Rozdział
7
Shane mruknął coś
niewyraźnie, przekręcając się na drugi bok, by móc dosięgnąć dzwoniącego
telefonu. Nie otwierając oczu, wyciągnął rękę i wymacał palcami hałasujące
ustrojstwo. Odebrał, nie sprawdzając nawet kto dzwoni.
- Kimkolwiek jesteś lepiej
miej zajebiście dobry powód, by mnie budzić. – burknął do słuchawki.
Odpowiedział mu śmiech. W dodatku należał on do dobrze mu znanej osoby. –
Pieprz się Alan. – warknął, kończąc połączenie i odłożył komórkę na jej
poprzednie miejsce. Nie na długo, bo ta ponownie zaczęła dzwonić.
Tym razem odrzucił
połączenie i schował ten wymysł szatana pod poduszkę. Miał nadzieje, że
przyjaciel zrozumie aluzje i da mu spokojnie pospać.
Po chwili jednak telefon
ponownie zaczął dzwonić, co uświadomiło mu, że Sanders nie należał do osób szczególnie
lotnych. Albo należał do szczególnie upierdliwych.
Podniósł się do siadu i
przetarł zaspaną twarz.
- Kurwa, czego!? –
warknął odbierając, gdy komórka nie przestawała dzwonić.
I tym razem odpowiedział
mu śmiech.
- Nie jesteś rannym
ptaszkiem, co? – zapytał nadal wyraźnie rozbawiony Alan.
- Pierdol się. Czego
chcesz? – nie zamierzał wdawać się z nim w dyskusje. Jego ciepła, mięciusia
podusia go wzywała, a on nie zwykł jej odmawiać.
- Chciałbym z tobą
porozmawiać. Możemy się spotkać?
- Alan do cholery, jest
niedziela rano, wszyscy normalni ludzie o tej porze śpią.
- Shane… – krótkie
parsknięcie. – Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, ale jest już po dziesiątej.
- W takim razie odezwij
się o jakieś bardziej przyzwoitej porze.
- Na przykład kiedy?
- Nie wiem. Po dwudziestej,
albo najlepiej jutro. Cześć. – powiedział, kończąc połączenie. Schował telefon
pod poduszkę, po czym szybko go stamtąd wyciągnął i wyłączył. Dopiero wtedy,
uśmiechając się sam do siebie, wsunął go tam ponownie.
No, a teraz mógł wrócić
do swojej ulubionej czynności.
Do spania.
Nie wiedział, która była
godzina, gdy się obudził. A raczej, gdy ponownie został siłą wyrwany z
troskliwych objęć Morfeusza.
Ktoś uporczywie dobijał
się do drzwi jego mieszkania.
Odrzucił kołdrę na bok i
usiadł na łóżku. Sięgnął po okulary, które zwykł nosić. Nie zamierzał zakładać
szkieł. Nie szedł dzisiaj do pracy, ani na żadne spotkanie. Nigdzie się dzisiaj
nie wybierał i nie istniała w niebie i na ziemi siła, która byłaby wstanie skłonić
go do zmiany zdania. A okulary były w takim wypadku dużo bardziej wygodne od
szkieł. Zwłaszcza, że wczoraj nosił je stanowczo zbyt długo. A jako, że był do
nich nie przyzwyczajony, czuł, że jego oczy są podrażnione i pieką
nieprzyjemnie.
Gdy wychodząc z pokoju,
rzucił okiem w lustro. Ujrzał obraz nędzy i rozpaczy. Jego oczy były
zaczerwienione i opuchnięte od płaczu, przez co wyglądał jakby chlał przez całą
noc. Włosy sterczały we wszystkie strony, a spodnie od piżamy, które miał na
sobie, zwisały nisko na wąskich biodrach. Nie miał na sobie koszulki, przez co
za chude i zbyt blade, jego zdaniem ciało, pozostawało odkryte.
Przeczesał włosy palcami,
starając się je choć trochę doprowadzić do porządku. Zamek w drzwiach zgrzytnął
nieprzyjemnie, gdy go otwierał.
- Tak? – zapytał mało
przytomnie, uchylając drzwi.
- Cześć, kolego. – na
progu stał Alan, szczerząc do niego tą swoją idealnie równą i śnieżnobiałą
klawiaturę. Wyglądał tak świeżo i kwitnąco, że już za samo to chciał go kopnąć
w cztery litery. Nie mówiąc o tym, że ta upierdliwa istota po raz kolejny ośmieliła
się wyciągnąć go z łóżka.
Tego nie mógł wybaczyć.
- Spierdalaj. – rzucił,
chcąc zamknąć mu drzwi przed nosem. Blondyn musiał mieć dużo lepszy refleks niż
on, albo to była wina niewyspania, bo Alan zdążył wsunąć stopę w szparę w
drzwiach, nim zdążył je zamknąć.
- Przyniosłem twoją
ulubioną kawę i serowe pączki z cynamonem.
Shane zawahał się,
przyglądając Sandersowi z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Jego mózg chyba zaczął
się dopiero budził na dźwięk słowa „kawa”. Niemal słyszał jak trybiki w jego
głowie zaczynają się poruszać.
Spojrzał podejrzliwie na
trzymane przez blondyna zakryte, styropianowe kubki i brązową torebkę z logiem
jego ulubionej cukierni.
- Czarna? – zapytał.
- Jak smoła. I dwie
łyżeczki cukru.
- Dobra, wejdź. – uchylił
szerzej drzwi, wpuszczając wielkoluda do środka.
- Zastanawiam się, czy
wpuściłeś mnie dla świętego spokoju, czy dla kawy. – zapytał Alan, podążając za
nim do salonu, gdzie postawił przyniesione skarby na niskim stoliku, stojącym
między kompletem wypoczynkowym składającym się z dwóch foteli i kanapy rogówki.
– A może sprawił to mój urok osobisty?
- Głupie pytanie. –
prychnął. – Oczywiście, że zrobiłem to dla kawy.
***
- Czy teraz dowiem się po
co przyszedłeś? – zapytał Shane, leżąc na kanapie z torebkami jakiegoś zielska
na oczach, które Alan nazwał okładem z rumianku. Swoją drogą nie wiedział skąd
blondyn go wytrzasnął. Nie przypominał sobie, by coś takiego posiadał w swojej
skromnej, domowej apteczce.
Musiał jednak przyznać,
że dzięki okładom, prysznicowi i kawie czuł się niemal jak nowonarodzony.
Zwłaszcza dzięki kawie.
Nektarowi bogów, który
wypił praktycznie pod prysznicem, nie myśląc nawet o zostawieniu kawy samej w
towarzystwie Sandersa. Nawet w łazience słyszał śmiech Alana, gdy po jego
poleceniu, by zostawił napój w spokoju i poszedł się ogarnąć, powiedział, że
chyba go pojebało i zgarniając kawę, czmychnął się umyć.
Teraz, po porannej porcji
kofeiny, czuł się trochę zawstydzony swoim wcześniejszym zachowaniem i
słownictwem. Próbował nawet przeprosić blondyna, ale ten tylko machnął ręką,
mówiąc, że wiedział na co się piszę, wyciągając go z łóżka i był na to
przygotowany. Później podsunął mu niemal pod nos dwie torebki z herbatą, jak z
początku sądził i kazał się położyć z tym na oczach.
Nawet nie wiedział, że
odrobina rumianku potrafi zdziałać takie cuda. Musiał pamiętać, by zrobić
zapas. Tak na wszelki wypadek. Gdyby musiał pracować do późna.
- Chciałem porozmawiać. –
usłyszał głos Alana gdzieś z lewej strony. Blondyn pewnie siedział rozwalony na
jego fotelu i po cichu nabijał się z tego, jak zabawnie wyglądał z tym
zielskiem na oczach.
- No co ty nie powiesz.
Wybacz, ale nie zdążyłem się tego domyślić, po tych telefonach z samego rana i
wyciągnięciu mnie siłą z łóżka.
- Wcale nie tak wcześnie.
Było po dziesiątej.
- Mniejsza z tym. W czym
rzecz?
- No bo wiesz… – zamilkł
na chwile, jakby nie wiedział jak
zacząć, co samo w sobie upewniło go, że Alan chce porozmawiać z nim o czymś
poważnym. – Chciałbym byś opowiedział mi o tej całej szopce z Kade’em. I nie
wciskaj mi kitu, że jesteście razem, bo w to nie uwierzę. Miałem wczoraj sporo
czasu, by się nad tym zastanowić i…
- Twoje życie prywatne
musi być naprawdę nudne, skoro tyle czasu poświęcasz mojemu. – przerwał mu
zgryźliwie.
- I doszedłem do wniosku,
że w życiu nie pozwoliłbyś swojemu partnerowi traktować się tak, jak robi to
Anders. – kontynuował, niezrażony jego komentarzem. – Do tego to twoje
późniejsze zachowanie. Powiesz mi o co chodzi? Co się tak naprawdę dzieje?
Shane ściągnął okład z
oczu, by móc spojrzeć na blondyna. Nawet bez okularów mógł dojrzeć, że Alan był
nachylony w jego stronę, a w oczach odbijała się prawdziwa troska i chęć
pomocy.
- Naprawdę chcesz
wiedzieć? – zapytał, siadając.
- Znasz mnie i dobrze
wiesz, że nie naciskałbym, gdybym nie miał pewności, że to coś poważnego.
Martwię się o ciebie Shane. I chociaż w oczach większości uchodzę za bogatego,
rozpuszczonego paniczyka, to wiem, co w życiu jest naprawdę ważne i dbam o to.
A ty jesteś dla mnie ważny. – głos Sandersa był dość cichy i łagodny.
Absolutnie nie pasował do jego wizerunku krnąbrnego, rozrywkowego bawidamka. To
był prawdziwy Alan. Taki, jakiego znała wyłącznie jego rodzina i najbliżsi
przyjaciele.
Collen miał łzy pod
powiekami, słysząc jego słowa.
- W porządku. Opowiem ci,
ale musisz przysiąc, że to, co ci powiem, nie opuści tych ścian. – nie czuł się
najlepiej, wciągając w to kolejną osobę, ale potrzebował z kimś porozmawiać.
Kade odpadał z widomych powodów, a Rebeci i Carli nie znał zbyt dobrze.
Pozostał mu zatem jedynie Alan.
- Masz moje słowo. No,
dawaj. Zamieniam się w słuch.
- O rany, ale bagno. –
spuentował Sanders paręnaście minut później, gdy skończył mu o wszystkim
opowiadać. O dziwo czuł się całkiem dobrze, dzieląc się tym z drugą osobą.
Cieszył się, że Alan to z niego wyciągnął, choć nie zamierzał się do tego
wprost przyznawać. – To co zamierzasz teraz zrobić?
- Sam dokładnie nie wiem.
Najchętniej rzuciłbym tą maskaradę w cholerę i powiedział Kade’owi, by radził
sobie z tym sam. Jednak wiem, że nie mogę go teraz zostawić z tym samego. Jakby
nie było, zgodziłem się na tą małą grę, więc będę zmuszony zagrać w nią do
końca.
- Czyli do kiedy?
- Dobre pytanie. Mam
nadzieję, że Kade wymyśli coś po piątkowym obiedzie, bo w sobotę zamierzam wyjść
do klubu. – jego odpowiedź musiała rozbawić Sandersa, bo ten prychnął,
szczerząc zęby w szerokim uśmiechu.
- W porządku, a co do
tego czasu?
- Zamierzam być grzecznym
i oddanym narzeczonym.
***
Shane wpadł do biura jak
burza. Był zły i nie wyspany, co niestety stawało się coraz częstsze.
Było parę minut po siódmej,
gdy otrzymał telefon od szefa. Carmen, dziewczyna pełniąca od paru tygodni
funkcję sekretarki, niechcący zalała herbatą jedną z ważniejszych umów między
ich biurem, a firmą budowlaną Danielsów, z którą współpracowali od lat. Pan
Bukster był przerażony. Tym bardziej, że chodziło o jakiś duży i kosztowny
projekt.
Dlaczego tylko dzwonił do
niego? Nie miał zielonego pojęcia. A przynajmniej jego niedobudzony jeszcze
umysł, nie mógł tego ustalić.
- Przepraszam, ale biuro
jest jeszcze zamknięte. – powiedziała Carmen, gdy tylko go zobaczyła. –
Otwieramy dopiero o ósmej.
- Wiem! Pracuję tu od
pięciu cholernych lat! – warknął na dziewczynę, hamując się, by nie użyć
ostrzejszych słów, cisnących mu się na język. Jakby nie było, to przez nią
został wyciągnięty z łóżka o tej nienormalnej godzinie.
- Shane? – dziewczyna
patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. – O rety… Przepraszam, nie poznałam
cię…
- Nie ważne. Czego chce
stary? – zapytał, mając na myśli szefa. To nie tak, że Bukster był jakimś
dziadkiem, czy gościem w podeszłym wieku. Mężczyzna nie skończył nawet
czterdziestki. Wszyscy go jednak tak nazywali dlatego, że był z nich wszystkich
najstarszy i jako jedyny z ich ekipy był rodzicem. Miał dwójkę uroczych
rozrabiaków, które niedawno skończyły dziesięć i osiem lat.
- Nie jestem pewna. Chyba
miał nadzieje, że masz u siebie kopie dokumentu. – powiedziała zawstydzona,
wyłamując sobie palce. – Przepraszam, że przeze mnie musiałeś przyjechać
wcześniej.
- Tak bywa. – westchnął,
przeczesując palcami włosy. – Dobra, powiedz mi dokładnie o którą umowę chodzi
i zabieramy się do roboty. I na przyszłość postaraj się nie trzymać kubka w
pobliżu dokumentów.
- Oczywiście. – posłała
mu szeroki uśmiech.
- Carmen, czy przyszedł
już Shane? - usłyszał z prawej dobrze mu znany głos Jamesa Bukstera, który
chwilę później wyłonił się zza drzwi swojego gabinetu. Był to mężczyzna
średniego wzrostu i budowy. Jego ciemnobrązowe włosy były starannie
przystrzyżone, a orzechowe oczy zmrużone w wyrazie irytacji. – Prosiłem cię,
byś informowała klientów, że pracujemy dopiero od ósmej.
- Naturalnie, proszę
pana, postępuję według pańskich poleceń. – odpowiedziała mu Carmen, chyba nie
bardzo rozumiejąc o co mu chodzi. Na ustach Collena pojawił się mimowolny
uśmieszek.
- To co ten pan tutaj
robi?
- Sugerujesz, że
powinienem sobie pójść? – zapytał go, unosząc brwi do góry.
- Nie przypominam sobie
smarkaczu, byśmy byli na ty. I jeśli przyszedłeś do Carmen, to życzyłbym sobie,
byście spotykali się w czasie przerwy na lunch lub po pracy. A teraz proszę
wyjść.
- W porządku, staruszku.
Tylko nie dzwoń do mnie więcej, bym przychodził wcześniej. – powiedział
kierując się w stronę drzwi. Rzucił jeszcze szefowi nad ramieniem bezczelny uśmiech,
dzięki czemu mógł zobaczyć wyraz konsternacji na jego twarzy, który chwile
później zmienił się w zaskoczenie i przerażenie.
- Shane, natychmiast tu
wracaj!
- No nie wiem. – mruknął.
– Najpierw budzisz mnie o jakieś niebotycznej godzinie i błagasz bym przyjechał
jak najszybciej, a teraz na mnie krzyczysz i wyganiasz. Jesteś niedobry. –
ułożył usta w podkówkę i teatralnie zachlipał.
- Collen, to nie jest
zabawne. Potrzebuję tych papierów na wczoraj i…
- Idę na kawę. Pracuję
dopiero od dziewiątej. – zrobił kolejny krok w stronę drzwi.
- Shane, ty cholerny
diable! Załatwię ci tą kawę, nawet kupię ci śniadanie, tylko nie waż się zrobić
ani kroku więcej w kierunku wyjścia. – słysząc to, odwrócił się z szerokim
uśmiechem.
- Skoro tak ładnie
prosisz? – zaszczebiotał, na co jego szef jedynie coś mruknął, znikając
ponownie w swoim gabinecie, a Carmen chichocząc, sięgnęła po swoją torebkę i
płaszcz.
- Ja pójdę po twoją kawę.
W końcu to przeze mnie musiałeś wstać tak wcześnie. Chcesz do tego coś
słodkiego?
- O tak. Najlepiej
bajaderkę. – powiedział wystarczająco głośno, by Bukster go usłyszał. Ich szef
uwielbiał te słodkości, których z przyczyn zdrowotnych i rosnącej z przodu
oponce, jego żona dała mu kategoryczny zakaz.
- Kurwa nie! – usłyszeli
w odpowiedzi, na co oboje parsknęli śmiechem.
O tak. Zapowiadał się
naprawdę znakomity dzień.
***
Kade siedział w swoim
gabinecie niemal od świtu. Z jakiegoś powodu nie mógł w nocy spać. Dlatego
postanowił, że przyjedzie dzisiaj do pracy wcześniej i zabierze się za
papierkową robotę, kiedy na piętrze nikogo jeszcze nie było i panowały cisza i
spokój. Jednak, gdy tylko wziął w ręce pierwszy dokument i zaczął go czytać,
zrozumiał, że przebiega jedynie wzrokiem po tekście, nie rozumiejąc i nie
przyswajając zupełnie niczego, z tego, co wyczytał. Jego umysł błądził cały
czas myślami w kierunku Collena.
Rudzielec do niego nie
zadzwonił.
Cały wczorajszy dzień
czekał jak głupek, przy telefonie. Parokrotnie sprawdzał, czy komórka jest
włączona, czy działa lub ma naładowaną baterię. Przeglądał skrzynkę pocztową, w
poszukiwaniu wiadomości, która nie nadeszła.
Wiedział, że zachowywał
się naprawdę idiotycznie. Nawet zaczął się porównywać do nastolatki, czekającej
na telefon od wymarzonego chłopaka, z którym była na pierwszej w swoim życiu
randce. Z jakiegoś powodu to porównanie wydawało mu się równie zabawne, co odpowiednie
do zaistniałej sytuacji. Co prawda wychodzili gdzieś razem z Shane’em
niezliczone razy. To jednak był ich pierwszy raz, gdy wychodzili gdzieś jako
„para”.
I to było prawie jak
randka.
Parsknął rozbawiony na to
szczeniackie określenie.
No, ale jakby nie było,
tak to właśnie wyglądało.
Przyjechał po niego, obaj
odwalili się jak nigdy, był posiłek, tańce, a nawet pierwszy pocałunek.
Zadrżał mimowolnie na
jego wspomnienie.
Ten pocałunek wracał do
niego przez cały wczorajszy dzień. Z jakiegoś powodu nie mógł wyrzucić go z
głowy. Czy to przez to, że pierwszy raz całował się z chłopakiem, czy przez to,
że tym chłopakiem był Shane? Jego najlepszy przyjaciel, osoba, którą znał praktycznie
od zawsze.
Nie rozumiał tego.
Nie rozumiał reakcji
swojego ciała.
Bo jego ciało zareagowało
na ten pocałunek. Nawet więcej, niż tylko zareagowało. Był podniecony i to
bardzo. Nawet już nie pamiętał, kiedy jego ciało zareagowało w takim stopniu na
zwyczajny pocałunek. Tym bardziej martwiło go to, że zareagowało w taki sposób
na mężczyznę. Na Collena. Nigdy wcześniej nie interesował się facetami. Nie w
takim aspekcie swojego życia.
Co prawda myślał o tym
dużo, zaraz po tym, gdy Shane przyznał mu się, że jest gejem. Doszedł wtedy do
wniosku, że zdecydowanie woli kobiety i nie ma nawet cienia szansy, by był
biseksualny i zainteresował się mężczyzną.
Teraz już nie był tego
tak do końca pewien. Bo czy tego chciał, czy nie, ten pocałunek udowodnił mu,
że nie był tak do końca heteroseksualny, jak myślał, że jest.
I to w pewien sposób go
przerażało.
Przerażała go myśl, że
zacznie patrzeć na innych mężczyzn w tych kategoriach, że zacznie patrzeć tak
na rudzielca. Co już zaczął robić.
Przez większość wczorajszego
dnia nie mógł przestać myśleć o tym, jakie miękkie wargi ma Shane. Jak
przyjemnie pachnie i jak jego drobne ciało wpasowało się w jego objęcia. O jego
jasnej, delikatnej skórze, tych kilku słodkich piegach w okolicy nosa i
rozmarzonym wyrazie tych zachwycających, zielonych oczu, otoczonych rzęsami,
których pozazdrościłaby mu niejedna kobieta.
Nie mógł zapomnieć tego
ciepła. Namiętności i przyjemności płynącej wraz z pocałunkiem.
Sapnął zaskoczony, gdy
zorientował się, że ponownie jest podniecony.
Nie mógł dłużej udawać,
że cała ta sytuacja jest mu obojętna. Bo nie jest.
Shane podniecał go.
Nie wiedział dlaczego
odkrył to akurat teraz. Czy to miało coś wspólnego ze zmianą wizerunku Collena,
czy pierwszym takim kontaktem z tą samą płcią? Może zwyczajnie był ciekawy, jak
to jest z facetem? Podobno wielu mężczyzn o tym myślało.
Tylko dlaczego jego
obiektem fascynacji stał się Shane?
Gdyby sprawa dotyczyła
innego mężczyzny i gdyby nie był w czymś w rodzaju związku, sprawdziłby to.
Zwyczajnie poszedłby z tym gościem do łóżka, by przekonać się jak to jest i czy
jeden raz zmniejszy, bądź uciszy jego zainteresowanie.
Teraz nie wiedział, co ma
zrobić. Nie mógł się przespać z rudzielcem. Po pierwsze dlatego, że nie miał
zielonego pojęcia, jak to zrobić, a po drugie to był jego Shane. Gość, którego traktował jak brata, z którym zjadł
niejedną beczkę soli. A co najważniejsze, Collen był kimś, kto był w nim z a k
o c h a n y.
To samo w sobie wszystko
utrudniało.
Przeczesał włosy palcami
i oparł się wygodniej na fotelu, odchylając głowę do tył.
Czuł się zagubiony. Po
raz pierwszy w życiu, nie miał pojęcia, co powinien zrobić. A co gorsza, nie
miał z kim o tym porozmawiać. Z wszystkimi problemami zawsze zwracał się do
Shane’a.
Czemu wcześniej nie
zauważył, że poza nim tak naprawdę nie ma tu nikogo bliskiego? Miał co prawda
wielu znajomych. Bliższych, bądź dalszych. Większość dotyczyła jednak jego
pracy. No, miał co prawda Lucy, ale ona miała obecnie zbyt wiele swoich
problemów, by mógł ładować się jej na głowę z własnymi. Poza tym, co miałby jej
powiedzieć? Kochanie, zauroczył mnie mój własny przyjaciel? Mam problem i
chciałbym sprawdzić jak to jest być z facetem? A może od razu powinien
powiedzieć, że myśli o zaliczeniu Collena?
Jęknął, chowając twarz w
dłoniach.
Jak to się stało, że
pozwolił, by jego życie tak się popieprzyło? Przecież wszystko było tak
idealne.
Co robić? Co robić?
Co miał do cholery
zrobić?
Wyciągnął z kieszeni
telefon i wyszukał w kontaktach numer Shane’a. Zawahał się przed naciśnięciem
klawisza połączenia. Pokręcił głową, wychodząc z kontaktów i blokując telefon.
Dzwonienie do rudzielca o tak wczesnej godzinie nie było zbyt dobrym pomysłem. Nie
tylko z powodu jego „zamiłowania” do wczesnego wstawania. Collen nie odzywał
się do niego nie bez powodu. Widocznie potrzebował czasu.
Paza tym był pewien, że w
granicach ósmej otrzyma od przyjaciela sms-a, mówiącego jak to nienawidzi
poniedziałków lub co za kretyn wymyślił wstawanie do pracy o tak wczesnej
godzinie. Wolał mu wtedy nie przypominać, że jako jedyny z całej firmy miał ten
przywilej przychodzenia do biura na dziewiątą i tylko dlatego, że nikt z nim
wcześniej nie dawał rady wytrzymać.
Uśmiechnął się
mimowolnie, obracając w palcach telefon.
A może jednak powinien zadzwonić
do niego po ósmej z zapytaniem, jak mu się wstawało? Kilka kąśliwych uwag i ostrych
epitetów z pewnością rozładowałyby trochę atmosferę między nimi.
Z tą myślą zabrał się
ponownie do pracy.
Świetny rozdział. Trochę się wyjasnia, ale jeszcze więcej komplikuje, jak to zawsze bywa :D
OdpowiedzUsuńczekam na next.
p.s. osobOM ;)
Dzięki, już poprawiam.
UsuńSuperowy rozdział <3 Uwielbiam to ooppowiadanie, a wczoraj co jakieś pięć minut sprawdzałam czy już się pojawił rozdział XD
OdpowiedzUsuńuuuuuu... podoba mi się taki Shane! Jest super odlotowy i taki zadziorny :3 Uwielbiam!
I Alan- kochany i troskliwy przyjaciel. Super, że przyszedł porozmawiać z rudzielcem <3
A Kade jest głupi i tyle XD Mam nadzieję, że szybko się zdecyduje na działanie!
Rozdział ogólnie bardzo mi się podoba!
Ściskam!
PS. Mogłabyś włączyć też komentarze dla anonimowych? Bo nie chce mi się za każdym razem logować, a pewnie też nie każdy ma konto :P Taka mała prośba^^
Zgodnie z prośbą. Pozdrawiam.
UsuńDzisiaj przeczytałam wszystkie rozdziały i muszę napisać, że podoba mi się. Fajnie, że opowiadanie jest o dorosłych mężczyznach, a nie o nastolatkach. :) Mam mieszane uczucia, co do Kade'a, ale za to Shane'a wielbię (słabość do piegów tak bardzo).
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny rozdział i życzę dużo weny. :)
Również z tego powodu kocham to opowiadanie :)
UsuńHej,
OdpowiedzUsuńcudnie, Shane o tak ta rozmowa z szefem ;) zmienił wygląd i już się go nie poznaje, bez kawy to lepiej nie podchodzić do niego o takiej godzinie :) och Kade ty i twoje roztrerki może pogadaj z Rebeką...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Tak, Shane przed pierwszą kawą jest naprawdę straszny :)
UsuńDziękuję i również pozdrawiam.