Kłamstwo - Rozdział 18


Rozdział 18

 

Wpatrywał się w szachownice, przeciągając następny ruch. Jeśli przesunie konia doprowadzi do mata. A nie wiedział, czy powinien. Z jednej strony starszy mężczyzna nie był głupi i wyłapałby, gdyby dał mu wygrać. Z drugiej strony dziadek Shane’a mógłby się na niego obrazić, w przypadku przegranej. A Cole nie zamierzał robić sobie ze staruszka wroga. Ten mężczyzna i siedząca w fotelu z robótką kobieta, byli najważniejszymi ludźmi w życiu rudzielca. I jeśli zamierzał startować do Shane’a, wolał mieć ich po swojej stronie, a przynajmniej zrobić wszystko, by nie byli mu niechętni.

Poza tym zdążył ich bardzo polubić.

Przeważnie cicha i spokojna kobieta, po której Collen odziedziczył urodę, potrafiła być naprawdę nieprzewidywalna, gdy coś nie szło po jej myśli. Była idealnie dobraną połówką dla swojego męża – hałaśliwego, temperamentnego choleryka. Nie wierzył Shane’owi, gdy ten mu opowiadał, że jego babcia rządzi w domu żelazną ręka. Nie wierzył, do póki nie zobaczył na własne oczy, jak kobieta zmusiła męża do przyniesienia drewna. Nie użyła siły, ani groźby. Wystarczyło, że na niego ostrzej spojrzała. No i nie bardzo zrozumiał uwagę rudzielca o gonieniu kotów sąsiadki, to musiał być jakiś rodzinny żart. Wtedy zrozumiał, że Shane się nie mylił i pani Norton rzeczywiście trzymała męża pod pantoflem. Głowa rodu może i przerażał swoją posturą i hałaśliwym sposobem bycia, pokazując swoją postawą, że nikt mu nie podskoczy, ale prawda była taka, że truchlał jak dziecko, pod lodowatym spojrzeniem małżonki.

To, co go martwiło, to fakt, że rudzielec był aż nadto podobny do swojej babki. Może za wyjątkiem ciętego języka. Bo był pewny, że tą cechę odziedziczył po siedzącym naprzeciw niemu mężczyźnie.

- Coś ciężko ci to idzie, młody człowieku. – staruszek wpatrywał się w niego z rozbawieniem wypisanym na twarzy. Zapewne nie uszła jego uwadze niepewność, którą odczuwał.

- Dziadku, Cole po prostu stara się z tobą wygrać tak, byś nie poczuł się upokorzony przegraną z młodzikiem. – powiedział Shane, zaznaczając palcami w powietrzu cudzysłów przy ostatnim słowie. Posłał rudzielcowi groźne spojrzenie, na co ten parsknął. – Nic z tego, te twoje groźne miny nie robią na mnie wrażenia.

I w tym był cały problem. Gdyby Collen się go bał, z całą pewnością nie byłby tak wyjątkowy. Daniels przywykł do tego, że większość osób się go boi i czuje przed nim respekt. Zawdzięczał to nie tyle co wzrostowi i wyrobionym ciężką pracą mięśniom, co swoim oczom. Już od najmłodszych lat rówieśnicy unikali go, lękając się jego kocich oczu.

Shane przełamał ten schemat.

Nie bał się go. I już przy pierwszym spotkaniu pokazał, że ma pazury, których Cole nigdy nie zamierzał stępić. Lubił to w rudzielcu. Lubił w nim tą niecodzienność, wyjątkowość.

- No młodzieńcze, nie mam całego dnia. – pogonił go starszy mężczyzna, pukając niecierpliwie palcem w blat stołu.

Chyba nie miał wyboru.

Wziął głębszy wdech i wypuścił powoli powietrze ustami. Dopiero wtedy sięgnął po pionek.

- Szach i mat. – wydusił. Siedzący obok Shane wyjrzał znad książki, by rzucić okiem na szachownice, po czym parsknął śmiechem. Jego dziadek natomiast przyglądał się grze ze skondensowaną miną, szukając drogi ucieczki.

- Niech to szlak. – warknął, przewracając swojego króla. – Wygrałeś młodzieńcze.

 

***

 

- Dziękuję, że przyjechałeś. – powiedział, odprowadzając Cola do samochodu. Na dworze zmierzchało, choć godzina wcale nie była późna. Daniels miał jednak przed sobą kawałek drogi, a okoliczności wcale nie były sprzyjające. Padał śnieg, temperatura była ujemna, a jezdnia nie odśnieżona. To było mądre z jego strony, że nie chciał jeździć w zupełnych ciemnościach, zwłaszcza, gdy nie znał zbyt dobrze okolicy.

- Wiesz, że to żaden problem. – Cole stał oparty o drzwi czarnego Land Rovera. Ten samochód w jakiś sposób pasował do bruneta. Daniels mógłby pracować jako model i pozować na jego tle. On sam chętnie kupiłby kalendarz z takim zdjęciem. Powiesiłby go w swojej sypialni naprzeciwko łóżka.

- Mimo wszystko dziękuję. – czuł się niepewnie. Z nerwów kopnął śnieg czubkiem buta, rozbryzgując go. Uciekał spojrzeniem, rozglądając się dookoła, byle nie patrzeć na mężczyznę przed nim. Sytuacji nie poprawiała wizja obserwujących ich dziadków, którzy z całą pewnością przyglądali się im zza kuchennej firanki. To peszyło jeszcze bardziej.

- Shane, czy mógłbyś wreszcie na mnie spojrzeć? – głos Cola był delikatny i łagodny jak nigdy. Zaskoczony podniósł na niego wzrok. – Zachowujesz się tak, jakbyś nie wiedział, co do ciebie czuję. – poczerwieniał gwałtownie, słysząc to.

- Cole…

- Nie. Daj mi skończyć. – przerwał mu brunet. – Nigdy nie robiłem z tego tajemnicy. Od początku wiedziałeś, że nie jesteś mi obojętny. Obiecałem ci, że nie przekroczę linii, którą mi wyznaczysz. Byłeś z Kade’em. Przyjąłem to do wiadomości i nie ingerowałem w wasz związek. Chciałem być blisko ciebie, nawet jeśli tylko jako przyjaciela. Oboje się lubimy i odbieramy na podobnych falach. Dlaczego miałbym zrezygnować z szansy teraz, kiedy się nadarzyła?

- Czyli robisz to tylko po to, by dobrać mi się do majtek? – spróbował zażartować, ale nie bardzo mu to wyszło. Ciemne brwi Cole’a zmarszczyły się , a jego twarz przybrała zimny, gniewny wyraz.

- Za kogo ty mnie masz? – wycedził niemal przez zęby, a Shane mimowolnie zrobił krok do tył. – Uważasz, że nie mam do ciebie szacunku? Myślisz, że jesteś dla mnie wart tyle, co jednonocny numerek? Myślałem, że masz o mnie dużo lepsze zdanie.

- Przepraszam. – poczuł się głupio sugerując coś takiego. Rzeczywiście Cole nie należał do ludzi, którzy pogrywali sobie z uczuciami ludzi, tylko po to, by zaciągnąć ich do łóżka. Z drugiej strony Kade’a też za takiego uważał. – Wiem, że nie powinienem był tego mówić. I nie, nie sądzę, byś był wstanie zrobić coś takiego. – zagryzł nerwowo dolną wargę.

- Rozumiem, że nadal jesteś nieufny z powodu tego, co zrobił ci twój były przyjaciel. – wyraz twarzy Danielsa straciła na swojej ostrości. Mimo to mężczyzna nadal wydawał się w pewien sposób niedostępny, zamknięty na niego . – Musisz jednak zrozumieć, że nie każdy jest taki, jak on. Na tym świecie jest wielu ludzi, którzy cię szczerze lubią i którym na tobie zależy. Którym twoje dobro wcale nie jest obojętne. A ja się do nich zaliczam. Nie ma znaczenia, czy dasz mi szanse, czy nie. Zależy mi na tobie. I Bóg mi świadkiem, że zrobiłbym naprawdę wiele, by móc nazywać cię moim. Ale nie zrobię tego wbrew tobie. Jeśli do końca życia zamierzasz nazywać mnie przyjacielem? Dobrze. Niech tak będzie. W żaden sposób nie zmuszę cię do bycia ze mną. A wiesz dlaczego?

- Dlaczego? – wyszeptał, wpatrzony w Danielsa niczym w mistyczne zjawisko.

- Bo chce dla ciebie tego, co najlepsze. Chce byś był szczęśliwy. A jeśli to szczęście oznacza bycie z kimś innym, to jestem wstanie to zaakceptować. Teraz rozumiesz, Shane? – Cole podszedł do niego i ujął w dłonie jego twarz. – Rozumiesz, co próbuję ci powiedzieć?

Potaknął, błądząc wzrokiem między kocimi oczami, a wyjątkowo kuszącymi wargami. Czuł uścisk w żołądku i suchość w ustach. Nie był wstanie wydusić z siebie słowa.

Cole obrysował wzrokiem zarumienioną z zimna twarz rudzielca. Przyjrzał się złocistym piegom wokół nosa i pełnym wargą, które kusiły go do skosztowania ich. W ciemnozielonych oczach Shane’a dostrzegł zgodę na to, czego pragnął. Mógł to wreszcie zrobić.

Mógł go pocałować.

Byli tak blisko, że czuł ciepły oddech rudzielca na swojej twarzy. Wystarczyło tylko odrobine się pochylić.

Nie, to nie był dobry pomysł.

Pochylił się i pocałował Shane’a w czoło.

To musiało na razie wystarczyć.

- Niczego na tobie nie wymuszę. – szepnął, przytulając mocno architekta. – Zbyt mocno sobie ciebie cenie.

I może popełnił błąd. Może stracił swoją jedyną szanse, ale wgłębi siebie czuł, że tak właśnie trzeba. Shane był niepewny tego, czego chce. Nadal odczuwał ból po zdradzie partnera i szukał kogoś pewnego, w kim miałby oparcie. Cole był jak najbardziej chętny, by mu je zapewnić. Nie chciał być jednak zapchajdziurą po poprzednim facecie. Chciał, by rudzielec sam do niego przyszedł, by pragnął właśnie jego, a nie kogoś przypadkowego.

- Dziękuję. – usłyszał zduszony głos w okolicy jego klatki piersiowej. Uścisk rudzielca się wzmocnił, a szczupłe dłonie zacisnęły na materiale płaszcza na plecach.

Cole uśmiechnął się nieznacznie. To podziękowanie upewniło go w przekonaniu, że postąpił słusznie.

 

***

 

Shane siedział w starym, bujanym fotelu dziadka, wpatrując się niewidzącymi oczami w tańczące w kominku płomienie. Nie zwracał uwagi na czas i otoczenie. Błądził myślami, szukając odpowiedzi na pytania, które nigdy nie padły. Ale to nie oznaczyło, że nie istniały.

Co miał dalej robić? Co z Kade’em? Czy powinien wrócić do domu? A może zostać na wsi na stałe? Co powinien począć w sprawie Cole’a?

Pytania przeplatały się między sobą, łącząc się i nakładając na siebie. Na żadne nie znał odpowiedzi. A powinien je mieć. Święta się kończyły. Następnego dnia był już sylwester, a po nowym roku powinien wrócić do pracy. I tak dość długo był odcięty od rzeczywistości.

Nie czuł się przez to winny. Potrzebował odpoczynku. Chwili wytchnienia, by móc na spokojnie przyjrzeć się wszystkiemu z boku i wymyślić, co robić dalej. To jednak okazało się dużo trudniejsze, niż z początku zakładał.

- Dlaczego jeszcze nie śpisz? – podskoczył na dźwięk cudzego głosu. Był przekonany, że został jedyną osobą w całym domu, która jeszcze nie spała.

- Mógłbym zadać ci to samo pytanie.

- Mógłbyś, ale zbyt dobrze mnie znasz i wiesz, że wtedy skarciłabym cię i przypomniała, że nie ładnie jest odpowiadać pytaniem na pytanie. – starsza kobieta spojrzała na niego ponaglająco, krzyżując ramiona na piersi. Starała się wyglądać srogo, co było komiczne przy jej jasnozielonym szlafroku w kwiatki i różowych papuciach z króliczymi uszami.

Uśmiechnął się na ich widok. Babcia zawsze miała słabość do zabawnych drobiazgów.

- Mam wiele na głowie. – odpowiedział wymijająco, na co staruszka przysiadła na oparciu kanapy. Wyglądała jakby czekała na ciąg dalszy wypowiedzi. Nie naciskała. Nie dopytywała na siłę. Zwyczajnie czekała aż wyrzuci to z siebie.

Zamknął oczy i westchnął przeciągle, pocierając palcami nasadę nosa. Gdy je ponownie otworzył, jego wzrok ponownie spoczął na ogniu w kominku.

- Nie mam zielonego pojęcia, co robić dalej. Wiem, że czeka tam na mnie praca, przyjaciele. Ale jednocześnie mam wrażenia, że już nigdy nie będzie tak, jak było przedtem. Boje się tego powrotu. Z jednej strony chciałbym zostać tu z wami, a z drugiej wiem, że to będzie tchórzostwo i jeśli zostanę, to będę w przyszłości tego żałował. Nie wiem, co mam począć. Zbyt dużo pracy i wysiłku włożyłem, by stać się tym, kim jestem, by to teraz porzucić. Tak wiele osób na mnie polega. Jak mógłbym…?  – pochylił się do przodu i przetarł zmęczoną twarz. Ta sytuacja coraz bardziej go dobijała. – Och, babciu. – wstał i podszedł do kobiety. Usiadł na kanapie obok niej i położył głowę na jej kolanach. Przymknął oczy, gdy poczuł, że zanurzyła swoje szczupłe, sękate palce w jego włosy, przeczesując je nieśpiesznie.

- Sam siebie oszukuję, prawda babciu? Zasłaniam się pracą i obowiązkami, a tak naprawdę chodzi głównie o Kade’a. On mnie tak bardzo zranił. – zacisnął pięść na skraju kwiecistego szlafroka. – Jak on mógł mi to zrobić? Kochałem go, babciu. Naprawdę kochałem. Byłbym wstanie dać mu wszystko. A on  mnie zdradził. Zdradził. I nie ma znaczenia, na jakich odbyło się to warunkach. Zdrada pozostaje zdradą. Ja bym nigdy mu czegoś takiego nie zrobił. Bo go szanowałem. Szanowałem go jako mojego przyjaciela, później jako brata, a na końcu jako partnera. A on? To nie fair. On od początku tej całej szopki z udawaniem narzeczonego, zachowywał się nie w porządku. Wiedział, jak ważny dla mnie jest. A jeśli nawet nie wiedział, to się tego domyślał. A skoro tak, to powinien był to przerwać, zamiast pogrywać sobie z moimi uczuciami. – wziął głębszy wdech, by się uspokoić. Wiedział, że sam się nakręca i nic dobrego z tego nie będzie. – Wybacz, że odbiegam od głównego tematu. Ale tak teraz wygląda moja głowa. Totalny chaos. – obrócił się i rozłożył na plecach, by móc spoglądać na ukochaną, naznaczoną czasem twarz swojej babci. Kobiety, która wpatrywała się w niego, z uwagą słuchając jak bardzo pogmatwane stało się życie jej jedynego wnuka.

- Babciu. Co ja mam z nim zrobić? Znamy się tak długo. Od lat był moją pierwszą i jedyną miłością. Nie wrócę do niego. Nie tylko dlatego, że nie jestem wstanie wybaczyć mu zdrady. W tym jest coś więcej. Czuję w środku taką dziwną pustkę. Ale co dziwne, ona nie boli tak bardzo, jak myślałem, że będzie. Wiesz, dużo o tym myślałem. I zrozumiałem, że bardziej mnie boli to, że zdradził zaufanie, jakim go darzyłem, niż sam fakt, że będąc ze mną przespał się z kimś innym. Czy to nie dziwne? – jego zielone oczy spotkały spojrzenie drugich, takich samych, z tym, że te były pełne spokoju i wiedzy, które przychodzą wraz z upływem lat. – To tak, jakbym nie ubolewał nad stratą partnera, a nad stratą przyjaciela. Tak, to właśnie czuję. Jakbym stracił przyjaciela. Ale to bez sensu, prawda?

- Czasem nasze zauroczenia i marzenia są tak silne, że przysłaniają nam to, co jest prawdziwe i co dyktuje nam rozum i serce. – powiedziała staruszka, a jej głos wydawał się mu niewiele głośniejszy od szeptu.

- Uważasz, że byłem tylko zauroczony Kade’em?

- Czy będąc w nim zakochanym, spotykałeś się z kimkolwiek innym? – zapytała zamiast odpowiedzi.

- Tak. – zarumienił się, co nie było całe szczęście zbyt dobrze widoczne w tym świetle. – Ale tylko kilka razy i to nigdy nie było nic poważnego. – pośpieszył z wyjaśnieniami. Nie chciał by babcia myślała o nim, jak o puszczalskim.

- W takim razie zastanów się, czy to, co czułeś, to rzeczywiście miłość. Spójrz na mnie i na dziadka. Może czasami się wydawać, że najchętniej utłukłabym go drewnianą chochlą. – parsknął śmiechem na słyszaną w jej głosie irytację. – Ale nie zamieniłabym go na żadnego innego mężczyznę. Odkąd go poznałam, nie istniał dla mnie nikt inny.

- Bo przy pierwszym spotkaniu dziadek wpadł na ciebie i przewrócił cię do kałuży, przysłaniając cały świat? – uśmiechnął się szelmowsko, zarabiając tym samym „pśtyka” w nos. Kontem oka jednak dojrzał uśmiech na babcinej twarzy. – Podobno strasznie się pokłóciliście. – kobieta zachichotała.

- Nic z tego, nicponiu. Nie zamierzam po raz kolejny opowiadać ci tej krępującej historii.

- Dlaczego? Bardzo ją lubię. Nic nie jest wstanie mnie tak rozbawić, jak historia panny z dobrego domu, która zbluzgała wioskowego łobuziaka. – ponownie dostał w nos.

- Gdybym tamtego dnia nie dowiedziała się, że rodzice zamierzali wydać mnie za Joe’ego Browna, pewnie nie zachowałabym się tak obcesowo i nagannie.

- A wtedy dziadek miałby cię za kolejną głupią dziewuchę pozbawioną własnej woli i języka w gębie. – tym razem zdążył zasłonić nos.

- Masz rację, Shane. Gdybym nie nakrzyczała wtedy na twojego dziadka, pewnie nigdy by się mną nie zainteresował i nie bylibyśmy teraz razem. Tak samo, gdyby Kade wtedy w przedszkolu do ciebie nie podszedł i nie zaciągnął cię do zabawy, pewnie nigdy nie zostalibyście przyjaciółmi. Pewnie przez lata byłbyś wycofanym, zamkniętym w sobie dzieckiem, przez co nie wiedzielibyśmy, że obwiniasz się za śmierć rodziców. Być może byłoby to tak silne, że już by cię z nami nie było, bo z poczucia winy targnąłbyś się na własne życie. – smutek i melancholia w jej głosie ścisnęły jego wrażliwe serce. – Nasze życie to wybory i decyzje, Shane. Każdy z nas je podejmuje. Każdy nasz wybór ma swoje następstwa i skutki. Jednak wszystko, co dzieje się teraz z czasem staje się przeszłością. A wydarzenia z przeszłości z biegiem czasu stają się coraz mniej bolesne.

Zamyślił się przez chwilę nad słowami babci.

- Sądzisz, że nie powinienem całkowicie zrywać kontaktów z Andersem? – zapytał w końcu niepewnie.

- Sądzę, że słusznie zrobiłeś, dając sobie czas przed rozmową z nim. A to, co zrobisz, będzie całkowicie twoim wyborem i będziesz musiał ponieść jego konsekwencje. Tak, jak każdy z nas je ponosi.

- O dzięki ci za twe mądrości, wielki mistrzu Yoda. Auć. – tym razem został uderzony w potylice.

- Zamiast rozmawiać o tych wszystkich bzdetach, mógłbyś opowiedzieć starej kobiecie o naszym ostatnim gościu. – oczy babci zabłyszczały niebezpiecznie, a twarz nabrała przebiegłego wyrazu.

Przełknął głośniej.

- Chodzi ci o Cole’a? – zapytał niepewnie.

- Nie przypominał sobie, byśmy ostatnimi czasy gościli w naszym domu kogoś równie interesującego.

- Ale co ci mam powiedzieć? Wiecie, jak się poznaliśmy, czym się zajmuje.

- Szkoda, że zapomniałeś wspomnieć, że ten młody człowiek jest tobą zainteresowany.

- Cole nie jest we mnie zakochany! – zaprzeczył natychmiast ostro, na co jedna z cienkich brwi staruszki podjechała w górę.

- Jesteś ślepy, mój drogi wnuku. Tak bardzo ślepy, że nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy. – kobieta wstała, nie przejmując się tym, że jego głowa uderzyła o oparcie fotela. – Na twoim miejscu zamiast skupiać się tylko na tym, co widzą twoje oczy, zaczęłabym używać też serca. – stanęła w progu i spojrzała na niego znad ramienia. – Poza tym, nie przypominam sobie, bym wspomniała coś o miłości.

Shane patrzył na wychodzącą kobietę szeroko otwartymi oczami.

Miała rację. Nawet nie wspomniała o miłości. To on to zrobił. Tylko dlaczego pomyślał, że Daniels nie jest w nim zakochany? Dlaczego zareagował tak gwałtownie i agresywnie? Czyżby jego babcia miała rację?

Kochał Kade’a od dawna, ale nigdy nie wierzył, że będą razem. Czy to możliwe, że darzył uczuciem właśnie jego, bo podświadomie czuł, że Anders nigdy się nim nie zainteresuje? Bo Kade był „bezpieczny”? Mógł go kochać i nigdy nie mieć, a przez to jego serce tak naprawdę byłoby bezpieczne. Bez wzlotów i upadków. Anders zaliczałby kolejne laski, a on stałby z boku i wzdychał do niego z ukrycia. Jak w jakimś głupim serialu. Z tym, że Kade zmienił scenariusz i spowodował chaos.

Czy to możliwe, że wmówił sobie miłość do przyjaciela, by uchronić swoje serce przed prawdziwą miłością? Okłamywał się tak długo tylko po to, żeby nie cierpieć?

Rozłożył się wygodniej na kanapie, ściągając z niej narzutę, którą się okrył.

- Czy to możliwe, że zdrada Kade’a sprawiła, że wreszcie przejrzałem na oczy? – zapytał sam siebie. – Może i tak. – mruknął, wpatrując się w wydłużone cienie rzucane przez stojące w pokoju meble, nim jego oczy ponownie spoczęły na dogasającym już ogniu.

Był taki piękny, fascynujący i ciepły. A zarazem bezpieczny, gdy wiedziało się, jak się z nim obchodzić.

Podobnie jak Kade.

- Masz rację, babciu. – powiedział jakby staruszka nadal znajdowała się z nim w tym samym pokoju. – Tylko jak mam nauczyć się patrzeć sercem? Co powinienem teraz zrobić?

Zza ściany usłyszał tylko głośne chrapnięcie dziadka.

- Tak, to chyba dobry pomysł.

3 komentarze:

  1. Kurczę, ja naprawdę nie mam pojęcia, jak to się dalej rozwinie. W sumie to chyba nie ma bohatera, którego nie lubię, bo tak ładnie ich kreujesz, że kocham wszystkich!
    Więc będę po prostu czekać i kibicować wszystkim!


    Kilka przecinków, literówek i malutkich błędów to nic.
    Buziam, miziam, tulę i życzę miłego dnia!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja tez juz nie wiem z kim mam kogo sparować... No kade może i podpadł ale czy ten jeden błąd może doprowadzić do zerwania ich i zakończenia tego wszystkiego .. Ze nasz kochany rudzielec zacznie nowe zycie z kimś innym u boku.. Kim kto będzie go szanować..
    Boje się tego zakończenia

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    tak babcia jest bardzo mądra... choć co teraz jak wybierze Cole a z Kade bedzie chcial się przyjaźnić...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń