Kłamstwo - Rozdział 14


Rozdział 14

 

- Co u mnie babciu? A dobrze. Nawet bardzo dobrze. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że lepiej być nie może. – Shane wciągał spodnie, trzymując komórkę między uchem a ramieniem. A było to naprawdę trudne z powodu nagiego kochanka, stojącego tuż za nim. Kade całował go po karku i szyi, przyklejony do jego pleców. Nic sobie nie robił z krzywych spojrzeń, które rzucał mu rudzielec.

= To fantastycznie, kochanie. Bardzo mnie cieszy, że wam się układa. Mama Kade’a też jest bardzo zadowolona. Stale powtarza, nie mogła trafić na lepszą synową.

- Ha ha ha. Bardzo śmieszne. – zignorował partnera, który zachichotał tuż przy jego wolnym uchu. Oczywiście musiał słyszeć, o czym rozmawiają z babcią. – Z całą pewnością, pani Anders tylko czeka na wiadomość o zaręczynach, by zaplanować nasz ślub. – uśmiechnął się złośliwie, gdy jego kochanek odsunął się od niego, krzywiąc się zniesmaczony.

= Za późno.

- Co? Jak to? – prawie upuścił telefon, gdy potknął się, przydeptując nogawkę spodni.

= Chyba nie sądziłeś, że Amanda pozostawi wszystko na ostatnią chwilę? – prychnęła starsza kobieta. – Oczywiście, że zaczęła już wszystko planować.

- O nie. Zabij mnie. – wyszeptał płaczliwie brunet, ukrywając twarz w jego nagich plecach. Nie mógł się na to nie uśmiechnąć. Dziękował tylko opatrzności, że Kade nie mógł teraz zobaczyć wyrazu jego twarzy, bo z całą pewnością nie byłby zadowolony.

- Znasz ją, zawsze taka była. Mam tylko nadzieję, że nie wspierasz jej w tym całym szaleństwie.

= Nie. No, może tylko trochę. – w jej głosie słyszał lekkie zawstydzenie i obawę. – Musisz zrozumieć, że pozostałeś nam tylko ty. Tylko ciebie mamy. Po śmierci twoich rodziców, staraliśmy się z twoim dziadkiem dać ci wszystko, co najlepsze, byś wyrósł na porządnego człowieka. Marzyliśmy, że przed śmiercią będzie nam dane zobaczyć cię z żoną u boku i gromadką dzieci, które rozświetlałyby nasze ostatnie dni…

- Babciu. – wyszeptał.

= Cicho. Teraz ja mówię. – zganiła go. – Nie mamy do ciebie pretensji. Wiemy, że nie miałeś wyboru. Urodziłeś się taki i takiego cię kochamy. Nigdy w to nie wątp. Odkąd dowiedzieliśmy się, że jesteś homoseksualistą, jedyne, czego dla ciebie pragnęliśmy, to partnera, z którym będziesz szczęśliwy. I bardzo się cieszymy, że odnalazłeś to szczęście przy mężczyźnie, którego dobrze znamy i lubimy.

- Wiem. – jego oczy się zaszkliły, a w gardle zaczęła formować nieprzyjemna gula, którą z trudem przełknął.  Poczuł, jak Kade obejmuje go w pasie i przytula się do jego pleców.

Rzucił mu dziękujący uśmiech znad ramienia.

= To dobrze. Musisz też wiedzieć, że matka Kade’a bardzo się o niego martwiała. Co rusz słyszała o jakieś nowej dziewczynie, o której opowiadał. Nigdy jednak żadnej do domu nie przywiózł, a to oznacza, że nie należały do tych, którymi warto pochwalić się przed rodzicielką. Nic dziwnego. Ian pewnie zamknąłby taką wyfiołkowaną krowę w oborze, mówiąc, że tam jest miejsce bydła.

- Tak, to bardzo w jego stylu. – zachichotał. Jego partner dał mu klapsa w pośladek. Nie był jednak na niego zły, sądząc po uśmiechu, błąkającym się w kącikach ust. W słuchawce słyszał szczery śmiech babci. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że tak bardzo za nią tęskni. Ostatnio zaniedbywał kontakty z dziadkami. Z Colem, Alanem i resztą przyjaciół również. Kade i jego praca pochłaniali prawie cały jego czas. Nie ważne, że byli już razem prawie dwa miesiące. Ich związek nadal wydawał mu się świeży i niewiarygodny. Nie potrafił uwierzyć, że są razem, że jego marzenia wreszcie się ziściły.

= Słuchasz mnie? – spytała babcia.

- Tak, tak. – otrząsnął się z zamyślenia. - To znaczy nie. Przepraszam, zamyśliłem się. – Kade za nim zaczął się śmiać, więc w zemście uszczypnął go w udo.

- Auć. – mruknął nieszczęśliwie brunet, robiąc dzióbek.

Shane posłał mu w powietrzu całusa.

= Ach, wy młodzi, gniewni. Tylko seks, imprezy i bijatyki wam w głowach. – westchnęła jego babcia z rezygnacją.

-Co!? Nie, nie. Nic z tych rzeczy. Ja tylko…. Ja tylko myślałem o… O pracy myślałem. Nowy projekt i tak dalej. No wiesz… Sama rozumiesz. Jestem teraz trochę zabiegany i w ogóle. – zaczął się plątać. Jego twarz piekła z zawstydzenia.

Całkowicie zignorował Andersa, który padł na łóżko, skręcając się ze śmiechu.

Na nim odegra się później.

- Oczywiście. – mruknęła jego babcia, odchrząkując znacząco. – A tak przy okazji pozdrów Kade’a. Zakładam, że to z nim omawiasz ten ważny projekt w niedzielne popołudnie? – zapytała niewinnie.

Zbyt niewinnie, jak na jego gust.

Teraz był gotów się założyć, że jego uszy i policzki płoną żywym ogniem.

- Naturalnie. – szedł w zaparte. Pogratulował sobie w duchu spokojnego tonu. Jego głos nie załamał się nawet na chwilę. – Kade masz pozdrowienia od mojej babci. – odwrócił się w stronę bruneta, który słysząc to, wybuchnął kolejną salwą śmiechu.

- Shane, skarbie, powiedz swojej babci, że ją uwielbiam. – parsknął jego kochanek, z trudem łapiąc oddech.

- Chyba żartujesz. W życiu jej tego nie powiem. Będzie próbowała mi cię ukraść.

- A co z twoim dziadkiem?

- Która kobieta nie zamieniłaby osiemdziesięcioletniego piernika na dwudziestosześcioletniego przystojniaka?

= Wszystko słyszałem, młody człowieku. – w telefonie usłyszał głos dziadka.

- Och! Witaj dziadku. Co u ciebie? – ze strony łóżka dochodziły jakieś parskająco-chrząkające dźwięki, wydawane przez jego partnera. Musiał zapamiętać, by zredukować ilość pochłanianej przez Kade’a kofeiny. Wyraźnie mu nie służyła.

= Zaskakująco dobrze, jak na osiemdziesięcioletniego piernika. Jestem pewien, że nadal dałby radę pokonać na rękę większość tych miejscowych młodzików.

- Nigdy w to nie wątpiłem. – zapewnił staruszka szybko.

= I tego smarku się trzymaj. Słuchaj, twoja babka coś mi nieznośnie brzęczy do ucha na temat świąt. Zapewne chce wiedzieć, czy zamierzacie przyjechać na święta do domu. Co za głupie pytanie. Tylko kobieta mogła takie wymyślić. Oczywiście, że przyjedziecie. Co będziecie robić sami w mieście w czasie świąt? Święta powinno się spędzać z rodziną w domu, tak po Bożemu. A nie samemu, nie wiadomo gdzie, w smrodzie i hałasie wielkiego miasta. Naprawdę nie rozumiem, synu jak ty tam wytrzymujesz. Tam w ogóle nie ma czym oddychać.

Shane zachichotał, słuchając narzekań staruszka i odgrażającą mu się w tle babcie, która w dosadny sposób wyrażała, co myśli o jego „brzęczeniu” i archaicznych poglądach.

Starsza kobieta była rodowitą Irlandką. Rudą, bladą, piegowatą i diabelnie charakterną. To po niej odziedziczył swoją urodę i temperament. Byli do siebie bardzo podobni. Gdyby nie dzieląca ich różnica wieku, kobieta wyglądałaby na jego siostrę bliźniaczkę.

No, może nie całkiem, bo jego kolor włosów podchodził pod czerwień, a staruszka miała za młodu włosy koloru dojrzewającej w letnim słońcu marchwi.

- Tak dziadku, przyjedziemy na święta. – zapewnił mężczyznę. I był gotów się założyć, że słyszał, jak staruszek odetchnął z ulgą. Nie żeby dziadek kiedykolwiek się do tego przyznał. Nie ten typ.

= No mówiłem ci, że przyjadą. Co ty tam znowu brzęczysz, kobieto? – głos mężczyzny stał się mniej wyraźny. Musiał odsunąć się od słuchawki. – Twoja babcia się pyta kiedy przyjedziecie i na ile zostaniecie. Chyba nie zamierzacie przyjechać tylko na Wigilie, prawda?

- Nie. Przyjedziemy dwa dni przed świętami i wyjedziemy dopiero po nowym roku. Kade ma trochę zaległego urlopu, a ja pozałatwiam przed wyjazdem wszystkie ważne sprawy. A nawet jeśli nie zdążę, zawsze mogę dokończyć projekt przy swoim starym biurku. Pod warunkiem, że babcia nie przemeblowała mi pokoju.

= Nie, nic nie ruszaliśmy od czasu twojej ostatniej wizyty. To dobrze, że przyjeżdżacie na dłużej. Nareszcie będę miał z kim zagrać w szachy. Z twoją babcią się w ogóle nie da. Jest strasznie niecierpliwa i ciągle gada jak najęta. Nie bij mnie, kobieto! Skaranie boskie z tą babą. Co mi w ogóle strzeliło do głowy, by się z taką żenić?

Shane roześmiał się rozbawiony zachowaniem dziadków. Odkąd pamiętał, staruszkowie dogryzali sobie i kłócili się, jak dwa zajadłe psy. Ale nigdy nie pozwoliliby zrobić krzywdy temu drugiemu. Zbyt mocno się kochali. To było widać, jak na dłoni. Dziadek nadal szalał na punkcie babci. I mimo że ta nie była już młódką, dla dziadka nadal pozostawała najpiękniejszą kobietą, która kiedykolwiek stąpała po ziemskim globie. A babcia wcale nie była lepsza. Pyszne obiadki, pachnące wypieki. Wszystko dla kochanego mężusia.

Rudzielec uwielbiał ich. Uwielbiał na nich patrzeć i widzieć między nimi to uczucie, które z biegiem lat wcale nie malało. Co więcej, był gotów się założyć, że dziadkowie z każdym kolejnym rokiem kochają się coraz bardziej.

I to było takie piękne.

Zawsze marzył, że jak dorośnie, to znajdzie kogoś, z kim będzie miał taką samą więź, jaką mieli staruszkowie. Pragnął znaleźć kogoś, kto będzie go kochał ze wzajemnością. I to uczucie nie przetrwa roku, czy dwóch, a długie lata. Będzie kwitło, dojrzewało z każdym kolejnym spędzonym razem rokiem.

I nigdy nie zniknie.

Wierzył z całego serca, że za jakiś czas będzie tak mógł mówić o swoim związku z Andersem.

- Cieszę się, że niedługo się spotkamy dziadku. Bardzo się za wami stęskniłem.

 

***

 

- Czołem, amancie. Co słychać w tym, twoim cukierkowym świecie? – przywitał się Cole, wślizgując się do jego biura. W ręce trzymał papierowy kubek z logiem pobliskiej kawiarni, na których widok oczy Shane’a zaświeciły się niczym dwa szmaragdy.

- Proszę, powiedz, że to dla mnie. – walnął bez wstępu błagalnym tonem.

Był poniedziałek, dziewiąta rano, a w jego żyłach nie krążyła jeszcze nawet drobina kofeiny. W tym momencie za łyk dobrej kawy, był gotów zrobić prawie wszystko. Nawet zaśpiewać. Choć wolałby tego nie robić w obawie o szyby na ich piętrze, jeśli nie w całym budynku. Uważał, że miał okropny głos i fałszował jakby słoń nadepnął mu na ucho. Jego bliscy mówili, że to nieprawda, że wcale nie jest tak źle. Ale on wiedział swoje. Był pewien, że mówili tak tylko dlatego, że im na nim zależało i nie chcieli sprawić mu przykrości.

- Tak, to dla ciebie. – przytaknął Cole, podając mu kubek. – Pewna dobra wróżka podpowiedziała mi, że lepiej się do ciebie nie zbliżać, przed pierwszą kawą. Dlatego wolałem się ubezpieczyć.

- Jak przystało na wzorowego skauta? – wziął łyk ciemnego, gorącego napoju i jęknął z rozkoszy. – Rany, ale to dobre.

- Nigdy nie byłem skautem. – Cole skrzyżował ręce na piersi i oparł się pośladkami o parapet okna, tuż przy jego desce kreślarskiej. – Ale zawsze pamiętam, by mieć przy sobie krem i prezerwatywy. – uśmiechnął się drapieżnie, na co Shane parsknął w kubek.

Przez ostatnie tygodnie on i Daniels doszli do porozumienia. Udało im się nawet zaprzyjaźnić. Shane przez ten czas zdążył bardzo polubić tego aroganckiego i kapryśnego wariata. A teraz, kiedy Cole pogodził się już z faktem, że Shane był w związku, ich relacje układały się znakomicie. Nie obyło się oczywiście bez sprośnych żartów i zabawnych sugestii, które doprowadzały jego partnera do białej gorączki. Kade i Cole delikatnie mówiąc, nie przepadali za sobą, co dla Collena było jasne od samego początku. Każdy z nich chciał w końcu pokazać, że to on jest tu samcem alfa. Nauczyli się jednak w jego towarzystwie zachowywać choć pozory tolerancji i akceptacji. Nie było to idealne wyjście i w najbliższej przyszłości Shane będzie musiał zrobić coś, co sprawi, że ci dwaj przestaną się zachowywać, jak rywale. Nawet jeśli będzie zmuszony na siłę znaleźć partnera Danielsowi.

- Ok. Mów, co cię do mnie sprowadza, bo nie wierzę, by ta kawa nie była próbą przekupstwa. – powiedział po wzięciu kolejnego łyka.

- Nie wierzysz, że przyszedłem do ciebie z dobrej wierze, że się o ciebie martwiłem? Ranisz mnie. – Cole złapał się za serce i skrzywił, jakby rzeczywiście go bolało. – Jakże mnie ranisz, dziecinko.

- Uważaj, bo ci uwierzę. – ponownie siorbnął kawy, nie spuszczając wzroku z czarnowłosego wielkoluda. Cole nie nosił czapki, ani szalika, a jego czarny płaszcz był rozpięty, mimo że na dworze było straszliwie zimno i sypał śnieg. – Nie jest ci zimno?

- A co, piszesz się, by mnie ogrzać? – Daniels pochylił się w jego stronę, uśmiechając drapieżnie, jak to miał w zwyczaju. Jego oczy błyszczały, jak u kota, a włosy były rozpuszczone i lekko potargane przez wiatr.

Shane musiał przyznać, że mężczyzna wyglądał naprawdę gorąco.

- Nie, ale mogę ci zaoferować mój kaloryfer. – wskazał na grzejnik pod ścianą, przy oknie. – Jest może trochę twardy i trudny w obejściu, ale zapewniam, że jest ciepły i stały w uczuciach.

Cole prychnął na jego słowa, prostując się

- Potrzebuję twojej pomocy.

- Wiedziałem. Nikt nigdy bez powodu nie przynosi mi kawy. Jesteście dla mnie tacy niedobzi[1]. – powiedział dziecięcym głosikiem, układając usta w dzióbek.

- I ty się dziwisz, że nazywam cię dzieciakiem. – brunet parsknął cicho, kręcąc głową.

- No dobrze, już dobrze. To powiesz mi wreszcie, co cię do mnie sprowadza?

- Wielka i nieskończona miłość. Do tego żądza tak wielka i nieposkromiona, że nie wychodzę z domu ze strachu, że zbałamucę jakiegoś rudzielca, który by mi ciebie przypominał.

Teraz to Collen prychnął rozbawiony.

- A tak konkretniej?

- Potrzebuję twojej pomocy. – z twarzy Cola zniknęło całe rozbawienie. Shane automatycznie się wyprostował na siedzeniu i wpatrzył w twarz mężczyzny, czekając na słowa wyjaśnienia.

Słowa, które nie padły.

- Cole? Co się dzieje? Do czego mnie potrzebujesz?

- Powiedziałbym, że do życia, ale i tak byś mi nie uwierzył. – brunet westchnął. – To poważna sprawa. – powiedział w końcu, a Collen jeszcze bardziej się spiął.

- Możesz na mnie liczyć. Tylko powiedź, w czym problem. – wstał i okrążył deskę kreślarską, by podejść do Danielsa.

- Bo widzisz… - mężczyzna spuścił wzrok, przeczesując palcami, długie włosy.

- Cole, do diabła, wyduś to wreszcie. – złapał go za ramiona i potrząsnął nim z całych sił, co nie zrobiło na brunecie większego wrażenia. Nie przy jego wzroście i posturze.

- Musisz mi pomóc z kupnem prezentów gwiazdkowych.

- Kurwa, poważnie!?

 



[1] Błąd zamierzony

3 komentarze:

  1. pierdu pierdu, rzyg rzyga tęczą :3 <3

    CU-DOW-NE! Błędów nie wyłapałam, plus dla ciebie! :) czytanie mnie pochłonęło do reszty. Widzę coraz ciekawsze dialogi i zwroty, kurczę, fajne to jest! Co chwila parskałam smiechem :) jak ja ich kocham. Tworzą cudowną parkę.
    Babcia bezbłędna :D kochana staruszka. kocham ją. dziadek tak bardzo cwany, też go kocham. ogólnie w tym rozdziale to ja kocham wszystkich. I ta scena, jak się droczyli, gdy Shane rozmawiał przez telefon - słodkie.
    To cudowne,że jednak ich akceptują. Ciekawa jestem, co tam nrozrabiają podczas świąt...
    Powiem ci, że gdy zaczęłaś opisywać scenę z Colem, to myślałam, że on faktycznie będzie czegoś potrzebował. Ale rozwaliłaś mnie :D
    dzięki, cudowny początek dnia.

    tulam, miziam i ściskam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Achhh kocham to czytać co tu dużo pisać, jestem zafascynowana tym opowiadaniem i kocham je bardziej z każdym rozdziałem, czekam na więcej weny :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    wspaniale, lubię dziadków Shane są cudowni, u prezenty gwiazdkowe...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń