodatku należał on do dobrze mu znanej osoby. – Pieprz się Alan. – warknął, kończąc połączenie i odłożył komórkę na jej poprzednie miejsce. Nie na długo, bo ta ponownie zaczęła dzwonić.

Tym razem odrzucił połączenie i schował ten wymysł szatana pod poduszkę. Miał nadzieje, że przyjaciel zrozumie aluzje i da mu spokojnie pospać.

Po chwili jednak telefon ponownie zaczął dzwonić, co uświadomiło mu, że Sanders nie należał do osób szczególnie lotnych. Albo należał do szczególnie upierdliwych.

Podniósł się do siadu i przetarł zaspaną twarz.

- Kurwa, czego!? – warknął odbierając, gdy komórka nie przestawała dzwonić.

I tym razem odpowiedział mu śmiech.

- Nie jesteś rannym ptaszkiem, co? – zapytał nadal wyraźnie rozbawiony Alan.

- Pierdol się. Czego chcesz? – nie zamierzał wdawać się z nim w dyskusje. Jego ciepła, mięciusia podusia go wzywała, a on nie zwykł jej odmawiać.

- Chciałbym z tobą porozmawiać. Możemy się spotkać?

- Alan do cholery, jest niedziela rano, wszyscy normalni ludzie o tej porze śpią.

- Shane… – krótkie parsknięcie. – Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, ale jest już po dziesiątej.

- W takim razie odezwij się o jakieś bardziej przyzwoitej porze.

- Na przykład kiedy?

- Nie wiem. Po dwudziestej, albo najlepiej jutro. Cześć. – powiedział, kończąc połączenie. Schował telefon pod poduszkę, po czym szybko go stamtąd wyciągnął i wyłączył. Dopiero wtedy, uśmiechając się sam do siebie, wsunął go tam ponownie.

No, a teraz mógł wrócić do swojej ulubionej czynności.

Do spania.

 

Nie wiedział, która była godzina, gdy się obudził. A raczej, gdy ponownie został siłą wyrwany z troskliwych objęć Morfeusza.

Ktoś uporczywie dobijał się do drzwi jego mieszkania.

Odrzucił kołdrę na bok i usiadł na łóżku. Sięgnął po okulary, które zwykł nosić. Nie zamierzał zakładać szkieł. Nie szedł dzisiaj do pracy, ani na żadne spotkanie. Nigdzie się dzisiaj nie wybierał i nie istniała w niebie i na ziemi siła, która byłaby wstanie skłonić go do zmiany zdania. A okulary były w takim wypadku dużo bardziej wygodne od szkieł. Zwłaszcza, że wczoraj nosił je stanowczo zbyt długo. A jako, że był do nich nie przyzwyczajony, czuł, że jego oczy są podrażnione i pieką nieprzyjemnie.

Gdy wychodząc z pokoju, rzucił okiem w lustro. Ujrzał obraz nędzy i rozpaczy. Jego oczy były zaczerwienione i opuchnięte od płaczu, przez co wyglądał jakby chlał przez całą noc. Włosy sterczały we wszystkie strony, a spodnie od piżamy, które miał na sobie, zwisały nisko na wąskich biodrach. Nie miał na sobie koszulki, przez co za chude i zbyt blade, jego zdaniem ciało, pozostawało odkryte.

Przeczesał włosy palcami, starając się je choć trochę doprowadzić do porządku. Zamek w drzwiach zgrzytnął nieprzyjemnie, gdy go otwierał.

- Tak? – zapytał mało przytomnie, uchylając drzwi.

- Cześć, kolego. – na progu stał Alan, szczerząc do niego tą swoją idealnie równą i śnieżnobiałą klawiaturę. Wyglądał tak świeżo i kwitnąco, że już za samo to chciał go kopnąć w cztery litery. Nie mówiąc o tym, że ta upierdliwa istota po raz kolejny ośmieliła się wyciągnąć go z łóżka.

Tego nie mógł wybaczyć.

- Spierdalaj. – rzucił, chcąc zamknąć mu drzwi przed nosem. Blondyn musiał mieć dużo lepszy refleks niż on, albo to była wina niewyspania, bo Alan zdążył wsunąć stopę w szparę w drzwiach, nim zdążył je zamknąć.

- Przyniosłem twoją ulubioną kawę i serowe pączki z cynamonem.

Shane zawahał się, przyglądając Sandersowi z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Jego mózg chyba zaczął się dopiero budził na dźwięk słowa „kawa”. Niemal słyszał jak trybiki w jego głowie zaczynają się poruszać.

Spojrzał podejrzliwie na trzymane przez blondyna zakryte, styropianowe kubki i brązową torebkę z logiem jego ulubionej cukierni.

- Czarna? – zapytał.

- Jak smoła. I dwie łyżeczki cukru.

- Dobra, wejdź. – uchylił szerzej drzwi, wpuszczając wielkoluda do środka.

- Zastanawiam się, czy wpuściłeś mnie dla świętego spokoju, czy dla kawy. – zapytał Alan, podążając za nim do salonu, gdzie postawił przyniesione skarby na niskim stoliku, stojącym między kompletem wypoczynkowym składającym się z dwóch foteli i kanapy rogówki. – A może sprawił to mój urok osobisty?

- Głupie pytanie. – prychnął. – Oczywiście, że zrobiłem to dla kawy.

 

***

 

- Czy teraz dowiem się po co przyszedłeś? – zapytał Shane, leżąc na kanapie z torebkami jakiegoś zielska na oczach, które Alan nazwał okładem z rumianku. Swoją drogą nie wiedział skąd blondyn go wytrzasnął. Nie przypominał sobie, by coś takiego posiadał w swojej skromnej, domowej apteczce.

Musiał jednak przyznać, że dzięki okładom, prysznicowi i kawie czuł się niemal jak nowonarodzony.

Zwłaszcza dzięki kawie.

Nektarowi bogów, który wypił praktycznie pod prysznicem, nie myśląc nawet o zostawieniu kawy samej w towarzystwie Sandersa. Nawet w łazience słyszał śmiech Alana, gdy po jego poleceniu, by zostawił napój w spokoju i poszedł się ogarnąć, powiedział, że chyba go pojebało i zgarniając kawę, czmychnął się umyć.

Teraz, po porannej porcji kofeiny, czuł się trochę zawstydzony swoim wcześniejszym zachowaniem i słownictwem. Próbował nawet przeprosić blondyna, ale ten tylko machnął ręką, mówiąc, że wiedział na co się piszę, wyciągając go z łóżka i był na to przygotowany. Później podsunął mu niemal pod nos dwie torebki z herbatą, jak z początku sądził i kazał się położyć z tym na oczach.

Nawet nie wiedział, że odrobina rumianku potrafi zdziałać takie cuda. Musiał pamiętać, by zrobić zapas. Tak na wszelki wypadek. Gdyby musiał pracować do późna.

- Chciałem porozmawiać. – usłyszał głos Alana gdzieś z lewej strony. Blondyn pewnie siedział rozwalony na jego fotelu i po cichu nabijał się z tego, jak zabawnie wyglądał z tym zielskiem na oczach.

- No co ty nie powiesz. Wybacz, ale nie zdążyłem się tego domyślić, po tych telefonach z samego rana i wyciągnięciu mnie siłą z łóżka.

- Wcale nie tak wcześnie. Było po dziesiątej.

- Mniejsza z tym. W czym rzecz?

- No bo wiesz… – zamilkł na chwile, jakby nie wiedział  jak zacząć, co samo w sobie upewniło go, że Alan chce porozmawiać z nim o czymś poważnym. – Chciałbym byś opowiedział mi o tej całej szopce z Kade’em. I nie wciskaj mi kitu, że jesteście razem, bo w to nie uwierzę. Miałem wczoraj sporo czasu, by się nad tym zastanowić i…

- Twoje życie prywatne musi być naprawdę nudne, skoro tyle czasu poświęcasz mojemu. – przerwał mu zgryźliwie.

- I doszedłem do wniosku, że w życiu nie pozwoliłbyś swojemu partnerowi traktować się tak, jak robi to Anders. – kontynuował, niezrażony jego komentarzem. – Do tego to twoje późniejsze zachowanie. Powiesz mi o co chodzi? Co się tak naprawdę dzieje?

Shane ściągnął okład z oczu, by móc spojrzeć na blondyna. Nawet bez okularów mógł dojrzeć, że Alan był nachylony w jego stronę, a w oczach odbijała się prawdziwa troska i chęć pomocy.

- Naprawdę chcesz wiedzieć? – zapytał, siadając.

- Znasz mnie i dobrze wiesz, że nie naciskałbym, gdybym nie miał pewności, że to coś poważnego. Martwię się o ciebie Shane. I chociaż w oczach większości uchodzę za bogatego, rozpuszczonego paniczyka, to wiem, co w życiu jest naprawdę ważne i dbam o to. A ty jesteś dla mnie ważny. – głos Sandersa był dość cichy i łagodny. Absolutnie nie pasował do jego wizerunku krnąbrnego, rozrywkowego bawidamka. To był prawdziwy Alan. Taki, jakiego znała wyłącznie jego rodzina i najbliżsi przyjaciele.

Collen miał łzy pod powiekami, słysząc jego słowa.

- W porządku. Opowiem ci, ale musisz przysiąc, że to, co ci powiem, nie opuści tych ścian. – nie czuł się najlepiej, wciągając w to kolejną osobę, ale potrzebował z kimś porozmawiać. Kade odpadał z widomych powodów, a Rebeci i Carli nie znał zbyt dobrze. Pozostał mu zatem jedynie Alan.

- Masz moje słowo. No, dawaj. Zamieniam się w słuch.

 

- O rany, ale bagno. – spuentował Sanders paręnaście minut później, gdy skończył mu o wszystkim opowiadać. O dziwo czuł się całkiem dobrze, dzieląc się tym z drugą osobą. Cieszył się, że Alan to z niego wyciągnął, choć nie zamierzał się do tego wprost przyznawać. – To co zamierzasz teraz zrobić?

- Sam dokładnie nie wiem. Najchętniej rzuciłbym tą maskaradę w cholerę i powiedział Kade’owi, by radził sobie z tym sam. Jednak wiem, że nie mogę go teraz zostawić z tym samego. Jakby nie było, zgodziłem się na tą małą grę, więc będę zmuszony zagrać w nią do końca.

- Czyli do kiedy?

- Dobre pytanie. Mam nadzieję, że Kade wymyśli coś po piątkowym obiedzie, bo w sobotę zamierzam wyjść do klubu. – jego odpowiedź musiała rozbawić Sandersa, bo ten prychnął, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu.

- W porządku, a co do tego czasu?

- Zamierzam być grzecznym i oddanym narzeczonym.

 

***

 

Shane wpadł do biura jak burza. Był zły i nie wyspany, co niestety stawało się coraz częstsze.

Było parę minut po siódmej, gdy otrzymał telefon od szefa. Carmen, dziewczyna pełniąca od paru tygodni funkcję sekretarki, niechcący zalała herbatą jedną z ważniejszych umów między ich biurem, a firmą budowlaną Danielsów, z którą współpracowali od lat. Pan Bukster był przerażony. Tym bardziej, że chodziło o jakiś duży i kosztowny projekt.

Dlaczego tylko dzwonił do niego? Nie miał zielonego pojęcia. A przynajmniej jego niedobudzony jeszcze umysł, nie mógł tego ustalić.

- Przepraszam, ale biuro jest jeszcze zamknięte. – powiedziała Carmen, gdy tylko go zobaczyła. – Otwieramy dopiero o ósmej.

- Wiem! Pracuję tu od pięciu cholernych lat! – warknął na dziewczynę, hamując się, by nie użyć ostrzejszych słów, cisnących mu się na język. Jakby nie było, to przez nią został wyciągnięty z łóżka o tej nienormalnej godzinie.

- Shane? – dziewczyna patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. – O rety… Przepraszam, nie poznałam cię…

- Nie ważne. Czego chce stary? – zapytał, mając na myśli szefa. To nie tak, że Bukster był jakimś dziadkiem, czy gościem w podeszłym wieku. Mężczyzna nie skończył nawet czterdziestki. Wszyscy go jednak tak nazywali dlatego, że był z nich wszystkich najstarszy i jako jedyny z ich ekipy był rodzicem. Miał dwójkę uroczych rozrabiaków, które niedawno skończyły dziesięć i osiem lat.

- Nie jestem pewna. Chyba miał nadzieje, że masz u siebie kopie dokumentu. – powiedziała zawstydzona, wyłamując sobie palce. – Przepraszam, że przeze mnie musiałeś przyjechać wcześniej.

- Tak bywa. – westchnął, przeczesując palcami włosy. – Dobra, powiedz mi dokładnie o którą umowę chodzi i zabieramy się do roboty. I na przyszłość postaraj się nie trzymać kubka w pobliżu dokumentów.

- Oczywiście. – posłała mu szeroki uśmiech.

- Carmen, czy przyszedł już Shane? - usłyszał z prawej dobrze mu znany głos Jamesa Bukstera, który chwilę później wyłonił się zza drzwi swojego gabinetu. Był to mężczyzna średniego wzrostu i budowy. Jego ciemnobrązowe włosy były starannie przystrzyżone, a orzechowe oczy zmrużone w wyrazie irytacji. – Prosiłem cię, byś informowała klientów, że pracujemy dopiero od ósmej.

- Naturalnie, proszę pana, postępuję według pańskich poleceń. – odpowiedziała mu Carmen, chyba nie bardzo rozumiejąc o co mu chodzi. Na ustach Collena pojawił się mimowolny uśmieszek.

- To co ten pan tutaj robi?

- Sugerujesz, że powinienem sobie pójść? – zapytał go, unosząc brwi do góry.

- Nie przypominam sobie smarkaczu, byśmy byli na ty. I jeśli przyszedłeś do Carmen, to życzyłbym sobie, byście spotykali się w czasie przerwy na lunch lub po pracy. A teraz proszę wyjść.

- W porządku, staruszku. Tylko nie dzwoń do mnie więcej, bym przychodził wcześniej. – powiedział kierując się w stronę drzwi. Rzucił jeszcze szefowi nad ramieniem bezczelny uśmiech, dzięki czemu mógł zobaczyć wyraz konsternacji na jego twarzy, który chwile później zmienił się w zaskoczenie i przerażenie.

- Shane, natychmiast tu wracaj!

- No nie wiem. – mruknął. – Najpierw budzisz mnie o jakieś niebotycznej godzinie i błagasz bym przyjechał jak najszybciej, a teraz na mnie krzyczysz i wyganiasz. Jesteś niedobry. – ułożył usta w podkówkę i teatralnie zachlipał.

- Collen, to nie jest zabawne. Potrzebuję tych papierów na wczoraj i…

- Idę na kawę. Pracuję dopiero od dziewiątej. – zrobił kolejny krok w stronę drzwi.

- Shane, ty cholerny diable! Załatwię ci tą kawę, nawet kupię ci śniadanie, tylko nie waż się zrobić ani kroku więcej w kierunku wyjścia. – słysząc to, odwrócił się z szerokim uśmiechem.

- Skoro tak ładnie prosisz? – zaszczebiotał, na co jego szef jedynie coś mruknął, znikając ponownie w swoim gabinecie, a Carmen chichocząc, sięgnęła po swoją torebkę i płaszcz.

- Ja pójdę po twoją kawę. W końcu to przeze mnie musiałeś wstać tak wcześnie. Chcesz do tego coś słodkiego?

- O tak. Najlepiej bajaderkę. – powiedział wystarczająco głośno, by Bukster go usłyszał. Ich szef uwielbiał te słodkości, których z przyczyn zdrowotnych i rosnącej z przodu oponce, jego żona dała mu kategoryczny zakaz.

- Kurwa nie! – usłyszeli w odpowiedzi, na co oboje parsknęli śmiechem.

O tak. Zapowiadał się naprawdę znakomity dzień.

 

***

 

Kade siedział w swoim gabinecie niemal od świtu. Z jakiegoś powodu nie mógł w nocy spać. Dlatego postanowił, że przyjedzie dzisiaj do pracy wcześniej i zabierze się za papierkową robotę, kiedy na piętrze nikogo jeszcze nie było i panowały cisza i spokój. Jednak, gdy tylko wziął w ręce pierwszy dokument i zaczął go czytać, zrozumiał, że przebiega jedynie wzrokiem po tekście, nie rozumiejąc i nie przyswajając zupełnie niczego, z tego, co wyczytał. Jego umysł błądził cały czas myślami w kierunku Collena.

Rudzielec do niego nie zadzwonił.

Cały wczorajszy dzień czekał jak głupek, przy telefonie. Parokrotnie sprawdzał, czy komórka jest włączona, czy działa lub ma naładowaną baterię. Przeglądał skrzynkę pocztową, w poszukiwaniu wiadomości, która nie nadeszła.

Wiedział, że zachowywał się naprawdę idiotycznie. Nawet zaczął się porównywać do nastolatki, czekającej na telefon od wymarzonego chłopaka, z którym była na pierwszej w swoim życiu randce. Z jakiegoś powodu to porównanie wydawało mu się równie zabawne, co odpowiednie do zaistniałej sytuacji. Co prawda wychodzili gdzieś razem z Shane’em niezliczone razy. To jednak był ich pierwszy raz, gdy wychodzili gdzieś jako „para”.

I to było prawie jak randka.

Parsknął rozbawiony na to szczeniackie określenie.

No, ale jakby nie było, tak to właśnie wyglądało.

Przyjechał po niego, obaj odwalili się jak nigdy, był posiłek, tańce, a nawet pierwszy pocałunek.

Zadrżał mimowolnie na jego wspomnienie.

Ten pocałunek wracał do niego przez cały wczorajszy dzień. Z jakiegoś powodu nie mógł wyrzucić go z głowy. Czy to przez to, że pierwszy raz całował się z chłopakiem, czy przez to, że tym chłopakiem był Shane? Jego najlepszy przyjaciel, osoba, którą znał praktycznie od zawsze.

Nie rozumiał tego.

Nie rozumiał reakcji swojego ciała.

Bo jego ciało zareagowało na ten pocałunek. Nawet więcej, niż tylko zareagowało. Był podniecony i to bardzo. Nawet już nie pamiętał, kiedy jego ciało zareagowało w takim stopniu na zwyczajny pocałunek. Tym bardziej martwiło go to, że zareagowało w taki sposób na mężczyznę. Na Collena. Nigdy wcześniej nie interesował się facetami. Nie w takim aspekcie swojego życia.

Co prawda myślał o tym dużo, zaraz po tym, gdy Shane przyznał mu się, że jest gejem. Doszedł wtedy do wniosku, że zdecydowanie woli kobiety i nie ma nawet cienia szansy, by był biseksualny i zainteresował się mężczyzną.

Teraz już nie był tego tak do końca pewien. Bo czy tego chciał, czy nie, ten pocałunek udowodnił mu, że nie był tak do końca heteroseksualny, jak myślał, że jest.

I to w pewien sposób go przerażało.

Przerażała go myśl, że zacznie patrzeć na innych mężczyzn w tych kategoriach, że zacznie patrzeć tak na rudzielca. Co już zaczął robić.

Przez większość wczorajszego dnia nie mógł przestać myśleć o tym, jakie miękkie wargi ma Shane. Jak przyjemnie pachnie i jak jego drobne ciało wpasowało się w jego objęcia. O jego jasnej, delikatnej skórze, tych kilku słodkich piegach w okolicy nosa i rozmarzonym wyrazie tych zachwycających, zielonych oczu, otoczonych rzęsami, których pozazdrościłaby mu niejedna kobieta.

Nie mógł zapomnieć tego ciepła. Namiętności i przyjemności płynącej wraz z pocałunkiem.

Sapnął zaskoczony, gdy zorientował się, że ponownie jest podniecony.

Nie mógł dłużej udawać, że cała ta sytuacja jest mu obojętna. Bo nie jest.

Shane podniecał go.

Nie wiedział dlaczego odkrył to akurat teraz. Czy to miało coś wspólnego ze zmianą wizerunku Collena, czy pierwszym takim kontaktem z tą samą płcią? Może zwyczajnie był ciekawy, jak to jest z facetem? Podobno wielu mężczyzn o tym myślało.

Tylko dlaczego jego obiektem fascynacji stał się Shane?

Gdyby sprawa dotyczyła innego mężczyzny i gdyby nie był w czymś w rodzaju związku, sprawdziłby to. Zwyczajnie poszedłby z tym gościem do łóżka, by przekonać się jak to jest i czy jeden raz zmniejszy, bądź uciszy jego zainteresowanie.

Teraz nie wiedział, co ma zrobić. Nie mógł się przespać z rudzielcem. Po pierwsze dlatego, że nie miał zielonego pojęcia, jak to zrobić, a po drugie to był jego Shane. Gość, którego traktował jak brata, z którym zjadł niejedną beczkę soli. A co najważniejsze, Collen był kimś, kto był w nim z a k o c h a n y.

To samo w sobie wszystko utrudniało.

Przeczesał włosy palcami i oparł się wygodniej na fotelu, odchylając głowę do tył.

Czuł się zagubiony. Po raz pierwszy w życiu, nie miał pojęcia, co powinien zrobić. A co gorsza, nie miał z kim o tym porozmawiać. Z wszystkimi problemami zawsze zwracał się do Shane’a.

Czemu wcześniej nie zauważył, że poza nim tak naprawdę nie ma tu nikogo bliskiego? Miał co prawda wielu znajomych. Bliższych, bądź dalszych. Większość dotyczyła jednak jego pracy. No, miał co prawda Lucy, ale ona miała obecnie zbyt wiele swoich problemów, by mógł ładować się jej na głowę z własnymi. Poza tym, co miałby jej powiedzieć? Kochanie, zauroczył mnie mój własny przyjaciel? Mam problem i chciałbym sprawdzić jak to jest być z facetem? A może od razu powinien powiedzieć, że myśli o zaliczeniu Collena?

Jęknął, chowając twarz w dłoniach.

Jak to się stało, że pozwolił, by jego życie tak się popieprzyło? Przecież wszystko było tak idealne.

Co robić? Co robić?

Co miał do cholery zrobić?

Wyciągnął z kieszeni telefon i wyszukał w kontaktach numer Shane’a. Zawahał się przed naciśnięciem klawisza połączenia. Pokręcił głową, wychodząc z kontaktów i blokując telefon. Dzwonienie do rudzielca o tak wczesnej godzinie nie było zbyt dobrym pomysłem. Nie tylko z powodu jego „zamiłowania” do wczesnego wstawania. Collen nie odzywał się do niego nie bez powodu. Widocznie potrzebował czasu.

Paza tym był pewien, że w granicach ósmej otrzyma od przyjaciela sms-a, mówiącego jak to nienawidzi poniedziałków lub co za kretyn wymyślił wstawanie do pracy o tak wczesnej godzinie. Wolał mu wtedy nie przypominać, że jako jedyny z całej firmy miał ten przywilej przychodzenia do biura na dziewiątą i tylko dlatego, że nikt z nim wcześniej nie dawał rady wytrzymać.

Uśmiechnął się mimowolnie, obracając w palcach telefon.

A może jednak powinien zadzwonić do niego po ósmej z zapytaniem, jak mu się wstawało? Kilka kąśliwych uwag i ostrych epitetów z pewnością rozładowałyby trochę atmosferę między nimi.

Z tą myślą zabrał się ponownie do pracy.

8 komentarzy:

  1. Świetny rozdział. Trochę się wyjasnia, ale jeszcze więcej komplikuje, jak to zawsze bywa :D
    czekam na next.

    p.s. osobOM ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Superowy rozdział <3 Uwielbiam to ooppowiadanie, a wczoraj co jakieś pięć minut sprawdzałam czy już się pojawił rozdział XD
    uuuuuu... podoba mi się taki Shane! Jest super odlotowy i taki zadziorny :3 Uwielbiam!
    I Alan- kochany i troskliwy przyjaciel. Super, że przyszedł porozmawiać z rudzielcem <3
    A Kade jest głupi i tyle XD Mam nadzieję, że szybko się zdecyduje na działanie!
    Rozdział ogólnie bardzo mi się podoba!
    Ściskam!

    PS. Mogłabyś włączyć też komentarze dla anonimowych? Bo nie chce mi się za każdym razem logować, a pewnie też nie każdy ma konto :P Taka mała prośba^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzisiaj przeczytałam wszystkie rozdziały i muszę napisać, że podoba mi się. Fajnie, że opowiadanie jest o dorosłych mężczyznach, a nie o nastolatkach. :) Mam mieszane uczucia, co do Kade'a, ale za to Shane'a wielbię (słabość do piegów tak bardzo).
    Czekam na kolejny rozdział i życzę dużo weny. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Również z tego powodu kocham to opowiadanie :)

      Usuń
  4. Hej,
    cudnie, Shane o tak ta rozmowa z szefem ;) zmienił wygląd i już się go nie poznaje, bez kawy to lepiej nie podchodzić do niego o takiej godzinie :) och Kade ty i twoje roztrerki może pogadaj z Rebeką...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, Shane przed pierwszą kawą jest naprawdę straszny :)
      Dziękuję i również pozdrawiam.

      Usuń