Kłamstwo - Rozdział 20

            Szczupła, kobieca dłoń o wypielęgnowanych, błyszczących różem paznokciach, sięgnęła po dzwoniący telefon. Pełne usta, pociągnięte owocowym błyszczykiem, rozciągnęły się w łagodnym, ciepłym uśmiechu na widok numeru wyświetlonego na ekranie komórki.

- Tak? – spytała.

- Pułapka zastawiona. Płomień zostanie ujarzmiony – słyszy szept po drugiej stronie, na co przewraca oczami, nie kryjąc rozbawienie.

- Kochanie, zdaje mi się, że minęłaś się z powołaniem. Poza tym ten szyfr jest całkowicie do bani.

- Skąd wiesz? Może jestem tajną agentką pracującą pod przykrywką? Może tylko udaję fryzjerkę, bo tak jest lepiej, łatwiej wypełnić powierzone mi zadanie?

- Mhm – zamruczała Carla, rozsiadając się wygodniej w biurowym fotelu. – Rozumiem. A te wszystkie emerytki, którymi się zajmujesz, z pewnością należą do bardzo niebezpiecznych gangów lub grup przestępczych. Albo jeszcze lepiej. Należą do mafii i nieświadomie zdradzają ci wszystkie szczegóły nielegalnych transakcji, pod wpływem twoich magicznych zdolności fryzjerskich – parsknęła.

- Wypraszam sobie! – fuknęła do słuchawki oburzona Rebeca. – Wcale nie zajmuje się emerytkami. Średnia wieku klientów odwiedzających mój salon to trzydzieści plus. A poza tym skąd możesz wiedzieć, że takie babcie nie należą do mafii? Nie słyszałaś ostatnich wiadomości? Mówili, że osiemdziesięcioletnia staruszka była głową grupy przestępczej zajmującej się przemytem i sprzedażą kokainy. Podobno zanim ją zatrzymali zdążyła postrzelić dwóch policjantów. Ostra babcia co?

Carla westchnęła załamana, odrzucając głowę na oparcie fotela.

- Kochanie, jestem w pracy. Przejdź do konkretów – jęknęła zniecierpliwiona.

- Dobra, dobra. Będę już się streszczała. Dzwoniła do mnie Dora.

- I? – ponagliła partnerkę, gdy ta przerwała wypowiedź, robiąc tą swoją dramatyczną pauzę, której Carla tak bardzo nie lubiła. Jakby nie można było powiedzieć wszystkiego spokojnie bez tej całej dramy i owijania w bawełnę.

- Shane wrócił. Alan przekonał go do wspólnego wyjścia! – Carla zmuszona była do natychmiastowego oderwania telefonu od ucha i odsunięcia do na odległość ręki, by uchronić się przed permanentnym utraceniem słuchu. Musiała tak trzymać aparat, zanim nie przestały z niego dochodzić piskliwe dźwięki radości i podekscytowania.

Mimo to bolesny grymas na jej twarzy szybko przeszedł w szeroki uśmiech.

 

***

 

- Wow – wydusił z siebie Shane po wejściu do Hell’s Angels – nowo otwartego klubu, który był prowadzony przez rodzeństwo Storm.

Samo to miejsce zawdzięczało sławę rodzeństwu, które je założyło, a konkretniej najstarszemu z nich – Scottowi Storm.

Plotka głosiła, że tuż po wykupieniu magazynu i rozpoczęciu jego przebudowy pod klub, Scotta zaczęła nachodzić i nagabywać okoliczna szajka zajmująca się wymuszaniem haraczu. Ten jednak odmówił płacenia, co nie bardzo spodobała się zbirom. Próbowali oni zastraszyć Storma, grożąc mu skrzywdzeniem brata i siostry, a nawet próbą użycia broni palnej. Idioci nie zdawali sobie sprawy, że zadarli z niewłaściwą osobą, dopóki nie było zapóźni. Ponieważ Scott Storm, jak przystało na byłego najemnika, nie zamierzał pozwolić sobie w kaszę dmuchać i szybko rozprawił się z chłystkami. Spuścił im niezły łomot i wysłał do paki. Oczywiście dopiero po tym, jak udało im się opuścić oddział intensywnej terapii.

Od tamtej pory nie słyszano, by ktokolwiek próbował zadzierać z rodzeństwem Storm, zapewne w obawie przed gniewem Scotta.

- Wow – powtórzył Shane, rozglądając się dookoła. Na czarnych ścianach zostały wymalowane płomienie farbą fluorescencyjną. Podkreślone czerwonymi, ledowymi światłami i okazjonalnymi błyskami kolorowych, dyskotekowych świateł sprawiały wrażenie żywych płomieni, liżących bar i ściany budynku.

Shane był pod ogromnym wrażeniem uzyskanego efektu. Jego wewnętrzny artysta aż rozpływał się nad pomysłowością, kompozycją i idealnym zgraniem z sobą wszystkich elementów. Nawet ciężkie, toporne, granitowe stoliki oraz ciemne skórzane kanapy i krzesła z kutymi elementami, pasowały do tego miejsca.

Nie miał pojęcia kto zajmował się urządzaniem tej przestrzeni, ale z całą pewnością chciał poznać tą osobę.

- Robi wrażenie, co? – Ktoś niemal krzyknął mu do ucha, próbując przekrzyczeć głośną, dudniąca muzykę.

Obejrzał się za siebie i zrobił krok w tył, odsuwając się od nieznajomego. Mężczyzna był wysoki i dobrze zbudowany. W jego gęstych, krótkich, czarnych włosach znajdowały się gdzieniegdzie białe pasemka, dając piorunujący efekt. Brunet nie miał na sobie koszulki, a jego spodnie bardzo przypominały te, które nosili tutejsi kelnerzy – jak Shane zdążył zauważyć, były czarne i ze skóropodobnego materiału, który lekko mienił się przy każdym ruchu. Mężczyzna jednak w przeciwieństwie do tutejszego personelu, nie posiadał uprzęży z doczepionymi do niej czarnymi, pierzastymi skrzydłami.

- Tak, to prawda. Robi wrażenie – zgodził się z nieznajomym, po raz kolejny omiatając wzrokiem bawiących się ludzi i całe wnętrze klubu.

Jego wzrok zatrzymał się na czymś, czego wcześniej nie dostrzegł.

Pod sufitem, tuż nad jednym z podwyższeń dla tancerzy wisiała klatka.

A niej był zamknięty młody mężczyzna o urodzie cherubina, ze srebrzystymi, blond lokami, spływającymi na jego wąskie ramiona odziane w białą, postrzępioną szatę. Młodzieniec był niczym anioł uwięziony w piekle. Przerażony miotał się po klatce, próbując się wydostać. Jego białe, obsypane brokatem skrzydła mieniły się przy każdym ruchu, podobnie jak metalowe łańcuchy na jego nadgarstkach i nagich kostka.

- Co do… - Shane aż zaniemówił. Nie wiedział czy to dlatego, że młody mężczyzna naprawdę był tak piękny, że aż zapierał dech, czy dlatego, że znajdował się w zamknięciu kilka metrów nad ziemią i wyglądał jakby naprawdę był przerażony. 

 

***

 

Cole czuł zniecierpliwienie. Odkąd tylko przyszedł i dowiedział się od nazbyt szczęśliwych i podekscytowanych dziewczyn, że Shane przyjdzie, kręcił się na kanapie, nie mogąc się doczekać przyjścia rudzielca. Wiedział, że zachowuje się dziecinnie, że takie zachowanie nie przystoi przeszło trzydziestoletniemu mężczyźnie. Czuł się jednak jak nastolatek przed swoją pierwszą randką, nawet jeśli to spotkanie w żadnym razie nie miało nią być, a wokół kręciła się masa ludzi, w śród której byli jego bliscy i przyjaciele.

To miało być pierwsze Shane’a odkąd ten rozstał się z tym dupkiem Kade’em. I mimo to, że widzieli się z Collenem w czasie przerwy świątecznej, nie mógł nie zauważyć, że coś między nimi zaczęło się zmieniać.

Shane zaczął się przy nim inaczej zachowywać. Już wcześniej to czuł. To przyciąganie, magnetyzm, napięcie między nimi było nie do przegapienia.

Nigdy nie robił tajemnicy z tego, że rudzielec mu się podoba. A z czasem zaczęło mu na Collenie szczerze zależeć. I to nie tylko jak na przyjacielu. Nie miało wówczas znaczenia, że młody architekt był zajęty. Zadłużył się w nim. Zauroczył. A po tym, jak Kade zdradził Shane’a, jak rudzielec przyszedł do niego, szukając pocieszenia, jak ufnie wtulał się w jego ramiona, pragnąc oparcia, był już pewny, że się w nim zakochał. A czas, jaki spędzili w rodzinnej wsi Collena, z jego dziadkami tylko go w tym upewnił. Chciał więcej takich dni. Pragnął móc przytulić, dotknąć tego cudownego, bladego ciała bez udawania, że nie ma w tym podtekstu i bez obawy, że zostanie źle zrozumiany. Chciał móc całymi dniami droczyć się i przekomarzać z rudzielcem, obserwować jak te piękne zielone oczy błyszczą figlarnie przy każdej sposobności do zaczepki i ciętej riposty. I może był głupi i sentymentalny, ale pragnął spędzić Z Shane’em i jego dziadkami, których bardzo polubił, kolejne święta, a później kolejne i kolejne. Pragnął być już z nim zawsze, i należeć do rodziny rudzielca tak, jak Shane stał się nieświadomie członkiem jego własnej.

- Cole! – usłyszał jak siostra woła jego imię.

Podniósł na nią wzrok, a ta tylko uśmiechnęła się i wskazała na coś palcem. A raczej na kogoś.

Na Shane’a.

Rudzielca, który w przyciasnych, ciemnych jeansach, białej, rozpiętej pod szyją koszuli i z luźnym krawatem, przyciągał wzrok zarówno kobiet jak i mężczyzn z równą siłą, co tancerz wiszący w klatce pod sufitem.

Cole podniósł się z siedzenia i ruszył w jego stronę, przyspieszając tylko kroku, gdy Collena zaczepił pewien zbyt pewny siebie mężczyzna. Daniels znał go doskonale. Dlatego właśnie zamierzał jak najszybciej dotrzeć do rudzielca. Nie zamierzał pozwolić, by Shane stał się kolejną z ofiar Ashnera Storma, zwanego również w pewnych kręgach jako Asmodeus. Nie w tym życiu. Lepiej by Ash trzymał łapy z dala od tego, co Cole uważał za swoje.

Bo w tej sali Storm nie był jedynym drapieżnikiem na łowach. 

14 komentarzy:

  1. Super dzięki za rozdział i mam nadzieje na nastepny, trzymam kciuki:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo :) Niestety nie jestem wstanie powiedzieć kiedy powstanie następny. Z całą pewnością będę starała się napisać go jak najszybciej.
      Pozdrawiam,
      U-water.

      Usuń
    2. Hi U-water! Jakoś przez przypadek znalazłam ten blog, nie wiedziałam, że masz jakiś poza tym na ao3. Właśnie skończyłam czytać wszystkie rozdziały kłamstwa no i dalej jestem w szoku. Nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy. No i serio Kade, serio?!?Pożegnanie?!? Dupek, cholerny dupek. Ryczałam razem z Shane'em. No i chyba teraz nie dam rady napisać nic więcej, po prostu... szok...
      ^_^DestielForeva*_*

      Usuń
    3. Witaj :)
      Tak, z tym, że na ao3 staram się wrzucać lekko poprawioną wersję. Jak zapewne zauważyłaś, wróciłam do tego opowiadania po długiej przerwie.
      Łał, nie spodziewałam się wywołać takich emocji, więc uznam to za komplement :)
      Dziękuję i pozdrawiam,
      U-water.

      Usuń
    4. No i dobrze, to jest komplement. XD ������
      ^_^DestielForeva*_*

      Usuń
  2. Już się nie mogę doczekać następnego rozdziału *.*

    OdpowiedzUsuń
  3. Ufff,skończone. Połknięte za jedynm zamachem i zapamiętane.
    Dziękuję,że kontynuujesz to opowiadanie. Niecierpliwie czekam na następny odcinek.
    Pozdrawiam Mefisto.

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej,
    kochana wracam do czytania, po tym długim czasie...
    o tak rozdział wspaniały, tak właśnie podejrzewałam, że ten co zaczepił Sheana to jeden z właścicieli, haha Cole idzie obronić swoje przyszłe kochanie, trochę szkoda mi Keadena, ale tak naprawdę jest sobie sam winien...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej,
    dtoga autorko wracam do czytania, po tym bardzo długim czasie, no niestety tak bywa...
    jeszcze zastanawiam się jak czytać dalej, ale chyba zrobię ta do kończę "kłamstwo" później wrócę jeszcze do "w sercu cienia" i "liska" a co mi tam nie komentowałam :) i potem ruszę z pozostałymi tekstami najpierw opowiadania potem krótsze teksty, może w taki sposób będę wiedziała gdzie skończyłam i co następne czytać...
    a co do rozdziału... o tak wyszedł wspaniale, haha takie właśnie miałam podejrzenia, że ten co to zaczepił Sheana to jest jeden z właścicieli ;) haha Cole idzie obronić swoje przyszłe kochanie, trochę szkoda mi Keadena, ale tak naprawdę sam jest sobie winien...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, że ci się podoba :) Mam nadzieję, że czytanie kolejnych rozdziałów, a później tekstów sprawi ci równie wiele przyjemności, co mnie ich pisanie.
      Pozdrawiam cieplutko
      U-water.

      Usuń
  6. Hej,
    mało, mało, przepięknie, tak właśnie myślałam że ten kto zaczepia Sheana ti jeden z właścicieli, och cudownie Cole idzie ochronić swoje przyszłe  kochanie... szkoda mi Keadana ale w sumie sam jest sobie winien...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń