1. Pierwsze spotkanie

Michał kroczył po korytarzu niczym taran. Jego postawa, zmarszczone groźnie brwi i mrożące krew w żyłach spojrzenie, nie zachęcały do rozmów. Nic więc dziwnego, że wszyscy pracownicy "Drużyny Wolnej Woli" schodzili mu z drogi, unikając kontaktu z nim jak ognia.

 Swoją drogą nie miał pojęcia, kto wymyślił tak idiotyczną nazwę dla kancelarii prawnej. W normalnych warunkach podejrzewałby o to Lucyfera. Tylko on miał tak szalone pomysły. Jednak jego młodszy brat lata temu powiedział, że nie przyłoży łapy do rodzinnego biznesu, jakim było założenie wspólnej firmy. Nie, Lucyfer jako jedyny z piątki braci się wywinął, zostając patologiem sądowym.

 Michał nie krył wtedy swojego zaskoczenia. Już wcześniej podejrzewałby o to Rafała, który od dziecka marzył o zastaniu lekarzem, a jak się w końcu okazało, skończył jako dyrektor działu księgowości w ich kancelarii.

- Panie Novak. - zatrzymała go jedna z sekretarek. Chyba ta pracująca dla ojca.

 Michał nigdy nie mógł ich spamiętać. Dla niego wszystkie wyglądały tak samo. Wszystkie uczesane w dziwaczne fryzury, z toną tapety na twarzy, w wysokich butach, które robiły niemożliwie dużo wkurwiającego hałasu i w spódniczkach, które prędzej nadawały się do pracy na ulicy, niż w przyzwoitym biurze.

- Panie Novak, dzwonił pan Crowley. Mówił, że szef jeszcze się z nim nie skontaktował.
Michał zgrzytnął zębami ze złości.

- Zajmę się tym. Wciśnijcie go w mój grafik - kobieta słysząc ton jego głosu zrobiła krok do tył i poprawiła nerwowo konferansjerki.

- Tak, panie Novak - potaknęła szybko, nim okręciła się na pięcie i pognała korytarzem, jakby goniło ją stadko piekielnych ogarów.

 Michał ponownie zgrzytnął zębami. Był wkurzony na ojca, jak cholera. Gdyby go dorwał, udusiłby dziada gołymi rękami.

 Chuck ostatnimi czasy bardzo opuścił się w pracy. Przestał przychodzić na umówione spotkania, ignorował współpracowników, mylił sprawy i klientów.

 Michał był pewien jak niczego innego, że ojciec znów zaczął pić. I kiedy on sobie wypruwał żyły, by wszystko naprawić i z wszystkim zdążyć na czas, ten stary pierdziel, leżał zapewne w jakieś melinie, zachlany w trzy dupy i robił pod siebie.

- Zabije drania - warknął pod nosem, ruszając w stronę swojego gabinetu. - Nie dość, że mam dziś zebranie zarządu, to jeszcze czeka mnie rozmowa z tym szalonym właścicielem klubu nocnego.
Miał wrażenie, że ten dzień nie mógł być gorszy i do pełni rozpaczy brakuje mu tylko oberwania chmury.

 Tak było do momenty, aż usłyszał ten śmiech.

 Serce Michała zadrżało, a jego oczy automatycznie zaczęły szukać osoby, wydającej ten cudowny dźwięk.

 Mężczyzna stał kilka kroków obok i rozmawiał z jego najmłodszym bratem. Był wysoki, umięśniony jak trzeba, z szerokim uśmiechem, ostrzyżonymi krótko blond włosami i skórą pokrytą piegami, za skosztowanie której Michał dałby się pokroić w drobną kosteczkę (nawet jeśli jego późniejszą identyfikacją miałby się zająć Lucyfer).

 A gdy nieznajomy spojrzał na niego, oczom Michała ukazały się najpiękniejsze, zielone tęczówki, jakie widział w całym swoim życiu.

 Zaparło mu dech w piersiach.

 Miał wrażenie, że czas się zatrzymał, a wszyscy wokół zniknęli pozostawiając ich dwóch samych na świecie.

 A wtedy nieznajomy się do niego uśmiechnął i Michał był pewny, że usłyszał śpiew ptaków, a wokół mężczyzny pojawiły się kwiaty, tęcza i latające serduszka.

 I gwiazdy.

- Cholera, - Michał syknął boleśnie, pocierając skroń i policzek - że też w takim momencie musiałem wyrżnąć głową we framugę.

3 komentarze:

  1. Haha, końcówka najlepsza :)Kwiatki i te sprawy i nagle zderzenie z rzeczywistością xD
    Króciutkie, ale piękne :)
    Dużo weny :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taki był zamysł :)
      Dziękuję bardzo.
      Pozdrawiam,
      U-water.

      Usuń
  2. Hej,
    cudownie, końcówka boska, ta tęcza kwiatki a potem zderzenie z rzeczywistością...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń