Kade trzymał w dłoni telefon. Po raz setny czytał wiadomość, którą
otrzymał poprzedniego dnia.
Jutro o 18, tam gdzie zawsze.
Shane.
Anders przełknął z trudem ślinę. Miał wrażenie, że jego gardło było
wyschnięte na wiór, a w przełyku uformowała się gula wielkości pięści. Dłonie
mu drżały i nieprzyjemnie się pociły. Oczy miał rozbiegane i podkrążone z
powodu zmęczenia i braku snu tej nocy. A włosy rozczochrane od ich ciągłego
przeczesywania palcami. Denerwował się. Bardzo się denerwował. Jeszcze kilka
tygodni temu Kade nie uwierzyłby, że tak bardzo mógłby stresować się spotkaniem
z przyjacielem.
Byłym przyjacielem.
Kade ponownie spojrzał na komórkę. Ekran zdążył już dawność zgasnąć,
ukrywając wiadomość przed jego wzrokiem. Pierwszą i jedyną, którą Collen do
niego napisał od tamtego nieszczęsnego dnia. Pierwszą odkąd zdradził Shane’a.
Odkąd go stracił.
Anders nie mógł uwierzyć, jak mógł być tak głupi. Jak mógł dać się tak
omotać, jak mógł być tak ślepy i nie dostrzec tego, co działo się tuż przed
jego nosem. Przecież to było jasne jak słońce, że Lucy szukała jedynie
sponsora. Kogoś, kto zapewniłby jej status, życie na poziomie i co krok
spełniał jej głupie zachcianki.
I Kade przekonał się o tym w dość nieprzyjemny sposób. Który zadziałał na
niego, jak kubeł zimnej wody i pomógł do
reszty otrząsnąć się z zauroczenia panią Stone.
To był przypadek, jak zwykle to się zdarza w takich sytuacjach.
Anders zapomniał wziąć teczkę z dokumentami, które miały być mu potrzebne
na spotkaniu, które miał mieć z samego rana, dnia następnego. Dlatego był
zmuszony po nie wrócić. Wtedy też był świadkiem tego, jak z gabinetu dyrektora
działu sprzedaży wychodzi Lucy. Cała potargana i w wymiętych ubraniach. A tuż za
nią nie kto inny jak sam właściciel gabinetu i rywal Kade’a w jednej osobie. I
to w identycznym stanie, co pani Stone. Żadne z nich go nie zobaczyło. Byli
zbyt zajęci sobą. Wymieniając między sobą pocałunki i czułe słówka. Oboje
zdradzający swoich współmałżonków. Oboje tak samo kłamliwych i interesownych.
Kade poczuł wtedy obrzydzenie. Nie tylko do Lucy i jej postępowania.
Również do samego siebie. Bo uwierzył tej zdradliwej suce. Bo przez nią i przez
ten idiotyczny romans, zniszczył to, co poza rodziną było w jego życiu
najważniejsze.
Przyjaźń z Shane’em.
I choć to, co narodziło się między nimi było piękne, ten związek,
uczucia, które gdzieś tam się pojawiły i miały szanse niegdyś stać się czymś
cennym i cudownym, to Anders najbardziej ubolewał nad utratą samego rudzielca.
Jego zaufania i przyjaźni.
Brakowało mu Shane’a.
I to dużo bardziej, niż myślał.
Nie miał z kim żartować. Nie miał do kogo wysyłać głupkowatych sms-ów o
ósmej rano. Droczyć się i wkurzać. Nie miał z kim nawet porozmawiać tak na
luzie. Ani spędzić wolny czas. Weekendy stały się czymś znienawidzonym. Dlatego
spędzał je najczęściej w pracy, starając się nie myśleć o tym, co robiła reszta
pracowników w ich wolne dni. A gdy to się nie udawało, spędzał dni przed
telewizorem. Rozwalony na kanapie, oglądał powtórki meczów i zajadał się
niezdrowym, śmieciowym jedzeniem.
Dobijało go takie życie.
Spędzanie czasu samemu, bez nikogo do kogo mógłby otworzyć usta.
Jednak najbardziej bolało Kade’a to, że nie miał z kim dzielić radości i
zwycięstw oraz smutków i trudów codziennego życia.
A przecież awansował. Stone ostatecznie wyznaczył go na swoje następstwo.
I Kade po telefonie do matki oraz brata, nagle zdał sobie sprawę, że tak
naprawdę poza nimi, nie ma w swoim życiu nikogo więcej. Absolutnie nikogo.
Dlatego Kade miał nadzieje, że po rozmowie z nim, Shane zgodzi się choćby
utrzymać z nim kontakt na poziome zwykłej znajomości. Która może z czasem znów
przejdzie w koleżeństwo i przyjaźń. Jeżeli tylko rudzielec będzie wstanie znów
mu zaufać.
Anders miał taką nadzieje. Wierzył w to z całego serca.
Brunet wytarł spocone dłonie w materiał spodni. Potarł nimi energicznie
uda, starając się choć minimalnie rozluźnić, pozbyć się nieprzyjemnego stresu i
napięcia, które odczuwał.
- Wdech. Wydech. No dalej, Anders. Oddychaj. Pamiętaj o oddychaniu. To
nie spotkanie z żadnym ważnym klientem. Ani tez nie jest to spotkanie z szefem.
To tylko Shane. Mały, wyszczekany rudzielec, którego znasz prawie całe życie. I
który był dla ciebie zawsze i wszędzie tam, gdzie go potrzebowałeś I którego tak perfidnie zdradziłeś. – dodał
po chwili.
- Cholera. – jęknął Kade, uderzając się otwartymi dłońmi w twarz. I
ponownie jęknął, tym razem boleśnie. Przetarł twarz i odchylił głowę do tył,
biorąc głębszy, uspakajający wdech. Stara, drewniana ławeczka, na której
siedział zatrzeszczała ostrzegawczo. Podobnie jak robiła to przed tygodniami i
latami. Jak robiła to już wtedy, gdy obaj z Collenem byli jeszcze studentami i
odkryli tą niewielką, tanią pizzerię, oddaloną od głównych alejek, ukrytą przed
wścibskimi turystami i zabieganymi, rozwrzeszczanymi dzieciakami. Odkryli
miejsce, które swoją przytulnością, klimatem i panującą atmosferą kojarzyło im
się z ich domem na wsi. Rodzinnym ciepłem i miłością, które musieli opuścić, by
móc zdobyć wykształcenie. Ta mała pizzeria, prowadzona przez podstarzałe
włoskie małżeństwo, stała się ich ulubionym miejscem spotkań, bo to dzięki niej
przypominali sobie, że nie byli sami. Nie byli samotni. Nawet jeśli od rodzin
dzieliły ich mile.
Nie byli sami.
Mieli siebie nawzajem.
Dzwoneczek u drzwi zadzwonił swym blaszanym, wysokim głosem,
obwieszczając pojawienie się nowego klienta.
Kade podniósł wzrok i napotkał spojrzenie dużych, intensywnie zielonych
oczu. Oczu, które już się nie iskrzyły, nie błyszczały szczęśliwie na jego
widok.
Anders poczuł na ten widok nieprzyjemne ukłucie w sercu.
- Shane. – wyszeptał, podnosząc się z siedzenia.
- Witaj Kade. Zamawiałeś już? – zapytał architekt, ściągając płaszcz i
szalik. Jego głos był pozornie spokojny, jednak Kade doskonale wyczuwał u niego
niepewność i zdenerwowanie. One aż biły od Collena, wymalowane na jego twarzy
pokrytej od mrozu rumieńcami i całej jego postawie, sztywności ciała.
- Nie, nie zamawiałem. Wolałem zaczekać na ciebie – oznajmił Kade, siadając
jako pierwszy. Rudzielec zaraz ruszył jego śladem.
Shane rozglądał się dookoła, jakby próbował wyłapać wszystkie zmiany,
jakie zaszły w tym miejscu od ich ostatniej wizyty. A nie było ich wiele.
Sezonowe rośliny, kolor obrusów i firan, czy świąteczne ozdoby. Właściciele
nigdy nie zmieniali wiele. To miejsce nigdy
nie traciło swojego czaru.
- To miejsce się nie zmienia – powiedział architekt jedynie potwierdzając
przypuszczenia Kade’a.
- To prawda. Jest jak dom na wsi. Jak rodzina…
- Jak przyjaźń? – przerwał mu Shane. Brew rudzielca była uniesiona do
góry w niemym wyzwaniu.
Z tym, że tym razem Kade nie zamierzał go podejmować.
Anders wiedział, że zawalił na całej linii. Potrafił się do tego przyznać
i był gotów na czekające go w związku z tym konsekwencję.
- Przepraszam, Shane. Zdaję sobie sprawę, że jestem beznadziejnym
przyjacielem. Tyle razy mnie…
- Kade – wyszeptał rudzielec z zaskoczoną miną. Jakby nie był wstanie
uwierzy, że przeszli od razu do sedna, bez owijania niczego w bawełnę.
Anders nie mógł mu jednak pozwolić sobie przerwać. Musiał to z siebie
wyrzucić za jednym razem. Zbyt się bał, że później nie da rady i zwyczajnie
stchórzy. A Shane zasługiwał na usłyszenie od niego szczerych przeprosin.
- Nie, proszę daj mi powiedzieć. – Kade spojrzał na rudzielca błagalnie.
Ten tylko przytaknął niepewnie w odpowiedzi i rozsiadł się na starym,
ręcznie rzeźbionym krześle.
- Ok. – brunet przymknął na chwilę oczy, by wziąć głębszy wdech. – Tak
szczerze, to nie mam pojęcia od czego zacząć. – spojrzał niepewnie na byłego
kochanka. – Tyle razy przez te dni, tygodnie zastanawiałem się, jak najlepiej
powinienem cię przeprosić. Co ci powiedzieć, byś zrozumiał jak bardzo żałuję
tego, co się stało. Byłeś. Nie. Jesteś moim najlepszym przyjacielem. I nawet
jeśli byliśmy razem i to zawaliłem. Słuchaj, ja… Cholera. – przetarł twarz
sfrustrowany pustką, która pojawiła się w jego głowie.
- Shane. – spróbował ponownie. – Kocham cię. Jesteś dla mnie jak brat. I
tak też zawsze będę cię traktował. Miałem dużo czasu, by zastanowić się na
poważnie nad tym, co było miedzy nami. I wiem, że to może sprawić ci przykrość,
ale chcę być z tobą w pełni szczery. To miedzy nami… To by się nie udało. Nie
dlatego, że z tobą jest coś nie tak, bo nie jest i nigdy nie było. To ja się z
tym wszystkim pogubiłem. Dałem zaplątać się we własne kłamstwa do tego stopnia,
że zacząłem w nie wierzyć. Pociągało mnie twoje ciało. Dotykanie cię w taki
sposób sprawiało mi przyjemność Ale nie było w tym prawdziwego uczucia. Gdzieś
tam podświadomie wierzyłem, że po prostu to muszę zrobić. Jednak tego nie
żałuję. Dzięki temu wiem, kim jestem. A z całą pewnością nie jestem
heteroseksualny. Chyba bliżej mi do bi. Wybacz, zbaczam z tematu. – przeczesał
włosy drżącą dłonią. – W każdym razie chciałem cię przeprosić za tą całą akcję
z Lucy. Nie tylko za to, że zachowałam się jak ostatnia świnia i cię
zdradziłem. Za tą całą szopkę z udawaniem mojego narzeczonego także. I w pełni
zrozumiem, jeśli już nigdy więcej się do mnie nie odezwiesz. Jeśli takie będzie
twoje życzenie, w pełni uszanuję twoją decyzję. Jednak… Wiem, że to głupie, ale
jednak mam nadzieję, że utrzymamy kontakt. I nawet jeśli już nigdy więcej nie
będę mógł nazywać się twoim przyjacielem, to chciałbym być chociaż kolegą.
- Rany – westchnął Shane. – Wiedziałem, że jesteś beznadziejny w
przemówieniach, ale to już lekka przesada – prychnął, kręcąc głową.
Oczy Kade’a się rozszerzyły z zaskoczenia, a usta rozchylały się i
zamykały. Brunet jednak nie był wstanie jednak wydobyć z siebie głosu.
- Doprawdy, stary. Jeśli masz być dyrektorem generalnym, musisz nauczyć
się przemawiać. Czy ty sobie wyobrażasz, jaką wtopę zaliczysz, wychodząc przed
tłum i nawijają tak bez ładu i składu? Jestem pewny, że uznają cię chorego
psychicznie lub naćpanego jakimiś prochami.
- Shane? – Andersowi wreszcie udało się coś z siebie wyrzucić.
- Mówię poważnie. Musisz nad tym porządnie poćwiczyć. A co do tego
dymania na pożegnanie to… – rudzielec nachylił się nad stołem, opierając się na
nim łokciami i wystawiając zaciśniętą pięść wprost przed nosem Kade’a. – Po
pierwsze – wyprostował pierwszy palec. - nie sądziłem, że jesteś na tyle głupi,
by dać się wrobić w coś takiego. Po
drugie. – wyprostował kolejny palec. – zdrada jest największym świństwem, które
możesz zrobić bliskiej ci osobie. Obawiam się, że nigdy nie będę wstanie ci
tego zapomnieć. Po trzecie – do poprzednich dwóch dołączył trzeci. – to ja też
nie byłem z tobą, a przez to i z sobą samym szczery.
Kade zamrugał, gdy ręka Collena nagle zniknęła sprzed jego twarzy.
- Nie rozumiem. Co masz namyśli?
- Widzisz, przez ten czas bardzo wiele zrozumiałem. Nie będę ci o tym
opowiadał, bo to zajęłoby nam kilka godzin, jeśli nie dni. A ja jestem na to
zwyczajnie zbyt leniwy. Przechodząc jednak od razu do sedna, mogę powiedzieć,
że zdałem sobie sprawę, że tak naprawdę nigdy cię nie kochałem. Nie tak, jak
myślałem. – Kade aż wstrzymał oddech na to wyznanie. – Ktoś pomógł mi zrozumieć
fakt, że zwyczajnie byłeś dla mnie bezpieczny. Wiesz, to tak jak z fanami
zakochanymi w swoim idolu. Patrzą na niego, podziwiają i fantazjują, ale
doskonale wiedzą, że ich marzenia co do niego, nigdy się nie spełnią. I ty dla
mnie też byłeś dla mnie takim właśnie idolem. Nie żebym cię podziwiał. To
możesz sobie od razu wybić z głowy. Mam cię za skończonego dupka, który ładną
buźką i niezłą gadką załatwia większość spraw. – Shane skrzyżował ręce na
piersi. – W każdym razie doszedłem do wniosku, że to tylko zauroczenie. Bardzo
silne, ale jednak zauroczenie. A skąd to wiem? Bo ostatnio miałem okazje
przekonać się, czym tak naprawdę jest prawdziwa miłość.
***
Cole siedział przy swoim papierami
biurku, czytając jedną z nowszych umów, którą niebawem mieli podpisać. Co
prawda nie było to nic poważnego, ale jego ojciec zawsze mu powtarzał, żeby każdą
umowę czytał trzy razy. Raz - by się przekonać w czym rzecz. Dwa - dla
sprawdzenia, czy wszystko jest tak, jak być powinno, bez haczyków i kruczków
prawnych. Trzy - dla świętego spokoju.
I Cole po raz kolejny przekonał się, jak mądry byłego staruszek. Dzięki
jego radzie, ich firma niejednokrotnie uniknęła sporych kłopotów. Nawet jeśli
przez to stracili sporo naprawdę dobrych zleceń, to utrzymali swoje dobre imię,
na które ojciec pracował przez wiele lat.
Przebiegł wzrokiem tekst, orientując się, że jedynie przelatuje wzrokiem
po literach, nie zapamiętując treści.
- Cholera – warknął.
Był rozkojarzony i rozdrażniony. A wszystko za sprawą pewnego małego
rudzielca, którego miał przyjemność pocałować kilka dni wcześniej w czasie
sylwestra. Rudzielca, który od tamtego czasu nie odezwał się do niego słowem,
zostawiając go jedynie z informacją, że musi się najpierw uporać z
przeszłością.
I Cole’a zaczynało to już męczyć.
Nie wiedział, czy Shane ostatecznie nie zdecydował się wybaczyć temu dupkowi.
Kade wyglądał mu na pięknisia, który słodkimi słówkami potrafiłby nie jednemu
zamącić w głowie. I więcej niż prawdopodobne, że Cole nie zachowywał się
obiektywnie, ale miał nadzieje, że Collen kopnie tego lowelasa w cztery litery
i każe mu spadać.
Daniels usłyszał pukanie do drzwi.
- Proszę,
powiedział, nie podnosząc głowy znad dokumentów, udając, że pracuje. Ponieważ o
tej godzinie to mógł być tylko jego ojciec, Dora, albo ich sekretarka, która
zdaniem Cole’a musiała niegdyś być szpiegiem i zamieściła kamerę w biurze, bo
jakimś cudem zawsze wiedziała, kiedy się obijał i nie pozwalała mu nawet na
chwilę luzu. Nie interesowało jej to, że nienawidził pracy w biurze. Nie dało
się jej przekonać, ani nawet przekupić. Wiedział, że tak jest, bo już tego próbował
i nic dobrego z tego nie wyszło. Nic poza godzinną pogadanką ojca.
- Czołem.
Cole poderwał
głowę zaskoczony. Tej osoby zdecydowanie się nie spodziewał.
- Shane –
wydusił zaskoczony. – Co ty tu robisz?
- Coś, co
powinienem zrobić już jakiś czas temu. – rudzielec podszedł do Danielsa i bez
dalszych ceregieli pochylił się i wpił się wargami w jego usta.
Pocałunek nie
był zbyt namiętny. Polegał bardziej na ocieraniu się o siebie warg, niż na
prawdziwym całowaniu. Ale Cole’owi w zupełności wystarczył.
Podobnie jak
odpowiedz, posłanie, którą ze sobą niósł.
- Cole –
wydyszał rudzielec, odrywając się na chwilę od ust Danielsa. – Chcę spróbować.
Pragnę spróbować. Chcę byś pokazał mi jak kochać, bym i ja mógł to zrobić. Chcę
cię pokochać, Cole. Czy pozwolisz mi na to?
Na to pytanie
była tylko jedna odpowiedz.
Postanowiłam podzielić.... to kompletnie nie w duchu świątecznym takie coś co zastałam na końcu. Mam nadzieje, że następny rozdział to skompensuje.
OdpowiedzUsuńMam taką nadzieję.
UsuńPozdrawiam i życzę wesołych Świąt.
Uuuu a ja wciąż liczyłam na Shane i Kade ;(
OdpowiedzUsuńWesołych Świąt! <3
Nie sądzę, żeby Shane dał radę wybaczyć coś takiego Kade'owi.
UsuńDziękuję :) I tobie również życzę wesołych Świąt.
Pozdrawiam,
U-water.
Hej,
OdpowiedzUsuńjestem bardzo szczęśliwa, Shine chce dać szansę Colowi, Kade boleśnie przekonał się co do Lucy, może kiedyś odzyska zaufanie na tyle aby było jak dawniej, zrozumiał że to właśnie z Shanem dzielił sukcesy i porażki...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Bardzo mnie to cieszy :)
UsuńDziękuję bardzo i również pozdrawiam.
Hej,
OdpowiedzUsuńjestem bardzo szczęśliwa, Shane chce dać Colowi szansę, no i dobrze, że Kade przekonał się co do Lucy, może kiedyś uda mu się odzyskać zaufanie Shane'a na tyle aby było jak dawniej... zrozumiał w końcu, że to właśnie z Shane'm dzielil i sukcesy i porażki...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza
Bardzo mnie to cieszy :)
UsuńDziękuję bardzo i pozdrawiam.
Hej,
OdpowiedzUsuńjaka jestem szczęśliwa Shane chce dać szansę Coliwi (nie mam pojęcia jak odmienić to imię), no i pięknie Kade boleśnie się przekonał co do Lucy, mam nadzieję, że jednak będzie się starał aby odzyskać to zaufanie jakie stracił do niego przyjaciel, zrozumiał że tobz Shane dzielił i sukcesy i porażki...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia