Kłamstwo - Rozdział 5


Rozdział 5

 

Siedział zasłuchany w piękne brzmienie skrzypiec, gdy poczuł, obejmujące go przez pierś, silne ramie. Od razu rozpoznał znajomy zapach markowej wody po goleniu.

To był Kade.

A czegoż to on od niego mógł znowu chcieć? Ach, no tak! Niemal zapomniał o tym ich małym przedstawieniu. Przecież miał grać jego c u d o w n e g o narzeczonego. Którego nawiasem mówiąc Anders zostawił samemu sobie wśród tłumu nieznanych mu całkiem osób.

- Shane. – dobiegł go niewyraźny głos bruneta. Postanowił go zignorować, tak, jak jego drogi „narzeczony” ignorował go przez większość wieczoru. – Shane. – spróbował ponownie, tym razem prosto do jego ucha. Nie zamierzał reagować.

Po chwili poczuł, jak obejmuje go drugie ramie, wciskając go w szeroką, twardą pierś mężczyzny. Czuł na plecach, przez dzielące ich ubrania, bicie jego serca.

Serca Kade’a.

Aż wstrzymał oddech ze wzruszenia, bojąc się, że ta chwila minie zbyt szybko, by mógł się nią nacieszyć.

- Shane, przepraszam. Naprawdę nie wiedziałem, że tak do tego podejdziesz. – wyszeptał mu do ucha, owiewając wrażliwą małżowinę ciepłym oddechem. Czuł jak Anders nachyla się jeszcze bardziej, tak jakby chciał…

O nie! Nic z tego!

Jeśli myślał, że tym go udobrucha to się grubo mylił.

- Spróbuj mnie pocałować, a zademonstruję na twoich piłeczkach, jak sprawnie potrafię używać łyżeczki do grejpfruta. – Kade momentalnie znieruchomiał na jego słowa z wargami tuż przy jego policzku. Czuł mrowienie na skórze twarzy, gdzie mało brakowało, a spoczęłyby te pełne, apetyczne usta.

- Shane, ja naprawdę… - jego dalszą wypowiedź zagłuszyły fajerwerki i okrzyki zachwytu podekscytowanych gości.

Niebo rozświetliły dziesiątki kolorowych, mieniących się „kwiatów”, które szybko znikały, zastąpione przez kolejne. Był tak zauroczony tym widokiem, że drażniący nos dym i zagłuszające muzykę, głośne odgłosy wybuchów, uważał jedynie za lekką niedogodność. Podniósł się z siedzenia, chcąc być bliżej tego cudownego widowiska.

To nie było tak, że jeszcze nigdy nie widział fajerwerek, bo widywał je przynajmniej dwa razy do roku. Jednak za każdym razem był tym widokiem tak zauroczony, jakby oglądał je po raz pierwszy w życiu. Do tego ta muzyka i kolorowe światła. Istna poezja.

Bajka.

Czuł się podekscytowany jak dziecko, któremu latem postawiono przed nosem świąteczny prezent i powiedziano, że gwiazdka przyszła w tym roku wcześniej.

 

***

 

- Shane? – Kade spojrzał na przyjaciela, zaskoczony jego nietypowym zachowaniem. – Shane? – spróbował ponownie, jak za poprzednim razem, nie osiągając żadnego efektu. Jego przyjaciel patrzył na rozświetlone kolorowymi fajerwerkami niebo, jakby było siódmym cudem świata. Z pobłażliwym uśmiechem pokręcił głową na jego dziecięcą fascynację tą pospolitą rozrywką. Spojrzał ponownie na Collena, chcąc go ponownie objąć, gdy zamarł, zauważając wyraz jego twarzy.

Czuł jak jego oddech zamiera, oczy się rozszerzają, a serce gubi kilka uderzeń. Ten wyraz niekłamanego uwielbienia i miłości malujący się na twarzy Shane’a wstrząsnął nim do głębi. Jeszcze nigdy go takiego nie widział. Był taki…

Piękny.

Kade nie wiedział, co się z nim dzieje. Czy to magia nocy, muzyki, wypitego szampana, wielkich, rozmarzonych oczu rudzielca, czy jego rozchylonych w niemym zachwycie warg, ale zapragnął pochylić się i skosztować tych drobnych, pełnych, różowych ust. Musiał ochłonąć, w przeciwnym razie oszaleje.

Objął go ściśle od tył, wtulając twarz w zagłębienie jego szyi.

I już wiedział, że popełnił błąd.

Niemal jęknął z potrzeby, gdy zapach skóry Shane’a zmieszany z wonią jakiś delikatnych, odświerzających perfum, których użył rudzielec, uderzył w jego wrażliwe nozdrza.

Nie wiedział co się z nim dzieje. Nigdy tak nie reagował w obecności Collena.

- Och… – westchnął przeciągle Shane, nie odwracając spojrzenia od rozświetlonego coraz to piękniejszymi fajerwerkami, nieba.

Kade czuł, jak to ciche westchnienie wywołuje w jego ciele dreszcz, rozpalając je i kumulując się w jego uśpionej do tej pory męskości.

Niemal jęknął z potrzeby.

Ujmując dłonią za podbródek przyjaciela, obrócił jego twarz w swoją stronę i wpił się w te kuszące wargi, nie czekając na słowa protestu, czy niepotrzebne pytania.

 

***

 

To musiał być sen.

To z pewnością był sen.

Przecież to nie mogło być prawdziwe.

Kade Anders nie mógł naprawdę stać wraz z nim na tarasie, w środku nocy, wśród tłumu ludzi i całować go tak, jakby od tego pocałunku zależało całe jego życie.

To musiał być sen.

Dlaczego zatem miałby się nim nie cieszyć?

Przecież to nie jawa.

Rozchylił wargi, pozwalając giętkiemu językowi Kade’a zagłębić się w jego ustach, pogłębiając tym samym pocałunek. Może nie miał w tym zbyt dużego doświadczenia, był jednak jak najbardziej chętnym uczniem, a brunet był dobrym nauczycielem. Shane jęknął przeciągle, gdy język przyjaciela otarł się o jego własny, zachęcając go do wspólnej zabawy. Z początku odpowiadał na pieszczoty nieśmiało i nieporadnie, z czasem jednak nabierały one na sile i intensywności.

To jednak przestawało mu wystarczać. Potrzebował więcej.

Więcej Kade’a.

Nie przerywając pocałunku, obrócił się w jego ramionach i objął go za szyje, zanurzając palce w krótkie, czarne włoski na jego karku. Przylgnął ciasno do jego piersi, nie pozwalając na choćby minimalną przestrzeń między ich spragnionymi ciałami. Tak bardzo go pragnął i tylko tu, w jego snach mógł go mieć wyłącznie dla siebie.

Tylko tu Kade należał wyłącznie do niego.

- Och, Kade. – westchnął, czując napierającą na jego brzuch pobudzoną męskość przyjaciela. Otarł się o jego twarde, umięśnione udo swoim niemal równie twardym wzwodem. Anders jęknął w odpowiedzi prosto w jego usta. Naparł na niego, miażdżąc go w swoim stalowym uścisku. Szturmem zdobył jego bardziej niż chętne usta swym giętkim językiem. Muskał nim jego zęby, wnętrze policzków i podniebienie, jakby pragnął poznać każdy zakamarek jego ust.

To było takie dobre.

Takie realne, że niemal uwierzył, że dzieje się naprawdę.

Mruczał i łasił się do niego jak kociak, gdy Kade przygryzł jego dolną wargę, a następnie ją zassał. Po czym powtórzył ten sam manewr z jego językiem.

Och tak, tak.

Wsunął swoje smukłe palce między guziki jego białej koszuli, pieszcząc opuszkami gładką, rozgrzaną skórę. Uśmiechnął się, gdy Kade westchnął i wygiął się w odpowiedzi na jego dotyk.

- Znajdźcie sobie jakiś pokój!

 

***

 

Do zamroczonego, zasnutego mgiełką pożądania umysłu Kade’a zaczęło powoli docierać to co, działo się wokół niego. Rozejrzał się dookoła nieprzytomnym wzrokiem. Przed nim stała jakaś starsza kobieta w długiej, szkarłatnej sukni i krótkimi, natapirowanymi na sztywno włosami. Tak na marginesie, to przypominały one bardziej hełm, niż włosy. Kobieta obrzucała go i osobę, którą trzymał w ramionach zdegustowanym spojrzeniem.

O co jej mogło chodzić?

- Czy mogłaby pani powtórzyć? – zapytał lekko ochrypłym głosem. Z jakiegoś powodu kobieta poczerwieniała ze złości na jego słowa, wywołując tym chichot kilku osób z otoczenia. Skąd się tu wzięli ci wszyscy ludzie? Czy byli tu cały czas?

- Kazałam wam znaleźć sobie pokój. Pana zboczenia uważam za odrażające i niestosowne do pokazywania ich publicznie. – słowo „zboczenia” przeciągnęła nienaturalnie, jakby nie było wystarczające do nazwania tego, co myślała o ich zachowaniu. Nie chciała zapewne stosować w towarzystwie wulgarnego języka.

- Jeśli uważa pani za niestosowne okazywanie uczuć ukochanemu mężczyźnie, który nawiasem mówiąc jest moim narzeczonym, to naprawdę współczuje pani małżonkowi. Doprawdy musi być bardzo smutnym i samotnym człowiekiem. Zawiedzionym waszym pożyciem małżeńskim. – warknął Shane, z delikatnym rumieńcem pokrywającym jego policzki. Kade czuł na szyi jego nadal przyśpieszony oddech, a pod palcami szybko bijący puls i z jakiegoś niewyjaśnionego powodu czuł nieodpartą dumę, że to właśnie on doprowadził rudzielca do takiego stanu.

- Jak pan śmie!? Pokazywać publicznie te swoje dewiacje! Toż to okropieństwo, skandal!

- Jak PANI śmie szydzić z nas przy świadkach z powodu naszych preferencji seksualnych!? Nie wiem, czy zdaje pani sobie z sprawę, że takie zachowanie względem mniejszości seksualnej jest karalne.

- Czy pan śmie mi grozić!? – nastroszyła się jak kwoka. Na jej twarzy malowało się niedowierzenie. Jakby nie mogła zrozumieć, jak Collen mógł tak się do niej zwracać, sprzeciwiać się jej.

- Ależ skąd. – prychnął. – Próbuję pani jedynie uświadomić, że my homoseksualiści mamy takie same prawa, co inni, pani zdaniem „normalni” obywatele. Mamy prawo kochać, wchodzić w związki małżeńskie, a nawet adoptować dzieci, podobnie jak inne pary. – rudzielec wyplątał się z jego ramion, stając niemal nos w nos z tą wstrętną, starą wampirzycą.

- Ja tylko poczuwam się do obowiązku uświadomić panom, jak niestosowne jest wasze zachowanie. – machnęła lekceważąco dłonią ubraną w białą rękawiczkę.

- Rozumiem. – Shane odetchnął głęboko, po czym uśmiechnął się do kobiety olśniewająco, co widocznie zbiło ją z tropu. – W takim wypadku, pani pozwoli, że wykaże się odrobiną klasy i nie uświadomię pani, że największym faux pas jest wypominanie komuś faux pas.

Kobieta aż zakrztusiła się śliną na jego słowa. Oburzona odwróciła się na pięcie i odeszła, odprowadzana cichymi chichotami  i niepochlebnymi uwagami wracających do sali osób. Najwidoczniej w końcu zdała sobie sprawę, że trafiła na godnego przeciwnika i sprzeczanie się z nim jest bezcelowe. Przez to wyłącznie się ośmieszy w oczach towarzystwa.

- Julianie! Wychodzimy! – warknęła kobieta, starając się odciągnąć podpitego małżonka od stolika i szklaneczki z bursztynowym trunkiem.

- Julian. – Shane przeciągnął to imię na samogłoskach, jakby chciał poczuć jego smak, wydźwięk na języku. – Całkiem ładne imię, nie sądzisz, kochanie? Szkoda tylko, że ten biedny mężczyzna zamiast odnaleźć swojego Romea, musi użerać się ze smoczycą. – rzucił kąśliwie, nie siląc się na ściszenie głosu, który w niemal pustej sali niósł się nadzwyczaj dobrze.

Oburzona kobieta rozejrzała się dookoła, szukając wsparcia wśród innych. Bezskutecznie. Większość śmiała się, rozbawiona słowami Shane’a, które wcale nie odbiegały tak daleko od prawdy.

Ci, co się nie śmiali, udawali nagle bardzo zajętych rozmową i całkowicie ignorowali kobietę, która mamrocząc coś złowieszczo pod nosem, siłą wyprowadziła chichoczącego, pijanego jak bela małżonka, ciągnąc go za poły marynarki.

Kade nie mógł się nie roześmiać na całe to przedstawienie.

Och, doprawdy uwielbiał, gdy u Collena dawał o sobie znać ten jego ognisty, irlandzki temperament. Wtedy nikt nie miał z nim szans. Nikt mu nie podskoczył, nawet ci dwa razy od niego więksi. Był królem ciętej riposty. Ta wstrętna matrona powinna się cieszyć, że znajdowali się wśród ludzi i Shane musiał się hamować. W przeciwnym wypadku jeszcze długo by stąd nie wyszła, a na sam koniec wykładu, jaki urządziłby jej rudzielec, płakałaby i błagała ich na kolanach o wybaczenie za przerywanie im w takim momencie. Skąd to wiedział? Bo był już świadkiem podobnego zdarzenia. Tylko, że wtedy mieli do czynienia przygłupim, napakowanym dresem, który w dość brutalny sposób chciał popisać się przed kolegami i rzucił się na niego, wymierzając mu prawy sierpowy w twarz i wyzywając ich od pedzi.

Kade do dziś uważał, że ból w szczęce i utrzymujący się na niej przez dwa tygodnie zasinienie, były warte zobaczenia, jak za sprawą Shane’a ten przerażający olbrzym, przepraszał ich na kolanach, płacząc jak dziecko. A Collen nie podniósł na niego nawet głosu.

Od zawsze wiedział, że z tym małym rudzielcem lepiej nie zaczynać, a wtedy nabrał co do tego pewności. Nie mówiąc już o sytuacji, która miała miejsce przed chwilą. Jego przyjaciel doskonale sobie poradził, podczas gdy on nadal był ogłupiały po pocałunku.

Ach…

Jęknął w duszy na jego wspomnienie. Jeszcze nigdy takiego nie doświadczył. Czuł żar. Palący trzewia ogień, na którego wspomnienie ogarniało go podniecenie. W tym pocałunku było tyle namiętności, tęsknoty i niewypowiedzianej miłości.

Miłości…

Poderwał głowę, zaskoczony tą myślą.

Alan niby mówił wcześniej, że na studiach Shane się w nim podkochiwał. Uważał jednak, że to nic poważnego. Wiedział bez zbytecznej skromności, że jest atrakcyjnym facetem i podobał się zarówno kobietą jak i mężczyznom. To nie była dla niego nowość. Myślał jednak, że Collena, w czasie tej nastoletniej burzy hormonów i problemów osobowościowych, najzwyczajniej podniecało jego ciało. Co najwyżej był nim trochę zauroczony. Nie miał pojęcia, że jego przyjaciel był w nim zakochany. A może raczej powinien powiedzieć, że nie wiedział, że jego przyjaciel j e s t w nim zakochany, bo z tego pocałunku jasno i wyraźnie dało się wyczytać, że z jego strony to nie jest wyłącznie gra, lecz prawdziwe uczucie.

Jak mógł tego wcześniej nie zauważyć? Jak mógł być tak ślepy i nie widzieć tego, co działo się z Shane’em?

I to tuż pod jego nosem!

 

***

 

- Shane, płomyczku ty mój, to było po prostu genialne! I to przez duże G! Od początku byłam przekonana, że tkwi w tobie waleczna dusza i się nie pomyliłam. – Rebeca, objęła go w pasie, wyszarpując go tym samym spod ramienia bardzo niezadowolonego tym faktem Kade’a, który ocknął się ze swojego zamyślenia i powrócił tym samym do szarej rzeczywistości, nudnego i sztywnego bankietu. No może już nie tak nudnego.

Zachichotał z rozbawienia.

- No, to było świetne. – wtrąciła Carla, ściągając z niego rozentuzjazmowaną fryzjerkę. – Nikt nie cierpi tej starej prukwy, ale są zmuszeni do znoszenia jej obecności i  niekończących się skarg i narzekań ze względu na jej wpływowego małżonka. Nie przejmuj się, twoja ostatnia uwaga musiała przypaść do gustu staruszkowi, już dawno nie widziałam go tak rozbawionego. – dodała szybko, gdy zauważyła jak jego twarz gwałtownie traci kolor.

Odetchnął z ulgą.

Jeszcze tego by brakowało, żeby miał przez tego babśtyla problemy.

Na jego wąskich ramionach wylądowała ciężka ręka, przygniatając go. Po piżmowym zapachu perfum poznał, że tym razem to nie był Anders.

- Shane, stary to było bombowe! Nigdy nie widziałem, żeby te wszystkie snoby tak świetnie się bawiły na któreś z tych sztywnych imprez. No może poza tą, gdzie wdowa po Owenie spiła się doprawionym ponczem i zaczęła na głos śpiewać jedną z tych zboczonych pieśni, z których słynął jej mąż. Skubana uparła się dokończyć piosenkę, nie zważając na uciszających ją gości i próby wyprowadzenia.

- To musiało być dobre. – Carla uśmiechnęła się szelmowsko.

- Ha! To jeszcze nic, złotko. Pod koniec piosenki, gdy mój ojciec kazał jej się uciszyć, pod groźbą natychmiastowego usunięcia z przyjęcia, miała czelność wepchnąć go stojącej w pobliżu wazy z ponczem. Po czym z przytupem zakończyła przedstawienie i obracając się o sto osiemdziesiąt stopni, wpadła na stolik z kwiatami i tam już została, chrapiąc jak niedźwiedź.

- O rany, szkoda, że tego nie widziałem. To musiało być boskie. – powiedział Kade, podobnie jak inni w ich gronie, nadal się śmiejąc i ocierając łzy rozbawienia.

- A żebyś wiedział. Mój ojciec po dziś dzień się do niej nie odzywa. I za każdym razem, gdy wybiera się na jakąś uroczystość, dwa razy upewnia się, że nie ma jej nazwiska na liście gości. – dodał Alan, ponownie ich rozbawiając.

 - Czy ty przypadkiem nie masz czegoś do roboty? – za jego plecami odezwał się gruby, ostry głos, na którego dźwięk młody Sanders momentalnie zesztywniał.

 - Tak, tato. Ależ oczywiście. Upewniałem się jedynie, czy nasi goście dobrze się bawią. No wiesz, spełniam jedynie swoje obowiązki.

- Jeśli za pół minuty nie zjawisz się w ogrodzie, to ja z samego rana upewnię się co do treści mojego testamentu.

Shane nie miał pojęcia, że ktoś o wzroście i posturze Alana potrafi tak szybko się poruszać.

4 komentarze:

  1. O ja cię! <3
    trafiłam tu przypadkiem i znalazłam takie perełki! Zaraz zabieram się za czytanie i dodaję cię do moich blogów VIP :D

    Jezu, scena z wredną babą - bezcenna. Dzięki, uśmiałam się. Przedtem, oczywiście, nieźle nakręciłam ich pocałunkiem :D

    kunoichi ze słodkiego świata yaoi

    pozdrawiam ciepło.

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział tylko wg, mnie króciutki lub tak szybko się go czyta.
    Pozdrawiam
    Mefisto.

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział absolutnie cudowny! Już widać mały przełom, ale ja czekam aż Kade dostrzeże jaką ma perełkę w nim zakochaną :D
    Mocno im kibicuję!
    Będę czekać na kolejne rozdziały tego super opowiadanka! <3
    Ściskam :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej,
    cudownie, no i mamy tutaj przełom, och Kade pragnął pocałować Shane, bosko, jak dobrze, że dogadał temu babsku...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń