Kłamstwo - Rozdział 23


Kade trzymał w dłoni telefon. Po raz setny czytał wiadomość, którą otrzymał poprzedniego dnia.

 

Jutro o 18, tam gdzie zawsze.

                                                    Shane.

 

Anders przełknął z trudem ślinę. Miał wrażenie, że jego gardło było wyschnięte na wiór, a w przełyku uformowała się gula wielkości pięści. Dłonie mu drżały i nieprzyjemnie się pociły. Oczy miał rozbiegane i podkrążone z powodu zmęczenia i braku snu tej nocy. A włosy rozczochrane od ich ciągłego przeczesywania palcami. Denerwował się. Bardzo się denerwował. Jeszcze kilka tygodni temu Kade nie uwierzyłby, że tak bardzo mógłby stresować się spotkaniem z przyjacielem.

Byłym przyjacielem.

Kade ponownie spojrzał na komórkę. Ekran zdążył już dawność zgasnąć, ukrywając wiadomość przed jego wzrokiem. Pierwszą i jedyną, którą Collen do niego napisał od tamtego nieszczęsnego dnia. Pierwszą odkąd zdradził Shane’a. Odkąd go stracił.

Anders nie mógł uwierzyć, jak mógł być tak głupi. Jak mógł dać się tak omotać, jak mógł być tak ślepy i nie dostrzec tego, co działo się tuż przed jego nosem. Przecież to było jasne jak słońce, że Lucy szukała jedynie sponsora. Kogoś, kto zapewniłby jej status, życie na poziomie i co krok spełniał jej głupie zachcianki. 

I Kade przekonał się o tym w dość nieprzyjemny sposób. Który zadziałał na niego, jak kubeł zimnej  wody i pomógł do reszty otrząsnąć się z zauroczenia panią Stone.

To był przypadek, jak zwykle to się zdarza w takich sytuacjach.

Anders zapomniał wziąć teczkę z dokumentami, które miały być mu potrzebne na spotkaniu, które miał mieć z samego rana, dnia następnego. Dlatego był zmuszony po nie wrócić. Wtedy też był świadkiem tego, jak z gabinetu dyrektora działu sprzedaży wychodzi Lucy. Cała potargana i w wymiętych ubraniach. A tuż za nią nie kto inny jak sam właściciel gabinetu i rywal Kade’a w jednej osobie. I to w identycznym stanie, co pani Stone. Żadne z nich go nie zobaczyło. Byli zbyt zajęci sobą. Wymieniając między sobą pocałunki i czułe słówka. Oboje zdradzający swoich współmałżonków. Oboje tak samo kłamliwych i interesownych.

Kade poczuł wtedy obrzydzenie. Nie tylko do Lucy i jej postępowania. Również do samego siebie. Bo uwierzył tej zdradliwej suce. Bo przez nią i przez ten idiotyczny romans, zniszczył to, co poza rodziną było w jego życiu najważniejsze.

Przyjaźń z Shane’em.

I choć to, co narodziło się między nimi było piękne, ten związek, uczucia, które gdzieś tam się pojawiły i miały szanse niegdyś stać się czymś cennym i cudownym, to Anders najbardziej ubolewał nad utratą samego rudzielca. Jego zaufania i przyjaźni.

Brakowało mu Shane’a.

I to dużo bardziej, niż myślał.

Nie miał z kim żartować. Nie miał do kogo wysyłać głupkowatych sms-ów o ósmej rano. Droczyć się i wkurzać. Nie miał z kim nawet porozmawiać tak na luzie. Ani spędzić wolny czas. Weekendy stały się czymś znienawidzonym. Dlatego spędzał je najczęściej w pracy, starając się nie myśleć o tym, co robiła reszta pracowników w ich wolne dni. A gdy to się nie udawało, spędzał dni przed telewizorem. Rozwalony na kanapie, oglądał powtórki meczów i zajadał się niezdrowym, śmieciowym jedzeniem.

Dobijało go takie życie.

Spędzanie czasu samemu, bez nikogo do kogo mógłby otworzyć usta.

Jednak najbardziej bolało Kade’a to, że nie miał z kim dzielić radości i zwycięstw oraz smutków i trudów codziennego życia.

A przecież awansował. Stone ostatecznie wyznaczył go na swoje następstwo. I Kade po telefonie do matki oraz brata, nagle zdał sobie sprawę, że tak naprawdę poza nimi, nie ma w swoim życiu nikogo więcej. Absolutnie nikogo.

Dlatego Kade miał nadzieje, że po rozmowie z nim, Shane zgodzi się choćby utrzymać z nim kontakt na poziome zwykłej znajomości. Która może z czasem znów przejdzie w koleżeństwo i przyjaźń. Jeżeli tylko rudzielec będzie wstanie znów mu zaufać.

Anders miał taką nadzieje. Wierzył w to z całego serca.

Brunet wytarł spocone dłonie w materiał spodni. Potarł nimi energicznie uda, starając się choć minimalnie rozluźnić, pozbyć się nieprzyjemnego stresu i napięcia, które odczuwał.

- Wdech. Wydech. No dalej, Anders. Oddychaj. Pamiętaj o oddychaniu. To nie spotkanie z żadnym ważnym klientem. Ani tez nie jest to spotkanie z szefem. To tylko Shane. Mały, wyszczekany rudzielec, którego znasz prawie całe życie. I który był dla ciebie zawsze i wszędzie tam, gdzie go potrzebowałeś  I którego tak perfidnie zdradziłeś. – dodał po chwili.

- Cholera. – jęknął Kade, uderzając się otwartymi dłońmi w twarz. I ponownie jęknął, tym razem boleśnie. Przetarł twarz i odchylił głowę do tył, biorąc głębszy, uspakajający wdech. Stara, drewniana ławeczka, na której siedział zatrzeszczała ostrzegawczo. Podobnie jak robiła to przed tygodniami i latami. Jak robiła to już wtedy, gdy obaj z Collenem byli jeszcze studentami i odkryli tą niewielką, tanią pizzerię, oddaloną od głównych alejek, ukrytą przed wścibskimi turystami i zabieganymi, rozwrzeszczanymi dzieciakami. Odkryli miejsce, które swoją przytulnością, klimatem i panującą atmosferą kojarzyło im się z ich domem na wsi. Rodzinnym ciepłem i miłością, które musieli opuścić, by móc zdobyć wykształcenie. Ta mała pizzeria, prowadzona przez podstarzałe włoskie małżeństwo, stała się ich ulubionym miejscem spotkań, bo to dzięki niej przypominali sobie, że nie byli sami. Nie byli samotni. Nawet jeśli od rodzin dzieliły ich mile.

Nie byli sami.

Mieli siebie nawzajem.

Dzwoneczek u drzwi zadzwonił swym blaszanym, wysokim głosem, obwieszczając pojawienie się nowego klienta.

Kade podniósł wzrok i napotkał spojrzenie dużych, intensywnie zielonych oczu. Oczu, które już się nie iskrzyły, nie błyszczały szczęśliwie na jego widok.

Anders poczuł na ten widok nieprzyjemne ukłucie w sercu.

- Shane. – wyszeptał, podnosząc się z siedzenia.

- Witaj Kade. Zamawiałeś już? – zapytał architekt, ściągając płaszcz i szalik. Jego głos był pozornie spokojny, jednak Kade doskonale wyczuwał u niego niepewność i zdenerwowanie. One aż biły od Collena, wymalowane na jego twarzy pokrytej od mrozu rumieńcami i całej jego postawie, sztywności ciała.

- Nie, nie zamawiałem. Wolałem zaczekać na ciebie – oznajmił Kade, siadając jako pierwszy. Rudzielec zaraz ruszył jego śladem.

Shane rozglądał się dookoła, jakby próbował wyłapać wszystkie zmiany, jakie zaszły w tym miejscu od ich ostatniej wizyty. A nie było ich wiele. Sezonowe rośliny, kolor obrusów i firan, czy świąteczne ozdoby. Właściciele nigdy nie zmieniali wiele.  To miejsce nigdy nie traciło swojego czaru.

- To miejsce się nie zmienia – powiedział architekt jedynie potwierdzając przypuszczenia Kade’a.

- To prawda. Jest jak dom na wsi. Jak rodzina…

- Jak przyjaźń? – przerwał mu Shane. Brew rudzielca była uniesiona do góry w niemym wyzwaniu.

Z tym, że tym razem Kade nie zamierzał go podejmować.

Anders wiedział, że zawalił na całej linii. Potrafił się do tego przyznać i był gotów na czekające go w związku z tym konsekwencję.

- Przepraszam, Shane. Zdaję sobie sprawę, że jestem beznadziejnym przyjacielem. Tyle razy mnie…

- Kade – wyszeptał rudzielec z zaskoczoną miną. Jakby nie był wstanie uwierzy, że przeszli od razu do sedna, bez owijania niczego w bawełnę.

Anders nie mógł mu jednak pozwolić sobie przerwać. Musiał to z siebie wyrzucić za jednym razem. Zbyt się bał, że później nie da rady i zwyczajnie stchórzy. A Shane zasługiwał na usłyszenie od niego szczerych przeprosin.

- Nie, proszę daj mi powiedzieć. – Kade spojrzał na rudzielca błagalnie.

Ten tylko przytaknął niepewnie w odpowiedzi i rozsiadł się na starym, ręcznie rzeźbionym krześle.

- Ok. – brunet przymknął na chwilę oczy, by wziąć głębszy wdech. – Tak szczerze, to nie mam pojęcia od czego zacząć. – spojrzał niepewnie na byłego kochanka. – Tyle razy przez te dni, tygodnie zastanawiałem się, jak najlepiej powinienem cię przeprosić. Co ci powiedzieć, byś zrozumiał jak bardzo żałuję tego, co się stało. Byłeś. Nie. Jesteś moim najlepszym przyjacielem. I nawet jeśli byliśmy razem i to zawaliłem. Słuchaj, ja… Cholera. – przetarł twarz sfrustrowany pustką, która pojawiła się w jego głowie.

- Shane. – spróbował ponownie. – Kocham cię. Jesteś dla mnie jak brat. I tak też zawsze będę cię traktował. Miałem dużo czasu, by zastanowić się na poważnie nad tym, co było miedzy nami. I wiem, że to może sprawić ci przykrość, ale chcę być z tobą w pełni szczery. To miedzy nami… To by się nie udało. Nie dlatego, że z tobą jest coś nie tak, bo nie jest i nigdy nie było. To ja się z tym wszystkim pogubiłem. Dałem zaplątać się we własne kłamstwa do tego stopnia, że zacząłem w nie wierzyć. Pociągało mnie twoje ciało. Dotykanie cię w taki sposób sprawiało mi przyjemność Ale nie było w tym prawdziwego uczucia. Gdzieś tam podświadomie wierzyłem, że po prostu to muszę zrobić. Jednak tego nie żałuję. Dzięki temu wiem, kim jestem. A z całą pewnością nie jestem heteroseksualny. Chyba bliżej mi do bi. Wybacz, zbaczam z tematu. – przeczesał włosy drżącą dłonią. – W każdym razie chciałem cię przeprosić za tą całą akcję z Lucy. Nie tylko za to, że zachowałam się jak ostatnia świnia i cię zdradziłem. Za tą całą szopkę z udawaniem mojego narzeczonego także. I w pełni zrozumiem, jeśli już nigdy więcej się do mnie nie odezwiesz. Jeśli takie będzie twoje życzenie, w pełni uszanuję twoją decyzję. Jednak… Wiem, że to głupie, ale jednak mam nadzieję, że utrzymamy kontakt. I nawet jeśli już nigdy więcej nie będę mógł nazywać się twoim przyjacielem, to chciałbym być chociaż kolegą.

- Rany – westchnął Shane. – Wiedziałem, że jesteś beznadziejny w przemówieniach, ale to już lekka przesada – prychnął, kręcąc głową.

Oczy Kade’a się rozszerzyły z zaskoczenia, a usta rozchylały się i zamykały. Brunet jednak nie był wstanie jednak wydobyć z siebie głosu.

- Doprawdy, stary. Jeśli masz być dyrektorem generalnym, musisz nauczyć się przemawiać. Czy ty sobie wyobrażasz, jaką wtopę zaliczysz, wychodząc przed tłum i nawijają tak bez ładu i składu? Jestem pewny, że uznają cię chorego psychicznie lub naćpanego jakimiś prochami.

- Shane? – Andersowi wreszcie udało się coś z siebie wyrzucić.

- Mówię poważnie. Musisz nad tym porządnie poćwiczyć. A co do tego dymania na pożegnanie to… – rudzielec nachylił się nad stołem, opierając się na nim łokciami i wystawiając zaciśniętą pięść wprost przed nosem Kade’a. – Po pierwsze – wyprostował pierwszy palec. - nie sądziłem, że jesteś na tyle głupi, by dać się wrobić w coś takiego.  Po drugie. – wyprostował kolejny palec. – zdrada jest największym świństwem, które możesz zrobić bliskiej ci osobie. Obawiam się, że nigdy nie będę wstanie ci tego zapomnieć. Po trzecie – do poprzednich dwóch dołączył trzeci. – to ja też nie byłem z tobą, a przez to i z sobą samym szczery.

Kade zamrugał, gdy ręka Collena nagle zniknęła sprzed jego twarzy.

- Nie rozumiem. Co masz namyśli?

- Widzisz, przez ten czas bardzo wiele zrozumiałem. Nie będę ci o tym opowiadał, bo to zajęłoby nam kilka godzin, jeśli nie dni. A ja jestem na to zwyczajnie zbyt leniwy. Przechodząc jednak od razu do sedna, mogę powiedzieć, że zdałem sobie sprawę, że tak naprawdę nigdy cię nie kochałem. Nie tak, jak myślałem. – Kade aż wstrzymał oddech na to wyznanie. – Ktoś pomógł mi zrozumieć fakt, że zwyczajnie byłeś dla mnie bezpieczny. Wiesz, to tak jak z fanami zakochanymi w swoim idolu. Patrzą na niego, podziwiają i fantazjują, ale doskonale wiedzą, że ich marzenia co do niego, nigdy się nie spełnią. I ty dla mnie też byłeś dla mnie takim właśnie idolem. Nie żebym cię podziwiał. To możesz sobie od razu wybić z głowy. Mam cię za skończonego dupka, który ładną buźką i niezłą gadką załatwia większość spraw. – Shane skrzyżował ręce na piersi. – W każdym razie doszedłem do wniosku, że to tylko zauroczenie. Bardzo silne, ale jednak zauroczenie. A skąd to wiem? Bo ostatnio miałem okazje przekonać się, czym tak naprawdę jest prawdziwa miłość.

 

***

 

Cole siedział przy swoim  papierami biurku, czytając jedną z nowszych umów, którą niebawem mieli podpisać. Co prawda nie było to nic poważnego, ale jego ojciec zawsze mu powtarzał, żeby każdą umowę czytał trzy razy. Raz - by się przekonać w czym rzecz. Dwa - dla sprawdzenia, czy wszystko jest tak, jak być powinno, bez haczyków i kruczków prawnych. Trzy - dla świętego spokoju.

I Cole po raz kolejny przekonał się, jak mądry byłego staruszek. Dzięki jego radzie, ich firma niejednokrotnie uniknęła sporych kłopotów. Nawet jeśli przez to stracili sporo naprawdę dobrych zleceń, to utrzymali swoje dobre imię, na które ojciec pracował przez wiele lat.

Przebiegł wzrokiem tekst, orientując się, że jedynie przelatuje wzrokiem po literach, nie zapamiętując treści.

- Cholera – warknął.

Był rozkojarzony i rozdrażniony. A wszystko za sprawą pewnego małego rudzielca, którego miał przyjemność pocałować kilka dni wcześniej w czasie sylwestra. Rudzielca, który od tamtego czasu nie odezwał się do niego słowem, zostawiając go jedynie z informacją, że musi się najpierw uporać z przeszłością.

I Cole’a  zaczynało to już męczyć.

Nie wiedział, czy Shane ostatecznie nie zdecydował się wybaczyć temu dupkowi. Kade wyglądał mu na pięknisia, który słodkimi słówkami potrafiłby nie jednemu zamącić w głowie. I więcej niż prawdopodobne, że Cole nie zachowywał się obiektywnie, ale miał nadzieje, że Collen kopnie tego lowelasa w cztery litery i każe mu spadać.

Daniels usłyszał pukanie do drzwi.

- Proszę, powiedział, nie podnosząc głowy znad dokumentów, udając, że pracuje. Ponieważ o tej godzinie to mógł być tylko jego ojciec, Dora, albo ich sekretarka, która zdaniem Cole’a musiała niegdyś być szpiegiem i zamieściła kamerę w biurze, bo jakimś cudem zawsze wiedziała, kiedy się obijał i nie pozwalała mu nawet na chwilę luzu. Nie interesowało jej to, że nienawidził pracy w biurze. Nie dało się jej przekonać, ani nawet przekupić. Wiedział, że tak jest, bo już tego próbował i nic dobrego z tego nie wyszło. Nic poza godzinną pogadanką ojca.

- Czołem.

Cole poderwał głowę zaskoczony. Tej osoby zdecydowanie się nie spodziewał.

- Shane – wydusił zaskoczony. – Co ty tu robisz?

- Coś, co powinienem zrobić już jakiś czas temu. – rudzielec podszedł do Danielsa i bez dalszych ceregieli pochylił się i wpił się wargami w jego usta.

Pocałunek nie był zbyt namiętny. Polegał bardziej na ocieraniu się o siebie warg, niż na prawdziwym całowaniu. Ale Cole’owi w zupełności wystarczył.

Podobnie jak odpowiedz, posłanie, którą ze sobą niósł.

- Cole – wydyszał rudzielec, odrywając się na chwilę od ust Danielsa. – Chcę spróbować. Pragnę spróbować. Chcę byś pokazał mi jak kochać, bym i ja mógł to zrobić. Chcę cię pokochać, Cole. Czy pozwolisz mi na to?

Na to pytanie była tylko jedna odpowiedz.

9 komentarzy:

  1. Postanowiłam podzielić.... to kompletnie nie w duchu świątecznym takie coś co zastałam na końcu. Mam nadzieje, że następny rozdział to skompensuje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam taką nadzieję.
      Pozdrawiam i życzę wesołych Świąt.

      Usuń
  2. Uuuu a ja wciąż liczyłam na Shane i Kade ;(
    Wesołych Świąt! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie sądzę, żeby Shane dał radę wybaczyć coś takiego Kade'owi.
      Dziękuję :) I tobie również życzę wesołych Świąt.
      Pozdrawiam,
      U-water.

      Usuń
  3. Hej,
    jestem bardzo szczęśliwa, Shine chce dać szansę Colowi, Kade boleśnie przekonał się co do Lucy, może kiedyś odzyska zaufanie na tyle aby było jak dawniej, zrozumiał że to właśnie z Shanem dzielił sukcesy i porażki...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mnie to cieszy :)
      Dziękuję bardzo i również pozdrawiam.

      Usuń
  4. Hej,
    jestem bardzo szczęśliwa, Shane chce dać Colowi szansę, no i dobrze, że Kade przekonał się co do Lucy, może kiedyś uda mu się odzyskać zaufanie Shane'a na tyle aby było jak dawniej... zrozumiał w końcu, że to właśnie z Shane'm dzielil i sukcesy i porażki...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mnie to cieszy :)
      Dziękuję bardzo i pozdrawiam.

      Usuń
  5. Hej,
    jaka jestem szczęśliwa Shane chce dać szansę Coliwi (nie mam pojęcia jak odmienić to imię), no i pięknie Kade boleśnie się przekonał co do Lucy, mam nadzieję, że jednak będzie się starał aby odzyskać to zaufanie jakie stracił do niego przyjaciel, zrozumiał że tobz Shane dzielił i sukcesy i porażki...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń